czwartek, 23 października 2014

Wojna odbiera nam wszystko.




Rozdział nie ma nic wspólnego z fabułą bloga, więc proszę się nie denerwować :)
Atari

Nigdy nie chciałam zabijać ludzi. Zawsze od tego uciekałam. Ale teraz... Czasy się zmieniły, ludzie się zmienili, prawo się zmieniło, rząd także jest inny. Trzeba walczyć. O wolność, o życie, o przyszłość, która nie jest kontrolowana przez czujne oko imperatora i jego imperium. I nie chodzi tutaj o przywrócenie Republiki. Tamte czasy także były usiane wojnami, strachem. Senat robił wszystko, żeby to władzy było dobrze. Korupcja i zepsucie przejadało polityków od środka. Nie. O taką przyszłość nie walczy nikt. Trzeba będzie wygrać i rozpocząć wszystko od nowa. W roli przywódcy postawić kogoś, kto ma zaufanie planet, które popierają Rebelię, kogoś z nadzieją i wolą walki o pokój.

Oceniłam sytuację na polu bitwy. Straty były większe po stronie wroga. Szturmowcy i kolaboranci z Corulag jednak byli o wiele lepiej uzbrojeni. Powstańcy mieli dostęp jedynie do starych blasterów i kilku działek. (Coś podobnego do moździerzy. ) Jednak wola walki i wiara w odzyskanie wolności dała nam więcej siły niż broń i liczebność. Ponieważ uczucia potrafią zdziałać więcej niż laserowe błyskawice i granaty. Zacisnęłam pace na broi i wycelowałam w jednego z licznych szturmowców. Żołnierz padł na chodnik ze szczękiem zbroi. Krew zabarwiła szare płytki na czerwono. Pokonałam jeszcze kilku innych przeciwników. Za każdym razem, kiedy zostawali trafieni, wyczuwałam ich ból przez Moc. Nie potrafiłam się zamknąć na odczucia dochodzące do mnie przez Moc. Od dawna żałowałam, że mam tę siłę w sobie. Teraz, kiedy głowa jakiegokolwiek rycerza Jedi była warta więcej niż planeta oddaliłam się od niej i właściwie z niej nie korzystałam. Uświadomiłam sobie przez te kilka lat separacji od Mocy, że nie jest mi ona potrzebna do życia, tak jak zwykle sądziłam. Miecz świetlny i bycie Jedi również mi się nie przydawały.
- Ati!- dziewczyna stojąca kilka metrów ode mnie zawołała mnie używając pseudonimu.
Podbiegłam do niej, jednocześnie strzelając w stronę kilku szturmowców. Uklękłam, opierając się o drzewo, które służyło za zasłonę przeciw pociskom.
- Imperium przysyła posiłki! Musimy się wycofać.
Krzyczała, ale ja słabo ją słyszałam, przez ciągle narastający huk. Hałas był ogłuszający. Kilka dzielnic dalej myśliwce bombardowały dzielnicę przemysłową. Wokół nas wszyscy krzyczeli z bólu bądź po prostu wyrażali swoją wściekłość. Powietrze wokół nas przecinały laserowe błyskawice.
- W naszą stronę zbliża się około pół tysiąca żołnierzy imperium! Nie damy rady! Mamy około trzysta ludzi, zapasy nam się kończą, a rannych wciąż przybywa! Musimy się wycofać!
Nie chciałam tego, ale nie było innej możliwości. Przybliżyłam komunikator na ręce do ust.
- Do wszystkich jednostek! Odwrót! Powtarzam! Odwrót! Uciekać do bunkrów i domów! Nie damy rady! Wycofać się!
Większość naszych posłuchała. Niektórzy jednak nie ruszyli się z miejsca i jeszcze bardziej wzmocnili ostrzał. Padało coraz więcej napastników, ale powstańcy byli zmęczeni po kilkunastu godzinach ciągłej walki. I chociaż teraz wygrywaliśmy, nadciągała armia, która zmiażdżyłaby nas w ciągu kilku godzin.
- Chodź! Zaraz będzie po nas!
Miała rację. Z przerażającą szybkością zbliżały się do nas myśliwce wroga. Chciałam ratować ludzi, którzy się opierali i chcieli walczyć do końca, ale musiałam uciekać. Zostanie byłoby po prostu głupotą.
- Uciekać idioci!- krzyknęłam ostatni raz do komunikatora i puściłam się biegiem za Nady.
Mimo okropnego zmęczenia i bolących ran, biegłam najszybciej jak się da. Kuło mnie w płucach i nie mogłam złapać oddechu. Byłam jednocześnie smutna, że straciliśmy tylu ludzi, ale także szczęśliwa, że imperium straciło o połowę więcej ludzi.
Wybiegłyśmy z ogromnego centrum i skierowałyśmy się w kierunku jednego z ukrytych bunkrów - centrum dowodzenia. Za nami szalał ogień. Myśliwce zbombardowały całe pole bitwy i zmierzały ku jednej z biedniejszych dzielnic mieszkalnych. Niedługo zaczną atakować także część miasta, w której znajdowała się nasza baza, ale trzeba mieć nadzieję, że nasze generatory osłon zadziałają, mimo że są stare. Nagle potężny wybuch odrzucił nas kilka metrów naprzód. Upadłam podpierając się rękami. Boleśnie otarłam sobie nadgarstki, a w mundurze, który miałam na sobie pojawiły się kolejne dziury. Gruzy budynku, w który trafiła bomba cudem ominęły moje ciało. W sumie Moc też nie zawsze przynosi tylko problemy... Podniosłam się z trudem. Chciałabym zostać na ziemi i leżeć bez końca, ale to było marzenie nie do spełnienia. W każdej chwili groziła nam co najmniej śmierć. Pomogłam Nady się podnieść. Niestety została trafiona w lewą rękę. Nie dysponowałam aktualnie środkami medycznymi, które mogłyby powstrzymać krwawienie.
