niedziela, 14 lutego 2016

Błękitne Walentynki



Niebieskoskóra Twi'lekanka przemierzała pewnie ulice Theed. Nie wiedziała, czemu nie lubi tego miasta. Może przez to pseudo szczęście, które od niego wręcz promieniowało? Albo dlatego, że akurat trafiła na jakiś wyjątkowo głośny festiwal, który objął całe miasto. Ludzie i Gunganie wylegli na ulice miasta. Chyba nikt nie pozostał w domu, sprawiając, że przez ulice ciężko było się przecisnąć. Nawet boczne uliczki były zapełnione przez ludzi, którzy chcieli ominąć główny tłum. Sheela nie znosiła tłoku. Miała wrażenie, że zaraz zacznie się dusić z powodu braku powietrza.
Co gorsza, święto państwowe było w tym samym terminie, co Walentynki, a to sprawiało, że młodzież obnosiła się ze swoimi tymczasowymi związkami, śliniąc się na każdym kroku i trzymając za ręce. Sheela nie miała nic do zakochanych, ale takie zachowanie wydawało się jej być wyjątkowo fałszywe. O dziwo, jedynie ludzie tak bardzo celebrowali to obyczajowe święto. Gunganie po prostu radowali się z powodu rocznicy, zupełnie nie zwracając uwagi na serca, róże i inne ozdoby, przypominające o Walentynkach. Sheela od razu ich polubiła.
Nie mogła jednak, przyglądać się zachowaniu tutejszej ludności zbyt długo. Miała zlecenie do wykonania. Miała porwać człowieka, który dziesięć lat temu, wzbogacił się na czarnych interesach, posyłając swojego wspólnika, który pomógł mu w osiągnięciu fortuny, na dno. Nie było to trudne zadanie, ale zleceniodawca był tak wściekły na zdrajcę, że zaproponował pokaźną sumę za tak proste zlecenie. Jako, że jej cel - Nur Leijin, prowadził sporą firmę, bez trudu znalazła jego adres zamieszkania, zdjęcie i dane. Wystarczyło włamać się do bazy danych jego firmy, a tam wszystko było wypisane. Jej droid w kilkanaście minut złamał zabezpieczenia i pobrał dane, nie zostawiając po sobie ani śladu.
Znała wygląd Nura Leijina na pamięć. Już wcześniej kojarzyła jego nazwisko, więc dodało to smaczku jej zadaniu. Nie trudno było się dowiedzieć, że jej cel na pewno nie posługuje się prawdziwymi danymi. Rodzina Leijin miała spore wpływy w Senacie, a jeden jej z członków był senatorem swojego rodzinnego układu - Abregado. 
Po kilkunastu minutach wędrówki, dotarła w samo serce festiwalu - plac przed pałacem. Za jakieś pół godziny królowa Apailana i Lyonie - przywódca Gungan mieli wygłosić razem przemówienie, w którym opiewają przyjaźń wcześniej zwaśnionych narodów. Sheela zastanawiała się, jak pominą sprawę dwóch Jedi, którzy bardzo się zasłużyli w całej historii tej sympatii. Mówienie o Jedi nie było zakazane, ale pochwalania ich nie przyjmowano z radością. W końcu byli zdrajcami Imperium i samego Imperatora. Twi'lekanka nie wierzyła w spisek Jedi przeciwko, wtedy jeszcze, Republice i Kanclerzowi, ale podobno jest tak, że władza ma zawsze rację, a słowo Imperatora jest prawdą. Cła galaktyka przyjęła ten sposób myślenia, więc Sheela jedynie wzruszała na to ramionami i żyła dalej. Przecież nie raz zdarzyło jej się pracować dla Imperium. Nie widziała sensu w sprzeciwianiu się jego potędze. 
Nagle stanęła jak wryta, kiedy kilka metrów przed nią, mignęła jej twarz człowieka, którego wizerunek wyrył się w jej pamięci i pojawiał przed oczyma, kiedy tylko je zamykała. Nur Leijin we własnej osobie. Ich spojrzenia spotkały się, a Sheela nie mogła powstrzymać uśmiechu. Mężczyzna go odwzajemnił. W głowie łowczyni pojawił się plan, całkowicie sprzeczny ze swoim pierwowzorem. W końcu, dzisiaj Walentynki. Czemu by nie pojmać tego oszusta w nieco bardziej zmyślny sposób?
Jak przystało na kobietę ze swojej rasy, nie brakowało jej urody i kobiecości. Przyciągała zainteresowanie mężczyzn, kiedy tego chciała. 
Nur podszedł do niej i uśmiechnął się zalotnie. Był przystojny i dość młody, jak na biznesmena wyższej klasy. Najwyraźniej gospodarowanie fortuną która w połowie nie należała do niego, bardzo dobrze mu szło.
- Nazywam się Nur Leijin - powiedział.
Miał przyjemny, męski głos. Może i by zainteresowała się tym człowiekiem, gdyby nie chciała go ogłuszyć, porwać i oddać komuś, kto nie będzie obchodził się z nim tak łagodnie, jak ona. Bo w końcu Sheela była ucieleśnieniem łagodności. Nosiła przy sobie tylko trzy blastery, dwa noże, cztery ukryte ostrza, termodetonator, paralizator i zatrute strzałki. Standardowe wyposażenie... łowcy nagród. Potrafiła złamać rękę w czterech miejscach, znała słabe punkty przedstawicieli każdej rasy. 
- Iella - przedstawiła się pierwszym imieniem, które przyszło jej do głowy, a którego wcześniej nie używała. Poznała chyba ostatnio jakąś dziewczynkę o tym imieniu.
- Niedaleko jest przyjemna kantyna, zapraszam cię na drinka.
- Chętnie, prowadź. - Uśmiechnęła się figlarnie i chwyciła go delikatnie za ramię.
Musiał być pewny jej zainteresowania. I ona będzie miała zabawę, a on... cóż, spędzi kilka miłych chwil przed tym, co nieuniknione. 
Najlepiej żeby poszli razem do mieszkania. Jej mieszkania. Wtedy po prostu wbije mu igłę w żyłę i będzie po sprawie. Ale najpierw go upije. Wtedy nie będzie się stawiał.
Doszli do całkiem przyjemnej, jak na ten rodzaj miejscówek, kantyny. Fioletowe światło sprawiało, że normalny człowiek nie miał zbyt dużego pola widzenia, ale ona przecież była Twi'lekanką - drapieżnikiem. Jej oczy były idealnie dostosowane do ciemności. Niestety głupie, uległe kobiety z jej rasy nie potrafiły wykorzystać swoich naturalnych umiejętności i zostawały niewolnicami. Gardziła nimi. Kiedy tylko widziała, jak płaszczą się przed swoimi właścicielami, chciała wyciągnąć blaster i je zastrzelić. Niszczyły wizerunek Twi'leków. Sprawiały, że ich rasa wydawała się słaba, uległa i bezbronna. W oczach Sheeli były ścierwem, które można było przeznaczyć jako przekąskę dla rancornów. 
- Barman! - Nur przywołał krępego, czterorękiego kosmitę, który jednocześnie czyścił dwie szklanki, brudną szmatą. - Co dla ciebie, moja droga?
