środa, 24 grudnia 2014

Wigilia w świątyni, czyli jak NIE spędzać świąt.

Atari

Od trzech godzin chodziłyśmy po sklepach w poszukiwaniu odpowiednich, gwiazdkowych prezentów. Nigdzie nic oczywiście nie było. Czekoladowe Mikołaje, które stały na półkach w spożywczych już trzy miesiące, szczerzyły się do wszystkich, zachęcając do kupna. Bombki w milionach codziennie przyjeżdżały w dostawach do sklepów. Schodziły bardzo szybko. Cóż... Do świątyni co roku trzeba było kupować, bo ktoś zawsze kilka strącał, bądź przewracał całą choinkę. Zazwyczaj ten KTOŚ był blondynem o intensywnie brązowych oczach. Ta osoba posługiwała niebieskim mieczem świetlnym i była największa niezdara na Coruscant. Co dziwne miał też świetną kondycję, a w każdej walce wykazywała się dużą zręcznością i spokojem. To się właściwie wyklucza, ale Chazer Motess zawsze był inny. 
- Ati, chodź! Te trampki są boskie!
Podbiegłam do Ahsoki, która zachwycała się zielonymi, neonowymi butami. 
- Zawiesimy na choince, to będą za lampki robić.
- No wiesz ty co... Są piękne!
Ahsoka zawsze uwielbiała oczojebne ubrania, chociaż rzadko miała okazję się w takie ubrać. 
- Czy ty nie masz już takich?
- No mam, a co?
Powstrzymałam się, od schowania twarzy w dłonie. Przy okazji zauważyłam, ze Ahsoka ma na sobie jaskraworóżowe trampki. Ona ma chyba wszystkie kolory...
- Tobie by się przydało coś w intensywnych kolorach. - zaczęła Togrutanka.- Chodź!- pociągnęła mnie w stronę stoisk z ubraniami.
Nie przepadałam za takimi ubraniami, ale z Ahsoką w tych sprawach nigdy nie wygram. Kiedy już dotarłyśmy, pokazałam jej jakąś bluzkę, a sama przeszłam na dział z kreacjami, które preferuję. Od razu w oczy rzuciły mi się błękitne rurki, przyciemniane w okolicach przednich kieszeni, jasnoszary, luźny sweterek i białe koturny. Przymierzyłam wybrany strój. Wszystko pasowało idealnie. Podeszłam do kasy i zapłaciłam. Ahsoka także już dokonała zakupu. Udałyśmy się do sklepu z muzyką. Znalazłam tam idealny prezent dla Chazera. Dziękowałam Padme za te wsparcie finansowe przez te wszystkie lata. Oczywiście jako Jedi dostawałam jakieś tam pieniądze, ale rodzina daje więcej. Chazer miał podobnie. Jego rodzice przysyłali do Mistrzów jakieś kwoty, żeby przeznaczyć na syna i Mistrzom do kieszeni. Mamy po prostu szczęście. 
- Ati, chodź! Jeszcze tyle prezentów do kupienia... Kto ci został?
- Mirlea i Wido.
- A co masz dla mnie?- zapytała Togrutanka, uśmiechając się łobuzersko. 
- Spadaj, niespodzianka.
- No, weź... Ja też ci powiem, co mam dla ciebie.
- Ale ja nie chce wiedzieć.
Ahsoka prychnęła i pociągnęła mnie do kolejnego sklepu. Księgarnia. Od razu zniknęła pomiędzy regałami. Udałam się w romansy. Mirlea uwielbiała czytać, o dramatycznych historiach miłosnych. Po kilkunastu minutach przeszukiwania półek, nic nie znalazłam. Wiedziałam za to, co kpić Wido. Jakiś idiota postawił horror obok " Róż i anioły", co mi się bardzo przysłużyło. Według opisu "Róż i anioły" to bardzo ciekawa i poszukiwana przez wszelkie istoty książka. Biedni mieszkańcy galaktyki mają spaczony gust... Już po tytule można wywnioskować, że lektura jest na "bardzo wysokim poziomie". Szczęście i nieszczęście jednocześnie, że ostatnio pojawiła się moda na czytanie papierowych książek. Dlatego księgarnie były wypełnione po brzegi. Niestety pojawiały się także pozycje, które nie zasługiwały na wydruk. Ale wracając do prezentu dla Wido. Była to jakaś gruba książka w czarno-czerwonej okładce. Opis był dziwny, ale Niro zawsze lubił takie historie. Skierowałam się do lady i wtedy zobaczyłam coś wspaniałego. Idealny prezent. Niesamowity, czegoś takiego szukałam. Wielki, puszysty, piękny, biały mis pluszowy! Podniosłam go z półki i udałam się z nim do kasy, Zapłaciłam i nadal z zachwytem wpatrywałam się w ślicznego misia w moich ramionach. Nagle usłyszałam pisk zachwytu.
