niedziela, 25 stycznia 2015

Wszystko się kończy i wszystko zaczyna. Czyli o tym, co będzie dalej.


Wszyscy zginęli. Do tej pory czuła ten ból psychiczny, mimo upływu lat. Nie był on tak silny jak wtedy. W porównaniu z tamtym był niczym. Teraz już zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że przeżyło tylko kilka osób. Do tego, że ONA i kilkoro innych Jedi są ostatni. Darth Vader i jego klony wymordowali wszystkich. Nawet małe, dwuletnie dzieci, które ledwie co trafiły do Świątyni. Dla nikogo nie mieli litości. Nie wiedziała czemu klony to zrobiły. Były ich przyjaciółmi, sojusznikami. Razem walczyli, cieszyli się ze zwycięstw i opłakiwali poległych. I tak nagle się od nich odwrócili. Z Anakinem Skywalkerem na czele. Uważali go za Wybrańca. Za przyjaciela i jednego z najsilniejszych Jedi. Był Mistrzem jej najlepszej przyjaciółki. Był dla niej rodziną przez małżeństwo z Padme. Ale teraz nie ma ich. Nie ma Padme, Ahsoki i nie ma Anakina. Jest tylko Darth Vader. Potwór siejący postrach w całej galaktyce. Człowiek-maszyna, dla którego zabijanie jest zabawą. Który może zamordować mężczyznę, kobietę, starców, a nawet dzieci bez wyrzutów sumienia. Najgorsze było, że pamiętała go jako dobrego młodego mężczyznę, który kochał Padme i ich jeszcze nienarodzone dzieci. Dlatego teraz, kiedy widziała go po Ciemnej Stronie, bolało ją o wiele mocniej. Każdej nocy śniła o ciałach Jedi leżących na korytarzach świątyni z widocznymi cięciami od miecza świetlnego. Widziała swoich przyjaciół, z którymi nawet nie zdążyła się pożegnać. Nie mogła ich nawet pochować. Do tej pory ich kości leżały na popękanej, zaniedbanej posadzce w zniszczonej Świątyni. Nikt tam nie przychodził, nikt nie zaglądał. Wszyscy obawiali się Imperium. Te trupy miały tam leżeć aż się nie rozłożą. Ich dusze nigdy nie będą mogły zaznać spokoju. Smród,  który dochodził ze świątyni wszystkich odpychał. Kiedyś budzący szacunek Zakon, został zapomniany przez wszystkich. Obrońcy galaktyki zniknęli, a ich ciała na zawsze będą spoczywały przysypane gruzem i odłamkami w ruinach niegdyś wspaniałej i budzącej podziw Świątyni Jedi.
Minęło już dziesięć lat. Powinna zapomnieć jak wszyscy. Powinna żyć jak normalna kobieta w jej wieku. Starała się. Przecież ej największe marzenia z czasów nauki się spełniły. Miała kochającego męża. Męża, który wraz z nią przetrwał tę masakrę. Kiedyś by się roześmiała, gdyby ktoś powiedział, że będzie akurat z nim. Że będą mieli dwójkę dzieci i dom na niewielkim, spokojnym księżycu, który niewiele znaczył dla Imperium. Mieli tu spokój. Miejscowi ich lubili. Zawsze chętnie zapraszali ich na herbatę i ciasto. Nawet nie podejrzewali, że ta szczęśliwa para, może skrywać takie tajemnice. Nie mieli pojęcia, że ci młodzi ludzie mogli kiedyś należeć do potężnego Zakonu Jedi. Byli tylko padawanami. Zapewne wystarczyło kilka lat i awansowaliby do stopnia Rycerza. Ale wszystko zniszczył Przewrót. Republika upadła. Powstało Imperium. Na świecie zapanował strach przed Sithami, którzy objęli władzę nad galaktyką.
Zastanawiała się, jak potoczyłoby się jej życie, gdyby Imperium nie powstało. Jej przyjaciele nadal by żyli... Padme urodziłaby bliźniaki, które wychowałyby się z dwojgiem rodziców. Sithowie zostaliby starci z powierzchni planety i wszyscy byliby szczęśliwi. Może nie miałaby męża i dzieci, ale miałaby przyjaciół. Ale nie dało się cofnąć czasu. Co było już nie wróci. Mogli patrzeć się z nadzieją w przyszłość, zachowując pamięć o zmarłych. Teraz najważniejsze były ich dzieci. Atari chciała by przynajmniej oni mogli dorastać w spokoju. Bez wojny i strachu... Nie chciała by silne mocą maluchy doświadczyły więcej strachu niż powinny. Nie chciała, by stoczyły się tak jak ona... Pamiętała te przepełnione mrokiem trzy lata. Pierwsze trzy lata panowania Imperium. Zmieniła się wtedy. Przepełniona bólem i cierpieniem po stracie najbliższych przestała być taka jak kiedyś. Okres jej życia, w którym była łowcą nagród. Nie obchodziło ją jakich zleceń się podejmuje. Powoli przeszła na Ciemna Stronę Mocy. Stała się okrutna i wyrafinowana w swoim okrucieństwie. Coraz chętniej zostawała zatrudniana przez nikczemników i polityków. Mimo wszystko wiele istot szuka zabójców. A ona była najlepsza. Nie korzystała widocznie z Mocy, ale się nią wspomagała. Posługiwała się blasterem i wibroostrzem. Szermierkę panowała mistrzowsko. Była zabijającą maszyną. Wszyscy się jej bali. Była profesjonalistką. Nawet jej zleceniodawcy nie wiedzieli kim jest. Po trzech latach jej życia coś się zmieniło. Na jej drodze stanęła osoba, którą dawno uznała za martwą. Coś w niej pękło. ON pomógł się jej nawrócić, pomógł odżyć. Pokazał jej dawno zagubioną ścieżkę. Był dla niej kimś wspaniałym. Nie mogła uwierzyć, że ON aż tak się zmienił. Wydoroślał. Spoważniał. Stał się mężczyzną. A miał przecież jedynie dwadzieścia lat. Tak jak ona. Szybko odnowiła się pomiędzy nimi więź przyjaźni. I coś jeszcze. Miłość szybko owinęła ich sobie wokół palca. Połączyła ich nierozerwalną więzią. Związali się ze sobą, a rok później urodziła się ich córeczka. Śliczna, złotooka blondynka o niesamowitym uśmiechu. Nazwali ja Mav. Jej drugie imię brzmiało Ahsoka. Ich córka została obdarzona imieniem ich zmarłej przyjaciółki. Wielkiej sercem i duszą. Wspaniałej Jedi i padawnce Anakina Skywalkera, którą zamordował z bestialskim uśmiechem rok po objęciu władzy przez Imperatora. Mav szybko doczekała się brata. Avel Wido Motess był doskonałą kopią ojca. Jedynie złote oczy wskazywały na to, że jest także synem Atari. Byli silni Mocą. Inteligentni. I bardzo lubiani przez rówieśników i mieszkańców małego księżyca. Atari cieszyła się, że mogą być szczęśliwi. Widząc radosne twarze swoich pociech sama stawała się szczęśliwa. Wtedy przestawała myśleć o swoich towarzyszach, których masowy grób stanowiła Świątynia Jedi.
Na księżycu, na którym osiedli prawie nigdy się nic nie działo. Było na nim tylko jedno niewielkie miasteczko, w którym wszyscy się znali. Wybuchały skandale, krążyły plotki. Mało kto przejmował się tym, co dzieje się w światach środka. Na ich księżyc nikt nie przylatywał, bo po co? Zwykli ludzie nawet nie wiedzieli o jego istnieniu, a Imperator stwierdził, że ta osada nie może sprawiać kłopotów, więc nawet nie wysłał tu żadnego swojego człowieka. Księżyc miał idealne warunki dla rozwoju rolnictwa i hodowli zwierząt. Na Ventorze klimat był ciepły. Nie było zimy. Jesień była najchłodniejszą porą roku. Wiosna, lato i jesień trwały cztery miesiące. Na jesień spadały liście, po czym po dłuższym czasie opadów i szarości przychodziła wiosna i lato. Istniały niewielkie, lokalne firmy, które sprzedawały meble, ubrania, sprzęty domowe i wszystkie inne potrzebne sprzęty. Na Ventorze, bo tak nazywał się księżyc, nie było biednych i bogatych. Wszyscy byli sobie równi. Jedynie właściciele firm mieli trochę więcej pieniędzy, ale się z tym nie afiszowali. Tutaj ludzie po prostu nie czuli takiej potrzeby. Wszyscy mieli ścigacz do poruszania się po planecie. Niektórzy mieli niewielkie statki do podróży kosmicznych. Jakby ktoś czegoś potrzebował, mieszkańcy pożyczali sobie potrzebne rzeczy. Atari nigdy nie sądziła, że istnieje takie miejsce na świecie.
Jeden, jedyny raz spokój zakłócił statek dyplomatyczny, który rozbił się na powierzchni planety. Silniki im padły i musieli lądować awaryjnie. Zniszczenia statku nie dało się uniknąć, ale życzliwi mieszkańcy od razy rzucili się na pomoc przybyszom. Po części ta po prostu, ponieważ lubili pomagać i po części dlatego, że nie lubili obcych, którzy mogli zakłócić spokój na Ventorze. Atari zaproponowała, że podróżnicy będą mogli u niej przeczekać okres naprawy. Ona i Chazer mieli duży dom położony niedaleko jeziora. Niewielka załoga statku, pilot, młoda dziewczynka i postawny mężczyzna z chęcią przyjęli jej propozycję. Jakie było zdziwienie, kiedy gdy weszli do domu, mężczyzna uścisnął ich serdecznie i przywitał jak starych, dobrych przyjaciół. I wtedy go poznali. Senator Bail Organa niewiele się zmienił przez te dziesięć lat. Jedynie nieco schudł, a jego włosy się przerzedziły i posiwiały. Nie był zaskoczony, kiedy oznajmili mu, ze wzięli ślub, a Mav i Avel są ich dziećmi. Atari bardzo polubiła siedmioletnią wtedy Leię. Tak bardzo przypominała jej Padme... Od razu wspomnienia wróciły z zaskakującą siłą. Widok martwych przyjaciół, Anakin skrywający się pod czarną zbroją, która podtrzymywała jego życie. Mistrz Yoda uciekający gdzieś w dal. Obi-Wan oddający małego Luke'a jego rodzinie na Tatooine. Pogrzeb Padme... Przypomniała sobie ten okrutny moment z jej życia. Padme... Jej przybrana kuzynka. Kobieta, która była dla niej jak siostra.
Pamiętała, jak ciepło zrobiło jej się na sercu, kiedy Bail przedstawił ją Lei.