- Wino tarul - powiedziała.
Nie było ono zbyt mocne. Należało do drogich trunków, ale najwyraźniej na Lijinie cena nie robiła żadnego wrażenia.
- Dla mnie niech będzie jogańska rakija z lodem.
Barman mruknął coś w odpowiedzi. Nie zabrzmiało to zbyt przyjemnie, ale Sheela od dawna nie zwracała uwagi na humorki istot, które jej nie interesowały. Obserwowała go jednak uważnie. Był to nawyk wynikający z jej pracy, którego nie mogła i nie chciała się pozbywać. Często ratował jej życie. Na wszystkich, z którymi współpracowała, miała haki. Zanim przystępowała do akcji,uważnie analizowała. Trzy czwarte życia łowców nagród składało się z obserwacji i analizy, akcja trwała kilka minut i była skazana na zwycięstwo. Dlatego też ten zawód był tak popularny, chociaż wcale nie oblegany. Łowcą nagród trzeba było się urodzić. Sheela od kiedy zrozumiała, jakie mechanizmy rządzą galaktyką, wiedziała kim chce być. 
Nur coś do niej mówił. Słuchała go, ale nie interesowało jej to. Mówił o swojej firmie, pracownikach, dzisiejszym święcie i królowej. Po dwóch drinkach zaczął paplać jeszcze więcej, coraz bardziej zbaczając na tematy polityczne. Sheela miała nadzieję, że w kantynie nie ma żadnych nadgorliwych Imperialnych. Tacy, to potrafili aresztować za jedno złe słowo w stronę Imperium czy Imperatora. 
Jogańska rakija była mocnym drinkiem. Sheela miała kiedyś okazję ją pić i zdecydowanie wolała tego nie powtarzać. Była smaczna, ale... przez następne kilka godzin gardło Twi'lekanki płonęło żywym ogniem.
- Powiedz coś o sobie - Nur nagle zmienił temat. 
Wpatrywał się w nią tak natarczywie, że było to wręcz niekomfortowe.
- Pochodzę z Ryloth - zaczęła. Nie wiedziała, co ma właściwie powiedzieć. Musiała wymyślić jakąś historyjkę, która będzie wydawała się wiarygodna. - Odleciałam stamtąd zaraz po przejęciu władzy przez Imperatora. Buntownicy o wolność na mojej ojczystej planecie są nieprzewidywalni i stanowią zagrożenie - wypowiedziała formułkę, którą tak często słyszała w wiadomościach na temat jej planety. Chciała sprawić wrażenie niewinnej, całym sercem wierzącej w rząd dziewczyny. - Potem pracowałam jako tancerka na Coruscant, a następnie przyleciałam tutaj  poszukiwaniu szczęścia.
- Znalazłaś - czknął - je. 
Poczuła jego dłoń na swoim udzie. Uznała, że jest wystarczająco pijany, by bez problemy przystał na jej propozycję. Zbliżyła się do niego i wyszeptała do jego ucha:
- Chodźmy do mnie. - Zdobyła się na jak najbardziej zalotny głos, mimo że wypowiadając te słowa, miała ochotę zwrócić wszystko, co tego dnia zjadła.
 Mężczyzna zaczął cuchnąć alkoholem, smród drażnił jej wrażliwy nos. Ledwo powstrzymała się od wzdrygnięcia. Zaczęła zdawać sobie sprawę, że mimo wszystko ten plan był o wiele lepszy od poprzedniego, w którym miała po prostu przytknąć broń do pleców Leijina i zaprowadzić go na statek. Było to bardzo ryzykowne, ale zazwyczaj się sprawdzało. Aktualny plan był subtelny. Najpierw myślała, że może i ona będzie zadowolona z tej krótkiej znajomości, ale zmieniła zdanie. To nie był jej typ.
Mężczyzna ochoczo wstał i gdyby nie silne ramiona Sheeli, już by leżał rozpłaszczony na podłodze. Miał słabą głowę. 
- Chodźmy - szepnęła. 
Wyprowadziła go z kantyny. Tłum jaki panował na ulicach ponad godzinę temu rozrzedził się. Prawdopodobnie zebrał się na placu, omijając ciemne, mało interesujące uliczki. Sheela znała na pamięć rozkład centrum Theed, więc bez trudu odnalazła się w gąszczu starych, zadbanych uliczek.
Leijin jej zdecydowanie ciążył. Mimo szczupłej sylwetki, był ciężki. Twi'lekanka była przyzwyczajona do dźwigania ciężkiego, koniecznego wyposażenia łowcy nagród, ale on osiągał piętnaście kilo, nie siedemdziesiąt. I zdecydowanie nie wyśpiewywał pijackich piosenek, ledwo powłócząc nogami. Sheela miała ochotę walnąć swoją ofiarę, ale resztki zdrowego rozsądku przypominały, że wtedy straci niewielkie wsparcie, próbującego iść człowieka i będzie musiała taszczyć go do mieszkania. I tak nie uśmiechało jej się to, że będzie musiała go jakoś przetransportować na statek. Lądowisko mieściło się niecałe dwie minuty drogi od jej kwatery, ale nieprzytomny, znany biznesmen raczej zwróci uwagę miejscowej policji.
Kiedy dotarli przed drzwi mieszkania, Sheela ledwie powstrzymała się przed odepchnięciem Leijina. Plecy ją bolały, a bębenki pękały. Jak można było aż tak bardzo nie mieć słuchu muzycznego? 
Wystukała kod na panelu w ścianie, a drzwi rozsunęły się z cichym sykiem. Światło w korytarzu automatycznie się zapaliło, a klimatyzacja zaczęła szumieć.
Skierowała się do sypialni, ciągnąc Nura za rękę. Ten potykał się o własne stopy, powietrze, kurz, podłogę i wszystko, co spotykał na swojej drodze. Wchodząc do pokoju, puściła go, nie mając zamiaru dłużej go asekurować. Leijin nie zauważył wysokiego progu i rozpłaszczył się tuż przed jej nogami. Szturchnęła go czubkiem buta, sprawdzając, czy jest przytomny.
Zajęczał i usiadł. 
- Jestem złym człowiekiem - zaczął niespodziewanie. - Jestem tak złym człowiekiem...
- No co ty nie powiesz? - sarknęła.
- Okłamałem mojego przyjaciela - wyjęczał. - On pewnie teraz nie ma nic... jak bardzo mu współczuję. Ale przecież nie wrócę do niego! Nie wiem gdzie jest, nie wiem czy żyje. Pewnie siedzi w więzieniu! Tak wiele kłamałem w moim życiu, nawet ciebie okłamałem, moja piękna!
- Jakbym nie widziała...
- Och, wiem, że nie wiedziałaś!
Przylgnął do jej nogi, wtulając się w nią. Sheela spróbowała go strząsnąć, ale uczepił się jej na dobre. Nawet delikatny kopniak nic nie dał. A raczej jedynie spowodował wzmocnienie uścisku.
- No to, co takiego przede mną zataiłeś? - miała nadzieję, że mężczyzna uśnie, wtedy będzie mogła się uwolnić.
- Nazywam się Lenura Vaan - wyjąkał. 
Sheelę zatkało. Wspomnienia, których dawno nie przywoływała napłynęły nagle do jej głowy, wywołując nieprzyjemne uczucie w żołądku.

