niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 44



Atari

Jestem Dathomirianką i z natury mam bladą skórę, ale jeszcze chwile posiedzę na tej planecie, to na Coruscant wrócę brązowa! Opalenizna nie będzie mi pasować. Nienawidzę tej planety... Piasek, piasek, smród i jeszcze raz piasek. Na szczęście, Yala nie kazała mi przez cały czas siedzieć na słońcu. Zabrała mnie do kantyny, by zdobyć informacje. Stwierdziła, że mogę się przydać. Jedynym, co podobało mi się w kantynie był przyjemny chłód, który tam panował. Najwyraźniej klimatyzacja kosztowała zbyt wiele, bo właściciele nie zainwestowali w odświeżacze powietrza. Cuchnęło tam alkoholem, potem i przeróżnymi stworzeniami. Chciałabym żeby Deturi posiedziała sobie w takiej kantynie. Jej rasistowski umysł by nie wytrzymał. Może by się złamała... Byłoby super. Przestałaby nam w końcu przeszkadzać w życiu. 
Kantyna składała się z trzech pomieszczeń. Sali głównej, bocznej sali i zaplecza. Yala kazała mi usiąść przy barze i się integrować. Czy to jest na pewno normalna Mistrzyni? Nie miałam wielkiej ochoty na tę integrację. W kantynie było  mnóstwo dorosłych, upitych facetów i kilka kobiet, ubranych tak skąpo, że trudno było zauważyć ubranie. Usiadłam przy barze w pewnej odległości od innych. Miałam nadzieje, że mistrzyni sama zdobędzie wystarczającą ilość informacji i nie nie będzie miała mi za złe, że nie zadałam sobie tego trudu. Siedziałam z boku i starałam się nie rzucać w oczy. Nie byłam oczywiście ubrana jak Jedi. Miałam na sobie krótkie, białe spodenki, czarną bluzkę na jedno ramię i czarne, skórzane buty za kostki. Długie, czarne włosy związałam w wysoką kitkę. Nałożyłam delikatny makijaż. Nigdy się nie malowałam, ale Mistrzyni kazała mi się jakoś bardziej wtopić w tłum. Pod bluzką miałam zamocowany miecz świetlny, a w bucie sztylet. Ostry, ozdobny metal może nie był najnowocześniejszą bronią w galaktyce, ale był diabelnie skuteczny. Kiedy działało się incognito lepiej było poderżnąć komuś gardło, niż obciąć głowę mieczem świetlnym.
- Hej, młoda.- usłyszałam męski głos tuż obok mnie.
Odwróciłam się błyskawicznie i ledwo powstrzymałam odruch uderzenia mężczyzny w twarz. Był to ciemnowłosy człowiek w średnim wieku. Już się nieco upij, co dodało mu śmiałości. Uśmiechał się łobuzersko. Jego wzrok się ślizgał po moim ciele. Czułam się nieswojo, ale ukryłam to uczucie. Jeżeli będzie się dowalał, obiecuję, odetnę mu ręce.
- Postawić ci drinka?
Czy on nie widzi, że nie mam ochoty na towarzystwo?
- Nie piję.
- Zawsze musi być pierwszy raz, młoda. Nie zaszkodzi, przecież to tylko alkohol.
W Świątyni Jedi były pewne ograniczenia. Alkohol można było pić od dziewiętnastego roku życia, a nawet wtedy nie było to pochwalane.
- Jestem niepełnoletnia.
Miałam nadzieję, że teraz się ode mnie odczepi, ale znów się przeliczyłam. Mężczyzna był jeszcze bardziej chętny.
- Eee tam. W takim razie po co przyszłaś do kantyny?
- Czekam na kogoś.- odpowiedziałam. Nie było to prawdziwym powodem mojej wyprawy, ale nie miałam powodów, by mówić mu o celu mojego przybycia w to ohydne, cuchnące miejsce.
- Barman! Coś delikatnego dla młodej, dla Mnie Menkoro!
- Się robi szefie! - odkrzyknął sześcioręki barman-robot i zaczął przygotowywać drinki. 
Nie mogłam zbyć gościa, wiec postanowiłam wyciągnąć z niego kilka informacji. Barman podał kieliszki. Wiedziałam, że będę musiała wypić zawartość mojego, by zdobyć zaufanie mężczyzny. Pomyśli, że mu uległam. Oczywiście nie nie obawiałam się żadnych proszków, trucizn, czy innych środków odurzających. Po pierwsze: codziennie od czasu naszego przylotu na Tatooine, brałam środki przeciw truciźnie i tym podobnym. Antidotum było delikatnym narkotykiem, ale wierzyłam, że się ie uzależnię. Po drugie: zbadałam mojego "adoratora" za pomocą Mocy. Chciał tylko spędzić popołudnie z dziewczyną. Ewentualnie noc. Tylko czemu wybrał sobie akurat mnie? Podobno posiadałam nieprzeciętną urodę, ale sama nigdy się nie przejmowałam jakoś specjalnie moim wyglądem. "Obudowa" nie była dla Jedi sensem życia.
- Jak się nazywasz, moja droga? - zapytał.
Jednym haustem opróżnił kieliszek i zamówił następny.
- Atari.- powiedziałam.
Nie było sensu kłamać. Raczej mnie nie rozpozna. Oczywiście, byłam czasami w telewizji. Sama, albo z Ahsoką, Bultar, czy innymi moimi przyjaciółmi. Oraz oczywiście z Padme. Najczęściej właśnie z nią. Na serwisach plotkarskich, Padme często była głównym tematem, a czasami także ja. W końcu byłam jej kuzynką- nie kuzynką. 
- Piękne imię. Zupełnie jak właścicielka.
- Dziękuję. A pan jak mam na imię?
- Mów mi po imieniu. Jestem Wane. Co taka ślicznotka jak ty robi na Tatooine? Mieszkasz tutaj?
Najlepsza gadka na podryw według Wane'a jakiegoś tam: walnąć kilka komplementów i zapytać się dziewczyny o pochodzenie.
- Podróżuję po wielu światach. Na Tatooine jestem po raz drugi. A ty? Pochodzisz z tej planety?
Wane pił już szósty kieliszek Menkoro. Był to mocny alkohol. Oczywiście wiele napoi procentowych biło go na głowę, ale Menkoro też potrafił szybko uderzyć do głowy.
- Urodziłem się tutaj, wychowałem, wyjechałem stąd szybko, a teraz wróciłem pół roku temu i na razie pozostanę. 
- Och, skoro tak, to mam pytanie. Przyleciałam tutaj wczoraj i musiałam lądować na prowizorycznym lądowisku. Co się stało? Nie miałam jeszcze możliwości się o to zapytać.
Facet był już pijany. Nie był w stanie uważać na to, co mówi.
- Słyszałem, że to Łowcy wynajęci przez wrogów Republiki przeprowadzili zapach na republikańską senator. Jabba strasznie się wściekł. Ukarał za to kilka osób. Stwierdził, że Republika będzie na pierwszym miejscy stawiać jego, jako zleceniodawcę zamachu. Pewnie ma rację. Republika uwielbia zwalać winę na tych niewinnych. To oczywiste, że nie Jabba zabił panią senator.
- A to nie on?
- No coś ty, piękna! To pewnie ci cali Separatyści. Ta kobieta na pewno im przeszkadza. Mogę się założyć, że wynajęli lokalną grupę Łowców. Tych, którzy są bliscy Jabbie, żeby podejrzenia spadły na nich.
- Skąd takie wnioski...
Nie dokończyłam, ponieważ mężczyzna nagle przyciągnął mnie do siebie. Czułam jego pijacki oddech na twarzy.
- Po co o tym rozmawiać? Przejdźmy do przyjemniejszych spraaa!- urwał z krzykiem.
Kopnęłam go z całej siły w bliżej nieokreślone miejsce poniżej pasa. Spadł z ławki i potoczył się po podłodze.
- Łapy przy sobie.- powiedziałam lodowatym głosem.
Nagle ręce człowieka przylgnęły do jego ciała, jakby posiadały własną wolę. Rozkojarzyło mnie to i w tym samym momencie, ręce opadły normalnie na podłogę. To było dziwne. Obeszłam mężczyznę i wyszłam z kantyny. Za mną, dyskretnie wyszła Yala, siedząca wcześniej samotnie przy jednym ze stolików. Goście kantyny nawet nie zwrócili uwagi na zdarzenie sprzed kilkunastu sekund. Orkiestra ciągle grała, tancerki tańczyły, a bywalcy pili piwo. Zapewne takie sytuacje są normalne w kantynach.
Szłyśmy w milczeniu uliczkami Mos Espy. Yala szła kilka metrów przede mną. Nie oglądała się za mną. Sprawiała wrażenie, jakby była zwyczajną mieszkanką, która spieszy się do swoich spraw. Udawałyśmy, że siebie nie znamy. Mijali nas ludzie zajęci swoimi sprawami. Nie odsuwali si od nas, nie spoglądali ze strachem pomieszanym z szacunkiem lub pogardą. Brali nas za zwykłe kobiety. Mnie zapewne za jakąś buntowniczą nastolatkę, która ma wszystkich gdzieś, a Yalę za dorosłą, poważną kobietę, która spieszyła do swoich spraw. Mistrzyni nie wyglądała jak Jedi. włosy miała związane w długi warkocz, opadający jej na klatkę piersiową. Na sobie miała jasne, obcisłe spodnie, skórzaną bluzkę i wysokie skórzane buty. Mogła uchodzić za Łowczynię Nagród. Nikt nie wziąłby jej za Jedi. W pewnym momencie, Mistrzyni skręciła w boczną uliczkę. Ja miałam przejść na równoległą ulicę i wejść od drugiej strony. W międzyczasie, przyglądałam się dyskretnie ludziom. Niewolnicy poruszali się ulicami ostrożnie, ale szybko. Starali się nikomu nie zajść za skórę. Mieszkańcy pędzili do swoich spraw. W sklepach i składach złomu wałęsali się ludzie i różne istoty. Nieopodal ktoś krzyczał o zbliżających się wyścigach śmigaczy. Słyszałam, że Anakin Skywalker kiedyś wygrał taki wyścig, ale nie miałam pojęcia jakie okoliczności zmusiły go do wzięcia udziału w zawodach. Oczywiście, był nadpobudliwy i strasznie odważny, więc może z własnej woli startował w wyścigach. Pamiętam, że kiedy zaczął naukę, często wymykał się ze świątyni i chodził na różne ekscytujące wyścigi i rajdy.
Kiedy weszłam do klatki schodowej, poczułam, że jest mniej gorąco niż na zewnątrz. Klatka była zaniedbana i brudna, ale Yala stwierdziła, że jesteśmy bezpieczne w tym domu. Wystukałam kod otwierający drzwi i weszłam do naszego tymczasowego mieszkania. Miało ono cztery niewielkie izby. Dwa pokoje sypialne, salon i łazienkę. Yala siedziała przy stole w salonie i spożywała obiad. Na przeciwko niej była także porcja dla mnie. Nie byłam głodna, ale wiedziałam, ze Yala nie przepada, kiedy siebie "głodzę". Dlatego usiadłam na wolnym miejscu i powoli zaczęłam jeść posiłek. Żywność pilotów. Nie było to jakoś szczególnie smaczne, ale dało się jeść bez grymasów.
- Dowiedziałaś się czegoś Atari?
- Ten facet, którego kopnęłam, powiedział, że zapewne Separatyści wynajęli grupę lokalnych Łowców Nagród. Zapewne powiązanych z Jabbą, by Republika myślała, że to on stoi za zamachem. A ty Mistrzyni?
- Mniej więcej to samo, co ty. Jednak ja także dowiedziałam się, gdzie są kryjówki lokalnych Łowców Nagród.
Wyciągnęła z kiszeni kartkę i położyła ją na stole. Wszystko było idealnie rozpisane.
- Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że ktoś to pani dał.
- Wystarczyło, że był na tyle głupi, by po pijaku powiedzieć, że wie, gdzie znajdują się kryjówki Łowców Nagród i ma je wszystkie rozpisane. A ja pożyczyłam od niego tę kartkę.
- Pożyczyłaś bez zamiaru oddania?
- Kradzież nie jest zła, póki zna się granicę. Uznaj to za kolejną lekcję, Atari.
____________________________________________________________________
Staram się robić dłuższe rozdziały :) Wiem, że giganty to nie są, ale przynajmniej nie jest to kilkanaście zdań :D Tylko trochę więcej ;P Przepraszam za błędy, ale jest to jeden z kilu rozdziałów, które przez przypadek przetłumaczyło Google. Proszę nie spamować w komentarzach!
Dedyk dla :
Soni
Kiwi 
Martyny
Jainy :**
NMBZW!