- Dzień dobry.- powiedziała dziewczynka z uśmiechem.
- Leio, poznaj Atari. To Twoja prawdziwa ciocia.
Oczy Lei rozszerzyły się z podniecenia. Lustrowała wzrokiem swoją ciocię, starając się nauczyć się jej wyglądu na pamięć.
- Moja mama... Znaczy prawdziwa mama. Znałaś ją ciociu?
- Tak. Jesteś do niej bardzo podobna. Ona także była niesamowicie piękna.
Na te słowa, Leia zarumieniła się i uśmiechnęła nieśmiało.

Leia już wtedy była śliczną dziewczynką. Bail przebywał tydzień na planecie. Dużą część dnia spędzał przy naprawie statku. Wydawało by się, że żaden senator nie brudzi sobie rąk i nie pracuje siłowo. Jednak Bail był inny. Zawsze pomagał ludziom, którzy chcieli pomóc mu bezinteresownie. Miejscowi bardzo szybko polubili mężczyznę. Leia w tym czasie zaczęła zacieśniać więzi ze swoimi kuzynami i dziećmi z miasteczka. Szybko pokochała swoją ciocię i wujka z wzajemnością. Wszyscy byli smutni, kiedy statek został naprawiony, a oni odlecieli. Od tamtej pory Bail przylatywał na planetę co najmniej dwa razy w roku i zawsze zabierał ze sobą Leię.
Życie jakoś się ułożyło. Atari kochała Chazera nad życie. Dzięki niemu wyszła na prostą. Wiedziała, że nigdy nie zmyje ze swoich rąk krwi, którą przelała bez powodu. Wiedziała też, że nigdy nie zapomni o martwych przyjaciołach, których kości leżały w Świątyni Jedi. Nie mogła się tam odstać i i ich należycie pochować, ale miała nadzieję, że Imperium upadnie i nastanie nowa Republika*. Miała nadzieję, że jej dzieci, kiedy dorosną, będą żyły w wolnej galaktyce. Bez wojen, strachu i śmierci.
______________________________________________________________________
Taki króciutki o-s :) To nie jest tak bardzo spojler. Większości z Tego, co napisałam w tym rozdziale nie będę opisywać. Jest to po prostu opis tego, co będzie dalej. Po zakończeniu bloga. Mam już pomysł na inną historię, którą zacznę po zakończeniu tej. Ta historia dotarła już do połowy. Nie wiem czy druga połowa będzie miała tyle samo rozdziałów. Podejrzewam, ze będzie ich więcej, ale jakaś ogromna różnica to nie będzie. Myślę o najwyżej stu rozdziałach. Minimum osiemdziesiąt. Obiecuje, ze nie porzucę tego bloga. Byłoby to dla mnie coś okropnego. Nienawidzę, kiedy ktoś porzuca blogi, które czytam :) Dlatego ja tego na pewno nie opuszczę.
Dedykuję ten o-s:
Kiwi :3
Soni <3
Mati :*
I nowemu czytelnikowi: Frugo :)