Młoda, niebieskoskóra Twi'lekanka siedziała na ławce. Obok niej siedział ludzki chłopak i zabrakańska dziewczyna. Rozmawiali ze sobą beztrosko, co chwila wybuchając śmiechem. 
- Ej, Sheela, widziałem cię na treningu. Nieźle dostałaś od nauczyciela! - zaśmiał się chłopak.
- Och, nie chcę ci przypominać Lenura, ale ty ostatnio dostałeś tak, że musiałeś pływać w Bakcie kilka godzin!
Instruktorzy w tajnej akademii na Byss nie oszczędzali swoich wychowanków. Często uczniowie wracali z treningów z poważnymi obrażeniami, ale trenerzy uważali, że jedynie to pozwoli im zostać najlepszymi wojownikami. Wszyscy w końcu szkolili się w jednym celu - zostaniu mistrzami w technikach walk, strzelectwa, tropienia, krycia się i szpiegostwa. Uczniowie byli elitą, wybrani z setek innych istot z podobnymi aspiracjami.
- Jesteście irytujący - szepnęła zabrakanka. - Wszyscy obrywają po równo, tak już tu jest. Ale nadejdą czasy, kiedy przewyższymy nauczycieli. Razem.
- No, Alora jak zwykle mówi z sensem - poparła przyjaciółkę Sheela.
- Wiadomo! Zawsze razem, przecież to sobie obiecaliśmy już na samym początku!
Chłopak objął przyjaciółki i roześmiał się szczerze. Końcówki lekku Sheeli pociemniały, zdradzając rumieniec. 

