sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział 55


Kana

   To było... dziwne. Spaliśmy, kiedy nagle poczułam dziwne, przejmujące zimno. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. W kryjówce było dość ciepło. Nie było okien, więc nagrzane powietrze nie zdążyło się jeszcze ulotnić. No i prawdę mówiąc, fizycznie nie było mi zimno. Ten chłód był taki... psychiczny. Nie wiem, jak to nazwać. To dość trudne do opisania. Mam nadzieję, że rozumiesz, o czym mówię. A potem... Potem poczułam, że ktoś jest za drzwiami. Zobaczyłam dziewczynę. To byłaś chyba ty, ale twoja aura była zupełnie inna. Taka zimna, mroczna. Bałam się ciebie. Wydawałaś się być taka zła. Jakbyś cierpiała. To było przerażające. Wpatrywałaś się w drzwi pustym wzrokiem i chciałaś je otworzyć, ale nie mogłaś. Nie dawałaś rady nawet dotknąć klamki. Natrafiałaś na barierę, która oddzielała cię od nas. Byłam przerażona, chciałam, żeby cię tutaj nie było, ale nie byłam w stanie się poruszyć. Chyba po prostu spałam i to był zwykły sen. Tak myślę. W pewnym momencie bariera zaczęła pękać, jakby była ze szkła. Po chwili roztrzaskała się, a miliony kawałków pomknęły w naszą stronę. Miałam wrażenie, jakby całe powietrze zniknęło. Zaczęłam krzyczeć i wtedy ty zniknęłaś. Obudziłam się przerażona. Nie pamiętam dokładnie późniejszych wydarzeń. Moje zmysły były przyćmione i nie byłam pewna czy śnię, czy nie. Rozmawiałam chyba z Padme. Pocieszała mnie. Jej słowa były przyjemne. Zachowała się jakby była moją mamą, albo starszą siostrą. Przytuliła mnie. To było bardzo miłe, pierwszy raz od śmierci taty czułam, że kogoś obchodzi to, jak się czuję. Opowiedziałam Padme o wszystkim. Ona stwierdziła, że to pewnie byłaś właśnie ty i niedługo Jedi nas odnajdą i zabiorą na Coruscant. Właśnie wtedy drzwi wyleciały z zawiasów i uderzyły o ścianę. Padme zasłoniła mnie sobą. Do pokoju wdarli się ludzie w zbrojach. Wszyscy byli uzbrojeni. Od razu wycelowali blastery w Padme, mnie, Andera i Shirę. Nie mieliśmy jak się bronić. Padme chciała, żeby wzięli tylko ją, a nas zostawili w spokoju, bo jesteśmy niewinni, ale przywódca najemników tylko się zaśmiał i powiedział, że wszyscy, którzy przebywają z Padme są zagrożeniem. Strasznie się bałam. Myślałam, że zaraz się rozpłaczę, ale nie chciałam dawać im kolejnego powodu do śmiechu. Starałam się naśladować Padme, która była tak niesamowicie opanowana, jakby nic się nie działo. Ander strzelił do jednego z nich, ale pancerz nie przepuścił tak słabego ataku. Zobaczyłam, jak jedne z nich uderza Andera w głowę. Potem dwóch podeszło do mnie. Poczułam tępy ból w czaszce i zemdlałam. Kiedy się obudziłam, byłam przypięta do kolumny. Nie wiem co się działo. Wszędzie chodzili jacyś ludzie w zbrojach. Myślałam, że zwariuję. Wszystko mnie bolało. Głowa, ręce... Miałam siniaki, prawdopodobnie pobili nas, żebyśmy byli nieprzytomni jeszcze przez dobre kilka godzin. Nie jestem pewna ile spędziliśmy w jaskini. Może kilka godzin, a może kilka dni. Do groty nie docierało światło słońca, wszystko było zasilane elektrycznością. Jestem pewna, że przytomna byłam tylko kilka godzin, ale mogę się mylić. Czas straszliwie mi się dłużył. Chciałam, żeby w końcu przybył ktoś, kto ma uratować Padme. Kiedy nagle znikąd się pojawiłyście, poczułam taką ulgę, jak jeszcze nigdy w życiu! Trochę przerażające było to, jak mordowałyście porywaczy z zimną krwią. Myślałam, że Jedi nie zabijają ludzi. Chociaż pewnie trudno nie zabijać ludzie, kiedy jest się albo generałem, albo komandorem na wojnie, prawda? No nic, nie ważne. To cała historia. Dalej już wiecie, co się działo. Chcesz wiedzieć coś jeszcze?