- Dam radę.- powiedziała brunetka z wymuszonym uśmiechem.
Miała zaciętość w oczach. I siłę. Jak każdy dowódca. Uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco. W końcu miała tylko piętnaście lat. Pobiegłyśmy dalej. Sił dodawała mi myśl, że zaraz bieg się skończy i będą w "domu". Bunkrze, który od roku stanowił schronienie i dawał im poczucie czegoś w rodzaju bezpieczeństwa. Oczywiście wszyscy mieli nadzieję, że będą mogli jak najszybciej wyrwać się z śmierdzącego stęchlizną pomieszczenia, w którym jedynym źródłem światła były pręty żarowe, wetknięte byle jak w ściany. Warunki życia były okropne. Czerpaliśmy wodę ze strumyka płynącego przez centrum dowodzenia. Niegdyś bunkier był podziemną jaskinią, ale powstańcy wydrążyli w nim mnóstwo pomieszczeń i wejścia z powierzchni. Wszystko było idealnie ukryte i nawet nie wszyscy sojusznicy o nim wiedzieli.
Gdy już dotarłyśmy do zamaskowanego wejścia, rozejrzałam się uważnie i niechętnie użyłam Mocy, by sprawdzić czy na pewno nikogo nie ma w pobliżu. Pusto. Odkryłam panel w korze wielkiego drzewa i wystukałam skomplikowany kod. Po chwili rozsunęła się ziemia i ukazała długi, schodzący w głąb ziemi korytarz wyłożony niedbale kamieniami i różnymi materiałami. Zamknęłam otwór w korze i zamaskowałam go gałęzią. Weszłyśmy szybko do środka. Zamknęłam tajne przejście i szybkim krokiem ruszyłam w stronę głównego pomieszczenia centrum dowodzenia. Starałam się uspokoić oddech. Czułem jednocześnie ulgę i smutek. Setki ludzi ginie w trwającym teraz bombardowaniu. A my nie możemy im pomóc.
- Nic na to nie poradzimy.- powiedziała piętnastolatka.
Wiedziałam, że jej także jest niesamowicie ciężko. Podczas pierwszych walk straciła prawie całą rodzinę. Jedynie jej młodszy brat, ciężko zraniony podczas wybuchu ich domu, przeżył. Przy pomocy medyków i siostry powrócił do zdrowia. Normalny człowiek nie przeżyłby tego. Ale trzyletni chłopiec była bardzo silny w Mocy. Podobnie jak jego siostra.
- Twoje dziecko też żyje. Ja to wiem.- powiedziała z przekonaniem dziewczyna.
Oczywiście, że żyło. Razem z bratem Nady i kilkoma innymi dziećmi, przebywało w schronie. Nie możliwe było, żeby ktokolwiek odkrył ich bunkier.
- Idź do centrum medycznego.- powiedziałam do Nady.
Otworzyła już usta, jakby chciała kłócić, ale nagły ból w zranionej ręce odgonił wszystko. Odwróciła się i udała się we wskazane miejsce. Nie spełniało ono wszystkich warunków BHP (mam nadzieję że w SW to się tak nazywa xD), ale nie było to szczególnie ważne. Teraz liczyło się to, czy jesteś w stanie walczyć, czy nie. Jak nie to nie jesteś potrzebny i przydzielają cię do jakichś mało ważnych rzeczy. Oczywiście bardzo żadko coś takiego się zdarza. Nie masz ręki? Możesz strzelać drugą. Noga jest nie do wyleczenia? Amputacja od razu i lecisz walczyć bez nogi. Gorzej, jak dostawało się zakażenie, ale... To całkiem inna sprawa. Takie życie na wojnie.
Dotarłam do centrum dowodzenia. Jak zwykle panowało tam zamieszanie i powaga. Stanęłam przy mapie taktycznej i zaczęłam obserwować ruchy imperialnych wojsk. Obok mnie stanął Wido Niro. Mój przyjaciel jeszcze z czasów, kiedy byliśmy Jedi. Oczywiście oboje wyglądaliśmy zupełnie inaczej niż podczas naszej kariery w Zakonie. Najważniejsze; byliśmy starsi, bardziej doświadczeni. I powoli zaczynaliśmy być zmęczeni życiem. A mieliśmy tylko dwadzieścia pięć lat. Dwa i pół roku temu imperium najechało Corulag, na której się ukrywaliśmy. I tak jakoś się stało, że zaczęliśmy aktywnie uczestniczyć w Rebelii. Do tego zmienił się nasz wygląd. Przefarbowałam włosy na ciemny blond i nosiłam soczewki, zmieniające kolor moich oczu na brązowy. Urosłam około dziesięć centymetrów i stałam się bardziej wysportowana. Wido zmienił się jeszcze bardziej. Ściął się na jeża, zmężniał. Wyglądał jak prawdziwy żołnierz, a nie Jedi, który skupia się w wielkiej części na wiedzy i ćwiczy skupienie. Miał na sobie mundur generała. Uśmiechnęłam się do niego.
- Za dziesięć minut zebranie dowództwa. - powiedział.
- Dobrze. Myślę, że jeżeli pokonamy ten pół tysięczny oddział, Imperium uzna, że nie ma po co starać się o Corulag i zostawią ją.
- Ostatnio też tak myśleliśmy. I jeszcze dawniej niż ostatnio. Są tutaj złoża drogocennych materiałów. Imperium to wydobywa, wzbogaca się na tym. Nie odpuszczą tak łatwo. Dobrze o tym wiesz.

