czwartek, 20 listopada 2014

Rozdział 37



Kana
Po raz kolejny tego dnia wycierała półki w sklepie właściciela. Najwyraźniej był tak ślepy, że nie widział, że lśnią już czystością, a plam po smarze nie ma, jakby nigdy nie istniały. Kanę bolały już ręce i kręgosłup, ale przywykła do tego. Było to dla niej codziennością. Od sześciu lat służyła w sklepie. Najdłużej ze wszystkich. Wcześniej, bardzo dawno temu, jeszcze przed jej narodzeniem w tym samym sklepie służył mały chłopiec, Anakin Skywalker. Kana słyszała o nim wiele. Nawet na Tatooine wzbudzał podziw. Jakiś człowiek korzystając ze sztuczek wygrał go na wyścigach, uwolnił i zabrał ze sobą, by szkolić go na Jedi. Teraz ten chłopiec jest dorosły i walczy na wojnie. Odnosi wiele zwycięstw i jest wielkim bohaterem. Zapewne mało osób wie, że kilkanaście lat temu był zwykłym niewolnikiem z Tatooine.
- Zostaw te półki! Masz pieniądze, idź po wszystko, co zapisałem na tej kartce.
Watto, mały, latający, obleśny stworek, który ciągle przeklinał i prawie zawsze mówił po huttyjsku, wręczył dziewczynie małą torebkę. 
- To duża kwota. Jeżeli uciekniesz, wysadzę cię w powietrze.
Wiedział, ze Kana nie ucieknie. Bała się, a do tego nie miałaby gdzie pójść. Do tego Watto traktował swoich niewolników o wiele lepiej niż inni. Kanie nigdy do głowy nie przyszło, by uciec. Pamiętała jednak, że Watto nie może jej wysadzić. Jej tata, kilka dni przed śmiercią wykrył i dezaktywował chip w jej ciele. Dziewczynka po prostu nie chciała uciekać. Przyzwyczaiła się już do bycia niewolnikiem i wcale nie było jej źle. Oczywiście, kiedy była wolna było o wiele lepiej, ale wtedy był z nią tata. A teraz już go nie ma... Wolność bez niego byłaby dziwna.
Dziewczynka wyszła ze sklepu, chowając torebkę w kieszeń po wewnętrznej stronie koszuli. Teraz tylko przez pół godziny albo więcej będzie się smażyć w blasku dwóch słońc Tatooine. Dla jej skóry na pewno nie było to dobre. Taki minus życia na Tatooine.
Przecisnęła się przez tłum ludzi. Ktoś ją popchnął. Cudem utrzymała równowagę i ruszyła ponownie przed siebie.
- Śmierdzący niewolnik...
Poczuła szarpnięcie i mocny ból. Upadła na twardy piasek. Zacisnęła pięści. Uderzyłaby z chęcią człowieka, który ja popchnął, ale nigdzie go nie widziała. Z jej gardła wydobył się krzyk. Poczuła straszny ból w okolicy żeber. Ktoś tu chyba cierpi na niedostatek wrażeń. Spojrzała się na swojego prześladowcę. Miał na sobie ciemnozieloną zbroje z czarnymi elementami. Nie nosił hełmu. Miał ciemne, krótkie włosy, opaloną skórę, ciemne oczy i ostre rysy twarzy. Jego twarz poznaczona była wieloma bliznami. Należał do ludzi tęgich. 
Po raz kolejny kopnął ją w żebra. Na tyle mocno, by zaczęła płakać. 
- Jeżeli coś poważnego mi się stanie, będziesz musiał zapłacić.- powiedziała z trudem.
To zazwyczaj działało. Ale nie tym razem. Chwycił ją za kołnierz i po prostu rzucił w jakąś ciemną uliczkę. Uderzyła się mocno w głową. Ledwo udało jej się zdusić krzyk. Nie pierwszy raz ktoś się nad nią znęcał bez powodu. Na Tatooine po prostu mieszka wiele sadystów. Kana poczuła, że ktoś przygniata jej palce. Znów okropny ból. 
- Dlaczego to robisz?- zapytała się.
Starała się nie pokazywać, że ją boli. Miała nadzieję, że zajmie go chociaż na chwilę rozmową. W odpowiedzi dostała tylko kolejne kopnięcie. Uderzyła plecami o ścianę. 
- Powiedzmy, że się odpłacam. 
Co! Za co niby się odpłaca? Przecież ja nigdy nikomu nic nie zrobiłam... 
- Twój tatuś kiedyś zabrał mi wszystko. To, ze jesteście niewolnikami mi nie wystarcza.
Tata mu podpadł?Ale on przecież nie żyje już od kilku lat. 
Kana chciała powiedzieć to prześladowcy, ale nic nie mogła powiedzieć. Wszystko ją bolało. Czuła, że jakaś substancja spływa jej po głowie. Nie mogła poruszyć palcami prawej ręki. Za każdym razem, kiedy próbowała, przeszywał je ogromny ból. Miała chyba złamane żebro. 