niedziela, 15 lutego 2015

Cudowne walentynki! Ale nie dla wszystkich...


Atari

Walentynki... Kolejne głupie święto wymyślone po to, by ludzie więcej zarabiali na plastikowych serduszkach, bombonierkach, kwiatach i innych bzdurnych rzeczach, które nikomu się w życiu nie przydadzą. Najgorsze było to, że wszyscy je tak uwielbiali. Padawani przystrajali korytarze Świątyni (Głównie młodsze dziewczyny, które mogły mieć najwyżej czternaście lat.) różnymi bezsensownymi ozdóbkami. Mogłam jeszcze zrozumieć święta i Wielkanoc. Ale po cholerę komu to idiotyczne święto? I co za idiota wymyślił, że wszystko musi być różowe albo czerwone, a jeśli takie nie jest, jest smutne? To takie durne! Jak Mistrzowie mogli w ogóle na to pozwolić? To jest jakaś idiotyczna zabawa! Przecież Jedi nie może mieć partnera, a oni myślą, że Walentynki są wyjątkiem... Przecież to jest bez sensu! Jeden dzień w roku, w który nagle wszyscy muszą się kochać i dawać sobie prezenty, kwiaty, serduszka i inne badziewia. Tyle się mówi, że przywiązanie prowadzi na Ciemną Stronę Mocy, a oni mają to w dupie! To jest niemożliwe... Nawet Mistrz Yoda nie interweniuje widząc tę zalewającą wszystko falę różu, brokatu, wstążek, serduszek i kwiatów. To jest... Niedobrze mi. Stang! Czy co roku wszyscy muszą tak szaleć z powodu głupiej uroczystości? Co ona w ogóle ma oznaczać? Przecież jeśli ktoś ma partnera, powinien przez cały rok zachowywać się tak jak w Walentynki. To święto jest tylko na pokaz. Wszyscy chcą całemu światu obwieścić jak bardzo się kochają, a potem są razem tylko teoretycznie. Nie rozumiałam tych głupich padawanek, które tak bardzo się podniecały i miały nadzieję, że w tym roku dostaną jakąś walentynkę od cichego wielbiciela.
Myśląc to,  kopnęłam różowo-czerwony stosik, który zawierał tysiąc procent totalnego przesłodzenia i wyznań szczerej i prawdziwej miłości od cichych wielbicieli, których zapewne znałam tylko z widzenia. Tak rzadko przebywałam w Świątyni, że prawdziwą przyjaźnią darzyłam tylko trójkę padawanów i dwie młode Rycerz Jedi. W końcu trwała wojna i wszyscy mieliśmy niewiele czasu. Tak bardzo zawalała nas robota, że nie mieliśmy czasu na spotkania towarzyskie. Kiedy już przebywaliśmy w Świątyni, mieliśmy treningi i trudno było nam się spotykać. Dzisiaj też nie mieliśmy okazji na wspólne spędzenie czasu. Za piętnaście minut miałam trening z Yalą i musiałam na niego niestety iść. Nie przepadałam za treningami. Zawsze byłam po nich zmęczona, jak po wyjątkowo wyczerpującej bitwie. 
Wzięłam miecz świetlny i wyszłam z pokoju. Mój aktualny strój raczej nie spodoba się Yali, ale świetnie się w nim ćwiczyło. Szare spodnie od dresu i luźną, czarną koszulkę. W ciągu dziecięciu minut dotarłam pod salę treningową. Weszłam do środka i pechowo poślizgnęłam się na rózowej serpentynie. Zanim moje szanowne cztery litery spotkały się z podłogą, wyrwało mi się szpente przekleństwo. Od razu poczułam na sobie karcące spojrzenie. Mistrzowie Jedi chyba szkolili się w umiejętności posyłania padawanom spojrzeń, które przenikały do szpiku kości. Wzdrygnęłam się. Szybko wstałam z ziemi i podbiegłam do Mistrzyni.
- Dzień dobry.
- Witaj Atari. Wydaje mi się, że wyraziłam swoje zdanie.na temat przekleństw. Czy masz jakieś dobre uzasadnienie swojego słownictwa?
- Proszę, by Mistrzyni zauważyła, ż mamy dziś cywilne święto, a mianowicie walentynki. Mimo, że Jedi mają unikać przywiązania, ta uroczystość jest obchodzona wyjątkowo hucznie w Świątyni. Pragnę zauważyć, że wszędzie wiszą serduszka, a na podłodze leży mnóstwo serpentyn. Kiedy wchodziłam do sali, jedna z tych ozdób niefortunnie znalazła się pod moimi nogami, co sprawiło, że się poślizgnęłam. Spowodowało to bolesny upadek, który sprawił, że wypowiedziałam te, a nie inne słowa.
- Ach... Wypracowanie czytasz,  czy się tłumaczysz? Pięć minut ci to zajęło. A teraz słuchaj uważnie. Mistrz Yoda zniknął. Zapewne jest gdzieś w Świątyni. Mistrzowie nie mają zasu go szukać dlatego ty i jakiś innybpadawan się tym zajmiecie. Przy okazji potrnujecie swoją cierpliwiść. Drugi padawan czeka pod arboretum. Macie półtorej godziny. Kiedy minie, odbędzie się zebranie Zakonu, na którym obecność mistrza jest obowiązkowa. Ruszaj się Atari! Nie ma czasu na stanie z otwartą buzią. Raz, raz! Nie ociągaj się! To wojsko!
- Przecież my nie jesteśmy w wojsku...
- Nie łap mnie za słówka! Za każde dwie sekundy zwłoki, sto powtórzeń formy Shien!
Wybiegłam z sali, żegnając się z Mistrzynią krótkim skinięciem głowy. Skierowałam się ku arboretum. Udało mi się ominąć wszystkie walentynkowe pułapki. Kiedy dotarłam w wyznaczone miejsce, stał tam już pewien blondyn, który najwyraźniej na kogoś czekał. Nad jego głową wisiał amorek na sznurku, a pod nogami leżały maleńkie serduszka.
- Chaz?
- Ati! Ty zostałaś wyznaczona?
- Tak, Chodźmy już lepiej. Mamy mało czasu.
Poszliśmy w stronę opuszczonej części Świątyni. Mało kto tam mieszkał. Była to stara część na tyłach budynku. Stwierdziliśmy, że tylko tam Mistrz mógł się schować. Nie wiedziałam do końca, czemu ten kawałek Świątyni był opuszczony, ale prawdopodobnie przekonam się o tym w ciągu następnej godziny.