Tak, jako nastolatka była na zabój zakochana w Lenurze. Kiedy ich więź się urwała? Przecież obiecywali sobie, że będą zawsze razem... gdyby tylko Alora tu była, wszystko byłoby prostsze.

To była ich kolejna wspólna misja. Razem ukończyli akademię, razem zostali łowcami nagród, stanowili jedną drużynę. Ale tym razem nie wszystko poszło po ich myśli. Nie zauważyli ładunków wybuchowych podłożonych przez ich przeciwników. Kiedy Sheela uruchomiła detonator, spowodowała reakcję łańcuchową. Uciekali do wyjścia z korytarza, ścigając się z bezlitosną falą uderzeniową i walącym się sufitem. Pędząca siła zrzuciła ich z nóg, powodując, że polecieli kilka metrów w przód. Sheela nie bacząc na nieprzyjemny trzask w nadgarstku i ogromny ból, rozchodzący się po całej ręce, wstała i zdrową ręką pociągnęła Lenura, który dopiero co się podnosić. Wszystko szło mu wolniej przez naderwane ścięgno w nodze. Mimo okładu nasączonego bactą, naruszenie urazu jeszcze bardziej mogło spowodować że chłopak straci czucie w nodze, dopóki nie zostanie poddany opiece medycznej.
- Szybciej, pospieszcie się! - krzyknęła Alora, która była już na nogach i biegła ku wyjściu. 
Jej było łatwiej, miała w końcu całą tę mistyczną Moc. Nie była Jedi, ale jedna z trenerek przez jakiś czas uczyła się w Świątyni i pomogła Alorze poznać część wiedzy Jedi.
Sheela, ciągnąc ukochanego za rękę, biegła szybciej, niż myślała, że to możliwe. Lenur też dawał z siebie wszystko, nie zważając na rozrywający ból w nodze. Szybko dogonili Alorę. Kiedy biegli razem, było im raźniej, nawet mimo sufitu walącego im się na głowę. Wszystko wydawało się dziać w zwolnionym tempie. Sheela wyraźnie widziała odłamki, które sypały się z góry. Nie wiedziała, czy biegną dwie minuty czy pół godziny. Pod wpływem strachu i adrenaliny, jej wewnętrzny zegar szalał. Teraz była w stanie jedynie biec, błagając wszystkie siły tego świata, by dały im siłę do przeżycia. 
Za zakrętem, nadzieja i ulga wręcz w nich zawrzały. Jakieś sto metrów przed nimi widać było otwarte drzwi. Nie przyspieszyli, ale też nie zwolnili. Nadzieja odegnała ich pesymistyczne myśli.
- Lenura! - wrzasnęła Alora, która biegła nieco za nimi.
Sheela obejrzała się i jakby w zwolnionym tempie obserwowała, jak spory kawał sufitu spada prosto na jej ukochanego.
- Nie! - wrzasnęła po raz kolejny Alora. 
Zatrzymała się i wyciągnęła przed siebie ręce. Sheela nie zdążyła krzyknąć, by przyjaciółka przestała się wygłupiać. Potężna fala mistycznej energii zwaliła ją z nóg i posłała ku wyjściu. Sheela i Lenura uderzyli z łoskotem w drzwi, wyważając je siłą rozpędu. Wypadli z budynku w ostatniej chwili. Cała budowla zawaliła się, pozostawiając po sobie jedynie gruzy. Sheela wybuchła płaczem, przyglądając się ruinie, która stanowiła grób jej przyjaciółki, jej siostry. Lenura tępo wpatrywał się w gruzowisko, nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie stało. On również szlochał. Misja zakończyła się sukcesem, ale oni czuli się, jakby przegrali wszystko. Bo tak też było. Alora była ich życiem, ich siostrą, ich towarzyszką. Zawsze mówili, że będą razem, to była ich przysięga. Kiedy ona zniknęła, serce Sheeli wypełniła bolesna pustka. Alora była dla niej wszystkim.

- To wszystko przez ciebie! - wrzasnęła wściekle i kopnęła wolną nogą Lenura. 
On nawet się nie podniósł, nie zrobił nic. Był żałosny, tak jak wtedy. Gdyby się nie ociągał, gdyby bardziej uważał, nigdy nie naciągnąłby tego ścięgna, nie spowalniałby ich! Wybiegliby z budynku przed zawaleniem! 
- To przez ciebie zginęła Alora! - nie mogła powstrzymać łez. Minęło jedenaście lat od tamtej misji, a ona nadal czuła pustkę w sercu, której nic, ani nikt, nie potrafił wypełnić.
- Sheela? - zapytał zdziwiony.
Kobieta uklękła i wbiła mu strzykawkę z substancją usypiającą w żyłę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo go nienawidzi.
- Jak ja mogłam cię kochać? - zapytała na głos.
- Byłaś dla mnie wszystkim - szepnął ostatkiem sił, po czym opadł na podłogę uśpiony.
- A ty jesteś dla mnie niczym - odpowiedziała, chociaż wiedziała, że on jej nie usłyszy.
__________________________________________
Zapewne zastanawiacie się, co to za Sheela i co ona w ogóle tu robi. Oj, ona jeszcze się tu pojawi, podobnie jak rodzina Leijin. To nie jest typowy one-shot walentynkowy, ale... chyba lubię pisać takie one shoty. Ostatnio, równo rok temu, również nie pisałam o miłości romantycznej. Tutaj prawie w ogóle jej nie było. Mam nadzieję, że pasuje taki typ ^____^