- Nie. Dzięki. Co do Jedi... To po części prawda, że nie zabijamy. Miałam nadzieję, że Padme i waszą trójkę porwały droidy. Wtedy byłoby wszystko w porządku. Szczerze mówiąc, dzisiaj pierwszy raz w życiu zabiłam człowieka z zimną krwią. Kiedyś, dwa lata temu, razem z przyjaciółmi stoczyliśmy walkę z uczniem Dartha Tyranusa. Nie pamiętam kto go zabił. Może ja, może mój przyjaciel, to nie ważne. Po jego śmierci nie miałam wyrzutów sumienia. Teraz mam. Tamten chłopak był... arogancki, wredny, zapatrzony w siebie. Typowy Sith. Tylko młody... Zawsze wyobrażam sobie Sithów jako starszych, postawnych mężczyzn z wielkim majątkiem, którzy cieszą się sympatią innych ludzi. Tamten był młody i miał idiotyczne imię. No ale nic. Już go nie ma na tym świecie.
- No własnie! Jest jedna rzecz, której nie zaprzeczysz!- do rozmowy wtrącił się rozentuzjazmowany Ander.
Kana uważnie obserwowała dwójkę swoich rozmówców. Ander wyglądał tak, jakby był na sali sądowej i miał właśnie pokazać wszystkim swojego asa w rękawie, który obali wszystkie inne argumenty. Atari okazywała mu uprzejme zainteresowanie, ciekawa tego, co chce jej powiedzieć chłopiec.
- Jaka?
- Zapewne myślicie, ze ja i Shira jesteśmy idiotami. Dzieciakami ze slumsów, które w życiu nie uczyły się historii. Wręcz przeciwnie! Uwielbiam historię, chodziłem do szkoły. Szczególnie skupiałem moją uwagę na wojnach, które w przeszłości nękały galaktykę. Zauważyłem, podobnie jak mnóstwo osób, że te wojny były spowodowanie nie tylko politycznymi niesnaskami, ale w większej części niezgodą pomiędzy Jedi i Sithami. Kierujecie się innymi zasadami, ale posługujecie tą samą mistyczną siłą, która podobno jest wszędzie.Wy posługujecie się tą dobrą stroną a oni tą złą. Według was. W końcu, według Sithów, to wy posługujecie się tą gorszą, słabszą stroną. Zapewne teraz też po stronie Separatystów są Sithowie. Może cała wojna jest jednym wielkim spiskiem? Zawsze tak było, więc może teraz jest tak samo. Jak myślisz?
Atari zmarszczyła czoło, zapewne zastanawiała się nad odpowiedzią.
- Nie wiem, Ander. To wszystko jest skomplikowane. Nie rozumiem do końca tego, co dzieje się w galaktyce. Możliwe, że jest tak, jak ty mówisz. To może być też zwykły konflikt polityczny, który objął całą galaktykę. Nie trzeba wszystkiego zwalać na walkę między Jedi, a Sithami. Nie obalam twojej tezy, ale nie uznaję jej za całkiem prawidłową. W tej wojnie nie tylko Sithowie mają interes, ale wszyscy politycy, którzy wolą twardą ręką trzymać władzę nad ludem.