Uciekaliśmy już kilka minut. Powiedziała, że poćwiczymy cierpliwość... Tak... Prędzej szybkość. Na szczęście tutaj nie dotarło jeszcze walentynkowe szaleństwo. Prawie... Dzikie ptaki z Dagobah w jakiś magiczny sposób pojawiły się w Świątyni. Niech nikt się nie pyta dlaczego były pomalowane na różowo, a do ich nóżek przypięte były różowe serduszka. Ja też tego nie wiem.
- Czemu ich po prostu nie zabijemy? - zapytał się Chazer
- Może dlatego, że jest ich tam ponad tysiąc? Do tego mają ostre dzioby i pazury. Jeśli chcesz je atakować, to droga wolna, ale mnie w to nie mieszaj.
- Myślisz, że to jakiś kawał? Może Mistrzowie po prostu sobie z nas zażartowali.
- Taa... I teraz oglądają wszystko przez kamery. Nie sądzę, żeby mieli takie poczucie humoru.
- Ale czy nie wydaje ci się przesadzone, że Mistrz Yoda zniknął, ale prawdopodobnie jest w Świątyni? Przecież to bez sensu. No i jeszcze te całe walentynki... To nie jest normalne, że nikt się jeszcze nie zajął tym różowym szaleństwem.
- Masz rację, ale jak każą, to trzeba. Może jak dwie godziny pobiegały, to nam odpuszczą... Padnij! Cholera... Nie mogli sobie innego dnia wybrać na tę "zabawę"?
Nad głową Chazera przeleciał wściekły ptak. Prawdopodobnie chciał rozorać blondynowi twarz, ale nie zdążył. Po chwili zwierzę leżało na ziemi, a z jego ciała unosił się dym.
- Chodźmy stąd. Zaraz pojawią się jego kumple.
Pobiegliśmy dalej korytarzem. Znaleźliśmy się w tej części Świątyni, której nie znałam. Jako dzieci często zwiedzaliśmy Świątynię, ale była ona tak wielka, że nigdy jej nie poznałam w całości.
- Pospiesz się!
Chwycił mnie za rękę i pociągnął. Nie moja wina, że był szybszy de mnie. Uśmiechnęłam się nagle. Podobała mi się ta sytuacja. Z jakiegoś dziwnego, nieznanego mi powodu.

Dwoje dzieci stało na przeciwko siebie. Patrzyli się sobie w oczy zacięcie. nagle chłopiec mrugnął. Dziewczynka zaczęła się tryumfalnie śmiać.
- Przegrałeś! Przegrałeś! Atari Orgeen - dziesięć, Chazer Motess - zero!
- Nie prawda! Wygrałem trzy razy!
- Chyba w snach! 
- Dlaczego wszystkie dziewczyny są takie głupie?
- Kogo nazywasz głupią?
Chłopiec i dziewczynka byli mniej więcej w tym samym wieku. Wyglądali na osiem lat. Może trochę więcej. Nieopodal nich na trawie siedziała brązowowłosa dziewczyna. Była od nich starsza. Mogła mieć dwanaście lat. Może mniej, ale jej wyraz twarzy ją postarzał. Była wyraźnie znudzona. Bawiła się liściem który opadł z drzewa. Za pomocą delikatnego ruchu dłonią unosiła go bez dotykania go. Co jakiś czas spoglądała w stronę kłócących się dzieci i wzdychała znudzona.
- Ja taka na pewno nie byłam w ich wieku.- stwierdzała i wracała do ćwiczeń.
- Wyglądają tak słodko.- powiedziała dziwczynka, która usiadła obok brązowowłosej.
Nowoprzybyła była w wieku koleżanki. Miała długie, prawie białe włosy, brązowe i jasną cerę. Należała do tego typu osób, które byłyby piękne, gdyby nie jakiś element ich urody. Białowłosa nie uśmiechała się. Jej twarz była jakby bryła lodu, który nigdy się nie stopi.
- Nie są słodcy tylko denerwujący. Zaraz rozboli mnie głowa od tych ich kłótni i coś im zrobię.
- Och Mirlea... Jesteś taka... Nieprzyjemna. Przecież to tylko dzieci.


Nie wiem, dlaczego przypomniała mi się tamta chwila. Nie pamiętałam kim była tamta białowłosa. Kręciła się obok Mirlei, ale chyba nigdy z nią nie rozmawiałam. Zawsze śmiała się ze mnie i Chazera i uważała, że kiedyś weźmiemy ślub. Dobra. Już wiem, czemu to się akurat mi przypomniało. Przecież mamy to idiotyczne święto. Walentynki. Tylko kim była ta dziewczyna?
Nagle poczułam szarpnięcie. Pisnęłam przestraszona.
- Cicho. Tu są jakieś drzwi. Może uda się nam ukryć.
Otworzył drzwi i wepchnął mnie do środka. Prawie wpadłam na stos wiader, szczotek, mopów i środków do czyszczenia podłóg. Chazer wszedł zaraz za mną i zatrzasnął drzwi.
- To serio nie jest zabawne...- mruknęłam.
Wiedziałam, że i tak nie zwróci na to uwagi. Ale taka sytuacja dawała mi kilka możliwości. Mogłam się zapytać o dziewczynę ze wspomnienia.
- Chazer, przypomniało mi się pewne zdarzenie z dzieciństwa...
- I co z tego?
Dlaczego on jest taki chłodny dzisiaj? Jakby nic go nie obchodziło. Ale nie ważne. Potem się go spytam.
- No bo w tym wspomnieniu pojawiła się pewna dziewczyna. Miała białe włosy, brązowe oczy i taką zastygłą w wyrazie obojętności twarz... Starsza od nas. Kolegowała się z Mirleą i zawsze uważała, że jesteśmy słodcy. Wiesz kto to?
Kiedy wypowiedziałam te słowa, wyraz twarzy Chazera się zmienił. Widać było smutek w jego oczach. Zacisnął pięści i zagryzł wargi.
- Nie wiem kim ona była. Zresztą nie twoja sprawa. Daj spokój, okej.
Dziwnie się zachowywał. Jakby to nie był on.
- Coś się stało?
- Nie. Odczep się, dobra.
Uraził mnie swoim dystansem. Przecież się przyjaźnimy. Powinniśmy mówić sobie o swoich problemach.
Być razem. Siedzieć w ciszy. Ludzie nie zawsze potrzebują rozmowy.
Racja... Jeżeli teraz nie chce mi powiedzieć, nie musi. Ma prawo. Jeżeli będzie chciał pomocy, na pewno mi pomoże. Oparłam się o dużą skrzynię i przymknęłam oczy.