Nady
Ponad pół godziny spędziła u medyków, po czym udała się podziemnymi tunelami, sprawdzić, czy dzieci jakoś sobie radzą. Zostawały bez opieki przez całą noc, a w dzień ktoś przychodził do nich mniej więcej dwa razy. Przebywali tam ludzie i istoty humanoidalne. Najmłodsze dziecko miało niecałe pięć lat. Najstarsze zaś trzynaście. Już teraz rwie się do walki. Za rok pewnie dostanie już zezwolenie. Nie ma rodziców, więc jedyne, co mu pozostało, to walka za ojczyznę. Kaa- Ren był człowiekiem. Miał czarne włosy i jasne, prawie białe oczy. Urodził się na Corulag. Został wychowany przez starszego brata. Jego brat zginął przygnieciony odłamkiem myśliwca, który spadł po jednej z bitew między Republiką, a Separatystami. I tyle o nim wiadomo. Druga w starszeństwie była Lea. Pochodziła z Koreli. Miała czekoladową skórę i ciemnobrązowe włosy. Wojna bardzo wpłynęła na jej psychikę. Przez jakiś czas bardzo się bała i straciła uczucia oraz umiejętność mowy przez wydarzenia, których była świadkiem. Potem dzięki dzieciom i pomocy ludzi z bunkra, zaczęły powracać jej ludzkie uczucia. Nauczyła się mówić od nowa, ale i tak rzadko się odzywała. Była bardzo poważną jedenastolatką. Następni w kolejności byli Sakura i Geehr. Około siedmioletnie, bliźniacze Zabraki. Dziewczynka i chłopiec. Ich ojciec walczył w innym rejonie Corulag. Ich matka zginęła po porodzie. Mieli zielonkawą skórę i ciemnozielone, głębokie oczy. Najbardziej żywiołowi z grupy dzieciaków. Po nich brat Nady- Aien. Sześć i pół letni, zazwyczaj smutny chłopiec o jasnych włosach i brązowych oczach. Urodzony na Corulag. Dalej Mia Gaandee. Sześciolatka z Tatooine. Jasnowłosa dziewczynka o przepięknych, szmaragdowych oczach, w których tliły się iskierki radości. Najmłodsze dziecko. Pięcioletni synek Atari- Wael. Był on wesołym i uczynnym chłopcem. Miał on blond włosy i złote oczy. Nady zawsze myślała, że kolor włosów ma po mamie, a oczu po ojcu. Był wysoki jak na swój wiek i bardzo zwinny. Jednak podobnie jak wszystkie dzieci ze swojego otoczenia, był o wiele bardziej dojrzały od dzieci, które miały szczęście wychować się z dwojgiem rodziców w ciepłym domu z dala od wojny, strachu i bólu. Tutaj tak nie było. Wszyscy po jakimś czasie chwytali za broń i ruszali do walki.