Prześladowca ciągle zadawał jej rany kute jakimś ostrym narzędziem.
- Kiedy twój tatuś zobaczy twoje martwe ciało u progu swojego domu, pewnie się załamie. A ja będę obserwować to i napawać się chwila szczę... Aaa! 
Poleciał kilka metrów dalej. W jego miejscu stał ciemnoskóry chłopak. Miał intensywnie zielone oczy o pionowych źrenicach. Jego czarne włosy były roztrzepane na wszystkie strony. Uśmiechał się łobuzersko. W ręce miał metalowy pręt. Podbiegł do leżącego mężczyzny i z całej siły uderzył go w głowę. Słychać było trzask łamanych kości.
- Chyba trochę za mocno...- powiedziała tym razem dziewczyna, która wyłoniła się z cienia.
Była szczupła i całkiem ładna. Miała długie blond włosy, splecione w warkocz sięgający jej do połowy pleców. Blondynka podeszła do Kany i uklękła obok niej. Wyciągnęła z plecaka medykamenty. W ciszy obandażowała i zaszyła rany dziewczyny, podała jej leki na zrośnięcie kości. Po kilkudziesięciu minutach, Kana czuła się o niebo lepiej. Nadal ją bolało, jednak znieczulenie, które podała jej nieznajomo działało, a środki przeciwbólowe zaczęły dawać ukojenie. 
- Kim jesteście?- zapytała się po długim milczeniu.
Kana zauważyła, że teraz kiedy zapanował spokój, jej wybawcy wyglądają o wiele młodziej. Mogli być najwyżej trzy lata od niej starsi.
- Nazywam się Shira. To jest Ander. Jesteśmy bezdomnymi dzieciakami, które szukają przygód.- w jej oczach błysnęły iskierki rozbawienia.- A ty?
- Jestem Kana. Mam trzynaście lat. Jestem niewolnikiem. 
- Hmm... Shira?- powiedział Ander.
Przesunął się do niej i zaczął jej szeptać coś na ucho. Pewnie naradzali się, co zrobić z Kaną.
- Masz wszczepiony chip namierzający?
- Mój tata go zdezaktywował. Nie przyda się wam.
- Eee?- Ander najwyraźniej nie zajarzył, o co chodzi dziewczynce.
- Przecież nie chcemy wydobyć tego chipu. Chcemy ci zaproponować ucieczkę.
Ze zdziwienia rozchyliła usta. Jeszcze nigdy nie dostała takiej propozycji. Zdała sobie sprawę, jak wiele może jej dać opuszczenie Mos Espy. Teraz naprawdę chciała uciec. Nigdy sobie tego nawet nie wyobrażała. Po prostu nie wierzyła, że będzie mogła kiedykolwiek uciec, a do tego wcale nie chciała uciekać. Bała się samotności. A teraz... Może miałaby towarzyszy, którzy są od niej starsi i zapewne bardziej doświadczeni.
- Naprawdę, chcecie mi pomóc uciec?
- Nie tylko. Chcemy, żebyś była nasza towarzyszką. Właściwie, to się nie znamy, ale czuje, że jesteś osobą, z którą chętnie będę podróżować.- powiedziała Shira.- Potem ci opowiemy coś o sobie. 
- W sumie... Co mi szkodzi z wami odejść. Zgoda! 
Jej nowi towarzysze rozpromienili się. 
- Super! W trójkę zawsze raźniej!- ucieszył się Ander. 
- Trzeba omówić plan. Ja bym proponowała, jak najszybciej zwiewać z Tatooine. 
Shira i Ander zaprowadzili Kanę do swojego tymczasowego mieszkania. Był to opuszczony budynek na obrzeżach Mos Espy. Długo omawiali plan. Okazało się, że Kana ma umysł zaprogramowany na strategię. Znajdowała wszystkie luki i niedociągnięcia w planie. Należało do tych niesamowicie inteligentnych istot. Shira i Ander szybko zakolegowali się z nową towarzyszka. Pod wieczór, kiedy kładli się spać, dziewczynka przytuliła ich i podziękowała za nowe życie.
- Nie ma za co.- odpowiedział nieco zarumieniony Ander.
- Dokładnie. Nie musisz nam dziękować.
- Skoro tak mówicie... Ja po prostu mam taką potrzebę. W ciągu kilku godzin zrobiliście dla mnie bardzo dużo. Uratowaliście mnie od śmierci, daliście wolność... Jesteście niesamowici.
Shira tylko się roześmiała. 
- Trzeba będzie zdobyć broń.- powiedział poważnie Ander, po czym zasnął.
*Siedziba łowców nagród*