Kilku adeptów biegało po sali treningowej. Atari, Wido, Deturi, Chazer, Mirlea i Ahsoka. Na ławce siedziała białowłosa dziewczyna i przyglądała im się. Jej twarz była bez wyrazu, ale oczy zdradzały rozbawienie. Dzieci krzyczały i się śmiały. Nie byli to mali adepci, ale co najmniej dziesięcioletnie dzieci. Grali w berka. Gonił Chazer. Biegał szybciej od innych. Zauważył okazję i szybko złapał Deturi. Dziewczynka nie chciała być berkiem. Szybko dopadła Chazera i mocno go popchnęła.
- Berek!- krzyknęła z satysfakcją.
Blondyn potoczył się po podłodze i zastygł na ziemi. Białowłosa zerwała się ze swojego miejsca.
- Chazer!- krzyknęła, a w jej głosie można było usłyszeć nutkę rozpaczy. 

Tego też nie pamiętałam. Jakby większość wspomnień o dziewczynie zniknęło z mojej głowy. Kim ona była? Nie pamiętałam jej imienia ani nazwiska. Nawet sama jej postać była zamglona. Spróbowałam przywołać jej obraz w swojej głowie. Uśmiechała się delikatnie. Wyciągnęła rękę w moją stronę i zniknęła. Rozwiała się w powietrzu. Dziewczyna... Kim ona była? I kim był dla niej Chazer?

Mirlea szła spokojnie korytarzami świątyni. W dłoni ściskała różę. Po jej dłoni ściekała stróżka krwi, ale ona się tym nie przejmowała. Jej wzrok błądził po korytarzu. Szła w stronę arboretum. Na jej policzkach było widać ślady łez. Kropla krwi skapnęła na podłogę. Mirlea oparła się o ścianę. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Mogła mieć teraz około czternastu lat. Z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Wzięła kwiat do drugiej ręki. Łodyga w wielu miejscach poplamiona była krwią dziewczyny. Róża była piękna. Mimo wszystko. Miała delikatnie pomarańczowe kwiaty i intensywnie zielone liście. Mirlea pogłaskała delikatnie kwiat po płatkach. Uśmiechnęła się smutno i ruszyła w dalszą drogę.

Nie byłam nigdy z Mirleą w takiej sytuacji... Czyżby to była wizja? Czemu ja w snach widzę okaleczającą się Mirleę? Co takiego się stało, że podjęła takie kroki? W tej wizji nie było białowłosej, ale czułam, że była ona z nią związana. Dlaczego ta dziewczyna mnie nawiedza? Czemu akurat w walentynki? Czyżby była w jakiś sposób powiązana z tym świętem?

Chazer

Nie chciał być niemiły dla Atari. Nie chciał, by poczuła się urażona, ale po prostu... W walentynki zawsze był inny. Smutny. Miał powód. Nie było to usprawiedliwieniem dla jego zachowania, ale zawsze w to "cudowne" święto miłości, czuł okropny ból psychiczny. Nienawidził, kiedy wszyscy tak bardzo się radowali w ten dzień. Okazywali sobie miłość i udawali, że się kochają i chcą żyć razem do końca świata i o jeden dzień dłużej. To wszystko było nieszczere. Takie pary, które najbardziej afiszowały się swoją miłością, po niedługim czasie się rozstawały. Mało kto zachowywał się normalnie w tym dniu. On także zachowywał się inaczej. Ale nie szalał z miłości. W ten dzień był przepełniony smutkiem i tęsknotą. Za kimś kogo kochał i kogo stracił. 

- Chazer! Jak mogłaś mu to zrobić?- krzyknęła białowłosa dziewczyna, zwracając swoje słowa do Deturi.
Blondynka uśmiechnęła się chłodno. Nie obchodziło ją, że zrobiła krzywdę koledze. 
- Ojej... Matko... Ale robicie aferę. Przecież tylko się przewrócił. 
Białowłosa wstała. Z jej oczu sypały się błyskawice. Gdyby można było zabijać spojrzeniem, Deturi leżałaby martwa. Atari i Ahsoka zajęły miejsce białowłosej przy chłopaku. Kiedy zauważyły, że posadzka robi się czerwona od krwi, pobiegły po pomoc. Kiedy białowłosa zobaczyła, co się dzieje z Chazerem wściekła się.
- Zapłacisz za to!- krzyknęła dziewczyna.
Wszystkie okna w sali treningowej pękły. Szkło posypało się na podłogę. 
- Co ty...- zaczęła Deturi, ale przerwała.
Chwyciła się za szyję. Dusiła się. Białowłosa spoglądała się na Deturi z nienawiścią w oczach. Dziewczyna zaciskała pięści. Deturi upadła na ziemię, jej twarz zaczęła robić się sina z powodu braku powietrza.
- Przestań!- krzyknęła Mirlea i rzuciła się na białowłosą.- Zwariowałaś?!
Mirlea pchnęła dziewczynę na ziemię. Deturi skupiła się na ziemi i zaczęła kaszleć. Białowłosa podniosła się do siadu i zaczęła płakać.
- Przepraszam... Na prawdę nie chciałam...- mówiła pomiędzy napadami płaczu.
Mirlea przytuliła dziewczynę.

Po tym wypadku spędził miesiąc w szpitalu. Miał wstrząśnięcie mózgu i pękniętą czaszkę. Mistrzowie przymknęli oko na to, co się stało Deturi. Kayla... Tak się nazywała białowłosa dziewczyna. Kayla została wysłana na misję wraz ze swoją mistrzynią. A on i Deturi strasznie się pokłócili. Od tamtej pory byli wrogami. A potem... A potem stało się TO. Wszystko się posypało. Później Mirlea wyjechała, po niej Atari. Wido także pojechał szkolić się w innej akademii Jedi. Został tylko Ahsoka. I Deturi... Potem zaczął się zmieniać. Nie robił już tylu żartów co wcześniej. Nie opowiadał mnóstwa dowcipów. A kiedy wszystko zaczęło powoli wracać do normy, wybuchła wielka wojna. Wszyscy musieli walczyć i  ginąć za Republikę. Wszystko się zmieniło. On też się zmienił tylko tego nie pokazywał. Chociaż pewnie wszyscy zauważyliby, że się zmienił, gdyby mogli spędzać razem więcej czasu. Ale to było teraz niemożliwe.
Westchnął cicho, co zwróciło uwagę Atari. Stwierdził, że powinien jej wszystko powiedzieć. Wyglądała na zmartwioną. Musiał ją przeprosić.
- Atari... Przepraszam. Byłem okropny.
- No. Trochę byłeś.
- Wybacz. Wiem, że żadna sprawa nie stanowi powodu, by krzyczeć na przyjaciół, ale... Dzisiaj mija rocznica. Już pięć lat minęło od tamtego zdarzenia. Pytałaś się o tę białowłosą dziewczynę. Zapewne chodzi ci o Kaylę. Była od nas starsza o trzy lata. Pewnie ją pamiętasz. Mirlea była dawniej jej najlepszą przyjaciółką. Zwykle wszędzie razem chodziły. Należały do tego samego klanu jako adeptki. Może pamiętasz, jak sześć lat temu miałem ten wstrząs mózgu. Kayla wtedy zrobiła coś, czego nie powinien zrobić żaden Jedi. Zawsze była silna Mocą. Mistrzowie z Rady nie chcieli wykluczyć jej z Zakonu. Wysłali ją na misję, która miała nauczyć ją cierpliwości, rozsądku, mądrości
i dyscypliny. Ona i jej Mistrz mieli zinfiltrować grupę wspierającą Separatystów. Wtedy nie było jeszcze wojny, ale każdy wiedział, że prędzej czy później ona wybuchnie. Kiedy Kayla i jej Mistrz wylecieli, okazało się, że ktoś zdradził. Separatyści dowiedzieli się, że Republika wysłała szpiegów. Wiedzieli kim oni są. Przygotowali zasadzkę. Kiedy Kayla i jej Mistrz dotarli na miejsce, już na nich czekali. Zginęła w walce. Separatyści mieli stukrotną przewagę liczebną. Kayla nie miała szans. Jej Mistrzowi udało się zabrać jej ciało i uciec. Kiedy dotarli na Coruscant tamten Mistrz zginął od odniesionych ran. Ich ciała zostały spalone i pogrzebane. Ich grób jest na cmentarzu Jedi na tyłach Arboretum. Kayla została zabita czternastego lutego. To był dla mnie cios. Byłą dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Kochałem ją jak nikogo innego. Bardziej od własnych rodziców. 