- Cudowny, prawda?- zapytałam się.
Soka była zachwycona.
- Gdzieś ty znalazła to cudo? Jest znakomity! To dla MIrley? Jejuu... Ucieszy się. Ja mam już wszystko, a ty? 
- Też. Wracajmy do świątyni. Założę się, że Chaz zdążył już zaplątać się w lampki i łańcuchy.
- Pewnie lubi robić za choinkę. 
Roześmiałyśmy się. Wsiadłyśmy do ścigacza i pojechałyśmy do świątyni. 
Widok naszego ukochanego domu, jak zwykle zapierał dech w piersiach. Dzisiaj było tak samo, ale pewne elementy jej wystroju sprawiały, że na twarzy pojawiał się uśmiech. Cała była przyozdobiona w wielokolorowe lampki świąteczne. W oknach zawieszone były ozdoby, barierki balkonów owinięte były pięknymi, błyszczącymi łańcuchami. Ogromny budynek wyglądał wspaniale. Nie widać było zniszczeń, które potrafiłam z łatwością wyłapać po tylu latach mieszkania tutaj. Świątynia wyglądała zjawiskowo. Trzeba było to przyznać. 
Wleciałyśmy na parking i zostawiłyśmy pojazd, po czym pobiegłyśmy na salę treningową, w której miała się odbyć Wigilia. Było w niej kilkunastu padawanów, którzy przystrajali salę. Ogromna choinka stała przystrojona. Podbiegłam do Mirlei, by pomóc jej zawiesić girlandy. Ahsoka pomagała Chazerowi ustawić pod choinką zapakowane prezenty. Po kilku godzinach niekończącej się pracy, sala pachniała wigilijnymi potrawami i cała przystrojona była w piękne ozdoby świąteczne.
- Hej patrzcie! Pierwsza gwiazdka!- krzyknęła Katooni.
Wszyscy młodsi adepci podbiegli do drzwi balkonu. Rozległy się ochy i achy. Chazer, jak to on, także pobiegł, by zobaczyć gwiazdkę. I w tamtej chwili wydarzył się kilka rzeczy jednocześnie. Jedna z adeptek przewróciła wiadro z wodą, które stało sobie przy oknie spokojnie przez kilka godzi. Adepci się rozsunęli, a Chaz nie zdążył wyhamować. Zanim ktokolwiek zorientował się, co się dzieje, blondyn poślizgnął się w kałuży i wypadł na balkon przez otwarte drzwi. Słychać było tylko wykrzyczane szpetne przekleństwo. Chazer przewalił się przez barierki i spadł z balkonu. Korzystając z mocy rzuciłam się przed siebie, by zobaczyć, czy Chazerowi cos poważnego się stało. Dotarłam tam w idealnej chwili, by zobaczyć, jak mój przyjaciel z łatwością ląduje na ziemi. Wyglądało to tak, jakby przed chwilą nie wypadł z balkonu, a zeskoczył z półmetrowego murka. Cóż, dla Jedi spadanie z sześciu metrów nie kończyło się śmiercią, bądź połamaniem kończyn. Moc jest wspaniała. Chazer zachwiał się nagle, po czym odbił od ziemi i bez problemu przeskoczył przez barierkę balkonu, pomagając sobie ręką.
- Nie śmiej się Atari.
Powiedział to takim tonem, że aż się posłuchałam. Coś mu się stało? Może ten upadek był groźniejszy niż mi się wydawało? Może...
- Tam na dole był mały ptaszek. Nie zauważyłem go i prawie go przydeptałem. Dobrze, że w ostatniej chwili zaćwierkał, bo nie wiem, co bym zrobił, gdyby nie ten sygnał... Zabić ptaszka, to jak zabić człowieka, A nawet gorzej!