Dedykacja dla Sonii <3 (Twój OTP na zawsze moim xDD)

Niech Moc będzie z Wami!

wtorek, 2 lutego 2016

Rozdział 66



- Execute Order 66 - wysyczał Darth Sidious, swoim przesiąkniętym zepsuciem głosem.
- Tak jest, sir!- odpowiedział komandor Cody, automatycznie ładując broń.
Chciał mieć to wszystko za sobą. W sumie, nie miał nic do Jedi, co więcej, uważał ich za towarzyszy broni i dobrych ludzi, ale jak Kanclerz każe, to przecież oczekuje wypełnienia rozkazu tak wysokiej wagi. Cody'emu nie uśmiechało się zabijanie generałów, ale rozkaz to rozkaz, co on się będzie sprzeczał z dowództwem.
- Nie, nie, nie! To nie tak!- rozległ się wrzask.
Na scenie pojawiła się autorka, wskakując na nią i robiąc większy burdel niż armia rozwścieczonych szympansów.
*Wali Palpiego patelnią po głowie*
- Odwołuję. Powtarzam, odwołuję Rozkaz 66. To jeszcze nie czas. Wstrzymajcie się z tym jeszcze kilka rozdziałów. Przecież muszę akcję rozwinąć i zakończyć kilka wątków...
- Ale pani, no...! - jęknął klon zawiedziony. - Już od dwudziestu rozdziałów na to czekamy!
- No tak, tak, ale wiesz, zmiana planów i tak dalej. Też chcę mieć to już za sobą, ale ciężko tak napisać o śmierci tych wszystkich ludzi!
- Przecież prawie skakałaś z radości, jak ich zabijano!
- Ale to na filmie! Ja się wczuwam w to, co piszę.
- A miało być tak fajnie... Rozdział 66, Rozkaz 66 - to tak fajnie pasuje, a teraz co?
- Narzekasz.
Klon westchnął i zabezpieczył broń.
- Ja też chcę mieć to za sobą. No wiesz, to moi dowódcy. Walczyliśmy razem na bitwie i tak dalej. Oczywiście, muszę być bezgranicznie posłuszny Kanclerzowi i w ogóle, ale i tak ciężko ich zabić.
- Ale ich zabijesz.
- Pewnie.
- No, to dobrze.
- Wiem.
- Odłóż ten karabin.
- Czemu?
- Bo ja tak każę.
- Ale jestem klonem, muszę trzymać broń.
- No i? Widzę te psychopatyczne iskierki w  twoich oczach!
- Ale to twoje oczy odbijają się w wizjerze hełmu...
- Nope, koniec! To nie ja! To nie ma sensu, przejdźmy do treści właściwiej!
- Tak się właśnie zastanawiałem, kiedy to w końcu zrobisz...- powiedział Palpatine pocierając guza na głowie.
*jep patelnią*
- Dobra, Palpi, pośpij sobie jeszcze. Ja cie tu nie chcę! Muszę rozdział napisać, a wy mi tu dupę trujecie... nie wtrącać się do tego! Pozabijam Jedi, kiedy najdzie mnie na to ochota.
- A podobno to ja jestem psychopatą...- powiedział Sidious, wyrywają się nagle ze swojej niedyspozycji. (Dość duży eufemizm, jak na uraz głowy xD)
*Unosi patelnię z rządzą mordu w oczkach.*
- Dobra, dobra. Wracam do swoich knowań...- wymruczał i rozpłynął się, powracając do umysłu autorki.
Cody rozejrzał się, nie pewny, czy kontynuować rozmowę, ale widząc przygotowaną do ciosu patelnię, stwierdził, że na niego również już czas i zniknął.
Autorka odetchnęła z ulgą, włączyła swojego ukochanego laptopa i włączyła nowy rozdział.
Siedziała tak jeszcze przez chwilę, wpatrując się w puste, białe miejsce, w którym powinna być notka.
- Nie mam weny!
*headdesk*
I tak to w sumie zwykle wygląda. xD

_________________________________


Anja

Przemierzała ulice Coruscant, nie wiedząc do końca, co począć. Wyeliminowała już prawie wszystkie cele. Została już jedynie mała dziewczynka, która za każdym razem, kiedy Anja już prawie ją miała, rozpływała się w powietrzu, jakby nigdy jej nie było. Miała dość tego całego zlecenia, a w szczególności bachora. Szczególnie, że zleceniodawca niedawno zmienił warunki umowy i kazał przywlec Kanę, czy jak ona tam miała, żywą na Tatooine. Anja nie była z tego zbyt zadowolona, nie znosiła przewozić żywego towaru, a co dopiero zakładników. Potrafiła zabijać ludzi, bo nic o nich nie wiedziała. Nie była pewna, czy wzięcie dzieciaka na pokład, nie będzie równoznaczne z obudzeniem się w Anji współczucia, wyrzutów sumienia, czy innych niepotrzebnych nikomu uczuć, które ona zawsze w sobie tłumiła. Cóż, takie życie Niedoróbki. Nie była w sumie pewna, co oznacza bycie Niedoróbką, ale to określenie jakimś sposobem wbiło się w jej umysł i nie chciało go za nic opuścić. Pogodziła się już z tym i traktowała to określenie prawie jak drugie imię.