Atari

Zakończył swoją opowieść. Wstrząsnęło mną to. Ta dziewczyna była dla niego ważna. Kochał ją, a ona zginęła. 
- Nie sądziłam, że miałeś dziewczynę.- powiedziałam.
Chazer spojrzał się na mnie tak, jakbym właśnie powiedziała, że Jabba jest słodki.
- Dziewczynę? Kayla była moją siostrą.
Rozchyliłam usta ze zdumienia. Nie miałam pojęcia, że Chazer miał siostrę. Czyżbym zapomniała o tak istotnej rzeczy? Teraz wszystko nagle stało się jasne. Bezgraniczna miłość Chazera  do starszej dziewczyny była miłością brata do starszej siostry. Współczułam mu ogromnie. Miałam rodzeństwo, ale nigdy nawet nie wyobrażałam sobie, że mogłabym je stracić. 
Odchyliłam głowę do tyłu i mocno w coś uderzyłam. Wiaderka posypały się we wszystkie strony, uderzając nas boleśnie w ramiona i głowę. 
- Au, au, au, boli bardzo to.- usłyszałam skrzekliwy głos.
Wstałam szybko i przybrałam pozycję obronną.
- Ktoś ściągnąć to mógłby?- dobiegł nas głos spod sterty wiader.
Za pomocą Mocy podnieśliśmy wiadra i ustawiliśmy je obok. Zobaczyłyśmy niewielką postać z wiadrem na głowie. Była ona ubrana w szatę Jedi. Chazer zachichotał na widok komicznej postaci. Ja także nie mogłam powstrzymać się od cichego śmiechu.
- Na Moc, kto był na tyle głupi, że wszedł do tego schowka i ukrył się w wiadrach?- zapytał się Chazer między napadami szaleńczego śmiechu. 
Zdjął wiaderko z głowy maleńkiej istoty i od razu je upuścił. Nagle zniknęła nam ochota na śmiech. Staliśmy jak zamurowani wpatrując się w małego, zielonego karzełka, który przypatrywał się nam z rozbawieniem. 
- Och... Nie miałem na myśli głupi, że głupi, tylko...
- Nie pogrążaj się Chaz. 
Przyglądałam się zielonemu stworkowi, który niestety był Wielkim Mistrzem Jedi.
- Przepraszamy Mistrzu...- zaczęłam.
Yoda się roześmiał.
- Pośmiać się czasami, złe nie jest, młoda padawanko. Ukrywać w na miotły schowku, również można się. 
- To może my już pójdziemy... Ja na przykład spieszę się... Eee...
- Złe nie jest rodzinę kochać. Przywiązanie do żywych zgubić może, lecz śmierć nieodwracalna jest, padawanie. Zapamiętaj to. Na siostry grób idź. Spokoju zaznasz. A ty, padawanko, wróć do pokoju swego. Medytacja przyniesie odpowiedzi na pytania Twoje.
Ukłoniliśmy się i poszliśmy tam, gdzie kazał nam Mistrz. Dzikie ptaki gdzieś zniknęły. Powrót był bezproblemowy.

Chazer

Na jej grobie jak zwykle spoczywała pomarańczowa róża. Mirlea położyła ją w tym miejscu pięć lat temu. Do tej pory nie spadł z niej ani jeden płatek. Na łodydze nadal widniały ślady zaschniętej krwi. Nie wiedział, jak to możliwe, że róża wciąż utrzymuje się przy życiu. Nie chciał wiedzieć. To była tajemnica. Kayla zawsze kochała tajemnicze rzeczy, zagadki i nieodkryte miejsca. Ta róża była niesamowitą zagadką. Tak bardzo przypominała mu Kaylę... To ona zasadziła ten kwiat. Zawsze była świetną zielarką.

Dwoje dzieci klęczało nad świeżo rozkopanym skrawkiem ziemi. Chłopiec i starsza od niego dziewczynka. Byli do siebie nieco podobni. Mieli takie same oczy i podobne rysy twarzy. 
- Myślisz, że wyrośnie?- zapytał się chłopiec.
- Będzie piękna! Jestem pewna. Chciałabym, żeby ta róża kwitła wiecznie.
Białowłosa wrzuciła nasionko do wykopanej przez nich dziurki. Chłopiec zasypał ją ziemią i podlał wodą z zabawkowej konewki.
- Zawsze będzie mi o Tobie przypominała.- powiedziała dziewczynka.
- Mi o Tobie też.- zapewnił ją chłopiec.

Kayla poprosiła kiedyś Chazera i Mirleę, by zerwali tę róże kiedy ona umrze. Chciała by położyli ją na jej grobie. Spełnili jej życzenie. Wtedy, kiedy im to powiedziała, śmiali się. Przeciez nie było wojny, co miało się stać. Dlaczego miałaby zginąć. Teraz Chazer podejrzewał, że Kayla wiedziała, że umrze szybciej od nich. Starała się wtedy przebywać z nimi jak najdłużej, a kiedy wylatywała, pożegnała się z nimi tak, jakby miała już nigdy nie wrócić. Chazer myślał, że jego siostra widziała swoją własną śmierć w wizji. Zawsze była wyjątkowo silna Mocą. Widziała więcej od innych mimo młodego wieku. Była idealna... Kochał ją najbardziej na świecie... 
- Braciszku, nie smuć się.
Poderwał się na nogi i wyciągnął miecz świetlny. Usłyszał śmiech, którego nie słyszał już od wielu lat. Obok grobu stała dziewczyna otoczona błękitnym światłem. Miała na sobie strój padawana Jedi. Białe włosy otaczały jej twarz. Uśmiechała się tęsknie.
- Jesteś taki duży...- westchnęła.-  Taki dorosły. Ostatnim razem miałeś jedenaście lat. 
- Kayla... Jesteś duchem?
- Zjednoczyłam się z Mocą. Nie bądź smutny Chazer. Ja nad tobą czuwam. Jestem twoją starszą siostrą. Zawsze będę przy tobie, kiedy będziesz mnie potrzebował. Nie musisz mnie widzieć, ale wiedź, że zawsze jestem z tobą. Kocham cię bardzo, braciszku.
- Nie możesz być tutaj długo, prawda?
- Zawsze jestem z tobą Chazer.
Dziewczyna uśmiechnęła się do brata, po czym zniknęła. Chazer uśmiechnął się sam do siebie. Mistrz Yoda miał rację. Odnalazł w końcu spokój.

_______________________________________________________________________
Ło mejn gat... Jakie długie! W końcu! Dlaczego rozdziały nie mogą być takie długie? Tylko one shoty. Ale dobra. Jakoś to przeżyję. Macie walentynki! Dzisiaj wyjątkowo późno rozdział, ale godziny dodawania nigdy nie ustalałam :P A musiałam przecież napisać ten o-s :D
Dedyk dla wszystkich singli z okazji dzisiejszego dnia singla!
Dziękuję za uwagę :*

NMBZW!




niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział 43


Shira

Ukrywanie się razem ze ściganą przez Łowców Nagród wydaje się niebezpieczne? Dopóki nas nie odkryją, jest normalnie. Szczerze mówiąc, Padme nie była choćby trochę podobna do stereotypowych polityków. Była miła, pomocna i przyjazna. Rozmawiała z nami, dzieliła się przeżyciami i wcale nie powstrzymywała nas przed ucieczką. A to nic w porównaniu z jej propozycją. Powiedziała, że kiedy to wszystko się skończy, będzie mogła nas zawieźć na Naboo. A tam podejmiemy decyzję, co chcemy dalej robić. Uznała, że jeżeli postanowimy zostać, będzie mogła nam nawet załatwić miejsce do zamieszkania. Chyba nam współczuła. Poprosiła nam o opowiedzenie swoich historii. Chyba ją to chwyciło delikatnie za serce. Polubiłam ją. Ander i Kana chyba też. Była wyjątkowa. Inna niż wszyscy dorośli. Śmiała się z kawałów Andera, nie kazała nam iść spać o wyznaczonej godzinie i nie wywyższała się. A przecież mogła. To ona udzieliła nam schronienia. Równie dobrze mogła nas zostawić na stacji. Nie powinno ją obchodzić, że pewnie nas pozabijają. A jednak obchodziło. Chciała zadbać o naszą przyszłość. To było... Dziwne. W innej sytuacji byśmy jej nie zaufali, ale wiedzieliśmy, że jest Senatorem Republiki. Widziałam ją wiele razy w holoodbiornikach i w holonecie. Była znana nawet na takim zadupiu jak Tatooine. A przecież ta planeta była końcem świata! Wszyscy normalni obywatele stąd wyjeżdżali, jeśli mieli pieniądze. Różni przestępcy i szuje zjeżdżali się na tę planetę każdego dnia. Była ulubionym miejscem wszystkich przemytników i złodziei. Oraz wszystkich ras, jakie istniały. Można tu było spotkać nawet selkatha, a przecież oni byli wodnymi istotami. Dwa słońca świeciły niemiłosiernie.
- Tutaj Komandor Ahsoka Tano. Kim jesteście?
Co jest? Odwróciłam się w stronę, z której dochodził głos. Ander i Padme pochylali się nad komunikatorem. Na stole leżało wiele części, narzędzia i inne przybory.
- Ahsoka? Tutaj Padme. Utknęłam na Tatooine po zamachu. Wspólnie z trójką dzieci ukrywamy się w moim ukrytym mieszkaniu. Proszę, przyślijcie wsparcie. Ukrywam się we wschodniej części Mos Espy...
- Padme! Przerywa, powtórz jeszcze raz, proszę!
Następnie coś w komunikatorze trzasnęło i urządzenie zaczęło się dymić.
- No to tyle po waszych próbach. Pewnie stopiło się w środku. Tak to jest jak się kupuje podzespoły od piratów.
- Kupiłem od przemytników. 
- Ile ty masz forsy człowieku?- zapytałam się go.
- Dużo. Nigdy nie mówiłem, że moi rodzice są biedni. Zarabiają mnóstwo forsy. Tylko, że prawie wcale nie wracają do domu. Życie z fortuną wcale nie jest lepsze od życia z rodziną. Prawdę mówiąc, wolałbym być biedny, ale otoczony rodziną. Ty też nie narzekałaś na brak pieniędzy. Miałaś przecież wszystko, co chciałaś. 
- Tak... Wynagradzali mi mnóstwo przepłakanych nocy. Ja dziękuję za taką troskę...

Padme

Przysłuchiwała się wymianie zdań między jej młodymi towarzyszami. Z początku myślała, że ich rodzice to zwyczajni mieszkańcy Tatooine. Biedacy, którzy nie przejmują się dziećmi albo się nad nimi znęcają. A tu się okazało, że Shira i Ander wcale nie są biednymi dziećmi. Zapewne na kontach ich rodziców były duże liczby z sześcioma zerami. Teraz zaczęła zauważać, że nie są to typowe zaniedbane dzieci, jakie spotykała na tej planecie. Ich ubrania były czyste i zadbane. Zapewne z wytrzymałego materiału. Posługiwali się wyszukanym językiem. Nie przeklinali. Ander świetnie znał się na mechanice. Musiał się tego uczyć. Shira potrafiła świetnie czytać. Nie zacinała się i nie jąkała. Jej charakter pisma był świetny. Tera dopiero Padme zaczęła kojarzyć fakty. Nigdy nie narzekali na niedostatek, a kiedy weszli do tymczasowego mieszkania, ta dwójka czuła się nieswojo. Tylko Kana wydawała się być niewzruszona sytuacją. W końcu była zbiegłą niewolnicą. Lepiej raczej nie miała. Okazało się, że Ander i Shira krótko znali młodszą koleżankę. Spotkali ją w jakimś zaułku, kiedy bił ją jakiś psychopata. Dobrze, że ja uratowali. Poradzili sobie z dorosłym, uzbrojonym mężczyzną, jak z rówieśnikiem. Odwagi im nie brakowało. Szczęście też nie... Dobre dzieciaki. Niby tacy młodzi, a już tacy zaradni. Przypominali jej trochę tego małego dzieciaka z Tatooine. Tego dzieciaka, który wyrósł na wspaniałego, odważnego i honorowego mężczyznę. Człowieka, z którym wzięła ślub mimo różnicy wieku. Ojca jej dziecka. Anakina Skywalkera.

Yoda

Wielki Mistrz Zakonu Jedi był niespokojny. Wciąż Moc podsyłała mu wizje mężczyzny. Jednak nie widział jego twarzy. Jedynie zarys sylwetki i ogromną siłę Ciemnej Strony, która od niego biła. Yoda widział Lorda Sithów. Sidiousa. Ale nie potrafił dostrzec żadnych szczegółów. Czuł jego obecność. Był blisko. Śmiał im się prosto w twarz, a oni go nie dostrzegali. Yoda starał się ukryć swój niepokój przed innymi, ale wiedział, że niektórzy Mistrzowie są w stanie go przejrzeć. Znają go od kiedy trafili do Zakonu. Mieli prawo wiedzieć, że jest niepewny, ale on sam nie chciał, by wiedzieli. Już dawno otrzymywał od Mocy podpowiedzi. W jego wizjach widział koniec wojny. I zwycięstwo. Zwycięstwo dla Separatystów i początek czegoś nowego. Wielkiej potęgi, która obejmie prawie całą znaną im galaktykę. Czuł zawiść, czuł nienawiść. Długo oczekiwana zemsta nadejdzie. Yoda wiedział, że okres Wojen Klonów nie potrwa jeszcze długo. Zemsta Sithów się zbliża. I będzie ona ciosem potężniejszym od wszystkich innych razem wziętych. To będzie koniec. Koniec dla Zakonu Jedi. Koniec dla harmonii. Koniec dla pokoju.

Ahsoka

Pozbawili ją komunikatora. Tak to jest. Jak chce się dobrze, od razu się traci. Jakieś testy, analiza, wyszukiwanie przez komlink... I oczywiście nikt nie pomyślał o tym, by dać jej nowy. Dziesięć minut musiała tłumaczyć Anakinowi, dlaczego nie odpowiadała na jego wezwania. Rycerzyk czasami jest serio głupi. Jego zdolność kojarzenia jest wyjątkowo mała... Jakby to było takie trudne do zrozumienia. Mogła mu to jeszcze wybaczyć. W końcu tu chodziło o Padme, ale nie musiał się czepiać akurat Ahsoki. Jej także zależało na tym, by jej przyjaciółka się odnalazła. I żeby ci zamachowcy zostali odnalezieni. Te kanalie nie mogą się pętać po galaktyce. Ten zamach im nie wyszedł, ale następny może być zaskakująco skuteczny. Dlatego trzeba szybko wtrącić ich do więzienia. Inaczej może być nieciekawie. Miała nadzieję, że Atari i jej Mistrzyni szybko się z tym uwiną. Chciała spędzić czas razem z przyjaciółmi. Chciała, żeby znów było tak, jak dawniej. Nie mieli problemów. Jedyną straszną sprawą, która mogła ich spotkać, był sprawdzian z fizyki. Teraz wraz z wybuchem wojny, przestali chodzić do "świątynnej szkoły". Część ich przyjaciół-padawanów zginęła na wojnie. Nic miało nie być już takie samo. Okrucieństwo tej wojny wyryło trwały ślad na ich psychice i uczuciach. Nie wyobrażała sobie spokojnej przyszłości. Ledwo pamiętała, jak to było przed wojną. Beztroskie życie... Czy coś takiego w ogóle istnieje? Jest jakieś inne życie poza walką? Prawie codziennie widziała śmierć. Co chwila słyszała o kolejnych, zamachach, przewrotach, morderstwach, samobójstwach, przegranych i wygranych bitwach. To wszystko było jej rzeczywistością. Gdzieś tam głęboko czuła potrzebę normalnego, spokojnego życia, ale nie pozwalała tej myśli wyjść na światło dzienne. Nikt nie pozwalał. Nie tylko Ahsoka była zmęczona wojną. Nie tylko ona marzyła o normalnym życiu z dala od konfliktów i polityki. Ale tak się nie dało. Dawno wybrali swoją drogę. Wiedzieli, na co się porywają i co im grozi. Mimo, że jako dzieci dołączyli do Zakonu, kiedy dorośli, mogli zdecydować, czy chcą dalej podążać tą drogą. Ona zdecydowała. I musiała się pogodzić z tym, co ją spotkało. 

