niedziela, 27 kwietnia 2014

Informacja

Założyłam nowego bloga, którego mam zamiar prowadzić i go nie porzucić xD
http://dopokiwalczyszniejestesprzegranym.blogspot.com/
Blog o Harrym Potterze.
Tematyka: Córka Voldemorta. :D
Zapraszam :)

sobota, 19 kwietnia 2014

Wielkanoc w świątyni.



Blond włosy chłopak szedł spokojnie przez korytarze świątyni Jedi na Coruscant. Mijający go Jedi posyłali my zdziwione spojrzenia, zadawali sobie w myślach pytanie, czy kiedykolwiek widzieli Chazera Motessa, który normalnie idzie. Raczej nie. Chłopak nawet się zastanawiał dlaczego idzie, ale po minucie rozmyślań stwierdził, że to nawet ciekawe doświadczenie. Przy okazji dotarł do pokoju Atari, w którym jak się spodziewał przebywały oprócz właścicielki przebywały jeszcze dwie dziewczyny. Ahsoka i Mirlea. Zapukał. Nie usłyszał odpowiedzi. Wyjął miecz świetlny i odezwał się.
- Jeżeli nie otworzycie, to wyważę te drzwi. To ja Chazer.
- My to wiemy Chazer!- ich głos dobiegł chłopaka zza drzwi.
Po chwili wszedł do pokoju, o dziwo się nie potykając.
- Co jest?- zapytała się Atari.
- Jutro Wielkanoc.
- Jeżeli myślisz, że pójdziesz z nami święcić święconkę, to się mylisz. - zaczęła Mirlea.- W zeszłym roku wpadłeś na pomnik, odbiłeś się od niego i potłukłeś pisanki. 
- To nie moja wina! Jakiś debil postawił posąg na środku ulicy!
- To był plac. Posąg stał centralnie na środku, jak powinien, a ty go nie zauważyłeś, chociaż miał pięć metrów wysokości i jakieś dwa grubości! Tylko ślepy nie widzi takich rzeczy.
- Hej. Bez przesady. Przecież szedł tyłem.- zaczęła bronić chłopaka Atari.
- Ati. Ty się nie wtrącaj. Pamiętasz, że boli cię głowa? Nie powinnaś się kłócić w takim stanie.- pouczyła przyjaciółkę Ahsoka.
Atari popukała się kilka razy pięścią w głowę, ale nie protestowała. I tak nie miała ochoty na kłótnie. Wiedziała jak uspokoić przyjaciół, kiedy ich sprzeczka posunie się za daleko. Znała ich w końcu trzynaście lat.
- A pamiętasz, jak dwa alta temu...
- A teraz bądźcie cicho. I zwróćcie na mnie uwagę. Atari ty nie musisz, skoro boli cię głowa.
Wszyscy odwrócili się w stronę drzwi. Stali w nich Bultar Swan, Anakin Skywalker, Obi-Wan Kenobi i Padme Amidala.
- Padme!- wykrzyknęła Atari i przytuliła się do kuzynki.
Amidala odwzajemniła uścisk. Specjalnie, by zobaczyć się z ukochaną przyszywaną kuzynką, którą traktowała jak siostrę i mężem. Padme chciała powiedzieć w końcu Atari o swoim związku z Anakinem. Była pewna, że szesnastolatka zrozumie, dlaczego ukrywała prawdę i dotrzyma tajemnicy, którą senator powierzyła tylko swoim rodzicom.
- Padme?
Kobieta szybko wróciła na ziemię.
- Ojej... Przepraszam, zamyśliłam się.
Mistrz Kenobi kontynuował swój monolog.
- W tych dniach macie wolne od zajęć i możecie opuszczać świątynię od dziewiątej. Wrócić musicie przed dwudziestą. Każde spóźnienie będzie karane. I macie nie schodzić na niższe poziomy...
- Ale mistrzu! Przecież byliśmy już na tylu wojnach! Co może nam zrobić byle jakie podziemie Coruscant. Jakieś gangi się tam pałętają. Należą do nich albo sieroty albo psychopaci. Nie widzę problemu. Mamy broń. Członkowie takich grup są zazwyczaj uzbrojeni  wibroostrza, noże i nowoczesne miecze, które ktoś wyrzucił. Tam panuje brud i bieda. Sami nędzarze tam mieszkają, bo nie posiadają rodziny, lub nie stać ich na kupienie mieszkania.
- Chazer. - Padme przerwała mu poważnym głosem.- Rozumiemy, że jesteście prawie dorośli i potraficie zadbać o siebie, ale zauważ, że mimo wszystko jesteście bohaterami wojny. Do tego ty jesteś synem ważnych polityków. Twoi rodzice często o tobie mówią. Są dumni z ciebie, że jesteś Jedi. I właśnie z takich powodów jesteście rozpoznawali nawet wśród ludzi z niższych poziomów.
