poniedziałek, 21 grudnia 2015

Rozdział 63



Mirlea

Jaskinia, która początkowo była jedynie koszmarem, teraz stała się miejscem, do którego jej umysł chętnie wędrował każdej nocy. Oswoiła to przesiąknięte Mocą miejsce. Potrafiła już uspokoić bitwę Ciemnej i Jasnej strony, znajdując pełne równowagi miejsce po środku. Tam też spotykała się z istotami, które pomagały jej pojąć tajniki Mocy, nie tylko Jasnej, ale też Ciemnej. Najbardziej Mirleę cieszyły spotkanie z przodkiem, który nie był ani Sithem, ani Jedi. Kierował się własną filozofią opartą na równowadze. Rozumiał on obie strony tak samo dobrze. Jak przystało na upadłego Jedi i nawróconego Lorda Sith w jednym.
Schyliła lekko głowę, kiedy przed nią pojawił się mężczyzna w czarnej szacie.
- Wojna niedługo dobiegnie końca.
- To cudownie!- wykrzyknęła dziewczyna.
W jej sercu natychmiastowo pojawiła się radość. Konie wojny, koniec strachu, cierpienia i śmierci! W kocu zapanuje pokój! On nigdy się nie mylił, zawsze miał rację! Ale... Przecież nie powiedział, że nadchodzi zwycięstwo. Z resztą, Mirlea pojęcia, czy kiedy mówi o wygranej, chodzi mu o sukces Separatystów, czy Republiki. W końcu zawsze miał odmienne spojrzenie na świat.
- Kto wygra...?- zapytała niepewnie, bojąc się odpowiedzi.
Jednocześnie była jej ciekawa, ale nie chciała się dowiedzieć. Nie wiedziała, jakiej odpowiedzi powinna się spodziewać. On nigdy nie mówił nic dosłownie. Nie mógł. To było ograniczenie Mocy Mirlei. Wiedziała, że jeszcze wiele lat minie, nim opanuje do perfekcji swoje wyjątkowe umiejętności.
- Jednocześnie ci, których wygranej pożądasz i ci, którzy wygraliby, niezależnie od tego, kto zwycięży. Przegracie mimo odniesionego zwycięstwa.
Nie, tego się nie spodziewała. Co miała znaczyć ta odpowiedź? Przecież w tej wojnie są tylko dwie strony... Republika i Jedi przeciwko Separatystom i Sithom. Skro wygra Republika, to czemu ma jednocześnie przegrać? Czyżby Senat miał upaść? Ale to nie będzie oznaczało przegranej Jedi, więc to nie byłaby pełna porażka. Zakon sam z siebie też przecież nie upadnie, Mistrz Yoda nigdy do tego nie dopuści, przecież dostrzegłby zagrożenie.
- Czy Senat przestanie istnieć?
- Będzie trwał jeszcze przez wiele lat.
Kiedy tylko to powiedział, rozpłynął się, zostawiając po sobie niesamowicie potężną aurę Mocy. Dziewczyna warknęła, zdenerwowana swoją słabością. Duchy mogły się pokazywać tylko wtedy, kiedy panowała nad swoimi emocjami, nie podsycając żadnej ze stron. Mirlea wiedziała, że już nikt się nie pojawi, więc uklękła i dzięki medytacji jej umysł powrócił do swojego ciała w świątynnym pokoju. Wiedziała, że powinna się udać ze zdobytymi informacjami do Mistrza Yody, ale bała się tego. Możliwość komunikacji z użytkownikami Ciemnej Strony została wymyślona przez Nagę Sadowa. Mirlea jako jego daleka potomkini, potrafiła korzystać z tej umiejętności od dziecka, nie w tak zaawansowanej formie jak teraz. Mistrz zabronił jej kontaktów z Sithami, ale ona i tak to robiła. Nikt nie uwierzyłby jej, że nie pogrąża się przez to w Ciemnej Stronie. Opanowała to, ale inni by jej nie uwierzyli. W końcu Jedi zbyt mocno zagłębili się w Jasnej Stronie, wszystko inne uznając za zagrożenie. Nie miała zamiaru im nic mówić. I tak nikt nie uwierzyłby nawróconemu Sithowi i zwykłej Rycerz Jedi.