Ulżyło mi. Ja się niepotrzebnie martwiłam... Zaraz! Czemu ja się o niego martwię? To przecież tylko Chazer, jesteśmy przyjaciółmi, ale bez przesady, jeżeli będę się o niego martwiła za każdym razem, zmarnuję sobie trzy czwarte życia. Przecież mu się co chwilę coś dzieje.
- Choć Ati.-powiedział z nutką troski.- Zimno jest, nie stój na mrozie, bo się przeziębisz.
Zarumieniłam się. Z zimna zapewne, bo z jakiego innego powodu mogę się rumienić?
Weszłam na salę i zamknęłam za sobą drzwi.
Adeptki już wróciły do swoich zajęć. Padawani siedzieli w grupkach na trybunach bądź na podłodze. Rozejrzałam się, by ocenić efekt końcowy długiej pracy wychowanków Świątyni Jedi. Sala była bajecznie piękna. Pierwszy raz od roku pachniało tu czymś innym niż pot. Teraz można było poczuć wigilijne potrawy, słodki zapach świec i przepiękną, leśną, naturalną woń choinek. Sala treningowa wręcz promieniowała. Świąteczne ozdoby nadały jej przytulności i ciepła. Było cudownie, jak nigdy wcześniej. W tym roku naprawdę się postaraliśmy. Jakby nie było wojny... Chociaż może właśnie wojna wpłynęła na dzisiejszy dzień. Ludzie chcą przynajmniej tego jednego dnia oderwać się od szarej, okrutnej rzeczywistości. Jedi odczuwają to o wiele bardziej. W końcu walczymy o pokój na froncie. Właściwie to tak brzmi ta propaganda głoszona przez Republikę. Nie wiem, czy jakiś Jedi walczy jedynie o pokój, jak głoszą Mistrzowie. Wiele z nas czuje żal do separatystów, albo pamięta wojnę z czasów, kiedy nie należał do Zakonu. Niektórzy nie chcą doprowadzić do jeszcze większego konfliktu, dlatego walczą. Brzmi głupio? Pewnie, ale to na wojnie nie ma znaczenia. Ja walczę dla zwycięstwa. Daje mi to satysfakcje. Wiem, że ratuję komuś życie, nie zabierając życia komuś innemu. Do tego przez to, że walczę, ludzie dostają pokój i wolność. Demokrację. To właściwe postępowanie.
- Pierwsza gwiazdka, pierwsza gwiazdka!- zaczęła krzyczeć jedna z najmłodszych adeptek.
Po chwili inne młodziki także zauważyły światełko na niebie i zaczęły piszczeć i się cieszyć. Ja podbiegłam do Ahsoki i Mirlei, by zająć miejsca obok siebie. Stanęłam, opierając się o oparcie. Po prawej stronie miałam Ahsokę, a po lewej Wido. Po kilku.minutach przyszli Mistrzowie i Rycerze. Mistrz Yoda leciał na swoim lewitującym talerzu z oparciem i zatrzymał się u szczytu stołu.
- Wasza liczna obecność tutaj cieszy mnie niezmiernie. Dnia tego proszę i wojnie nie rozmawiajmy. Cieszmy się tą radością wspólną, która zapanowała dzisiaj. Przekażcie życzenia sobie. Potem do kolacji zasiądziemy. Zapanował harmider. Wszyscy zaczęli krzątać się po sali, szukając znajomych i przyjaciół. Uściskałam Wido po przyjacielsku i życzyłam mu spełnienia marzeń. Następna była Ahsoka, Mirlea i Barriss. Powiedziałyśmy sobie najszczersze życzenia od serca. Trochę to potrwało, ale kiedy zakończyłyśmy, w naszych sercach pojawiło się przyjemne ciepło. Po chwili podbiegły do nas Ashla i Katooni, zaprzyjaźnione adeptki. Przytuliłam obydwie i złożyłam życzenia. Dziewczynki z entuzjazmem powtórzyły po kilka razy życzenia i przytuliły nas kilkanaście razy, po czym odbiegły do swoich przyjaciół. 
- Ati?
Chazer. Co ja mam mu życzyć?
- Wszystkiego najlepszego...
- Wszystkiego najlepszego...
Niezręczna sytuacja. Zaczęłam bawić się włosami. Czemu ostatnio nie możemy ze sobą pogadać, a teraz jeszcze życzeń złożyć? Jesteśmy przecież przyjaciółmi...
- To... Wesołych świąt Atari.- uśmiechnął się delikatnie.