Nady ponad godzinę spędziła z z dzieciakami, bawiąc się z nimi i rozmawiając, po czym poszła do centrum dowodzenia, by zapoznać się z planami i taktyką na następne dni.

3 lata później
Atari

Po raz kolejny walczyliśmy. Straty były ogromne. Na szczęście po stronie wroga. Tym razem nie braliśmy przypadkowych oddziałów, tylko najlepiej wyszkolonych ludzi. Można ich nazwać "komandosami". Oczywiście ich umiejętności, a umiejętności najlepiej wyszkolonych jednostek Imperium, były jak ziemia, a niebo, ale i tak radzili sobie bardzo dobrze.
Wycelowałam w kolejnego szturmowca w białej zbroi. Nacisnęłam spust. Laserowa błyskawica pomknęła w stronę żołnierza i zrobiła w jego pancerzu. Upadł z jękiem na ziemię. Czułam jak życie ucieka z niego szybko.I wtedy nagle poczułam okropny ból w plecach. Obraz mi się zamazał. Przycisnęłam jedną dłoń do bolącego miejsca. Poczułam lepką ciesz przepływającą mi między palcami. Jęknęłam z bólu. Upadłam na kolana. Zginąć w taki sposób. W sumie... Nie jest to najgorsza śmierć. Bohaterska. Kiedy byłam w Zakonie, zawsze o takiej marzyłam. Ale teraz, gdy mam synka... Chyba wolałabym zginąć ze starości. Upadłam na ziemię. Cały świat zmienił się w ciemną plamę, po czym wszystko znikło. Odgłosy bitwy przestały do mnie docierać, a ja sama czułam się tak, jakby wiatr unosił mnie ponad chmurami.