Atari


Kolejny głośny wybuch wywołał u mnie niekontrolowane dreszcze. Nie bałam się wybuchów, ale ciało nadal reagowało wbrew mnie.
- Komandorze, okrążyli nas!- krzyknął jeden z klonów.
Miał rację, z przodu i po bokach była ogromna armia droidów, której się nie spodziewali, a za nimi leciały bombowce, które bez przerwy wracały, by zabić coraz więcej klonów. Ta bitwa była przegrana. Wszyscy mieli na niej umrzeć. Pierwszy raz naprawdę się przestraszyłam. Już teraz straciliśmy ogromne ilości klonów, a miało ich zginąć jeszcze więcej. Fabryka droidów, którą atakowaliśmy miała być prawie pusta! Wywiad doniósł, że większość jednostek została wysłana na front. Nikt nie spodziewał się tak wielkiej armii. Mieliśmy tylko zniszczyć fabrykę.
- Atari! Weź grupę klonów i wykonajcie misję! Fabryka jest na północ, macie wolną drogę, małej grupie się uda! Ja zostanę tutaj i będę walczyła do końca.
Yala szybko chwyciła mnie za ramię, by dodać mi otuchy, po czym pchnęła mnie w stronę komandosów.
- Ale Mistrzyni...
Nie chciałam iść. Miałyśmy iść tam we dwie, ona znała cały plan, była o wiele bardziej doświadczona, widziała jak dowodzić! No i... nie miała szans by przeżyć na tej bitwie. Droidów było zbyt wiele.
- Chodź ze mną Mistrzyni... Nie dam rady, proszę.
Nie odpowiedziała, tylko pobiegła by zniszczyć kolejne roboty. Z bólem serca odwróciłam się i machnęłam na komandosów, by ruszyli za mną. Wbiegłam do lasu, nie oglądając się za siebie. Klony biegły za mną, nie robiąc żadnego hałasu. Starałam się nie wsłuchiwać w odgłosy bitwy, krzyki i ciągłe wybuchy, ale było to wyjątkowo trudne. Ciągle widziałam wizję umierającej Yali. Nie chciałam, by to się tak kończyło, nie chciałam tracić kolejnej Mistrzyni.Czemu wojna musi być taka okrutna? Bultar, Ahsoka... Nie chcę, by Yala do nich dołączyła.
- Komandorze, do celu został kilometr. Za pięć minut wyjdziemy z lasu i zostanie nam do pokonania około dziesięć metrów otwartej przestrzeni. Jeśli będziemy mieli szczęście, dojdziemy do murów niezauważeni.
- Zamaskuję nasza obecność przed wszelkimi czujnikami.
- Tak się da?
- Moja rasa ma na to sposoby.- odpowiedziałam.
Skupiłam się na tej ukrytej części Mocy, której Jedi nie dostrzegali albo z niej nie korzystali. Mroczna energia będąca podstawą starożytnej magii Sithów i magii Dathomirianek była zła, ale dla powodzenia misji musiałam skorzystać z magii* ocierającej się tak mocno o Ciemną Stronę. Wyczułam wszystkie urządzenia z czujnikami i zamgliłam przed nimi naszą obecność. Miałam nadzieję, że to zadziała. Nigdy jeszcze nie próbowałam czegoś takiego robić na tak ogromną skalę. Matka mi tylko trochę o tym mówiła podczas mojej wizyty na Dathomirze, a resztę wyczytałam z książek. Nie byłam jeszcze w tym dobra.