Dalej szli w ciszy, wszyscy chcieli już wyjść z labiryntu pozornie takich samych korytarzy. Każdy myślał o swoich sprawach. Kana męczyła się z przeczuciem, że to jeszcze nie koniec problemów. To dopiero początek ucieczki przed czymś nieuniknionym. W swoich snach widziała dwie kształty,przypominające ludzkie sylwetki, które biegły w jej stronę. Jeszcze dwa tygodnie temu, Kana pomyślałaby, że to tylko koszmary, ale teraz, nie była już tego taka pewna. Wierzyła w Moc. Czuła tajemniczą, potężną siłę, która ją otaczała, przenikała przez każdą żywą istotę, płynęła w wielu kierunkach, była idealna, spokojna, jak jezioro, kiedy nie ma wiatru. Kana potrafiła ją zobaczyć., kiedy się wystarczające skupiła. Nie powiedziała o tym Mistrzyni Jedi. Wiedziała, że jest za stara na  zostanie Jedi. A do tego nie była pewna, czy Jedi widzą Moc, czy nie. Gdyby się o to zapytała,  Jedi mogłyby zacząć zadawać jej niewygodne pytania, a tego Kana nie chciała. Mogłoby być to problematyczne, a Kana wiedziała, że jej przyjaciele mają dość problemów. Musiała trzymać język za zębami i zatrzymać swoją wiedzę tylko dla siebie. Inaczej mogłoby być nieciekawie.

Ahsoka


Skradała się między skrzyniami z nadzieją, że żaden klon jej nie zauważy. Od czasu zamachu, patrole zostały wzmocnione w wielu strategicznych obszarach planety-miasta. Miała nadzieję, że nikt nie natknął się na jej miecz. Była pewna, że wpadł w szparę między skrzynkami. Bez ukochanej broni, którą posługiwała się przez ostatnie kilka lat, czuła się jak bez ręki. Jakby odebrano jej najważniejszą część życia. Po odejściu z Zakonu nie powinna nosić broni, ale wiedziała, że to odbiera jej osobowość. Całe życie szkoliła się w byciu Jedi. Nie mogła tego od tak porzucić. Nie ufała już Zakonowi, ale nie potrafiła zejść z drogi Jedi. To było jej życie, a życia nie porzuca się tak łatwo. Może i nie była najlepszą Jedi, nie przestrzegała ściśle kodeksu, ale kochała Zakon całym swoim sercem. Nie żałowała, że odeszła, chociaż w tamtej chwili sama sobie złamała serce. Żałowała, że nie powiadomiła o odejściu przyjaciół. Byli dla niej bardzo ważni, ale nie chciała im nic mówić. Wtedy odejście byłoby o wiele trudniejsze, a Ahsoka po prostu nie mogła dalej mieszkać w Świątyni i słuchać Rady Jedi, której nie potrafiła ponownie zaufać.
   Ahsoka skradała się w cieniach rzucanych przez ogromne stosy pojemników, skrzyń i pudeł. Słyszała beztroskie rozmowy klonów patrolujących hangar. Ahsoce udało się jakoś przedostać do Świątyni niezauważalnie, ale był to niewielki plus w całej jej sytuacji. Ciągle musiała walczyć z napływającymi wspomnieniami. Wyczuwała obecność Chazera i Anakina. Mogła ich zobaczyć. Moc ciągle podsuwała jej ich obrazy. Pierwszy raz Moc jej przeszkadzała. Togrutanka odetchnęła głęboko, by ochłonąć. Uspokoiła się i odgoniła sentymentalne obrazy przyjaciół. Teraz jej jedynym celem było odszukanie miecza świetlnego. 
Zaczęła iść w głąb hangaru z nadzieją, że odnajdzie tamto miejsce, w którym zgubiła broń. Starała się być ostrożna, ale poruszanie się nie było zbyt proste wśród stert skrzyń i pojemników. W pewnej chwili otarła się delikatnie o stos skrzyń. Zatrzęsły się lekko, ale na szczęście nie spadły. Był to delikatny ruch, ale Ahsoka poczuła się tak, jakby miała zaraz dostać zawału. Serce zaczęło nuć kilka razy szybciej, a na czole pojawiły się kropelki potu. Wstrzymała oddech, kiedy Mocą uspokajała drżące skrzynie. - Wydawało mi się, czy rzeczywiście coś słyszałem?- Ahsoka usłyszała znajomy głos klona.
Oczywiście, prawdopodobnie nie znała tego żołnierza, ale oni wszyscy mówili w taki sam sposób i wyglądali tak samo. 
- Ja nic nie słyszałem.
Ahsoka odetchnęła cichutko. Ostatnim, czego potrzebowała, były klony, które zapewne będą chciały ją zastrzelić... Na szczęście nie mają idealnego słuchu. W końcu przez te wszystkie wybuchy na wojnie nie mieli już jakości fabrycznej. Nie! Nie powinna tak mówić. Klony tez czują, nie ma znaczenia to, że zostali stworzeni na Kamino, a ich proces starzenia był przyspieszony. Nie byli robotami i nie można ich wyrzucać na śmietnik, kiedy zostaną uszkodzeni!