Zatrzymała się przed starym, zaniedbanym budynkiem, który prawdopodobnie kilkanaście metrów wyżej, stawał się piękny, oszklony i czysty jak łza. Nie zdziwiłaby się gdyby okazało się ze na samym szczycie mieszka jakiś niesamowicie ważny senator. W końcu ta ulica znajdowała się dwadzieścia metrów pod centrum. Dzieliło ją od niego tylko kilka pięter, ale różnica była ogromna. Anja już za pierwszym razem, kiedy odwiedziła Coruscant, znienawidziła planetę z całego swojego serca. Chyba na żadnej innej planecie społeczeństwo nie było aż tak mocno podzielone na klasy. Tego Anja nienawidziła. Tutaj człowiek nie mógł się od tak wybić. Jeśli urodził się w rodzinie niskiego statu, to w niskim stanie pozostawał. Na nic im było gadania senatorów o tym, że powinno się im wszystkim pomóc, bo mają okropne życie. Jakby ich to obchodziło. Sami mieli wszystko, czego zapragnęli. bo pochodzili z lepszych rodzin.
Anja odtrąciła od siebie te bzdurne rozmyślania. Ona przecież też nie ma zamiaru im pomagać. W końcu jej nie obchodzą. Ona ma własne życie i cele, oni mają swoje i nic jej do tego. To było Coruscant i tu już tak było. Na innych planetach, w których miasta i życie ich mieszkańców wyglądało zupełnie inaczej, wszystko było inne. Nawet ktoś ze śmietnika mógł zostać poważanym i szanowanym człowiekiem. Tutaj tak nie było.

Nagle poczuła, że zderza się z kimś. Warknęła coś pod nosem o łamagach, które nie potrafią wyminąć człowieka pogrążonego w myślach. Chciała ominąć przeszkodę, nawet na nią nie patrząc, no bo po co? I tak jutro nie będzie pamiętała tego człowieka, czy istoty, kimkolwiek ona nie jest. 
- To ty?- przeszkoda złapała ją za nadgarstek i lekkim szarpnięciem zmusiła Anję do zwrócenia na siebie uwagi.
- To ty?- odpowiedziała, nie wierząc do końca w to, co widzi.
Galaktyka była ogromna, przepełniona miliardami istnień, a Anja musiała wpaść akurat na NIEGO? Spotkali się tylko raz. Rozmawiali również raz, ale było to zdecydowanie za dużo. Szczególnie, że go zapamiętała. Jeśli kogoś pamiętała, nie wróżyło to nic dobrego.
- Serio, tylu ludzi na mojej drodze, a to ty musiałaś na mnie wpaść?
- Gdzie nauczyłeś się czytać w myślach? - zapytała, nawet nie siląc się na zgryźliwy ton. Sam jej wyszedł, bez bawienia się w aktorstwo.
- Nieodkryte są ścieżki Mocy - zażartował, ale już po chwili spoważniał. - Miło cię widzieć. Albo nie. Nasza poprzednia rozmowa była zbyt dziwa, żebym cieszył się z tego spotkania. Ba, miałem nadzieję, że już nigdy w życiu się nie spotkamy. Po śmierci w sumie też wolałbym cię nie widzieć.
- Kultury się nie nauczyłeś, co Vares?
- Rodzice nie zdążyli przekazać mi tej części wychowania. Ciebie też nikt nie nauczył, że kiedy jest się na pełnej ludzi ulicy, patrzy się przed siebie, a nie pod nogi.
- Przed twoim pojawieniem, na nikogo nie wpadłam. To ty szedłeś, jak taran, nie patrząc, czy na kogoś właśnie wchodzisz. Przedtem pewnie zdeptałeś mnóstwo istot. Prawie im współczuję.
- Wyobraź sobie, że byłaś pierwsza.
- Przeznaczenie.
- Najbardziej wkurzająca siła w galaktyce. Zawsze musi  mnie wpakować w durne sytuacje.
- Takie życie, Vares. Możesz mnie puścić? Mam mało czasu,a rozmowa z tobą, na pewno nie figuruje na mojej liście spraw do załatwienia.
- Nadal ścigasz tego dzieciaka? - zapytał rozbawiony.
- A jeśli, to co?- rozmowa z każdą chwilą stawała się coraz mniej przyjemna. Zresztą, ona od samego początku niewiele wspólnego miała z przyjemnością.
- Och, ona ma jakieś osiem lat, nie? To jeszcze dzieciak - roześmiał się, jakby cała ta sytuacja była wyjątkowo zabawna. - Nie możesz sobie poradzić ze zwykłą dziewczynką?
- Masz jakiś problem, czy po prostu chcesz się ponabijać? Nie mogę po prostu jej znaleźć. Wracaj lepiej do swoich zajęć. Nadal nie zabiłeś tego Mistrza Jedi? To przecież zwykły staruch - zagrała w ten sam sposób, co on.
- Nie mogę go znaleźć - odgryzł się.- Wiesz w ogóle, gdzie znaleźć tę dziewczynę?
- Jest gdzieś tutaj - odparła krótko.
- No niesamowite. Jeśli znajdziesz ją "gdzieś tutaj" to daj znać. Ten sektor uda ci się całkowicie przeszukać w ciągu... dwóch miesięcy? Tę dzielnice to tak najszybciej w dwa lata. Życzę powodzenia - uśmiechnął się wrednie.
- Jesteś idiotą, Vares.
- Wzajemnie, Staen.
- Nie wierzę w żadną nadnaturalną siłę władającą tym światem, ale zaraz zacznę się do niej modlić, by już nigdy nie postawiła ciebie na mojej drodze.
- Nie denerwuj się tak, kobieto. A co, jeśli powiem, że ją widziałem?
Anja na ułamek sekundy przestała się wyrywać chłopakowi i zamarła, nie wiedząc, co powiedzieć. Szybko jednak odzyskała rezon. Niech Kol nie myśli, że w jakikolwiek sposób ją to ruszyło.
- Zapytałabym, skąd wiesz, że to mój cel widziałeś, skoro nie masz pojęcia, kim jest.
- Odpowiedziałbym, że jestem bardzo ciekawski i lubię wpychać nos w nie swoje sprawy. Lubię mieć na innych haka.
Anja skrzywiła się, nie chciała go prosić o pomoc, ale możliwe, że było to jedyne sensowne wyjście z tej sytuacji. Była raczej samowystarczalna, ale miała nadzieję, że jeśli dobrze to rozegra, może zyskać cenne informacje i niebanalnego informatora, gdyż Kol Vares, mimo tak krótkiej znajomości, okazał się być człowiekiem wyjątkowo zorientowanym we wszystkim.
- Wtedy może zapytałabym, czy zechciałbyś pójść ze mną do baru na coś mocniejszego i opowiedzieć mi o swojej przygodzie z małą Kaną.
- Zabrałbym cię wtedy do kawiarni, by omówić szczegóły naszej współpracy.
- Jakiej współpracy? - tego nie planowała.
Vares najwyraźniej nie chciał bawić się w jej grę. Miała nadzieję, że jest nieco bardziej podatny na wpływ innych i wszystko jej wyśpiewa jak z nut, po kilku kieliszkach czegoś mocniejszego.
- Nie ma nic za darmo, Staen, dobrze o tym wiesz. A ja wiem o tym, że twój jedyny trop to Coruscant. Miałem jakieś przeczucie, że cię spotkam, wiesz? Inne przeczucie podpowiedziało mi, ze będzie to dłuższa znajomość.
- W czym niby miałabym ci pomóc?
- Och, w niczym trudnym. Chciałbym jedynie zabić pewnego Jedi i potrzebuję do tego łowczyni nagród, która pomoże mi za dość obszerne informacje o małej dziewczynce.
- Interesująca propozycja, Vares. Poradzę sobie sama.
- Te sprawy są ze sobą związane, Staen. Z Kaną widziałem dwie Jedi. Jedna z nich jest bliską przyjaciółką pewnego czarnoskórego Jedi. Czuję, że szykuje się coś grubszego, ami nie pozostało zbyt wiele czasu na dokonanie zemsty, więc... ja ci pomogę z Kaną, a ty mi z Jedi. Ewentualnie możesz po prostu przeszukać całe Coruscant. Dzieciak jest tak dobrze ukryty, że w życiu go nie znajdziesz.
- Przejdźmy się może do tej kawiarni, tutaj jest zbyt wielu ludzi.
Trudno było nie zauważyć pełnego satysfakcji i samozadowolenia uśmiechu na twarzy Kola.
- Bardzo chętnie.
Ruszyli w stronę windy prowadzącej na wyższe poziomy.
- I tak cię nie lubię, Vares.
- Wzajemnie, Staen.