Wido

Przez tyle lat starał się nie korzystać z mocy. Chciał być podobny do normalnych żołnierzy, którzy potrafią zadbać o swoje życie i bezpieczeństwo swoich rodzin polegając na własne sile, sprycie i ocenie sytuacji. Do ludzi, którzy nie potrzebuję tajemniczej Mocy do istnienia. Ale teraz mimo wszystkich blokad jakie przez lata powstawały w jego umyśle, przebił się ogromny ból. Poczuł, że ktoś bardzo mu bliski cierpi. Nie wiedział kto. Pierwsza do głowy przyszła mu dawna przyjaciółka z Zakonu Jedi, ale ona przecież zaginęła dawno temu. Kilka dni przed wykonaniem przez klony Rozkazu 66. Nigdy nie poczuł jej śmierci, ale myślał,, że nie żyje. W końcu po długim okresie spędzonym bez niej na Corulag, powoli zapomniał, jak wyglądała miłość jego życia. Jedynie brązowe włosy pozostały mu w pamięci. I uśmiech. 
Druga była Atari. I tylko kiedy o niej pomyślał, wiedział, że coś jest z nią nie tak. Wystukał odpowiednią kombinację przycisków na komunikatorze.
- Atari? Atari, zgłoś się!
Nic. Cisza. Wido zadrżał ze strachu o przyjaciółkę. Chciał już po nią biec nie zważając na nic, ale przelatujący kilka milimetrów od jego głowy pocisk, który przeleciał mu obok głowy, przypomniał mu, gdzie się znajduje. Strzelił kilka razy w stronę przeciwnika. Jeszcze raz spróbował połączyć się z blondynką, ale nie odpowiedziała. Dobrze wiedział, gdzie powinna się znajdować. Przekazał dowodzenie swojemu zastępcy i przemykając między budynkami, starał się jak najszybciej przedostać do kobiety. Żałował, że Nady nie została przydzielona do walki w oddziale Atari. Na pewno by jej pomogła. 