NMBZW!




niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 41


Anakin

Wiadomość o zamachu na Padme nadeszła kila minut temu, a on nadal stał w tym samym miejscu, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał. Nie wyczuł, że Padme grozi niebezpieczeństwo. Zazwyczaj Moc dawała mu znak, kiedy z Padme działo się coś złego. A teraz nic. To nie było normalne. Może jej tam nie było... Odrzucił od siebie tę myśl. Zaraz po wiadomości o zamachu spróbował się z nią skontaktować. Padme nie odbierała. Zadzwonił także do Atari, która powiadomiła go o wypadku, ale dziewczyna także nie mogła się skontaktować ze swoją kuzynką. Anakin nawet stąd potrafił wyczuć emocje padawanki. Była przerażona. Martwiła się o Padme i dziecko. Atari była jedną z nielicznych osób, które znały sekret Anakina i jego żony. Szesnastolatka obiecała, że nikomu tego nie zdradzi. Nawet Ahsoce. Anakin kochał swoją padawankę, jak siostrę, ale wiedział, że jest trochę zbyt nadpobudliwa, jeżeli chodzi o kodeks. Nie był pewien, jak by przyjęła wiadomość o tym, że Padme jest jego żoną i spodziewa się dziecka.
Najbardziej irytowało go, że nie mógł nic zrobić. Na Tatooine zostały już wysłane Atari i jej nowa Mistrzyni. Anakina trochę niepokoiła Yala Gar'o. Nigdy się nie udzielała i nagle ni stąd ni zowąd wzięła Atari na padawankę. Wiedziała przecież, że dziewczyna straciła Mistrzynię i będzie jej trudno przywiązać się do kogoś innego, a mimo to wzięła właśnie ją. Yala nigdy nie brała padawana. Była samotniczką. A teraz tak nagle się jej odwidziało. Nie byłby tak bardzo zdziwiony gdyby wzięła jakiegoś spokojnego dzieciaka, ale Atari? Krnąbrna, nieco arogancka i kłótliwa siedemnastolatka... On ledwo wytrzymywał z Ahsoką, a był przecież młody i nie obchodził go tak bardzo kodeks Jedi. Ale jak dorosła Mistrzyni poradzi sobie z taką nastolatka jak Atari? A do tego dlaczego to właśnie ona ma uratować Padme? Przecież się nie znają. A Atari jest kuzynką Padme, a przecież Zakon stara się ograniczać kontakty rodzinne do zera. Chociaż w sumie Padme i Atari nie są tak naprawdę rodziną. Ale o czym on teraz w ogóle myślał! Przecież Padme była w niebezpieczeństwie! Po co ona brała tę głupią misję? Przecież jest w ciąży. Jeżeli coś się stanie dziecku... Anakin nigdy by sobie nie wybaczył.
Dźwięk komunikatora wybudził go z zamyślenia. Miał nadzieję, że to Padme, ale niestety był to Obi-Wan.  Nowa misja... Po raz kolejny zamieszki. Ile ci ludzie mogą strajkować? Co my im mamy poradzić na kiepskie warunki życia? Gdyby się uczyli w młodości, teraz mogliby być mieszkańcami górnego Coruscant. Chwycił miecz świetlny leżący na stole i wyszedł ze swojego pokoju i poszedł na lotnisko, powiadamiając Ahsokę o nowym zadaniu.

Avis

Ten parszywy jaszczur... Miała go dosyć do końca życia. Jak mogła wpaść w tak głębokie bagno? Przecież kiedyś była ważną osobistością na rodzinnej planecie. A teraz musi usługiwać tej przerośniętej jaszczurce. Dobrze, że nie karze jej tańczyć, bo chyba by mu coś wbiła w to grube cielsko. Nienawidziła huttów, a w szczególności Jabby. Kazał jej sprzątać swój osobisty pokój... Wszystko było w śluzie. Ten wielki ślimak zdołał nawet sufit ubrudzić... A ona musiała to wszystko zmywać! Już wolała obsługiwać gości, ubrana jedynie w odsłaniający o wiele za dużo strój. Kiedyś chodziła wyłącznie w zbroi. A teraz w jakiejś pozłacanej erotycznej bieliźnie... Ten Jabba to jakiś zboczeniec do kwadratu! Czasami zastanawiała się nad możliwością pobawienia się z rancorem, ale zdecydowała, że jeszcze nie jest tak źle, by popełniać samobójstwo. Musi czekać na okazję i uciec z tego pieprzonego pałacu! Jeżeli kiedykolwiek nadarzy się okazja... Na szczęście Jabba nie znakował swoich niewolnic i nie wszczepiał im popularnych na Tatooine chipów, które mogły sprawić, że niewolnik wybucha w sekundę. Czsami zastanawiała się, czy wróciłaby na rodzinna planetę po ucieczce. Zdecydowała, że wszystko będzie lepsze od spędzenia reszty życia na tej zacofanej planecie. Nawet powrót do znienawidzonego ojca i uległej matki nie wydawał się jej straszny. Przynajmniej nie było tam jest  denerwującej młodszej siostry. W sumie, to jej nigdy nie było z nimi. Wyjechała szkolić się na Jedi. Wstrętna rasistka! Jak ona mogła być tak zapatrzona w nietolerancję naszego ojca? Przecież miała tylko trzy lata, kiedy odleciała. Już wtedy była wstrętną małą psycholką. Aż dziwne, że Jedi chcieli kogoś takiego jak ona. To był mały potwór, a nie dziecko. Matka ją uwielbiała. Ojciec też zawsze wolał Deturi. Avis była ciekawa, jak ta mała wredota radzi sobie u tych Jedi. Taka rasistka raczej nie będzie miała tam łatwo. Jedi przyjmują do swojego Zakonu wszystkich, którzy są uzdolnieni w kwestii władania Mocą.
- Avis.- ktoś wyszeptał jej imię na tyle głośno, by je usłyszała.
Kobieta podniosła się z podłogi i zobaczyła, że drzwiami stoi Merl. Był jednym z najbardziej zasłużonych sług Jabby. Chciał jej pomóc w ucieczce. Chyba się w niej zakochał, co było jej bardzo na rękę. Wystarczyło tylko podtrzymywać jego uczucie i będę wolna. Jeszcze tylko kilka tygodni...