- I tak musimy być bardzo ostrożni. Nie wiem, jak zaawansowana jest nasza niewykrywalność.
Kiedy dotarli na skraj lasu, Atari uważnie przyjrzała się murom. Komandosi już namierzyli strażników i wykonywali szybkie taktyczne obliczenia.
- Trzy roboty mają nas w zasięgu wzroku. Zawsze jeden z nich obserwuje nasz teren, więc nie mamy szans przedostać się niezauważeni. Nawet z ochroną tej całej Mocy...- powiedział jeden z nich.
- Komandorze, widzi pani tamto drzewo?- wskazał na obumarłą już, zsuwającą się ze zbocza brzozę.- Gdyby się całkowicie oderwała od ziemi i spadła, narobiłaby sporo hałasu. Dość daleko od nas. Droidy na pewno zareagowałyby i poszły sprawdzić, co się dzieje. Ich uwaga zostałaby przytłumiona, a wtedy my przedostalibyśmy się pod mur i się na niego wdrapali.
- Świetny pomysł...
- Nix.
- Świetny pomysł, Nix. Dobra, po tym jak strącę drzewo, poczekamy pięć sekund, aż strażnicy się odwrócą i odejdą. Wtedy przystępujemy do realizacji planu.
Skupiłam się na odległym drzewie. Całkiem nieźle je widziałam, mimo tego, że już dawno zaszło słońce. Zaleta pochodzenia z Dathomiry. Chwyciłam drzewo Mocą i wyszukałam jego korzenie. Delikatnie naruszyłam je, niszcząc powoli opór brzozy. Spokojnie pociągnęłam jeszcze trochę i z zadowoleniem usłyszałam naturalny trzask puszczających korzeni i uderzenie drzewa o ziemię.
Na murach od razu zapanowało poruszenie. Droidy zbiegły się w zachodniej części, celując w drzewo. Tymczasem my ruszyliśmy po cichu do murów, bez problemu przedostając się przez otwarty terem. Separatyście najwyraźniej nie pomyśleli o zabezpieczeniu w postaci ładunków wybuchowych. W sumie, nic dziwnego. Jeszcze w zeszłym tygodniu nikt nie wiedział o istnieniu fabryki. Mogli czuć się bezpiecznie.
Komandosi zaczepili linki o mur i zaczęli wspinaczkę. Nie był on szczególnie wysoki, więc korzystając z Mocy, odbiłam się od ziemi i skoczyłam. Złapałam się krawędzi muru i lekko podciągnęłam, żeby zobaczyć, czy nie ma żadnych strażników. Na szczęście pusto, Podciągnęłam się i ukryłam za pobliską budką strażniczą. Czworo klonów już po chwili stało obok mnie, uważnie się rozglądając. Nix zakradł się do strażnicy i pogrzebał przy przewodach elektrycznych.
- Nie włączą już alarmu. Przynajmniej nie stąd. Przy okazji pobrałem mapę fabryki, już wysyłam ją wszystkim. Pani komandor, może pani zajrzeć w mój umysł, czy coś podobnego?
- Niestety, jestem jeszcze tylko padawanem. Prowadź.
- Tak jest.