W ciemnym pomieszczeniu przy biurku siedzieli dwaj mężczyźni. Jeden rozsiadł się na wygodnym, misternie wyrzeźbionym fotelu, a drugi siedział na zwykłym krześle z miękkim oparciem i siedzeniem. Człowiek siedzący na kosztownym siedzeniu, był ubrany w niebiesko-białą zbroję oraz hełm w tych samych barwach. Na kolanach leżał mu karabin. Drugi wyglądał podobnie. Miał ciemnozieloną zbroję z czarnymi elementami i ciemnozielony hełm. Oboje wyglądali na rozluźnionych, jednak uważnie wszystko obserwowali i byli w gotowości, by odeprzeć jakikolwiek atak.
- Mam dla was zlecenie. Słyszałeś o Pall'eu Geome?
- Sławny człowiek w naszym gronie. Przysporzył nam wiele kłopotów. Na szczęście jest martwy od kilku lat. Co takiego chcesz o nim wiedzieć?
- Nie chcę o nim nic wiedzieć. Chcę, żebyście zabili wszystkich członków jego rodziny.
Zapadła cisza. Człowiek w niebieskiej zbroi poważnie zastanawiał się nad propozycją. Rzadko zdarzało się tak poważne zlecenie. Do tego będą potrzebni najlepsi łowcy. Będą musieli wykryć wszystkich krewnych, a to może być kłopotliwe.
- Myślę, że zlecenie jest wykonywalne, ale koszty będą bardzo wys..
- Koszty nie mają znaczenia.- przerwał mu zleceniodawca.
- W takim razie... Nie ma sprawy. Jutro się z panem skontaktuję. Będzie musiał pan dostarczyć pieniądze jak najszybciej. Inaczej moi łowcy się rozmyślą.
- Mogę zapłacić nawet dzisiaj. Chcę tylko, by zginęli wszyscy związani z nim więzami krwi.
- Oczywiście. Do widzenia.
- Do widzenia.
Zleceniodawca podniósł się z krzesła i ruszył w stronę drzwi. Na jego twarzy ukrytej pod hełmem, pojawił się pełen satysfakcji uśmiech. Wolałby własnoręcznie zabić najbliższych Geoma, ale nie miał czasu bawić się w poszukiwania. Mogli być rozsiani po całej galaktyce, a od latania od planety do planety są pionki, a nie on. Przebił się przez tłum łowców nagród i ich zleceniodawców i wyszedł na jasną ulicę. Udał się w stronę swojego ścigacza.