Mirlea

Wydawało jej się, że po ostatnim ataku nauczyła się kontrolować Głosy. Ale od kilku dni Duchy ciągle ją męczyły. Nie dawały jej spać. Ich przepowiednie były niejasne, ale łatwo można było z nich wywnioskować, ze nadchodzi koniec. Nadchodzi śmierć. Zdrada. Od dawna wiadome było, że wojna się już kończy. Republika coraz częściej zwyciężała, ale coś nie pasowało w całej układance. Ciągle wydawało się jej, że nie zwrócili uwagi na coś bardzo ważnego. Jej przodkowie tylko się śmiali, mówili, że w końcu nadszedł czas ich zwycięstwa. Biorąc pod uwagę, że prawie wszyscy byli Sithami, nie trudno było się domyśleć, że to zwycięstwo nie czeka Jedi. Miała nadzieję, że Duchy mówią to, by ja zdenerwować i przyćmić jej zmysły, ale jej mózg był pewny, że przodkowie nie kłamią. Nie mieli w tym interesu. Mirlea była ich łączniczką ze światem żywych. Nie chcieli jej stracić, była im potrzebna. 
- Cześć.
Do jej pokoju wszedł Wido. Jak zwykle bez pukania. Usiadł obok niej na łóżku i spojrzał na nią wyczekująco.
- Nauczysz się kiedyś pukać? Mogłam się przebierać.
- Ale się nie przebierasz. Przeszkadzam ci?
- Nie. 
- Wydajesz się zaniepokojona. To znowu ci Sithowie? Mówiłaś, że już ich kontrolujesz.
- Do tej pory mi się to udawało, ale udaje im się przebić we śnie. Mówią dziwne rzeczy. Przewidują koniec Republiki... Ale przecież to niemożliwe, wygrywamy. 
- Tak...- zawahał się. - Nie wydaje ci się, że ktoś nad tym wszystkim panuje? Pociąga za sznurki i ma obie strony pod swoja kontrolą? 
- Mówili, że Sithowie w końcu zwyciężą. Czy to może znaczyć...
- Prawdopodobnie tak. Kiedy byliśmy jeszcze mali, Obi-Wan zabił Maula. Potem Dooku okazał się Sithem. Ten Lord Sithów musiał sobie zmienić ucznia. To znaczy, ze my nadal nie wiemy kim jest najważniejszy Sith. Może być kimkolwiek. 
- Przecież Mistrz Yoda wyczułby od razu Lorda Sithów.- stwierdziła dziewczyna.
- Jesteś pewna? Przecież często mówi, że wszystko przysłania Ciemna Strona. A to znaczy, że skoro jest ona wszędzie, nie da się pewnie wyczuć tego Sitha. 
- Czyli, że on sobie może mieć nas w garści, a my i tak nic nie możemy zrobić.
- No. Ale zastanówmy się. Kto ma władzę w Republice? Kto wie prawie wszystko o ruchach wojsk Republiki i Jedi?
- Mistrz Yoda, Kanclerz... Ale są oni bardzo zasłużonymi osobistościami. Chyba nie myślisz, że któryś z nich mógłby być Lordem Sithów. Mistrz Yoda jest przecież najpotężniejszym Jedi. W ogóle nie pomyślałabym o takiej możliwości, jeżeli chodzi o niego. Kanclerz jest politykiem. Prawda, nie lubię ich, ale to nie znaczy, że przywódca Republiki mógłby nas zdradzić. 
- Prawda, ale czasami zdarzały się takie przypadki, w których ten, który uważany był za dobrego, naprawdę był zły. 
- Przesadzasz. Kanclerz nie mógłby być Lordem Sithów.- powiedziała Mirlea, kończąc dyskusję.
- Jak tam uważasz. Ja po prostu jestem ostrożny. 
Mirlea westchnęła. Wido miał po części rację, ale ona nie chciała przyjąć tego do wiadomości.
Wido spojrzał się na zegarek i zerwał się z łóżka.
- Cholera, piec minut temu miałem być na lądowisku. Ogólnie to przyszedłem się pożegnać. Lecę z moim mistrzem na zewnętrzne rubieże, by zakończyć wojnę domową. Potem będziemy musieli tam zostać jeszcze przez kilka miesięcy, by załatwić wszystkie sprawy. Może mnie nie być nawet rok. Mogłabyś powiedzieć reszcie, że nie zobaczą mnie, kiedy wrócą?
Poczuła dziwny ból w sercu. Za rok wszystko może się skończyć. Może już nie być Zakonu i Republiki. Mogą się już nigdy nie zobaczyć... Jeżeli przepowiednie Sithów się sprawdzą... Największa z możliwych krzywd spotka właśnie Ciebie. Stracisz kogoś, kto znaczy dla Ciebie więcej niż przyjaciółki, pozycja i Zakon Jedi. 
- Czemu się tak smucisz, przecież się jeszcze zobaczymy.- powiedział.
W jego głosie słychać było jednak zwątpienie. Oboje wiedzieli, że za rok może już ich nie być. Wiedzieli, że wszystko może się skończyć bardzo szybko. 
Mirlea wstała z łózka i przytuliła się do chłopaka. Po jej policzkach pociekły łzy. Nie wiedziała czemu przeżywa to tak mocno. Może dlatego, że nie chciała stracić wielkiego przyjaciela. 
- Mirlea...- Wido odsunął ją od siebie na kilka centymetrów.- Ja chciałem ci powiedzieć, że...
Pocałował ją. Delikatnie, niepewnie. Cudownie było czuć jego usta na swoich. Dziewiętnastolatka odwzajemniła pocałunek. Była świadoma, ze właśnie łamią jedną z największych zasad Jedi. Nie przeszkadzało jej to. Czuła się teraz tak bezpiecznie, tak cudownie. Kiedy musieli zakończyć pocałunek, Mirlea była wyraźnie zarumieniona. Uśmiechała się delikatnie. Trzymali się za ręce patrząc sobie w oczy. 
- Kocham cię.- powiedział chłopak.
Złożył na jej ustach ostatni pocałunek i wyszedł z pokoju powstrzymując łzy cisnące mu się do oczu. 
Kiedy drzwi się zamknęły, Mirlea usiadła na łóżku i się rozpłakała. Dotarło do niej, że właśnie ostatni raz widziała chłopaka, którego kochała całym sercem. 
______________________________________________________________________
I tak oto publikuję nowy rozdział :) Mam nadzieję, że się wam spodoba.
Dedykuję go Kiwi. 
Proszę o komentarze, bo zaczynam widzieć, że ten blog traci czytelników. Napiszcie mi co jest nie tak. Postaram się to naprawić. Napisanie komentarza naprawdę nie boli, a kiedy pojawia się komentarz, wiem, że mam dla kogo pisać. Jeśli nie będzie czytelników po prostu zawieszę bloga, ponieważ po co pisać historię, wkładać w pisanie całe swoje serce, skoro czyta to tylko jedna osoba?

Niech Moc będzie z Wami/Tobą. 