Ahsoka

Wyszła z baru, po kolejnym męczącym dniu pracy. Każdy dzień był dla niej męką, nie potrafiła się przyzwyczaić do życia poza świątynią, ale musiała sobie poradzić. Nie chciała tam wracać, nie teraz, kiedy już prawdopodobnie wszyscy jej nienawidzą. Nie pożegnała się z Atari, Mirleą i chłopakami. Znała ich. Wiedziała, że za takie numery potrafią się wkurzyć. Gdyby wróciła, nic już nie byłoby takie samo. Nie potrafiłaby spojrzeć w oczy im wszystkim. Bo czemu wraca? Nie potrafi sobie poradzić z życiem normalnych istot? O nie! Ahsoka była zbyt dumna, by wrócić i pokazać im wszystkim, jak jest słaba. Musiała skoczyć z tym wszystkim! Zakonem, Republiką i wojną. I z przyjaciółmi. W końcu... nawet ie wysłali jej wiadomości. Stary komunikator nadal trzymała w mieszkaniu, ale tylko Anakin nagrywał się, prosząc ją o powrót. Ale Atari... nawet słowa nie wysłała. Najwyraźniej ta przyjaźń nic dla niej nie znaczyła!
Ze złości togrutanka kopnęła puszkę, która akurat znalazła się w jej zasięgu. Miała ochotę coś rozwalić. Pierwszy raz przepełniała ją taka złość, gorycz... wściekłość. Wręcz nienawiść. Nie wiedziała nawet, czego nienawidzi. Nie obchodziło jej to. Chciała zerwać wszystko. Łańcuchy, które przykuwały ją do Zakonu Jedi.** Była wolna. Wcześniej też tak myślała, ale teraz przekonała się, jakie jest prawdziwe znaczenie tego słowa. Ujrzała nową drogę. Nie zamierzała jednak do końca porzucać tej starej. Moc pokazała jej nowe możliwości. Ahsoka dostała nowe życie i miała zamiar je wykorzystać.