Nady

Osiemnastolatka zwyczajnie w świecie się nudziła. Nie przydzielili jej do jednej z najważniejszych walk, która mogła zadecydować o wyzwoleniu Corulag. Była świetna w walce! Od pięciu lat tylko ćwiczyła i walczyła o wolność. A teraz siedzi w bunkrze. 
Prychnęła ze złością i ruszyła w stronę pomieszczenia dla dzieci. Musiała sprawdzić, czy wszystko z nimi dobrze. Ilość dzieci zmieniła się. Nikt nie doszedł, ale trójka odeszła. Szesnastoletni Kaa -Ren walczył w oddziale Wido Niro, a czternastoletnia Lea została sanitariuszką. Miała naprawdę niesamowity do leczenia ludzi. Samym głosem potrafiła zdziałać cuda z psychiką człowieka. Zabrak Geehr został zawalony gruzem podczas bombardowań terenów, pod którymi znajdował się bunkier. Reszta żyła i miała się dobrze. 
Jak zwykle pojawienie się Nady wywołało radość dzieci. Miała niesamowity talent do maluchów. Zawsze, nawet kiedy była smutna, starała się przy nich sprawiać wrażenie szczęśliwej. Nigdy nie wspominała o wojnie. Chciała by te dzieci miały choć w jakiejś części normalne dzieciństwo. Jeżeli na wojnie to jest możliwe. Pograła z nimi w kilka gier, wysłuchała wszystkiego, co mają do powiedzenia i poopowiadała im kilka dowcipów. Cieszyła się, że może poświęcić im choć trochę swojego czasu.
I nagle poczuła okropny ból w czaszce. Jakby dostała kulą.
- Nady?!- przestraszyła się Sakura.
Osiemnastolatka z trudem łapała oddech. Ból był niesamowity. Wyciskał łzy z jej oczu. Jeszcze nigdy się tak nie czuła. Nawet, kiedy została trafiona w ramię strzałem z blastera. Bo teraz ból nie był fizyczny. Był psychiczny. Pierwszy raz w życiu tak cierpiała.
Wszystkie dzieci wpatrywały się w nią przestraszone. Wael nagle zaczął płakać.
- Mama...- wyjąkał, przecierając oczy.
Nady udało się choć trochę opanować ból. Kliknęła jakiś przycisk na komunikatorze. Właściwie nie wiedziała z kim chce się połączyć. Coś kierowało jej ruchami. Jak dziwna siła. Jednak nie spodziewała się usłyszeć głosu Wido Niro.
- Co jest?- był zdenerwowany, jakby stało się coś złego.
- Co się stało? Miałam przeczucie, że właśnie wydarzyło się coś złego.
Chciałam jak najszybciej się dowiedzieć, dlaczego wybuchnął we mnie dziwny niepokój. To było takie dziwne. Coś podpowiadało mi, że stało się coś strasznego. Już wiele razy tak było. Kiedy leciał w moją stronę strzał z lasera, wiedziałam, kiedy mam się uchylić. Nawet jeśli był dla mnie zupełnie niewidoczny. Albo jeszcze przed wojną w szkol na testach. Zawsze, gdy miałam jakieś przeczucie, że mam wybrać tę, a nie inną odpowiedz, ufałam mu i okazywało się, że było to słuszne. Ale dzisiaj... Czułam wszystko tak wyraźnie. Pierwszy raz bolało mnie to. Wcześniej... Nigdy.
- Ech... Nie ważne. Nie zadręczaj się tym.
Wael zaczął płakać jeszcze głośniej. Ciągle powtarzał jedno słowo: mama.
- Atari!- wykrzyknęłam nagle.- Słuchaj, powiedz tylko, co z nią. Wael ciągle ją wzywa, a mnie na samą myśl o niej ogarnia niepokój.
- Atari... Dostała w plecy.
Zmroziło mnie. Czułam, że zaraz się rozpłaczę. Ona była dla mnie jak rodzina! Nie mogę jej stracić! Zaopiekowała się mną i Aienem, gdy nie mieliśmy właściwie nic. Poznaliśmy ją, kiedy byliśmy naprawdę mali. Teraz ledwie pamiętam moich rodziców, a Aien traktuje Atari jak mamę. Ja ledwo udźwignęłabym jej stratę, a co dopiero on. Zawsze jest smutny, ale w takiej sytuacji całkiem by się załamał.
- J-jak? Dokładnie przeanalizowałam plany! Ona i jej ludzie powinni walczyć przed kilkoma drapaczami chmur, wąskie przesmyki między budynkami miały być kontrolowane przez naszych, żeby wróg się tamtędy nie przedostał. To właściwie niemożliwe...
- To był nasz.
Ze zdziwienia otworzyłam szerzej oczy. Jak tak można... Zdradzić swoją ojczyznę.
- Macie go?
- Tak. Osądzony na miejscu.
- Jaka...
- Natychmiastowa egzekucja.
- Ale czy Ati przeżyje?
Zapadła cisza. Ktoś coś mówił, ale dziewczyna nie rozróżniała słów. Po chwili zdała sobie sprawę z tego, ze syn Atari przestał płakać. Wpatrywał się tempo w ścianę, a jego oczy, jak i twarz pozbawione było wszelkich emocji.
- Dostała w plecy, z lewej strony. Uszkodzone serce. Nie żyje...
Nady czuła, że mężczyzna czuje się tak jak ona. Tyle, że on starał się ukryć swoje uczucia i cierpiał w środku. Ona nie bała się płakać. Właśnie straciła przyjaciółkę, matkę, dowódcę. Jedną z najważniejszych osób w jej życiu. To było okropne. Przepełniała ją pustka. Nadal nie do końca wierzyła, że jej mentorka i opiekunka już nigdy z nią nie porozmawia, nie przytuli, nie pocieszy. Czuła się zostawiona. Nie wiedziała, czy da sobie radę. Sama w świecie spętanym wojną, obciążona opieką nad młodszym, zamkniętym sobie światem. Teraz jeden błędny krok i nastąpi jej koniec. Chociaż... Przytłoczona wszystkimi wydarzeniami zdała sobie sprawę, że czeka na ten koniec już od bardzo dawna.
_____________________________________________________________________
Cześć :) I tak oto długo po obiecywanym czasie pojawia się o-s c: Ale jak to się mówi, ważne, że jest. Mam nadzieję, że się podobało! Dedyk dla Wiki za zrobienie przepięknego szablonu na mój drogi blog !! 
NMBZW!