Mirlea

Wiedziała, że coś się dzieje, była tego pewna. Od kiedy tylko skończyła rozmowę z Yodą, jej myśli całkowicie zajęła pewna niepozorna Togrutanka. Mirlea była pewna, że z Ahsoką coś się dzieje. W końcu była sama na Coruscant, bez pieniędzy, broni i mieszkania. Że też rada Jedi nie zapewniła jej chociaż podstawowych rzeczy, które pomogły by jej przetrwać. Mirlea postanowiła, że odszuka Ahsokę. Nie chciała nakłaniać jej do powrotu, rozumiała czemu przyjaciółka postąpiła tak, a nie inaczej, ale Moc podpowiadała, że coś się dzieje, a na to Mirlea nie mogła pozwolić.

Prawdopodobnie, gdyby była Chazerem lub Atari, wybiegłaby ze Świątyni od razu, bez wcześniejszego przygotowania, ale Mirlea myślała logicznie nawet w sytuacjach, kiedy nerwy rozrywały ją od środka, a strach popychał do bezmyślnego działania. Logika nakazała jej najpierw namierzyć Ahsokę, a dopiero później po nią pójść. Dlatego też, dziewczyna uklękła w swoim pokoju i pogrążyła się w medytacji, łapiąc się śladu obecności Ahsoki i podążając za nim aż do jego źródła.