Idka

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 40


Shira 
*Od tego rozdziału ustalam w jakiej osobie piszę rozdziały z perspektywy poszczególnych osób. Atari i Shira - pierwsza, reszta- trzecia.*

Wybuch odrzucił nas kilkanaście metrów w przód. Wylądowaliśmy pod przestarzałą korwetą, która zapewne pochodziła z ubiegłego stulecia. Odłamki poleciały na wszystkie strony, w bijając się boleśnie w ciała wszystkich istot zgromadzonych na lotnisku. Poczułam silne uderzenia i ostry ból, kiedy ostry odłamek wbił się w moje ciało. Wszędzie w około słychać było krzyki bólu i rozpaczy. Ludzie leżeli na ziemi, starając się nie poruszać. Niektórzy rozpaczliwie wzywali pomocy. Odłamki już przestały się sypać. Podniosłam głowę i odwróciłam się w stronę wysadzonych budynków, a raczej tego, co z nich pozostało. Były to sczerniałe, kupki cegieł, które nie przypominały budynku w żaden sposób. Szczątki budowli paliły się spokojnie, wśród przygasających szczątek przeróżnych istot, które nieszczęśliwie znalazły się zbyt blisko bomby. Usiadłam, starając się nie zważać na ogromny ból. Prawdopodobnie miałam wybity nadgarstek i sporo ran kutych. Oprócz tego mnóstwo siniaków. Szybko podeszłam na kolanach do Padme, która leżała najbliżej. Miała rozcięte czoło i dużo ran na rękach. Mimo szybkiej utraty krwi, była przytomna. Wyjęłam z plecaka lekarstwa i podałam Padme. Rana na czole powinna się zagoić, a obrażenia rąk także, jeżeli nie blokują ich odłamki. Zobaczyłam, że Ander podniósł się już na nogi i wziął na ręce nieprzytomną Kanę.
- Czemu zaatakowali stację? Przecież nie ma tutaj nikogo ważnego.- powiedział Ander podchodząc do nas. 
W tej samej chwili podbiegł do nas mężczyzna w skórzanym mundurze. Pomógł wstać Padme i rozejrzał się niespokojnie.
- Pani senator, musimy uciekać, płatni zabójcy mogą pojawić się w każdej chwili.
- Czekaj, nie możemy tak...
W tej chwili laserowy promień trafił mężczyznę w plecy. Człowiek upadł na kolana i przewalił się przez bok. Jego twarz przybrała wyraz zaskoczenia. Poruszył ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie dał rady. Umarł na miejscu z dymiącą dziurą w brzuchu. 
Padme rozejrzała się, po czym chwyciła mnie za rękę i kazała Ander'owi biec za nią. Chłopak mimo ciężaru jakim była Kana, posłuchał się kobiety. Znaleźli się w ciemnej, zadaszonej uliczce. Stamtąd Padme poprowadziła ich przez niewielkie drzwi, przez które musieli przejść na czworakach. Znaleźli się w niewielkim, skromnie umeblowanym pomieszczeniu z jednym małym oknem, które wpuszczało niewiele światła. Ander położył Kanę na łóżku i zabrał się za leczenie dziewczyny. 
- Nie wyjmę teraz wszystkich odłamków. Na szkoleniu medycznym w szkole nie uczyli o tym, jak się zachować w takich okolicznościach.
- Gdzieś w mieście jest mój medyk. Zajmie się wami.
- Czemu nas zabrałaś?- zapytałam podejrzliwie.
Ten facet na lotnisku powiedział do niej "Pani senator". Co robiła na Tatooine, ubrana jak zwykła przemytniczka? 
- Jestem senator Padme Amidala z Naboo. Wybuch był próbą zabicia mnie. Jeśli bym was zostawiła, prywatni zabójcy próbowaliby wydusić z was informacje. Dosłownie. Zostalibyście zabici. Nie chcę, by ktokolwiek umierał z mojej winy. Już zbyt wiele osób spotkał ten los. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby przeze mnie zamordowano trójkę dzieci.
- Nie jesteśmy dziećmi.- oburzył się Ander.- Mam czternaście lat, a Shira piętnaście. Jesteśmy już prawie dorośli. 
- Tak... Na pewno jesteście dojrzali ponad swój wiek. 
- W tych czasach większość dzieci jest zbyt dojrzała. A tak zmieniając temat, to zostawiłaś 3PO na lotnisku.
- 3PO był w centrum wybuchu...
- Nie prawda. Widziałam jak odchodzi za astromechem. Jednostka R5 jeśli się nie mylę. Narzekał na to, że wszystkie roboty astromechaniczne to chamy. 
Padme odetchnęła z ulgą.
- Dobrze, że przynajmniej on przeżył tę katastrofę. To dobry robot. Przyjaciel Anakina. Będzie nas szukał.
- Co teraz zrobisz?- zapytał Ander.
- Będę musiała skontaktować się z Republiką.- spojrzała się na komunikator na nadgarstku. Był całkowicie zniszczony. Duży odłamek zrobił dziurę w tarczy i zniszczył podzespoły.- Muszę zdobyć nowy komunikator. Macie może jakiś?
- Ja swój rozłożyłem... I nie wziąłem z domu. Jak się pakowałem, to strąciłem kilka części. Bez nich ani rusz. Rodzice wzięli swoje, więc na mnie nie licz.
- Ja nie wzięłam komunikatora. Ojciec próbowałby się ze mną skontaktować... A do domu nie wrócę, bo z niego nie wyjdę. Na Kanę nie ma co liczyć. 
- Wy... Uciekliście z domu?
- Słuchaj Padme. My cię nie zdradzimy, więc ty nie zdradź nas. Tak, uciekliśmy. Kana jest zbiegłą niewolnicą bez chipa wybuchającego. Nasi rodzice są wyjątkowo nieprzyjemnymi ludźmi. Po roku mieszkania z rodzicami Shiry, chciałabyś uciec. Ja właściwie nie posiadam rodziców. Nie mam nic do stracenia, dlatego uciekam. Chcemy poznać świat poza Coruscant. Mos Espe i Mos Eisley znamy jak własną kieszeń. 
- Wasi rodzice pewnie się martwią. Powinniście wrócić.
- Moi rodzice są teraz tak pijani, że martwią się tylko o to, że rano będą musieli wstać i iść do pracy.
- A moi są teraz w pracy i wrócą za kilka miesięcy. Dziękuję za takich rodziców.- prychnął Ander.
- Dobra, nie wygram z wami. Nie mogę wam rozkazać, żebyście wrócili do domu...
- To nie Republika.- powiedział Ander.
- A to co miało znaczyć?
Ander uśmiechnął się i powiedział:
- Daj swój komunikator. Spróbuję w nim pogrzebać. Mam kilka części, więc może uda mi się zreperować go na tyle, by zadziałał.