________________________________________________________________________
I kolejny rozdział :) Ale mam wenę! Piszę dzień po dniu xD Tylko z publikowaniem jest inaczej, ale gdybym dodawała rozdział w tak krótkich odstępach czasu, nie byłoby niedosytu ;) (Chociaż nie sądzę, żeby jakikolwiek był, ale... Trzeba mieć marzenia!) 
Niedługo już rozdział 40... Wow :D
Dedyk dla Kiwi, która zawsze komentuje jako pierwsza :)
NMBZW!!!

sobota, 15 listopada 2014

Rozdział 36




Anakin

Anakin nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał zaledwie kilka godzin temu. Będzie ojcem... Cieszył się. To było wspaniałe uczucie dowiedzieć się, że Padme jest w stanie błogosławionym, ale... Jest wojna. On jest Jedi i do tego ma padawankę. Ahsoka była świadoma ich związku. To oczywiste. Jest przyjaciółką Padme, a do tego najbliższa osobą dla Atari, która jest "kuzynką" Padme. Nie ma opcji, żeby nie wiedziały. Ale zapewne z trudem się do tego przyzwyczaiła. Związek małżeński był zakazany dla Jedi. Oczywiście było kilka wyjątków, ale są one związane z tradycją i kultura rasy, a nie osobistymi zachciankami. Wiedział, że Rada w końcu się o tym dowie. Kiedy Padme urodzi, zaczną się niewygodne pytania. Możliwe, że nie będzie miał wtedy już wyboru. Odejdzie z Zakonu, by być z Padme już do końca życia. Oczywiście najlepiej, by było, gdyby wojna już się skończyła za te osiem miesięcy. Czasu mało, ale cel możliwy do osiągnięcia. To prawda, że wojna chyli się już ku końcowi. Okrutna prawdą jest to, że to nie Republika wygrywała. Separatyści skądś wiedzieli o wszystkich wojennych. Kanclerz wydawał wiele pieniędzy, by się dowiedzieć, kto stoi za tym wszystkim, niestety nawet to nie dawało efektów. Biedny człowiek ten Kanclerz. Wszyscy zarzucają mu niepowodzenia, a przecież on się tak stara. Jeszcze do tego Zakon jest przeciwko niemu. Nie potrafią zrozumieć, że niektórzy politycy nie są zaślepieni pieniędzmi i sławą. Palpatine naprawdę chce dobrze dla Republiki. Wiadomo, że czasami podejmuje złe decyzje, ale czasami człowiek się myli. Kanclerz nie jest przecież jakimś nad człowiekiem. Chociaż jest bardzo mądry i inteligentny. Anakin nie rozumiał, czemu Rada jest mu tak wroga. Palpatine to szlachetny człowiek, a oni tego nie rozumieją. 
- Annie?
Uśmiechnął się, słysząc głos swojej pięknej żony. Odwrócił się w jej stronę i przytulił. Padme wtuliła się w umięśniony tors ukochanego. Był dla niej tak ważny. Niezmiernie się cieszyła, że będzie ojcem jej dziecka. Niestety ciągle zamartwiała się, co to będzie później. Kiedy już urodzi ludzie będą gadać, a to mogłoby doprowadzić do problemów.
- Padme... Wiem, ze się martwisz. Proszę cię, przestać. 
Kobieta odsunęła się od niego lekko. Zagryzła lekko wargę. 
- Wiesz, co będzie, kiedy Zakon dowie się, że jesteś ojcem i moim mężem? Wyrzucą cię! Zostawią tak po prostu... 
Zaczęła płakać. Anakin nie wiedział, ze jego żona tak bardzo to wszystko przeżywa. Objął ją delikatnie i otarł łzy z jej policzków. 
- To nic. Wyjedziemy gdzieś. Tam, gdzie nikt nas nie pozna. Wychowamy nasze dziecko,będziemy prawdziwą, szczęśliwą rodziną. Bez problemów i wojny na głowie. Tylko ty, ja i ten maluszek. 
Pocałował ją. Wystarczyło to za tysiąc słów. W tj chwili liczyli się tylko oni. Nie było wojny, Republiki i Separatystów. Zakon się nie liczył. Tylko oni i mały skarb, który nosiła Padme. 