- Tak... Wzajemnie Chazer.
Szybko odeszłam do Ahsoki, która przyglądała się nam z zainteresowaniem.
- Co z wami? Tą niezręczność czuć było aż tutaj. Czy coś między wami... Pokłóciliście się?
- Nie no coś ty. Tylko ci się wydawało Ahsoka. Usiądźmy, prawie wszyscy już skończyli. 
Po kilku minutach, kiedy wszyscy już usiedli na swoich miejscach, Mistrz pozwolił zacząć jeść. Chłopacy rzucili się na jedzenie, jakby przez co najmniej miesiąc nic nie jedli. Ja nałożyłam sobie jakąś sałatkę i nieznaną mi z nazwy potrawę, która w zeszłym toku bardzo mi smakowała. Nie przeliczyłam się. Była pyszna. Następnie wzięłam kawałek szarlotki i sernika w murzynku. Bardzo szybko się najadłam. Po tym wspaniałym posiłku nalałam sobie grzybowej do miski i zaczęłam się zajadać. Ostatnio tę zupę jadłam dokładnie rok temu, a niestety ją uwielbiałam.
Po skończeniu posiłku, musiałam czekać jeszcze ponad pół godziny. Rozmawiałam właśnie z Ahsoką, gdy Mistrz Windu zorientował się, że wszyscy już zakończyli jeść, powstał i powiedział, że możemy już obdarować się prezentami. Wszyscy jak jeden mąż zerwali się z krzeseł i pobiegli po prezenty. Złapałam upominki, które kupiłam i zaniosłam je poszczególnym osobom. Oczywiście dostając przy tym oprócz prezentów kilka partii buziaków i uścisków. Dostałam osiem paczek. Po jednym od Ahsoki, Barriss, Mirlei, Wido, Ashli, Katooni, Van i Yali Gar'o. Nie spodziewałam się prezentu od Mistrzyni, ale miałam dla niej podarunek. Kolczyki przeznaczona dla jej ludu. Został mi tylko jeden prezent. Nigdzie nie mogłam znaleźć Chazera. Zapytałam się Ahsoki i Barriss, czy go widziały. Okazało się, że one dały mu prezent, ale teraz go nie widziały. Niro powiedział, że chyba wyszedł, bo go głowa bolała. Można było już sobie iść, więc wyszłam z sali. Samotnie przemierzałam przez korytarze, ozdobionymi oświetlone przez wielokolorowe lampki świąteczne. Skierowałam się w stronę Arboretum. Uwielbiałam przychodzić tam, kiedy było już całkiem ciemno. Kochałam patrzeć w gwiazdy. Zawsze wtedy przypominała mi się Datchomira. Mgliste wspomnienia z dzieciństwa i wspomnienia z czasów misji na rodzinnej planecie. Usiadłam na jednej z ławek i zaczęłam przyglądać się konstelacjom i odległym planetom. Poczułam, że ktoś obok mnie usiadł. 
Oderwałam się od mojego wciągającego zajęcia i spojrzałam się na nowo przybyłą postać. Chazer.
- Tam na sali... Nie potrafiłem złożyć ci życzeń. Zrobię to teraz. Widziałem, że jesteś smutna. Zawsze się uśmiechaj Atari. Nie marnuj łez bez potrzeby. Zawsze wynajduj optymistyczne wątki nawet w najsmutniejszej sprawie.- złapał mnie za rękę. Dziwny, przyjemny impuls elektryczny przeszył mnie od koniuszków palców aż po samo serce.- Ciesz się każdą chwilą, jakby miała być tą ostatnią. Nie zadręczaj się wojną. Wojna zawsze jest polityczna, a Jedi nie zajmują się polityką. Bądź szczęśliwa, to da ci radość z życia. Kochaj siebie i innych po równo, bo z miłości do innych większej niż do siebie możesz stracić życie szybko. A najgorszym jest stracić życie w smutku.
Był blisko. Bliżej niż zwykle. Było tak przyjemnie. Jego życzenia były prędzej radą, ale sprawiły mi większą radość inne.
- Chazer... Ja nie wiem, co powiedzieć. Chciałabym życzyć ci wszystkiego po trochu, byś był szczęśliwy nie tonąc w nadmiarze pochlebst i fałszywości. Pieniędzy ci nie będę życzyć. Wiem, że ich nie pożądasz. Szczęścia nie mam po co ci życzyć. Wiesz jak być szczęśliwym. Ale mam jedną radę. Nie ukrywaj się pod maską Chazer. Niewiele osób wie, jaki jesteś na prawdę. Ukrywasz to pod niezdarnością, kawałami, głupkowatością i nadwyżką wiary w siebie. Pokaż im jaki jesteś naprawdę, a zaczną cię szanować. 