***********

*Uznałam, że czary, którymi posługują się Siostry Nocy nie można nazwać Mocą. Była starożytna magia Sithów, opierająca się na Mocy, więc magia wiedźm też może być jakimś elementem Mocy, z którego jednak Jedi nie korzystają. W końcu nie od dziś wiadomo, że Ciemna Strona jest bardziej rozbudowana :P
**"[...] zrywam łańcuchy. Moc mnie oswobodzi"
____________________________________________________________
Tam tadaaam!
Oto jestem, spóźniona o jeden dzień, wybaczcie. Po prostu, rano cmentarz, po południu Przebudzenie Mocy! Jak wasze odczucia, co do seansu? Ja się zakochałam, świetny film, efekty specjalne i aktorzy boscy. Tylko TEN jeden moment... Łezki poszły, ale nie rozpaczam. Śmierć urozmaica fabułę.

Zastanawiam się nad napisaniem świątecznego One Shota. Jak myślicie?

Niech Moc będzie z Wami!!!

niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdział 62

Avis

Obudziła się, czując, że nie leży na gorącym piasku pustyni, tylko na przyjemnie chłodnym posłaniu. Było dość ciepło, jak to na Tatooine, ale czuć było, że trafiła do jednego z niewielu domów z klimatyzacją, chwała niech będzie wybawcy, że się szarpnął na chłodzenie domu.
Avis poruszyła się lekko na posłaniu i od razu tego pożałowała. Sprint po pustyni bez żadnej wcześniejszej rozgrzewki poskutkował bólem wszystkiego. Ściągnęła łopatki i odetchnęła. Ból, który rozszedł się po jej plecach należał do rodzaju tego przyjemnego bólu, który mimo wszystko daje pewną ulgę. Napinała wszystkie mięśnie, żeby nieco je rozruszać bez wstawania z łóżka. Przyjemne i pożyteczne. Przy okazji mogła nasłuchiwać tego, co dzieje się w domu. Skupiła się, starając się wyczuć Moc, przepływającą przez nią. Była mistrzynią w kontroli umysłu, ale inne aspekty Mocy miała opanowane o wiele słabiej. Tylko od kontroli umysłu zależało jej życie, dlatego skupiała się nad rozwijaniem tej sztuki, inne wykształciła jedynie przy okazji. Zajęło jej to wiele lat, ale się opłaciło.
Ktoś wszedł do domu. Jego obecność na terenie mieszkania, pojawiła się nagle, ale bardzo zauważalnie. Napięła mięśnie i otworzyła oczy, żeby być gotowa do obrony. Nasłuchiwała. Przybysz zdecydowanie kierował się w stronę pomieszczenia, w którym leżała.
Szybko jeszcze oceniła możliwości ucieczki. Pokój był dość niewielki i prawdopodobnie pełnił funkcję sypialni. Okno, przez które sączył się blask zachodzących dwóch słońc Tatooine, było zdecydowanie zbyt małe, by zdołała się przez nie przecisnąć. Jedyną drogą ucieczki były drzwi po przeciwnej stronie pomieszczenia. Na szczęście mogła go dojrzeć, bez przechylania głowy. Nieprzyjemny ból oczu, wywołany raczej nietypową ich gimnastyką, był w tej chwili mało istotny.
Wkrótce drzwi się otworzyły i stanęła w nich kobieta. Nie miała przy sobie żadnej broni. Oczywiście klucz hydrauliczny przyczepiony do pasa na narzędzia mógłby posłużyć za skuteczną broń.
- Obudziłaś się?- zapytała.
W jej głosie słychać było ulgę i radość. Avis podświadomie odebrała urywki jej myśli. Kobieta obawiała się, że Avis jest w tak ciężkim stanie, że się już nie obudzi.
- Tak.- powiedziała, a przynajmniej chciała powiedzieć, bo z jej gardła wydobył się tylko niezidentyfikowany jęk.
Dopiero teraz Avis poczuła dotkliwą suchość w ustach. Przełyk palił żywym ogniem. No tak, nieprzytomnemu nie wolno wlewać żadnych płynów do gardła, jeśli nie chce się go zabić.
- Znalazłam cię w nocy z przedwczoraj na wczoraj i od tamtej pory nie piłaś, więc postawiłam na szafce nocnej szklankę z wodą i dzbanek, jakbyś chciała się napić.- oznajmiła, jakby doskonale wiedziała, o czym Avis myśli.
Albo po prostu była na tyle inteligentna, by się domyślić, jak się czuje człowiek po dwóch dniach bez wody w tak gorącym miejscu jak Tatooine. Avis usiadła szybko, krzywiąc się z bólu. Napinanie mięśni niewiele pomogło. Zakwasy odezwały się kilka razy mocniej niż wcześniej. Ignorując ból, sięgnęła po szklankę i wypiła ją duszkiem, nieco zaspakajając pragnienie. Zrobiło jej się nieco niedobrze.