Mirlea

Gdy zobaczyła Świątynie Jedi, poczuła łzy napływające jej do oczu. Mimo, że minęły tylko dwa tygodnie, czuła się, jakby wracała do domu po kilku latach. Przeczuwa, że to już jeden z ostatnich razów, kiedy może tu przylecieć i czuć się bezpiecznie. To było dziwne, ale wydawało się być prawdziwe. Wojna się powoli kończy, a Jedi jest z każdym dniem coraz mniej. Niedługo nie będzie kto miał wracać do Świątyni. W głupich czasach przyszło nam żyć.
Statek wylądował na lądowisku wojskowym. Mirlea wyszła ze swojej kajuty, chwytając za torbę z ekwipunkiem. Skierowała się do rampy. Mało osób już wychodziło ze statku. Było jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia. Ale padawanów to już nie dotyczyło. Zobaczyła, że nieopodal idą Ahsoka i Atari. Rozmawiały o czymś zażarcie. Postanowiła, że podejdzie i dowie się, o czym dyskutują.
- Cześć!- zawołała wesoło, podbiegając do przyjaciółek.
Dziewczyny odpowiedziały na powitanie. Znów kontynuowały rozmowę.
- Wiecie, gdzie jest Niro? Chcę z nim porozmawiać.
- Niestety nie. Pewnie już w drodze do świątyni. Wyszli przed nami. A co się stało?
- Wido chciał ze mną porozmawiać. Mówił, że to bardzo ważne.
- Jakoś tak tajemniczo. Czy to nie dziwne?- zapytała się Ati.
- Przyzwyczaiłaś się do Chazera, który wali wszystko prosto z mostu. Przecież Wido zawsze jest delikatnie tajemniczy.
- Może masz rację, Ahsoko... Cóż. Pospieszmy się. Nie zdążymy na kolację.

Rada

Prawie wszyscy członkowie byli obecni. Oczywiście większość pojawiła się pod postacią błękitnych, migoczących hologramów. Jedynie Mistrz Yoda, Windu, Shaak Ti oraz Adi Gallia. Wyjątkowo w spotkaniu uczestniczyła Luminara Unduli. 
- Zebraliśmy się to, by omówić sprawę pasowań na Rycerzy Jedi. Mistrzu Obi-Wanie, czy padawanka Rossen przeszła próbę?
- Tak Mistrzu. Wbrew podejrzeniom niektórych członków Rady, Mirlea oparła się pokusie Ciemnej Strony. Przynajmniej na to wygląda. Nie czuć od niej ciemności.
- Wspaniale. Dobrze ją wyszkoliłaś Adi Gallio. Padawanka Offe także przeszła już dawno próbę. Czy jest ktoś, kto nie zgadza się na pasowanie na Rycerzy, którejś z tych kandydatek?
Nikt się nie odezwał, mimo że kilku członków miało nietęgie miny. Prawdą było, że wielu Jedi nie chciało, by siedemnaście lat temu mała dziewczynka z Korribann rozpoczęła szkolenie na Jedi. Według nich, niektórzy nie nadawali się na Jedi. Mimo, że moc w dziewczynce była ogromna, wiedzieli, że dziecko może przynieść im tylko kłopoty. I wszystko z powodu pochodzenia. Ach ta tolerancja... 
- Adi Gallio, Luminaro, zawiadomcie swoje padawanki, że kolejny etap w ich życiu się zaczyna. Przy okazji powiedzcie padawance Orgeen, że kanonierka w której leciała Bultar Swan (która jest Rycerzem Jedi, a nie Mistrzem, przepraszam za te karygodnie błędy, które popełniłam, zaczynając pisać tego bloga. I Bultar ma dwadzieścia dziewięć lat c: ) została postrzelona. Nikt nie przeżył. I niech się nie przejmuje brakiem mistrza, gdyż już kilkoro Jedi zgłosiło się, by zastąpić Bultar Swan. A teraz przejdźmy do ważniejszych kwestii...