Prawie stykaliśmy się nosami. Przechylił lekko głowę i mnie pocałował. Delikatnie i powoli. Wszystkie uczucia, które do mnie krył, przekazał w pocałunku. Oddałam mu go. Przybliżyłam się do niego bardziej i wtuliłam w umięśniony tors. Nie wiem ile tak staliśmy. Czas się nie liczył. Byłam tylko ja, on i ten pocałunek. Nawet kiedy przerwaliśmy go nadal stałam, przytulona do niego.
- Przed chwilą złamaliśmy jedną z najważniejszych zasad Zakonu...- powiedziałam leniwie.
- A kogo to obchodzi? Wielu Jedi, szczególnie padawanów, jest w związku. Może nie małżeńskim, ale są. My też możemy. Atari, ja cie kocham od momentu, w którym cię zobaczyłem. Nawet ci się oświadczyłem. Pamiętasz?
- A ja cię pocałowałam w policzek i przyjęłam tego żelka, który miał być pierścionkiem. Fajnie wtedy było.- ucichłam na chwilę.- Nie wiem, czy dobrze robimy, ale też cię kocham. Od dawna, ale dopiero kilka tygodni temu zdałam sobie z tego sprawę. Nie chciałam w to uwierzyć i ciągle wmawiałam sobie, że to tylko przyjaźń...
- Atari, przecież nikt się o tym nie dowie. Nikomu nie powiemy. Nawet Wido i Ahsoce. Niektórymi sekretami nie trzeba się dzielić nawet z najbliższymi przyjaciółmi.
- Dobrze... Kocham cię.
Pocałowałam go, a on oddał pocałunek. Tę cudowną chwilę zapamiętam do końca życia. Te święta bezkonkurencyjnie były najlepsze.
~*~
Koniec. Już nie robię krech xD Piszę z telefonu, więc krechy nie wychodzą :-D Taki rozdział świąteczny c; Tytuł trochę mylący, ale taki miał być, by.nie zdradzać od razu zakończenia xD Mam nadzieję, że się wam podobało.
WESOŁYCH ŚWIĄT!!
I niech Moc będzie z Wami!



niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 38

Atari

- To cudownie! Kiedy pasowanie?
Ahsoka, Barriss i Mirlea siedziały w moim pokoju. Przed chwilą dotarła do nas wiadomość, że Mirlea i Barriss już niedługo zostaną Rycerzami Jedi.
- Za tydzień. Teraz musimy się jeszcze bardziej zjednoczyć z Mocą i poczynić przygotowania duchowe. Nie żeby mnie to kręciło, ale jeżeli tygodniowa nuda jest zapłatą za bycie pełnoprawnym Jedi, to się zgadzam.- powiedziała wesoło Mirlea.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Zaprosiłam grzecznie gościa do środka. Drzwi się rozsunęły i zobaczyłam dwie postacie. Mistrza Kenobiego oraz wysoką, brązowowłosą kobietę w ciemnoszarej tunice Jedi, czarnych spodniach i koszuli. Do pasa miała przypięty miecz świetlny. Była bardzo ładna. Mogła mieć najwyżej trzydzieści pięć lat. Przyglądała się nam z cieniem uśmiechu na twarzy.
Wstałyśmy i ukłoniłyśmy się.
- Dobrze, że wszystkie jesteście. Ahsoko, udasz się ze mną, Anakin cię potrzebuje. Atari, to jest mistrzyni Yala Gar'o. Twoja nowa mentorka. 
Ukłoniłam się jeszcze raz. W takim razie znów jestem padawanką... Mam nadzieję, ze ta kobieta jest normalna. Chyba nie dałabym rady męczyć się z jakąś regulaminową babką. 
- Atari, muszę cię niestety oderwać od przyjaciółek. Chodź ze mną, 
Niechętnie wyszłam z pokoju, machając przyjaciółkom na pożegnanie. Zapowiadało się tak miłe popołudnie i nagle wszystko się popsuło. 