Anakin

Głupio mu było, że nakrzyczał na Ahsokę, ale aktualna sytuacja go przerastała. Padme była w ciąży. Nosiła jego dziecko pod sercem. Nie podobało mu się, że poleciała na misję. Gdyby było to lżejsze zadanie, nie miałby sprzeciwów, ale ona poleciała negocjować z huttami! Towarzyszył jej tylko droid protokolarny! Do tego wszystkiego została napadnięta i zniknęła. To chyba normalne, że się zdenerwował, kiedy okazało się, że próbowała nawiązać połączenie, ale nic z tego nie wyszło. Przecież mogła być teraz przetrzymywana przez porywaczy. Torturowana i gnębiona i Moc tylko wie co jeszcze! Te dzieci mogą nie przeżyć ej wyprawy! Dlaczego ona jest tak cholernie uparta? Nic jej to przecież nie daje. Jedynie sprawia, że inni mają jeszcze więcej powodów do niepokoju. A teraz może być w wielkim niebezpieczeństwie. Wszystko przez jej upór. 
Nagle w całym pomieszczeniu zabrzmiał ostry dźwięk komunikatora. Odebrał.
- Tutaj Yala Gar'o. To ty Skywalker?
Nie znał osobiście tej kobiety, ale wiedział, że należała do Zakonu czterdzieści lat. Podobno była potężną Jedi. A teraz wzięła sobie za padawankę Atari Orgeen. Dowodziła aktualnie poszukiwaniami Padme. Wiedział, że nie może sobie pozwolić na zbyt wielki entuzjazm, więc odpowiedział jej wypranym z uczuć głosem. 
- To ja. Co się stało?
- Znaleźliśmy droida protokolarnego C-3PO, który może nam pomóc znaleźć Senator Amidalę. Od tej chwili będę cię informowała o ruchach w naszej misji, a ty przekażesz te informacje Radzie. Nie możemy się z nimi połączyć, dlatego wybór padł na ciebie. Sama bym cię nie wybrała, ale Atari stwierdziła, że będziesz idealnym łącznikiem. Cóż... Mam nadzieję, że jej osąd był trafny. Padme widziano ostatnio z trójką nieznanych nam nastolatków. Prawdopodobnie wzięła ich pod opiekę.To będzie wszystko. Jak najszybciej dostarcz tę wiadomość radzie. Przesyłam ci dane z portretem pamięciowym tych dzieci. Przekaż go Radzie. Może znajdą o nich informacje. Niech Moc będzie z Tobą, Skywalker.
- Niech Moc będzie z Tobą, Mistrzyni Gar'o.
Tak! Padme byłą bezpieczna! Co za ulga... Tylko po co przygarnęła jakieś dzieciaki?
Wyświetlił portret pamięciowy najstarszej dziewczynki. Miała jasne włosy związane w warkocz, żółtawą skórę i rytualne znaki togrutan na twarzy. Prawdopodobnie jakaś krzyżówka z dalekiej linii. Możliwe, że miała babkę albo prababkę togrutankę. Drugi w starszeństwie był ciemnoskóry chłopak. Miał ciemne włosy i ciemnozielone oczy. Tylko tyle można było wywnioskować z portretu. Ostatnia dziewczynka miała rysy twarzy typowe dla rasy aniołów z Iego. W przyszłości powinna wyrosnąć na piękną kobietę.
Portrety były niedokładne i nieciekawie wykonane, ale nawet taka poszlaka mogła się przydać. Dostarczył wiadomości Radzie. Nawet dziękuje nie powiedzieli... Chamy same żądzą tym Zakonem...
_______________________________________________________________________
Oto kolejny rozdział :) Napisany z wyprzedzeniem :D W końcu wena przyszła i nie postanowiła odejść w środku rozdziału. Aż jestem zdziwiona... 
Mam nadzieję, że się wam podoba. Proszę nie spamować pod rozdziałem :)

Dedyk dla:
Kiwi
Soni
I łapajcie zdjęcie Avis!





Niech Moc będzie z Wami!


niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 42


Avis

Ten gruby, brzydki, obleśny, stary, okropny ślimak chce mnie sprzedać! Mam się cieszyć, czy płakać? Właśnie się dowiedziała, że jakiś farmer zaproponował za nią sporą sumę pieniędzy. Stary zboczeniec potrzebował kobiety... O nie... Avis wiedziała, że tak na pewno nie będzie. Musi przyspieszyć ucieczkę. Jedynym problemem było to jak to zrobi. Oczywiście mogła wykorzystać swoje wpływy wśród najbliższych sług Jabby. Merl* zaplanował już jej ucieczkę. Niestety była ona przewidziana na zbyt późny termin. Gdyby przyspieszył ja o te dwa dni... Mogłaby to na nim wymóc, ale nie chciała aż tak bardzo mieszać mu w umyśle. Sama jego miłość do niej była pomocna, ale każde uczucie wygasa, jeśli nie jest pielęgnowane z obu stron. A jej wpływ na umysł Merla nie mógł być zbyt mocny, bo mężczyzna mógłby oszaleć. Zapewne Deturi mogłaby bez przeszkód doprowadzić do szaleństwa innych, ale Avis taka nie była. Oczywiście, przyswoiła nauki ojca, ale nie angażowała się w nie tak bardzo jak Deturi. Dlatego zawsze była tym gorszym dzieckiem. Nic dziwnego, że w końcu wylądowała w tym okropnym miejscu. Wszystko tak dobrze się układało...

Atari

Mos Espa nie była wielkim portem, ale szukanie w nim Padme, było jak próby znalezienia igły w stogu siana. Miasto było przeludniona, a Senator po prawie udanym zamachu zapewne nie ma zamiaru rzucać się w oczy. Pewnie ukryła się gdzieś bezpiecznie. Jak dobrze by było, gdybyśmy dostały teraz od Mocy jakiś znak... Nie ma nawet co liczyć na taka pomoc. Moc zazwyczaj nie chce mi pomagać, kiedy jej potrzebuję. Jeszcze do tego Yala zniknęła. "Poczekaj tutaj, zaraz wracam." Już od godziny jej nie ma, a ja muszę czekać w jednym miejscu. Na rozgrzanej ławeczce na przeciwko jakiejś zapuszczonej kantyny. Dwa słońca grzały strasznie mocno, promienie słoneczne napływały z każdej strony, sprawiając, że od siedzenia byłam zgrzana bardziej niż po godzinnym biegu z plecakiem i wyposażeniem.Ach te ćwiczenia Jedi...
-Panienko.- usłyszałam szept dochodzący z zaułka za mną
Nie był to głos człowieka, tylko mechaniczny głos automatu. Odwróciłam się i zobaczyłam androida w złocistej obudowie. Był mojego wzrostu. Chyba go skądś znałam.
- 3PO?- zapytałam.
- Panienko Atari, panienka Padme zniknęła! Co z nią teraz będzie? To ci zamachowcy ją pewnie porwali. Och nie! Jeśli ktoś się dowie, że temu nie zapobiegłem, zostanę przerobiony na części! Och, panienko Atari, proszę, niech panienka coś z tym zrobi...
Tak. To na pewno był C-3PO. Nie znałam innego robota, który by tak narzekał i panikował.
- Moje szanse na przeżycie są jak jeden do dwóch milionów i piętnastu tysięcy! Ja chcę jeszcze żyć, jak R2 poradzi sobie beze mnie? Och nie, co się ze mną stanie. Ja tak nie dam rady, och moje obwody się chyba zaraz przepalą przez ten stres!
Kto zaprojektował tego robota? Jest gorszy od kobiety w ciąży! Mógłby mi przynajmniej dać dojść do słowa...
- 3PO, czy ja mam cię wyłączyć? Przestać marudzić.
- Och, panienko Atari, proszę mnie nie wyłączać! Ale musi panienka przyznać, że mam rację...
Trzeba zastosować inne metody przekonywania, że nic się nie dzieje.
-  3PO, jestem przecież Jedi. Zakon i Kanclerz, dostali wiadomość o zaginięciu Padme. Ja i moja Mistrzyni, zostałyśmy wysłane, by ją odnaleźć. Nie ma powodów do obaw. Jako Jedi jesteśmy w stanie szybko odnaleźć Senator Amidalę. Nasze szanse są jak milion do jednego, czyli bardzo duże. Nie zostaniesz przerobiony na części. Wszyscy cię lubią - ach ta ironia.- i nikt nie chce byś przestał istnieć.- och jak by było fajnie...- Nie martw się. Najdalej za tydzień wrócimy na Coruscant, spotkasz się ze swoim przyjacielem R2, będziesz mógł zająć się wieloma bardzo ciekawymi tłumaczeniami - co ja w ogóle tutaj gadam? Ciekawe tłumaczenia? Coś takiego istnieje w tej galaktyce?- i będziesz znów szczęśliwym robotem bez problemów.
Udało mi się uspokoić tę marudę. Chętnie bym go przerobiła na części, ale był pomocny, kiedy nie gadał. Szczerze mówiąc, rzadko zdarzały się chwile, kiedy nie było słychać jego mechanicznego głosu, ale jako że znał sześć milionów języków, można było przymknąć oko na tę męczącą wadę w oprogramowaniu.
- Widzę, ze znalazłaś nowego kolegę, Atari.- usłyszałam głos mojej Mistrzyni.
Siedziała obok mnie na ławce i przyglądał mi się z ledwie widocznym rozbawieniem. Jak ona zdołała podejść do mnie, nie zwracając mojej uwagi? Chyba moje zmysły Jedi są nieco przyćmione.
- Och... To znaczy... To jest C-3PO...
- Dzień dobry. Jestem C-3PO. Kontakty ludzie roboty. Znam ponad sześć milionów form komunikacyjnych...
- Tak, bardzo fajnie, 3PO. Każdy zna tę formułkę na pamięć, więc nie musisz jej ciągle powtarzać. Mistrzyni, to jest robot należący do Padme. Znalazł mnie i rozpoczął rozmowę.
Czemu ja zawsze przy tej kobiecie jestem taka sztywna? Jak jakiś żołnierz. Źle na mnie wpływa moja własna Mistrzyni... Czy to normalne?
- Dobrze, robocie. Czy wiesz, gdzie aktualnie przebywa Senator Amidala?
- Niestety nie. Źle wypełniłem moje obowiązki, teraz na pewno zostanę przerobiony na części albo stopiony... Zrobią ze mnie bombki na choinkę albo foremki od ciasta... Ja nie chcę takiej przyszłości!
- Robocie, nie zostaniesz przerobiony, jeśli powiesz wszystko co wiesz.
- Och, moje biedne obwody. PO wybuchu widziałem, jak ucieka razem z trójką dzieci. Według moich obliczeń, najstarsze ma piętnaście lat, najmłodsze trzynaście, a to trzecie czternaście. Chłopiec i dwie dziewczynki. Najstarsza dziewczynka miała rytualne wzory na twarzy, charakterystyczne dla Togrutan, a jej skóra była nieco żółtawa. Miała długie, jasne włosy. Drugi w starszeństwie chłopak miał czarne włosy i był wysoki, a najmłodsza dziewczynka miała rysy anioła z Iego. Wszyscy byli poobijanie, ale potrafili biegać, co oznacza, że byli żywi w co najmniej osiemdziesięciu procentach. Niedługo po ich ucieczce, pojawili się Łowcy Nagród, którzy szukali panienki Padme. Wtedy schowałem się w ruinach i nic nie widziałem. Czy teraz nie zostanę przerobiony na puszki?
Westchnęłam w myślach. Padme chyba postanowiła uratować trójkę jakichś tubylców. Matczyne uczucia chyba jej się włączyły... Cóż, kobieta w ciąży podobno ma prawo do różnych dziwactw.
- Mógłbyś obliczyć prawdopodobieństwo, gdzie Padme może się znajdować? Wiesz, gdzie mieszkała?
- Hmm... Tak, zawsze chodziła do tej samej części miasta na noc. Ale nie wiem, gdzie spała. Było to tajne i nawet ja nie znałem tej tajemnicy. Ja przeczekiwałem noc w opuszczonych klatkach schodowych. Tak było najbezpieczniej. Mogę zaprowadzić... Oczywiście moje obliczenia mogą być niedokładne, ale szansa, że znajdziecie kryjówkę panienki jest jak...
Yala mu przerwała i kazała zaprowadzić nas do tamtej części Mos Espy.