Atari

Cały świat potrafi się zawalić w jednej chwili. Czemu ludzie tak szybko odchodzą? 
Płakałam. Od kolacji do teraz. Na podświetlanym ekranie widnieje godzina czwarta rano. Już dziewięć godzin żyję ze świadomością, że moja Mistrzyni nie żyje. To boli. Bardzo boli. Nie wiedziałam, że kiedykolwiek będę odczuwać taki ból. Zawsze byłam świadoma więzi padawana i mistrza, ale nigdy nie spodziewałam się, że aż tak bardzo odczuwa się zerwanie tej więzi. Gdy jedna strona przestaje istnieć, druga powoli gaśnie. To straszne, ale prawdziwe. Czuję się, jakbym miała już nigdy nie czuć się szczęśliwa. Bultar była moją przyjaciółką, matką. Zawsze mnie wspierała, pomagała w trudnych dla mnie chwilach. I tak nagle zniknęła. Życie już nigdy nie będzie takie samo. A nowy Mistrz? Kto to będzie? Nigdy go chyba nie uznam. Tylko Bultar mogła nosić to miano. A teraz jej nie ma!
Wybuchłam jeszcze większym płaczem. 
- Atari. Nie płacz. Ja zawsze będę przy tobie, nawet jeśli nie żyję. Nie chcę, żebyś była smutna.
Usiadła gwałtownie na łóżku. Bultar...
- Mistrzyni?
Pokój był pusty. Chyba mi się zdawało... Ale nawet jeśli, to usłyszałam jej głos. To dało mi siłę i nadzieję. I nawet przestałam płakać. Nadal byłam smutna, to oczywiste. Straciłam osobę, którą kochałam jak matkę. A matka nie lubi, gdy jej dzieci są przygnębione. Uśmiechnęłam się. Bultar nie chciałaby, żebym się załamywała po jej śmierci. Kazałaby mi iść dalej, nie oglądając się za siebie. Zawsze będzie moją Mistrzynią, a kolejnego nie pokocham, ale muszę go akceptować w końcu chce dla mnie dobrze. Opadłam na poduszki. Jutro zapewne będę już padawanką kogoś innego. To może być nawet ciekawe doświadczenie. Odwróciłam mokrą poduszkę na drugą stronę i zasnęłam. Pierwszy raz od dawna nic mi się nie śniło.
_____________________________________________________________________
Hello :) Ale tempo xD Kolejny rozdział napisany. Skończyłam go 15.11, ale wolę napisać trochę na zapas, ponieważ może przyjść brak weny ;) Następny rozdział będzie chyba w całości poświęcony bohaterom z Tatooine. Mam nadzieję, że się cieszycie! Polubiłam ich od razu, kiedy ich wymyśliłam. Ale może tylko mi przypadli do gustu. Cóż... Proszę powiedzieć w komentarzach, czy nowe postacie się wam podobają, czy nie. Nawet tych, co tylko czytają, a nie komentują bym bardzo o to prosiła. Komentarze motywują mnie do dalszego pisania. Dlatego im więcej komentarzy, tym szybciej kolejny rozdział :D
Niech Moc będzie z Wami!!


wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział 35




Ahsoka

Teraz, kiedy byliśmy już tak niedaleko Coruscant, zdałam sobie sprawę, że trzeba będzie w końcu powiedzieć Anakinowi o pewnym zdarzeniu w międzyczasie miedzy walką z Deturi, a odzyskaniem przytomności. Mianowicie o stracie miecza świetlnego. Broni, od której w bardzo wielu przypadkach zależało jej życie. Mistrz tyle razy jej powtarzał, że nie może zgubić miecza, a po ostatnim razie zdarzało się to o wiele częściej niż zwykle. Ale teraz broń była niemożliwa do odzyskania. Albo leżała w jakieś szczelinie na Korribanie nieopodal miejsca, w którym stoczony został pojedynek, albo był w odległej części galaktyki wraz ze zdrajczynią republiki i Zakon Jedi - Deturi Killarą.