Atari

Nie mogłam się nacieszyć towarzystwem przyjaciół. Zakon wysyłał nas na kolejną bitwę. Tym razem na Byss. Nie chciałam jechać, ale nic nie mogłam na to poradzić. Jedi byli potrzebni w tej wojnie. Podobno jesteśmy strażnikami pokoju, ale... Ale nie na wojnie. Pokręcona logika, ale działa. 
Za dwie godziny powinnam stawić się na lotnisku. Co ja będę robić przez ten czas? Ahsoka poleciała w odległe rejony Coruscant wraz z Anakinem, by stłumić terrorystyczne powstanie. Mirlea wypełniała obowiązki Rycerza Jedi, a Barriss już jako Rycerz poleciała na stację medyczną. Nawet Wido gdzieś zniknął. Być samotną w gmachu wypełnionym ludźmi... Tylko ja to potrafię. 
Nagle ktoś zapukał do moich drzwi. Przeżyłam kilka sekund podniecenia, ale po chwili radość opadła. Zapewne Mistrzyni przyszła, by mi o czymś powiedzieć.
- Proszę!
Drzwi rozsunęły się i wszedł przez nie blond włosy chłopak. Uważnie przeszedł przez próg, starając się o nic nie zahaczyć. Wyjątkowo mu się to udało. Nacisnął przycisk zamykający drzwi i usiadł obok nie na łóżku.
- Cześć.
- Hej. Myślałam, że poleciałeś z Obi-Wanem na Alderaan.
- Lokalne władze już zadziałały. Nie ma niebezpieczeństwa, a ja muszę się samotnie kisić w świątyni. Dlatego przyszedłem do ciebie. Ty też jesteś sama.
- To nie znaczy, że potrzebuję towarzystwa. 
Chazer szturchnął mnie w ramię.
- No weź! Jesteśmy przyjaciółmi, co nie.
- No... Jesteśmy.
- Właśnie. I jak przyjaciele powinniśmy spędzać ze sobą bardzo dużo czasu. 
- Jak sobie to wyobrażasz w czasie wojny?
- Nie bądź taka oschła Ati. Jesteś w złym nastroju?
- Jadę na kolejną bitwę. Nie wiem, czy ty byś był szczęśliwy w takiej sytuacji. Te walki zaczynają się robić monotonne. Strzelanie, umieranie i wygrane którejś ze stron. Na marne giną tysiące niewinnych istot. My normalnie śmiejemy się i rozmawiamy o błahych sprawach, kiedy gdzieś tam w galaktyce ludzie giną od zabłąkanego promienia lasera, bądź są ot tak są mordowani przez roboty separatystów, A ty masz świadomość, ze gdybyś walczył lepiej, oni nie musieliby zginąć. 
Przytłaczało mnie to wszystko. Od kilku lat wojna była moją rzeczywistością. Widok krwi był codziennością. Unikanie i odbijanie laserowych pocisków stało się odruchowe. Śmierć już nie robiła na mnie większego wrażenia. Ktoś umierał na moich oczach, a ja nie czułam nic, jednocześnie wiedząc, że t po części moja wina. Jak Jedi nie powinnam obojętnie przechodzić obok cierpienia, a jednak to robiłam. Wszyscy Jedi tak robili. 
Poczułam, że Chazer mnie obejmuje. Wtuliłam się w jego ramię. Nie mogłam kontrolować łez spływających mi strumyczkami po policzkach. Chłopak oparł głowę na mojej. Siedzieliśmy tak przez jakiś czas. Czułam się bezpiecznie. Ogarnął mnie spokój. Mogłabym spędzić w jego ramionach resztę życia... 
Szybko odgoniłam od siebie te myśli. To tylko przyjaciel. A do tego Zakon zabrania związków... Chwila, czemu ja myślę o związkach? Czemu Chazer tak na mnie wpływa? Co za głupie problemy!

Chazer

Czemu przytulnie Atari jest takie cudowne? Ona jest taka delikatna. Tylko udaje taką twardą, dzisiaj to pokazała. Przytuliła mnie...Czemu to mnie tak cieszy? To tylko przyjaciółka. Śliczna, inteligentna, silna, zabawna... Ten głos w głowie mógłby się przymknąć... Atari to tylko... Śliczna przyjaciółka, której nie mógłbym stracić. - pomyślał Chazer. Czasami zastanawiał się, jak bliska jest dla niego Atari. Myślał chwilę, że kocha ja jak siostrę, ale po jakimś czasie uświadomił sobie, że nie może sobie jej wyobrazić jak jego siostrę. Ahsokę, Mirleą, tak. Uważał je za siostry. Ale Atari... Jego uczucie do niej było inne. Kiedy na nią patrzył, od razu myślał, jaka jest piękna. Czuł dziwne ciepło w sercu. 
Po jakimś czasie dziewczyna odsunęła się od niego. Wytarła łzy i uśmiechnęła się do niego.
- Dziękuję. taki przyjaciel to skarb.- zarumieniła się delikatnie i odwróciła głowę. 
Wyglądała śliczniej niż zwykle. Czemu o tym myślał? Dlaczego ja mam takie problemy?