Kobieta usiadła obok Killary.
- Nazywam się Natasa.
Z bliska Avis zauważyła, że Natasa nie ma więcej niż trzydzieści lat. Mogły być równolatkami.
- Avis.
- Ładne imię. Nietutejsze. Znalazłam cię na pustyni, chyba przed czymś uciekałaś, bo byłaś spocona i ciężko oddychałaś. Zemdlałaś chwilę po tym, jak do ciebie dotarłam. Jak chcesz, możesz u mnie jeszcze pobyć, dopóki nie będziesz czuła się dobrze. Mieszkam sama, dom niemały, jakoś się pomieścimy.- uśmiechnęła się serdecznie.- Pewnie jesteś głodna. Zaraz przyniosę obiad.
- Dziękuję, Nataso.
Kiedy kobieta wyszła, Avis wstała i zaczęła się rozciągać. Mimo bólu, rozciąganie zakwasów było najlepszym, co mogła w tej chwili zrobić. Przy okazji mogła wyciszyć umysł, pomyśleć. Słyszała, że i Jedi i Sithowie medytują w stanie bezruchu. Po prostu się wyłączają. Ona tak nie robiła. Potrafiłaby, to oczywiste, ale nie chciała. To nie była jej droga. Zmęczenie pozwalało jej osiągnąć spokój. Przestawał skupiać się na ćwiczeniach. Jej ciało wykonywało je automatycznie.
Nie starała się być Jedi. Oni odrzucali emocje, Avis z nich korzystała. Potrafiła czerpać z nich siłę, nie skłaniając się jednak w stronę nienawiści. Nie podążała ani drogą Jedi, ani drogą Sithów. Była po prostu sobą. Stała na granicy światła i mroku, bez trudu na niej balansując. Nie potrafiła zrozumieć, czemu Jedi mają takie problemy ze staniem po stronie światła. Czemu staczają się w mrok, zamiast stanąć tam gdzie ona - na granicy. W końcu przez całe życie uczyli się podążania drogą światła. Acis nigdy się nie szkoliła, a potrafiła osiągną stan idealnej równowagi. Było w niej tyle samo dobra, co zła. Czuła to całą sobą.
- Avis, obiad.- do pokoju weszła Natasa, niosąc dwa talerze.
Avis przerwała ćwiczenia i podziękowała, przyjmując talerz.
- Dziękuję za ratunek. Gdyby nie ty, pewnie bym umarła na tej pustyni.
- Nie ma sprawy. Dla każdego uciekiniera znajdzie się u mnie miejsce. Kto cię gonił?
- Sługusy Jabby. Byłam niewolnicą w jego pałacu, ale udało mi się uciec.
- O Boże! To straszne, dobrze że udało ci się uciec. Gonitwa zboczyła z drogi. Ślady przebiegały prawie dwadzieścia metrów od twojej lokalizacji.
Avis zmarszczyła brwi. Nadal nie ufała Natasy, mimo jej dobroci , więc takie informacje wydawały się być podejrzane.
- Kim jesteś?- zapytała.
Mogła wyczuć kłamstwo, dlatego skupiła się i delikatnie dotknęła umysłu gospodyni.
- Jestem tropicielką i łowczynią skarbów. Tatooine jest bardzo bogata pod tym względem. Oczywiście, nie ma już tutaj smoków Krayt, strzegących najcenniejszych skarbów, ale nadal można znaleźć niezłe fanty. Mój mąż polował na cenne zwierzęta, więc nauczył mnie tropienia.
Nie kłamała. Mówiła bez żadnego oporu. Nie miała nic do ukrycia. Zadziwiająca kobieta.
- Był?
- Świnia.- prychnęła.- Miał kochankę! Wzięliśmy ślub dziesięć lat temu, miałam wtedy dziewiętnaście lat. Rzucił po dwóch latach całkiem szczęśliwego związku. Miał kochankę dłużej niż byliśmy razem! Związał się ze mną tylko dlatego, że miał kredyty do spłacenia, a ja dzięki udanym wyprawom, dysponuję ładną sumką. Ech... Byłam wtedy głupia. Wyszłam za czterdziestolatka, wyobrażasz to sobie? Mógł być moim ojcem.- roześmiała się gorzko.- Omotał mnie wokół małego palca... Ta kochanka była w jego wieku. Byli razem nawet wtedy, kiedy się jeszcze nie znaliśmy.
Avis siedziała i słuchała niepewna. Nie miała doświadczenia w tym kierunku i nie wiedziała co powiedzieć.
- Przykro mi.- Avis uznała, że taka odpowiedź będzie najodpowiedniejsza.
- A mi nie.- odpowiedziała Natasa obojętnie.- Jestem tylko wściekła na siebie. Te dwa lata mogłam spędzić zupełnie inaczej... Najadłaś się? Jak tak, to chodź. Pomożesz mi pozmywać po obiedzie.
Avis z ulgą przyjęła tę propozycję. Chyba nie zniosłaby, gdyby musiała siedzieć i nic nie robić, tylko pasożytując na Natasy, która wydawała się być całkiem sympatyczną osobą.