Jakby na wezwanie mój komunikator zaczął wydawać pierwsze sygnały oznaczające przychodzące połączenie. Po odebraniu usłyszałam głos mojego mistrza. 
- Niestety nie mogę porozmawiać z Tobą osobiście, ponieważ zajmujemy się Mirleą, a do tego muszę złożyć raport radzie, ale poczułem, że chcesz mi coś powiedzieć.
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam nerwowo przestępować z nogi na nogę, rada, że mistrz tego nie widzi. Powiedziałam mu wszystko, co ciążyło mi na sercu z prędkością światła, mając nadzieję, że Wybraniec zrozumie. 
- C-co?- zapytał zdezorientowany Skywalker.- Co Deturi? Eee... Właściwie, to cię nie zrozumiałem. Powiedz to jeszcze raz, ale wolniej, zachowując przerwy między wyrazami.
Wszystko opowiedziałam wolno, od początku. Z nerwów spociły mi się ręce. O dziwo mistrz wcale nie zareagował gniewnie. Oczywiście skarcił mnie, ale nie krzyczał. Zupełnie spokojnie podszedł do sprawy.
- Gdybyś straciła miecz przez swoją bezmyślność, byłbym zły. I zawiedziony, że nie wyciągasz nauki z moich lekcji i przeżytych chwil. Teraz sprawa wygląda inaczej, bo Deturi zapewne najzwyczajniej w świecie zabrała ci miecz. Mam nadzieję, że drugi masz.
- Co...? 
Zdałam sobie sprawę, że krótki miecz o żółtej klindze nadal wisi, przypięty do pasa. Odetchnęłam z ulgą i udzieliłam odpowiedzi na pytanie. Musiałam pewnie ho nie wyjmować w trakcie walki. Albo to Deturi w akcie łaski... Niee. To niemożliwe. Wszyscy, ale nie ona.
- Zbudujesz nowy miecz, gdy wrócimy do świątyni. Masz mi coś jeszcze do powiedzenia?
- Nie mistrzu.
-Niech Moc będzie z Tobą.
Rozłączył się, a ja pełna ulgi opadłam na krzesło. Nic mi się nie stanie, Anakin nie jest wściekły. Nie muszę obawiać się o życie, zdrowie psychiczne i tym podobne rzeczy. Pewnie ma na głowie problemy znacznie ważniejsze niż zaginiony miecz padawanki.