Atari

Chwilę po wyjściu Chazera, do pokoju weszła Yala. Przyjrzała się mi badawczo, po czym powiedziała:
- Dostaliśmy wiadomość od droida protokolarnego z Tatooine. Senator Padme Amidala zaginęła po zamachu. My dostałyśmy nakaz odnalezienia jej. 
- Będzie łatwo, miasteczka na Tatooine są małe.
- Nie wiemy, czy pani senator jest w mieście Atari. 
- Padme nie dałaby się pojmać. Mówiła mi, ze leci negocjować z huttami. Zatrzymała się w Mos Espie. Zapewne gdzieś się schowała. Poleciała tam anonimowo, więc nikt jej nie rozpozna...
- Atari, gdyby nie była porwana, byłoby to wielkie szczęście. Niestety staraliśmy się z nią skomunikować. Jej komunikator nie nadaje sygnały. Musiał zostać zniszczony.
Ta wiadomość była dla mnie ciosem. Padme była moją rodziną. Należała do najważniejszych osób w moim życiu. A teraz została porwana. Może gdyby była w normalnym stanie, nie przejmowałabym się tak bardzo. Ale Padme była w ciąży. Za sześć miesięcy miała urodzić dziecko. Nie powinna się przemęczać, a porwanie było już przesadą. Mówiłam jej, żeby nie brała tej pracy, poprosiła o coś lżejszego. Ale nie, ona musiała się kłócić. Ja rozumiem, że nie chce się lenić, ale była w ciąży do cholery! Co jeżeli ją uszkodzą... Albo podadzą jakieś środki i dziecko będzie zagrożone...
- Atari, wyczuwam, że się martwisz, ale... Czy aby nie za bardzo? Pani senator jest przygotowana na takie wyzwania. 
Musiałam bardziej się maskować. Yala wyczuła, że coś jest nie tak. A jeżeli spotka Padme, na pewno wyczuje obecność drugiego organizmu w Padme.
- Przepraszam. Padme jest dla mnie ważna... Masz rację Mistrzyni. Nie powinnam się tak stresować. 
Yala uśmiechnęła się przyjaźnie i kazała mi iść za nią do hangaru. Polecimy na planetę jako kupcy w starym, koreliańskim statku. 
Na pokładzie przebrałyśmy się w podniszczone stroje. Typowe odzienie mieszkańców Tatooine. Miecz świetlny przypięłam do pasa, który przykrywała luźna tunika. Poszłam do kabiny pilotów i usiadłam na fotelu drugiego pilota. Po kilkunastu minutach znajdowałyśmy się już w kosmosie. Wprowadziłyśmy współrzędne skoku w komputer i po chwili znalazłyśmy się w nadświetlnej.
_____________________________________________________________________
Już czterdziesty rozdział!! Długo to zajęło, ale staram się poprawiać. Terminów staram się dotrzymywać. Czasami po prostu jest rozdział napisany, a ja zapominam wstawić :/ Postaram się, żeby było coraz mniej takich zapomnień. Od tego rozdziału zaczyna się coś, co Kiwi kocha - Chati. Czyli zaczyna się rozwijać miłość pomiędzy Chazerem, a Atari. Wiem, że to spojler, ale podejrzewam, że wszyscy byli pewni, że między tą dwójką jest coś więcej.
Mam nadzieję, że rozdział przypadł wam do gusty. Postarałam się, by był dłuższy niż zwykle. Mogłam tu jeszcze wstawić zamartwiającego się Annie'go, ale to w następnym rozdziale :)

Rozdział dedykuję wszystkim, którzy byli ze mną od początku.
NIECH MOC BĘDZIE Z WAMI!

niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział 39

                                     
   Mirlea  --------------------->

Atari
Staliśmy w ciemnej Sali Pasowań. Jedynym źródłem światła było dwanaście zapalonych mieczy członków Rady Jedi. Jeden z nich - Mistrz Yoda, stał na środku, tyłem do Mirlei. W pomieszczeniu było niesamowicie ciemno. Żadna smuga światła nie przebijała się przez szczelnie zasłonięte okna. Ciszy również nie zakłócał żaden dźwięk. Nie dochodził do nas nawet codzienny hałas Coruscant. Nawet oddech dziewiętnastu osób przebywających w sali nie zakłócał ciszy. Kiedy Mistrz Yoda przemówił, wydawało się, jakby krzyczał, mimo spokojnego tonu głosu.
Wszyscy jesteśmy Jedi. Przemawia przez nas Moc. Przez nasze działania Moc objawia się i wskazuje prawdę. Dziś jesteśmy tutaj, aby przyjąć to, co Moc zawyrokowała.- odwrócił się w stronę Mirlei.- Wystąp, padawanie. Mirleo Rossen, z prawa Rady, z woli Mocy, mianuję Cię Rycerzem Jedi Republiki.- Wyciągnął dłoń po miano padawana. Zazwyczaj obcinało się je mieczem świetlnym, ale teraz gdyby Mistrz Yoda to zrobił, Mirlea zostałaby pocięta mieczem. Dziewczyna wyplotła z włosów czerwono-czarną wstążkę - miano typowe dla padawanów z Korribann i podała je Mistrzowi.
Teraz przemówił Obi-Wan.
- Weź swój miecz świetlny, Mirleo, rycerzu Jedi. I niech Moc będzie z Tobą.

Mirlea

Wiedziała, że na zawsze zapamięta ten dzień. Do końca życia będzie go wspominała, jako ten, który dał jej najwięcej możliwości. Była Rycerzem Jedi. Rada obdarzyła ją wielkim zaufaniem. Znali jej problemy, wiedzieli, że jest bardziej podatna na podszepty ciemnej strony. Ale mimo zagrożenia awansowali ją. Cieszyła się, że jest już Rycerzem Jedi. Dla niej nie był to tylko status i możliwości. Pochodziła z Korribann. W jej żyłach płynęła krew Sithów. Awans był dla niej zapewnieniem akceptacji. Teraz mniej osób będzie jawnie wyrażać swoje oburzenie. Niektórym nie podobało się, że dziecko Sithów jest Jedi. Ale teraz, kiedy Rada jej zaufała, może oni też jej w końcu zaufają. W końcu przez szesnaście lat była przykładną Jedi i prawie nigdy nie złamała kodeksu. Starała się być pomocna i miła ale także rozważna. Jedynym jej poważnym pogwałceniem kodeksu było jej silne przywiązanie do przyjaciół, ale do tej pory nie wywołało to żadnych złych rzeczy. Nowo zdobyta ranga mogła zmienić jej świat na o wiele lepszy,