- Sprawdźmy to, jestem prawie pewien, że coś usłyszałem.
- Niech ci będzie Lovie, ale nie wiem, kto by chciał się włamywać do hangaru Jedi. 
- Ostatnio był u zamach. Może jest tu coś ważnego.
Ahsoka słyszała zbliżające się klony. Jedyną drogą ucieczki był odwrót, a przecież musiała znaleźć miecz. Gdyby ją zobaczyli musiałaby ich zabić, tego nie chciała. Kolejnym problemem było to, że nie dałaby rady ich zabić, bo nie ma broni! A ona przecież musi gdzieś tu być!
- Ah!- sapnęłam, kiedy potknęła się o coś leżącego na ziemi.
Nie uderzyła w nic, ale w cichym hangarze jej upadek był głośny jak wybuch granatu.
- Szybko! Ktoś tam jest!- krzyknął jeden z klonów.
Ahsoka mimowolnie jęknęła. Podniosła się błyskawicznie i spojrzała szybko pod nogi, by zobaczyć przedmiot, przez który jej misja skończyła się niepowodzeniem.
Na ciemnej, betonowej podłodze leżał srebrny cylinder, tak bardzo znajomy Ahsoce. Jej miecz świetlny! Podniosła go szybko i pobiegła w stronę wylotu z hangaru, jak najdalej od klonów i robotów, które się po nim krzątały. Nie zatrzymała się przed wylotem. Po prostu skoczyła wspomagając się Mocą. Znalazła się w powietrzu, kilkaset metrów nad ziemią. Nie przejęła się tym i pozwoliła sobie na chwilę odprężenia. Trwała ona jednak tylko kilka sekund, ponieważ szybko wpadła w pas ruchu Coruscant i musiała lawirować między rozpędzonymi pojazdami, których właściciele ciągle trąbili i krzyczeli, patrząc się na nią jak na wariatkę. Po przeleceniu kilkuset metrów, Ahsoka wypatrzyła balkon, na którym mogłaby wylądować. Dzięki Mocy skierowała się w jego stronę i zaczęła spowalniać swój lot Mocą. Chwilę później wylądowała zgrabnie na lekko ugiętych nogach. Na szczęście jeszcze nikt nie zadzwonił po służbę ochrony, bo byłoby niefajnie.
Ahsoka usiadła na barierce i rozejrzała się. Około sto metrów niżej był chodnik, po którym beztrosko przechadzali się mieszkańcy Coruscant. Dobre miejsce. Togrutanka zsunęła się po barierce i kontynuowała swoją powietrzną podróż po Coruscant, która niestety trwała bardzo krótko. Spowalniając lot Mocą, wylądowała na chodniku, pomiędzy ludźmi. Od razu rozległy się krzyki zaskoczenia i upomnienia od ludzi.
- Kto to widział, żeby tak na ludzi skakać, powinni was w tym Zakonie kultury uczyć!- zganiła ją jakaś Rodianka.
- Nie jestem w Zakonie.- odpowiedziała wesoło.
- Nosisz miecz świetlny.- kobieta najwyraźniej była nietutejsza.
Na Coruscant panował zwyczaj nie wpychania nosa lub innych narządów oddechowych w cudze sprawy.
- Może zabiłam Jedi i odebrałam mu miecz?
- Jedi nie da się zabić.
- Niestety, nikt nie jest nieśmiertelny. - powiedziała siląc się na odpowiedni to, ale nie potrafiła zdusić smutku, który poczuła.
Mimo odejścia z Zakonu, nadal czuła więź ze wszystkimi Jedi. Kiedy któryś umierał, wiedziała o tym i było to okropne.