*Daleko, daleko, bardzo daleko od naszych bohaterów.*

Pewna blondynka siedziała w kącie z kolanami przyciągniętymi pod brodę. Przytulała z całej siły jakiegoś starego, zużytego misia. Chciała zniknąć, wejść w gliniane ściany domu i uciec jak najdalej od kłócących się ciągle rodziców, piasku, dwóch słońc, przemytników i szumowin najróżniejszych gatunków. Gdy usłyszała kolejny trzask, skuliła się jeszcze bardziej i starała się w najmniejszym stopniu zwracać na siebie uwagę. Nie wiedziała, o co rodzice się kłócą, ale było to na pewno mało istotne. Zawsze kłócili się o drobiazgi. Kłótnie kończyły się wyjściem ojca lub matki z domu. Robili kurs do kantyny, pili do nocy i wracali tak upici, że nie mieli siły się kłócić i zasypiali. Następnego dnia to samo. W tym domu była to rutyna. 
Kiedy usłyszała trzaśnięcie drzwi poczuła wielką ulgę. W domu zapanowała cisza, przerywana cichymi przekleństwami matki. 
- Shira!- rozległ się jej krzyk.
Dziewczyna podniosła się z ziemi, ocierając słone łzy. Przeszła przez niewielki przedpokój i weszła do kuchni. Tak jak się spodziewała, jej matka siedziała na starej kanapie ze szklanką wypełnioną jakimś alkoholem. Zapewne mocnym i niesmacznym. 
- Idź sobie.- powiedziała matka.
Shira lekko się zdziwiła. Kobieta najpierw ją zawołała, a teraz każe jej sobie pójść.
- Emm... Gdzie?
- Gdziekolwiek! Idź sobie, ty i twój głupi ojciec! To przez ciebie ciągle się kłócimy! 
Zacisnęłam zęby. Poczułam, że łzy napływają mi do oczu. Tyle razy to słyszałam, ale zawsze to przeżywałam. Matka obwiniała mnie o wszystko. 
- Gdybyś się nie urodziła, bylibyśmy szczęśliwym małżeństwem! Jesteś największym błędem mojego życia! Wynoś się stąd! Idź do swojego pokoju, a najlepiej wyjdź z domu! Nie chcę cię na oczy widzieć!
Ledwo powstrzymując łzy, pobiegłam do swojego pokoju. Złapałam jasny, skórzany plecak i zaczęłam do niego wrzucać moje rzeczy. Wszystkie oszczędności, zarówno walutę używaną na Tatooine, jak i kredyty republiki schowałam do materiałowego woreczka i schowałam go do ukrytej kieszeni. Wszystkie ubrania ułożyłam na dnie plecaka. Nie było ich szczególnie wiele, więc nie zajmowały dużo miejsca. Następnie wzięłam koce z łóżka i niewielką poduszkę. Wyjęłam z pod łóżka zapasy. Owoce i suszone jedzenie. Zawsze byłam przygotowana na taką sytuację. Wiedziałam, że w końcu nadejdzie ten moment, kiedy będę musiała na jakiś czas wynieść się z z domu. Założyłam na rękę komunikator, dopakowałam ostatnie przydatne rzeczy i po cichu wyszłam z domu. Znalazłam się na zapełnionej ludźmi, hałaśliwej ulicy. Od razu dopadł mnie smród spoconych ciał, swąd spalenizny i zapachy różnorodnych dań. Po ulicach pałętali się przedstawiciele różnych ras. Wiedziała, gdzie musi iść. Skręciła w prawo. Przepychała się przez tłum niewolników i ich właścicieli. Po jakimś czasie dotarła na mały plac, wokół którego stały małe, skromne domki. Mimo braku jakichkolwiek numerów, lub znaków rozpoznawczych na domkach, Shira wiedziała, gdzie ma iść. Wspięła się po niskich, stromych schodkach do jednego z domków. Zapukała. Po kilku chwilach otworzył jej wysoki, ciemnoskóry chłopak. Spojrzał się na nią ze zrozumieniem.
- Możesz wejść. Rodzice wrócą z Coruscant za tydzień. 
Blondynka skorzystała z propozycji i weszła do jasnego przedpokoju. Chłopak zaprowadził ją do niewielkiej sypialni. 
- Coś się stało? Jeszcze nigdy nie przyszłaś bez zapowiedzi.
- Mam pewną propozycję.
_______________________________________________________________________
Wiem, że krótkie i znowu nic się nie dzieje, ale to już zapewne ostatni taki rozdział. Dodaję nowych bohaterów, którzy powinni odświeżyć tego bloga. Będę teraz opisywać dwie historie, które po jakimś czasie się zbiegną ze sobą. Tak jakby dwie strony. Tyle, że nie dzielą się one na dobrych i złych, tylko... Sama nie wiem. Na Jedi i dzieciaki, które starają się przeżyć za wszelką cenę. Po kilkunastu rozdziałach, spotkają się i będą musieli zacząć współpracować. Nie wiem, kiedy to nastąpi i w jakich okolicznościach, ale taki mam pomysł i mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu :)
W zakładce bohaterowie oczywiście pojawią się nowe postacie :)

NMBZW!