Atari

Przeskoczyłam nad mistrzynią, robiąc podwójne salto. Jeszcze w locie obróciłam się i cięłam treningowym mieczem w jej głowę. Yala z uśmiechem zrobiła unik i kopnęła mnie w brzuch, posyłając na podłogę. Nabiłam sobie kolejnego siniaka. Jedynym plusem upadku było to, że zdarzył mi się on po raz setny i byłam tak poobijana, że nie mogłam czuć bólu jeszcze bardziej. 
Treningi z doświadczoną Mistrzynią Jedi nie mogły być proste... Treningi z Bultar były niczym w porównaniu z tym, co teraz przechodziłam. Ani razu nie udało mi się trafić Yali, chociaż wcale nie byłam ofiarą losu, co mieczem świetlnym władać nie umie. Ba! Ja byłam dobra, zawsze byłam w tym najlepsza. Ale niestety, do Mistrzyni brakowało mi jeszcze lat ćwiczeń.
Oczywiście, nie poddawałam się i atakowałam, jednocześnie uważnie analizując wszystkie jej ruchy. Nie było to proste, ponieważ Yala również atakowała. Poruszała się tak szybko i zwinnie, że czasami jej ruchy mi umykały.
- Otwórz się całkowicie na Moc.- pouczała.- Pozwól jej przez siebie przepływać. Nie analizuj. Moc zrobi to za ciebie.
- Próbuję.- wydyszałam.
Byłam już tak zmęczona, że ledwo mogłam się ruszać. Czułam jak Moc przez mnie przepływa, dodawała mi sił, podpowiadała mi możliwe ruchy, ale Yali nadal to nie satysfakcjonowało! 
- Jesteś przewidywalna.- stwierdziła kobieta, trafiając mnie mieczem w żebra.
Syknęłam z bólu, czując okropne pieczenie w miejscu, które dotknęło ostrze miecza. Odskoczyłam kilka metrów w tył, uspokajając myśli. Spokój był teraz najważniejszy. Zebrałam wokół siebie Moc. Czerpałam z otoczenia i z siebie. Odnalazłam źródło magii mojego ludu i zaczerpnęłam z niego siły. Na Coruscant nie mogłam się opierać na magii wiedźm, gdyż czerpana była ona głównie z natury której w stolicy było niewiele, ale mogłam nieco zaryzykować. 
Od razu poczułam napływ nowych sił. 
- Świetnie, padawanko.
Pochwaliła mnie. Czyżby własnie o to jej chodziło? Przyznam, zaciekawiło mnie to, ale nie miałam czasu na rozmyślanie o tym. Odbiłam się od ziemi i doskoczyłam do Yali, biorąc zamach. Mistrzyni zasłoniła się mieczem, ale ja nie miałam zamiaru w nią trafić. Kucnęłam, ominęłam zaskoczoną Yalę i podcięłam jej nogi. Kobieta upadła na ziemię z wyrazem zaskoczenia i satysfakcji na twarzy.
- Właśnie na to czekałam.- podniosła się i poklepała mnie po plecach.- Jeszcze kilka takich treningów i twoje umiejętności na pewno wzrosną. Udaj się do pokoju na medytację. Przyda ci się.
- Oczywiście, Yalo.
Skłoniłam się lekko i wyszłam z sali treningowej. Kiedy tylko adrenalina opadła, uderzyło mnie nagłe zmęczenie, a ból nagle się potroił. Ledwo się powstrzymałam, żeby nie oprzeć się o ścianę i chwilkę odsapnąć. To by nic nie dało. Dopiero w pokoju będę mogła odpocząć podczas medytacji. Trening Jedi często był strasznie męczący. Rzadko latałam na bitwy, więc mój trening fizyczny w świątyni był bardzo mocny. Nie wiedziałam, czemu właściwie zwykle wysyłana jestem na typowe misje - podchody, ale nie pytałam się. Skoro wysyłają, to wysyłają. I tak lepsze to niż siedzenie w Świątyni lub patrzenie na co chwila umierające klony. Szczerze mówiąc, to nawet mi to odpowiadało. Na takich misjach nie było śmierci, jeśli wszystko dobrze szło. 
Kiedy dotarłam do pokoju, wzięłam szybki prysznic, założyłam świeże ubrania i usiadłam na podłodze. Byłam zmęczona i to bardzo, ale medytacja przynosiła pewien rodzaj odpoczynku. Nie byłam po niej nigdy wypoczęta, ale wykończona też nie byłam. Dziwny stan, ale czasem przydatny.
Wyciszyłam myśli i zjednoczyłam się z Mocą. Pierwszy raz od odejścia Ahsoki poczułam prawdziwy spokój.
_____________________________________________________
Tadada! Jest! Zgodnie z terminem, wyrobiłam się! *fanfary* Tyle mnie rzeczy odciągało od pisania, ale jakoś dałam radę, spięłam się i stworzyłam ten twór. Może i mało w nim akcji i w ogóle dość nudny, ale czasem rozdziały muszą być bardziej spokojne :)

Przy okazji, Wesołych Mikołajków!!
Mam nadzieję, że cieszycie się z prezentów od Mikołaja ^^

NMBZW!