Szłyśmy korytarzami świątyni w ciszy już kilka minut. Dopiero teraz zauważyłam, że mój dom zmienił się podczas wojny. Tak często mnie nie było, że tego nie zauważyłam. Gdy ktoś przechodził korytarzem, robił to szybko i pospiesznie. Młodziki i młodsi padawani nie biegali i nie rozmawiali. Było cicho, jak nigdy. Panował spokój, lecz nie był to spokój Jedi. Czuć było wiele niepokoju, strachu... To nie było to samo miejsce, co przed wojna.
- Czujesz to, prawda?- zapytała się mnie mistrzyni.- To miejsce powoli umiera. Wiekowe mury sypią się, Starzy ludzie żyją, a młodzi umierają. Dzieci dorastają, mimo że jest na to za wcześnie. Harmonia tego miejsca została zachwiana już dawno temu. Upadek tego miejsca zbliża się wielkimi krokami.
- Przegramy wojnę?
- Nie ważne, czy Republika wygra, czy przegra. Jedi i tak upadną. Zepsucie i korupcja polityków nas przerasta. W moich wizjach widzę, jak mnóstwo naszych braci w jednej chwili ginie z rąk nieznanych napastników. 
- I nie wiem Pani, jak temu zapobiec?
- Nie da się. Równowaga musi zostać zachowana. Zmienianie przyszłości nic nie da. To naturalna kolej rzeczy, moja padawanko. Imperia, organizacje, systemy... Wszystko to powstaje ze świadomością, że kiedyś upadnie. Za dziesięć lat, sto, może tysiąc. Jednak wszystko, co zniknęło, nie zostaje wymazane z pamięci istot. Wszystko może znów powrócić. Uznaj to za lekcję młoda padawanko. Świadomość tego, może przydać się się już niedługo. Możesz wrócić do pokoju. Jutro wylatujemy na Endor. Przygotuj się, wyśpij i staw się jutro o siódmej na lądowisku czterysta sześć. Niech Moc będzie z Tobą, Atari.
Skłoniłam się i odeszłam w stronę mojej sypialni. To, co powiedziała Mistrzyni, krążyło mi po głowie. Bultar nigdy nie dawała mi takich lekcji. Jej nauka opierała się na treningach siłowych i ćwiczeniu umiejętności Mocy. Dawała mi przeróżne książki i chciała bym się dokształcała. Rozmowa, którą przed chwilą odbyłam, dawała wiele do myślenia. I w końcu zobaczyłam ogromny mur, który dzieli Rycerzy i Mistrzów Jedi. Żeby być Mistrzem, trzeba spełnić wiele warunków. Niektórzy starzy Rycerze Jedi nigdy nie awansują. Wściekają się z tego powodu. Brakuje im spokoju i mądrości. Nie mogą zrozumieć, że nie są gotowi. I zapewne nigdy nie będą.

~*~


Szeregi klonów maszerowały w jednym rytmie, prowadzone przez moją Mistrzynię. Legion 416 prezentował się wspaniale. Służyli w nim jedni z najstarszych i najbardziej doświadczonych żołnierzy. Kilkaset metrów dalej stały niezliczone oddziały robotów separatystów. Droidy stały w idealnych szeregach i czekały na rozkaz do rozpoczęcia ataku. Klony zatrzymały się. Obie armie dzieliło tylko sto metrów. Aż dziwne, że dowódca separatystów nie kazał jeszcze rozpocząć ataku. To nie w ich stylu. Mistrzyni chyba się tym nie przejmowała. Stała na czele legionu i czekała. Za to ja kryłam się za skałami i czekałam na sygnał. Mieliśmy trzy wyrzutnie rakiet. Połowę pocisków mamy wystrzelić na początku bitwy. Ludzie, którzy byli przeznaczeni do tego zadania, niecierpliwili się. Zapewne woleliby walczyć, a nie przez całą walkę siedzieć w ukryciu. 
Już.
Poczułam, że mistrzyni wysyła wyraźny sygnał poprzez Moc. Podniosłam rękę. Usłyszałam, jak pociski zostają załadowane. Trzy, dwa, jeden. W tej samej chwili słychać było wielki huk. Trzy ogniste smugi poleciały w stronę armii separatystów, by po chwili wywołać wielkie straty w ich szeregach. Zapewne wśród ludzi zapanowałaby panika i wściekłość, ale roboty tylko stały i patrzyły. 
Usłyszałam sygnał komunikatora. 