   Togrutanka szybko się oddaliła od Rodianki i skierowała w stronę windy na niższy poziom Coruscant. Miała mieszkanie na osiemdziesiątym czwartym piętrze. Nie było to blisko powierzchni, ale światło słoneczne dochodziło tam tylko w południe, kiedy znajdowało się najwyżej. Ahsoka znalazła tam opuszczone mieszkanie, które na szczęście nie zostało zajęte przez przestępców i co ważniejsze, nadawało się do mieszkania. Musiała naprawić panel w drzwiach i kilka sprzętów, ale nie potrzebowała do tego na szczęście narzędzi, których nie znalazłaby w mieszkaniu obok, które służyło za przechowalnię, prawdopodobnie kradzionych, narzędzi i części. Na szczęście nie było chronione zbyt zmyślnie. Zabezpieczało je tylko hasło, które Ahsoka łatwo złamała.
W zdobytym przez nią mieszkaniu nie było tak przyjemnie, jak w jej pokoju w Świątyni, ale warunki były znośne. Nie było w nim robaków, za co Ahsoka dziękowała Mocy. Nie znosiła pająków, robaków i innych pełzających paskudztw. Mieszkanie miało trzy izby. Sypialnię, salon i łazienkę. Wystarczyło, jak na potrzeby Ahsoki. Czasem zastanawiała się, co by o takich warunkach powiedziała Atari. Może i była Jedi, ale Padme ją rozpieszczała do bólu. Ahsoka dopiero teraz po spotkaniu z najniższą warstwą społeczną zauważyła, jak bardzo jej najbliżsi przyjaciele byli przyzwyczajeni do wygód. Jedi nie należeli do najbogatszych, ale starczało im na wszystko. Teraz Ahsoka nie miała nic. Była biedna, cudem udało jej się znaleźć dom. Togrutanka zawsze radziła sobie w trudnych sytuacjach, czerpiąc siłę z Mocy i kodeksy Jedi, ale w tej sytuacji... Ani Moc ani kodeks się nie przydadzą. Ahsoka zrozumiała, że właśnie wkroczyła w grę o swoje własne życie. Stała na rozdrożach. Jedna droga prowadziła do śmierci, druga do życia. Z jednej strony było światło, z drugiej ciemność. Ahsoka zawsze wiernie trwała przy zasadach Jedi, ale teraz wiedziała, że jeśli będzie zwracała więcej uwagi na dobro innych, niż swoje, szybko umrze. Musiała być stanowcza, egoistyczna. Tylko tak mogła przeżyć.
_____________________________________________________________________
Nie wieżę... Dwa miesiące, dwa rozdziały i jakieś zaczątki one-shota. Ta przerwa dobrze mi zrobiła, dała duże zasoby weny i chęci na kontynuowanie tego bloga. Mam już nawet pomysł na kontynuację, ale do niej jeszcze daleko. Ahsoka jest, jak każdy widzi xD Wiem, że odeszła z Zakonu, ale obiecałam, że moim zadośćuczynieniem będzie dodawanie jej wątku w każdym rozdziale.
Mam do was jedno pytanie. Co myślicie o zmianie narracji, jaka jest na blogu? Chodzi o te wyszczególnione Ahsoka, Atari, Chazer. Na pewno nie jest to profesjonalny sposób zaznaczania zmiany narracji, ale nie jestem pewna jak to zrobić. Na blogu jest wielu bohaterów i narracja w każdym rozdziale jest prowadzona z punktu widzenia kilku osób.
Żeby było łatwiej, w pierwszej osobie będę pisała fragmenty z punktu widzenia Atari, a inne w trzeciej osobie.
Moglibyście napisać, czy wolelibyście, gdybym każdą zmianę narracji oddzielała linijką przerwy i akapitem, czy mam zostawić tak, jak jest. Z góry dziękuję!

Informuję wszystkich, że ten rozdział sprawił mi największy problem ze wszystkich. Pisałam go przez miesiąc. Długością nie powala, więc dlaczego jest tak trudny dla mnie? Już odpowiadam. Rozdziały przejściowe są męczące. Nic się w nich właściwie nie dzieje, ale są potrzebne do rozpoczęcia jednego wątku i rozpoczęcia drugiego. Takie coś trudno mi się pisze. Punkt kulminacyjny już był, rozdział przejściowy to rozwiązanie akcji. Czyli coś, czego nie znoszę xD
Prawdopodobnie rozdział jest dość słaby, przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie. (Po miesiącu pisania jednego rozdziału, jestem zmęczona.)
Dedyk dla wszystkich!

NMBZW!