Całkowita ciemność, która ją otaczała, została rozświetlona, kiedy tylko Mirlea tego zachciała. Potrafiła kontrolować swoje wizje tak dobrze, jak nikt inny. Nie mówiła o tym nikomu, bo udało jej się to osiągnąć dzięki naukom Revana, a z tego żaden Mistrz nie byłby zadowolony. 
Dziewczyna nie była teraz w nastroju na wizje, ale nie była w stanie jej przerwać. Nadal była zbyt słaba.
- Odwróć się - usłyszała za sobą chłodny, przesiąknięty złem, ale również i nadzwyczajnym spokojem głos. 
Wykonała polecenia. Nie odczuwała strachu. To była tylko jej świadomość. Nie ważne, jak realistyczna była wizja, Mirlea potrafiła oddzielić się od niej grubym murem. 
Zobaczyła postać w czarnej szacie. Bezsprzecznie był to mężczyzna. 
- Kim jesteś?- zapytała.
- Cieniem.
Zmarszczyła brwi. Oczekiwała pełniejszej odpowiedzi, ale nie potrafiła zmusić go do udzielenia dokładniejszej informacji. Za życia musiał być bardzo silny, inaczej by się jej nie oparł.
- Kogo?
- Cieniem potęgi sprzed tysiąca lat.
- Skoro się tu pojawiłeś, chcesz mi o czymś powiedzieć, prawda? Słucham. 
- Jesteś medium łączącym świat zmarłych Sithów ze światem żywych. Nie powinnaś być Jedi, ale skoro tak chciało twoje przeznaczenie, tak jest. Zainteresowałaś mnie swoim istnieniem. Możesz się jeszcze przydać, więc chcę cię ostrzec. Właśnie dochodzi do końca wielki plan realizowany od tysiąca lat. Jego wynikiem będzie koniec ery Jedi. Mało kto po tej stronie pragnie twojej śmierci, dlatego też powiem to, po co tu przyszedłem. Uciekaj. Opuść Zakon, wykasuj wszystkie informacje o tobie z archiwum Świątyni. W końcu to, czego nie zawierają, nie ma prawa istnieć. Zniknij na kilka lat i powróć silniejsza. Nie podoba nam się aktualny Lord Sithów. Na razie kroczy w dobrą stronę ku zwycięstwu, ale potem władza go zaślepi, a jego Imperium nie przetrwa długo. Jednak jego uczeń będzie w stanie go pokonać i wypełnić wolę starożytnych Sithów. Zabijając swojego Mistrza, uczeń sam się nim stanie, po czym będzie kontynuował Zasadę Dwóch. Na razie nie powiem co o twojej roli, ale już niedługo ją poznasz... 
- Jeśli myślisz, że przejdę na Ciemną Stronę, bardzo się mylisz. Dobrze wiem o tym, że Jedi upadną. Czuję to, Moc mi o tym podpowiada, gdyż jeszcze mnie nie zaślepiła, tak bardzo jak Mistrzów. Nie zamierzałam uciekać, ale może będzie to lepszy sposób... ale jeszcze nie teraz. Muszę uratować moją przyjaciółkę. 
- Twoje przeznaczenie jest już z góry przewidziane.
- Sama kieruję swoim życiem. Szczerze mówiąc, nie obchodzę mnie gierki Sithów i plany Jedi. Zakon od dawna nie jest miejscem dla mnie, zdaję sobie z tego sprawę, nie musicie mi o tym mówić. Dzięki za radę, może z niej skorzystam. A teraz pozwól, że ponowię moje pytanie: kim jesteś?- włożyła w to całą swoją Moc.
- Cieniem dawnego Lorda Sithów, którego pokonała uczennica i kontynuowała Zasadę Dwóch, zgodnie z moimi naukami.
- Jesteś Darth Bane, zniszczyłeś stary Zakon Sithów i stworzyłeś Zasadę Dwóch.
Mężczyzna roześmiał się cicho. 
- Jesteś inteligentniejsza niż się spodziewaliśmy. Jeszcze wypełnisz swoją rolę, wiemy o tym. Medium nie kieruje swoim losem. Zapamiętaj to, inaczej marnie skończysz.

_______________________________________________________
Papa ram! Wiem, że się spóźniłam, ale to wszystko wina weny!
W poniedziałek zaczęłam w końcu ferie. W końcu mogę odpocząć, miesiąc szkoły był bardzo ciężki, wystawianie ocen, sprawdziany, kartkówki, poprawy... wszystko nieźle dało mi w kość. Rozdział miałam wstawić w niedzielę, ale stanęłam w martwym punkcie. Wczoraj miałam pisać, ale wypadła mi akurat wizyta u lekarza, do którego musiałam jechać dość długo (przeklęte niech będzie duże miasto, w którym muszę mieszkać!), a potem czekałam na to, aż pani doktor przyjdzie i zrobi mi EKG... 
Ale dzisiaj się spięłam, dostałam kopa od weny i napisałam!
Dedyk dla Kiwi, która daje mi codziennie motywację!

Ostatnio zdałam sobie sprawę z tego, jak poprawnie pisze się dialog. Jeśli zauważycie niepoprawny zapis, proszę, powiadomcie mnie o tym. Nadal często o tym zapominam. Trudno jest się przestawić, naprawdę.

+ Prawdopodobnie zastanawiacie się, skąd wzięła się taka, a nie inna relacja między Anją, a Kolem. Cóż, przy pierwszym spotkaniu się sobie zwierzali, od tak, a teraz są dla siebie raczej chłodni i złośliwi. Wytłumaczenie: takie już mają charakter. Nie mają zielonego pojęcia, czemu ich pierwsze spotkanie wyglądało tak, a nie inaczej, więc teraz starają się nie pokazać, że nietypowa rozmowa ich w jakiś sposób złączyła. Są to ludzie samowystarczalni, którzy nie potrzebują przyjaciół, a inni służą im raczej za marionetki. Teraz, kiedy poznali, że nie mogą sobą wzajemnie manipulować, ale współpraca wyjdzie im tylko na dobre, raczej nie są zbyt zadowoleni. 
Mam nadzieję, że to logiczne xDD