- Atari, idź na pole bitwy. Roboty po wschodniej stronie są twoje. Są tam już klony. Zostaw dowodzenie swoim ludziom. Będą wiedzieli, kiedy ponowić działania.
- Dobrze. Niech Moc będzie z Tobą.
Mistrzyni odpowiedziała i się rozłączyła.
- Kal, przejmujesz dowodzenie. Będziesz wiedział, kiedy strzelić.
Szybko zniknęłam w krzakach. Przebiegałam między gałęziami, nie wywołując prawie rzadnego hałasu. Kiedy dotarłam na miejsce od razu zauwarzyłam walczące klony pomiedzy wielkim oddziałem separatystycznych blaszaków. Przecięłam pierwsze dwa roboty i rzuciłam się w wir walki. Miecz świetlny przechodził przez twardy materiał jak przez masło. Nie wiem czemu separatyści produkują te puszki. Przeciw broni laserowej nie mają szans. Miotacze też zaraz przepalają obwody i wywołują zwarcie. 
Po czterdziestu minutach było już po wszystkim. Razem z klonami skierowaliśmy się do centralnego punktu bitwy. Usiadłam na kamieniu i ledwo zdołałam odgonić od siebie lekarzy polowych, którzy chcieli wstrzyknąć mi miliony mikstur, antybiotyków, stymulantów i innych dziwactw, których nie potrzebowałam.
Podeszłam do mojej Mistrzyni, składała właśnie raport Radzie.
- Witaj padawanko. Widzę z Mistrzynią Gar'o dobrze pracuje ci się.
- Tak Mistrzu. Nie ma żadnych problemów.
Spojrzałam się niepewnie na Yalę Gar'o szukając potwierdzenia.
- Atari jest bardzo dobrą uzennicą. Bardzo szybko pojmuje moje nauki.
Czy aby mistrz Windu nie spojrzał dziwnie krzywo? A nie... On zawsze ma taki wyraz twarzy.
Tymczasem rozmowa Rady i Mistrzyni trwała w najlepsze. Omawiali bitwę i aktualną sytuację polityczną i wojenną. A ja stałam i nie słuchałam. Chcialam już wracać do świątyni. Padme przyjechała z dyplomatycznej wyprawy i obiecała, że spędzimy razem weekend. Ahsoka i Mirlea także przebywały na Coruscant, więc nie było mowy o nudnie spędzinym pobycie w świątyni. Dochodziło jeszcze pasowanie Mirlei, na którym zgodnie z jej życzeniem będą Ahsoka, Chazer, Wido i ja. Ona i Barriss zostaną jednymi z najmłodszych Rycerzy Jedi w Zakonie. Może mi też się to uda. Ale zapewne najszybciej dopiero za trzy lata. I tak nie wiem, czy w wieku dziewiętnastu lat będę poważniejsza niż teraz. Wtedy bedzie już wojna wygrana, Zakon znów się rozrośnie... A nie... Mistrzyni mówiła, że przegramy tę wojnę, a Jedi znikną z życia publicznego. Cóż, nie wiem, która opcja jest bardziej prawdopodobna, ale na pewno lepsza przyszłość mnie czeka jako Jedi, a nie trup lub zwykły obywatel separatystycznej galaktyki. 
- Atari? Narada skończyła się pięć minut temu. Czemu nadal tu stoisz?- zapytał jeden z klonów.
- Serio? Jejku... Zamyśliłam się. Jak tam Drick?
- Wszystko dobrze. Prawie nikogo nie straciliśmy, więc większość jest w dobrym chumorze. Dzisiaj poległo czterech nowych. Dwudziestka jest lekko ranna, a dwie osoby są ciężko ranione. Hal w płuca, a Lvei w brzuch.
- Przeżyją?
- Nie mają szans na śmierć.
Uśmiechnęłam się.
- Dzięki, zawsze wiesz, jak poprawić mi chumor.
- Do usług!
Porzegnałam się i odeszłam w stronę statku, weszłam do niego akurat, kiedy zaczął piszczeć sygnał nakazujący zebranie się i wejście na pokład. Pobiegłam w stronę sypialni i położyłam się na łóżku. Od razu pochłonął mnie sen.
                             ~*~
Przepraszam za błędy, ale pisałam na komórce... Mam nadzieję, że się wam podoba c:
Dedykacja dla Kiwi i Soni c;
NMBZW!!