Ahsoka

Partyzanci się znaleźli... Walka na terenach "wroga". Ubzdurali sobie, że Republika to ich największy wróg i muszą zniszczyć jak najwięcej jej posiadłości, by wyzwolić galaktykę. Separatystów też uważają za wrogów. Do tego chcą stworzyć niezależny sojusz i zniszczyć Republikę i Zakon Jedi... Idioci. Sami idioci. Dziesięć minut i było już po wszystkich. Gdyby Obi-Wan nie próbował negocjacji, zajęłoby to dwie minuty, ale ich przywódca stwierdził, że jak pierwszy wyciągnie broń, to jego ruch oporu wygra. Biedy człowiek, który nie wie, co potrafią Jedi. Nawet ich nie uszkodziliśmy. Tylko zniszczyliśmy broń i wezwaliśmy służby porządkowe. Za zamachy terrorystyczne i napady z bronią w ręku zostaną zapewne skazani na kilka lat więzienia. Jak brzmiało ich hasło? Walczymy o pokój! W sumie, czemu nie. Jedi też walczą o pokój. Tylko w bardziej cywilizowany sposób. Wyzwalamy ludzi od sepearańców. A co robią partyzanci? Wzbudzają wśród społeczeństwa strach i niepewność. Ale to oczywiście Republika to ci źli. Ahsoka byłą ciekawa ile jeszcze takich ruchów działa na Coruscant. Gangi zwykle nie popierali otwarcie której ze stron. Działali na szkodę obu. I raczej nie wystawiali nosa poza niższe poziomy.
Po raz kolejny tego dnia jej komunikator dał o sobie znać. Odebrała połączenie. Nie wyświetlił się żaden komunikat, kto chce się połączyć.
- Tutaj komandor Ahsoka Tano. Kim jesteście?
- Ahsoka? Tutaj Padme... Tatooine... Jest...śmy. Wspó...dn t.. dw sto czt..na...e min...t...
- Padme! Przerywa, powtórz jeszcze raz, proszę...
Niestety, było słychać tylko trzaski. Zakłócenia były okropne. Padme się rozłączyła. Najwyraźniej stwierdziła, że nic z tego nie wyjdzie. Ahsoka szybko wybrała połączenie. Anakin. On musi się o tym dowiedzieć.

Kanclerz Palpatine

Kanclerz Palpatine, znany w pewnych kręgach jako Darth Sidious, podziwiał palący się budynek przez okno w swoim apartamencie. Ruch oporu przeciwko Republice wypełniał idealnie swoje zadania. Byli tylko pionkami w tej grze. A on je wszystkie ustawiał. Był graczem, a galaktyka była jego wielką planszą do gry. Najzabawniejsze było to, że nie miał przeciwnika. Wszyscy myśleli, że jest tym dobrym. Zakon lizał mu buty, myśleli, że chcę dobra dla galaktyki. Sam Yoda nie przejrzał, kim na prawdę jest ten niewinny Kanclerz Republiki. Cała galaktyka tańczyła, jak on zagrał. Już niedługo ta wojna dobiegnie końca. Jak zwykle zginęło kilka osób, ale to tylko nic nieznaczące pionki. Bo kogo obchodzą te durne klony? Są przecież wyhodowane, by zginąć. Anakin się przejmuje ich śmiercią, ale on niedługo nie będzie się niczym przejmował. Zostanie jego uczniem. Sam będzie zabijał bez cienia żalu, czy współczucia. Po co w ogóle takie nieistotne uczucia? Tylko osłabiają. Sumienie jest największą słabością. Dlatego on go nie miał. Skywalker też wkrótce się go pozbędzie. Na przeszkodzie stoją jedynie dwie kobiety... Sidious musiał się ich pozbyć. Padme Amidala i Ahsoka Tano. A gdzieś w tle Obi-Wan Kenobi, Barriss Offe i Atari Orgeen. Ich można by było unieszkodliwić. Dathomirianka skłania się ku Ciemnej Stronie, więc będzie można ją zostawić przy życiu. Tano i Amidala będą musiały zginąć. Kenobi też będzie musiał zniknąć. Barriss Offee... Też zginie. Darth Sidious nie będzie się przecież gimnastykował i trudził, żeby ktoś nie zginął. Padawanka Orgeen w sumie może zginąć. Nie zrobi to większej różnicy. Jedna Jedi wiele nie zmieni.
Rozkaz 66 zbliża się wielkimi krokami... Trzeba będzie zabrać się za odpowiednie przygotowania... Amidala także niedługo urodzi. Jeżeli zabije dziecko i matkę... Skywalker na pewno się załamie. A wtedy pójdzie z górki. Wybraniec musi być po Ciemnej Stronie Mocy! Inaczej wszystko, co Sidious zaplanował, legnie w gruzach...
______________________________________________________________________
* Merl jest wykorzystywanym przez Avis chłopakiem, służącym w domu Jabby. Jest zakochany w Avis, która nie podziela jego uczuć, manipuluje nim i wzbudza w nim nadzieję na związek.
Krecha jest idealna! Nie czepiać się! To jest idealność w idealności!
Rozdział 42 taki długi :P W końcu coś wyszło wystarczająco długiego...
Przynajmniej mam taką nadzieję.

Dedykejszyns for Kiwi!

NMBZW!!