Shira

Plan był dobry. Jedynie Kana obawiała się, że Watto już zorientował się, że czip wybuchowy nie działa i wysłał już ludzi, by jej szukali. Była szansa, ze tak się stało, ale Shira znała procedury. Niewolnicy byli zbyt cenni, by od razu ich wysadzać. Czekało się co najmniej dwie doby od czasu zauważenia, że niewolnika nie ma. Wtedy wysadzało się uciekiniera. A Kany nie można było wysadzić. Przynajmniej tak twierdziła, a Shira i Ander postanowili jej zaufać w tej kwestii. Teraz musieli czekać. Prom, którego oczekiwali leciał na Naboo. Stamtąd chcieli się przesiąść na prom, który zawiezie ich do samej stolicy. Shira i Ander od dziecko marzyli, by polecieć na Coruscant. Jeszcze nie wiedzieli, co będą tam robić, ale cieszyli się, że odwiedzą stolicę. I tak nie mieli nic innego do roboty. Nie było możliwości, by nie uciekać. Jej rodzice niedługo pewnie by się zabili. rodzice Andera znikali na wiele miesięcy, a kiedy wracali pili tylko alkohol i się awanturowali. Następnego dnia matka kazała mu wykonywać mnóstwo ciężkich prac. Cieszyło ją widząc jak syn się przemęcza. Motywowało ją to. A Kana... Wszystko jest lepsze od losu niewolnika. Teraz może być wolna, lecieć tam gdzie chce. Jako niewolnica spędziłaby całe życie na Tatooine nie znając świata poza Tatooine. Była to smutna przyszłość, ale na szczęście dzięki dwójce nastolatków udało się jej uniknąć.
- Za dwadzieścia minut odlatuje prom. Powinniśmy się zbierać.- powiedziała Kana wstając ze swojego dotychczasowego miejsca. 
Od wczoraj jej wygląd się zmienił. Wyprostowali jej włosy ( Ander z tylko sobie znanego powodu wziął ze sobą prostownicę matki), Shira pożyczyła koleżance nowe, niezniszczone ubranie, Kana związała włosy w kitkę oraz ubrała okulary przeciwsłoneczne Skiry. Teraz nie przypominała niewolnicy, lecz zwyczajną wolną dziewczynę. Najpierw nie chciała nic zmieniać, ale z małą pomocą Shiry i Andera uświadomiła sobie, że jeżeli Watto ją zobaczy, jej szanse na ucieczkę zmniejszą się o dziewięćdziesiąt procent. 
Przyjaciele wyszli z ich kryjówki i skierowali się w stronę lotniska. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Czyli, że jej rodzice byli jeszcze zbyt pijani, by zacząć się denerwować, że jej nie ma. Ander nie musiał się o nic niepokoić, szedł spokojnie, z szelmowskim uśmieszkiem, który nigdy nie schodził mu z twarzy. Kiedy dotarli na lotnisko, okazało się, że jest opóźnienie i prom przyleci dopiero za pół godziny. Shira warknęła zirytowana. Jej togrutańskie korzenie w takich chwilach najbardziej się aktywowały. Usiadłam na ławce obok brązowowłosej kobiety, obok której stał złocisty robot protokolarny. Chyba model 3PO. Narzekał właśnie na nadmierne słońce i przegrzane obwody, nadmiar piasku i zbyt gorące powietrze. Kobieta słuchała robota w milczeniu, uśmiechając się cierpliwie.
- Te dwa słońca źle wpływają na moją powłoką. Czuje się, jakbym miał się zaraz roztopić... Nie mogę tego dłużej znieść, pozwoli panienka, że odejdę do cienia?
- Pewnie.- powiedziała kobieta ciepło..
Robot odszedł sztywnym krokiem w stronę zabudowań.
- Ciekawy robot. Wydaje się mieć uczucia.- zagadnęła Shira.
Nie miała co robić, gdyż Ander i Kana poszli wymienić pieniądze na kredytki Republiki. Rozmowa z nieznajomą mogła zabić nudę.
- Racja. Skonstruował go świetny mechanik. Robot nazywa się C-3PO. Kiedyś spędził tutaj dużo czasu i myślałam, że nie będzie marudził. Przy okazji, nazywam się Padme.
Kiedy usłyszała tę nazwę, aż ją zamurowało. Ten złocisty robot, był starym robotem protokolarnym na farmie Larsów. Jej rodzice utrzymywali kontakty z Larsami, ponieważ mieli wspólne interesy. Shira czasami przyjeżdżała tam, by porozmawiać z Beru i pomóc Cliegg'owi. Biedny człowiek. Stracił nogę oraz żonę. Shira starała sobie przypomnieć, jak nazywała się kobieta. Shmi Skywalker! Kiedy jeszcze żyła, opowiadała Shirze o swoim synku. Ten mały chłopiec, o którym słyszała, musiał mieć teraz ponad dwadzieścia lat. Był Jedi. To on skonstruował C-3PO... Olśniło ją.
- Shira. Ja znam tego robota.- powiedziała dziewczyna pewnie.
Padme zaniepokoiła się. Rzuciła niespokojne spojrzenie w stronę robota.
- Niemożliwe.
- Ale na prawdę. Marudzenie, prawie ludzkie uczucia i nazwa. No i powiedziała pani, że kiedyś tutaj mieszkał. To musi być stary robot protokolarny Lars'ów, skonstruowany przez Anakina Skywalkera.
- No coś ty. Jesteśmy zwykłymi mieszkańcami Naboo.
Shira wiedziała, że Padme robi się coraz bardziej zaniepokojona. Nie zdradzała tego niczym, ale piętnastolatka po prostu to czuła. Zawsze miała świetny talent do odgadywanie ludzkich emocji. Nie musiała się nawet na kogoś patrzeć, by wiedzieć, czy jest zdenerwowany, smutny, radosny i tak dalej. Potrafiła także wykrywać, czy ktoś mówi prawdę. Padme kłamała.
- Ja wiem, kiedy ktoś kłamie. Może i jest pani mieszkanką Naboo, ale robot na pewno jest skonstruowany przez Anakina Skywalkera. Byłam na farmie Lars'ów wiele razy. Znam C-3PO.
Kobieta zrezygnowała z dalszych prób kłamstwa. Zapewne zorientowała się, że wyjdzie jej to tylko na gorzej,
- No dobrze, masz rację. Ale robot jest mój. Jak wiesz, Anakin zostawił go swojej mamie na Tatooine, a sam poleciał na Coruscant, by szkolić się na Jedi.
- Tak. potem robot powędrował do Lars'ów, przez małżeństwo pani Shmi i Cliegg'a. A potem robot zniknął. Nie powiedzieli mi jak. Szkoda, ponieważ bardzo lubiłam 3PO. Pewnie go sprzedali. A pani jest kupcem?
- Tak.- ledwie dostrzegalne wahanie w głosie i znów przeczucie, że Padme nie mówi prawdy.
Shira jednak już nie chciała wnikać. Zapytała się jej, co ja sprowadziło na Tatooine. Padme zaczęła opowiadać, że przyleciała handlować z Jabbą w imieniu swojego zwierzchnika, co oczywiście znów było lekkim kłamstwem. Najwyraźniej była tu w innym celu, ale dziewczyna nie chciała na nią naciskać. To przecież nie jej sprawa. Udawała, że jej wierzę i wciągnęła się w miłą pogawędkę.
W międzyczasie dołączyli do nich Ander i Kana. Miło przywitali Padme, a Ander zaczął narzekać na opóźnienia.
- Ja rozumiem, że pociągi mogą się spóźniać, ale prom kosmiczny, to nie pociąg! Co na korek w kosmosie natrafił? Sygnalizacji świetlnej nie wyłączyli? Zapchała się nadświetlna? Przecież to wszystko jest...
I w tej chwili wybuchły budynki lotniska kilkanaście metrów za nimi.
_______________________________________________________________________
I oto jest nowy rozdział! W zeszłą niedzielę nie dodałam, ponieważ nie zdążyłam. (Byłam zajęta pisaniem świątecznego.) Już jutro do szkoły ;( Ja nie chcę iść do tego piekła. Jakby poniedziałek nie mógł być wolny, skoro wtorek jest. Głupie zasady. Ale 17 zaczynają się ferie, więc nie jest źle.
Mam nadzieję, że rozdział się wam podoba.
Szczęśliwego Nowego Roku!
I niech Moc będzie z Wami!

Wasza Idka :3