Blondyn ucichł, ale i tak każdy wiedział, że nie wziął sobie tej uwagi do serca. Po prostu nie chciał się kłócić.
- Padme... Zostajesz malować z nami jajka, czy masz coś do załatwienia w senacie?
- Nie. Specjalnie przyjechałam, by spędzić święta z wami. Anakin też zostaje. Prawda?
- Co, ja, nie... Padme?
Wszyscy oprócz Kenobiego zaczęli się śmiać. Mistrz w średnim wieku tylko uśmiechnął się lekko i wyszedł zostawiając nas samych.
- Co mówiłaś?
- Czy... Zostaniesz... Z... Nami... Malować... Jajka?
- Aaa... Tak, tak... Nie ma sprawy...
- Tak!- wyrwało się Ahsoce.
Wszyscy spojrzeliśmy się na nią zdziwieni.
- A wiecie... Będę mogła w końcu pomalować Rycerzyka na pisankę!
Atari i Mirlei bardzo ten pomysł przypadł do gustu. Od razu sięgnęłyśmy po farby, ale Anakin wyjął miecz świetlny.
- Jeszcze jeden krok i coś wam zrobię.- zagroził z uśmiechem.
- FOCH!- krzyknęłyśmy wszystkie trzy naraz.
 To malujecie te jajka, czy nie?- zapytał Wido, który właśnie pojawił się w drzwiach.
- A masz jajka- zapytała się Mirlea.
- To co, wy nie macie?
- Barriss poszła do spożywczaka.
- Wyszła godzinę temu.- powiedziałam.
- Pewnie jeszcze idzie.- powiedział Chaz.
- Spożywczy jest naprzeciwko świątyni.- stwierdziła Ahsoka.- Pewnie spotkała Ul. Przecież się przyjaźnią.
- A forsa czyja?- spytał Chazer.
- Jej.
Przez następne pół godziny graliśmy w papier, kamień, nożyce, by zdecydować, kto pójdzie do sklepu. Oczywiście dzięki mojemu niezawodnemu szczęściu ja przegrałam. Z miną skazańca wzięłam portfel i wyszłam z pokoju.
- Atari, zaczekaj.
Padme podeszła do mnie i oznajmiła, że pójdzie razem ze mną. Nie broniłam jej, bo przecież w towarzystwie zawsze raźniej. Jako, że moja kuzynka nie orientowała się nadal w zawiłej budowie korytarzy w świątyni musiałam prowadzić Padme, więc wyjście zajęło nam trochę więcej czasu. Kiedy wyszłyśmy ze świątyni i byłyśmy w połowie niesamowicie długich schodów Padme podjęła rozmowę.
- Atari... Wiem, że teraz to tak dziwnie, ale czy mogłybyśmy na chwilę polecieć do mojego apartamentu? Mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia.
Zdziwiłam się. Padme często powierzała mi ważne tajemnice, ale nigdy nie mówiła, że chce mi coś ważnego powiedzieć zduszonym szeptem. Nigdy nie była tak nerwowa. Zgodziłam się i pokierowałam ją szybko na świątynne lądowisko dla ścigaczy. Oczywiście trzeba było się znów wspinać po tych durnych schodach. Weszłam do czarnego ścigacza z zasuwanym dachem. Mogę się pochwalić, że to mój pojazd. Od Padme na szesnaste urodziny. Amidala uśmiechnęła się, gdy zobaczyła pojazd.
Usiadła na miejscu obok kierowcy. Niecałe dziesięć minut później wylądowałyśmy na prywatnym lądowisku na dachu drapacza chmur, w którym mieszkała Padme.
***
- Że jak!? Ra...azem?
Wpatrywałam się w Padme jak w coś dziwnego, nie mającego prawa istnieć. I to było normalne. Tajemnica, którą mi wyjawiła nie miała prawa być rzeczywistością. Nie spodziewałam się, że Padme i Anakin po kryjomu łamią najważniejszą zasadę Zakonu Jedi.
- Nie ma namiętności...- wyszeptałam cicho.
Nie miałam zamiaru zdradzić tajemnicy mojej kuzynki i jej męża. Cieszyłam się, że są szczęśliwi, ale jakaś część mojej podświadomości mówiła, że to niewłaściwe. 
- Padme... To wspaniale, ale... Nie chcę zostać ciocią tak szybko!
Uśmiechnęłam się do niej.
- Czyli, ze nie powiesz?
- Nigdy! Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Nie dość, że narobiłabym wam kłopotów, to straciłabym twoje zaufanie, a Anakin zostałby wywalony, co byłoby przyczyną złości od strony Ahsoki. No i Anakin mógłby mnie zamordować...
Padme się roześmiała. 
- Nie martw się. Nie jestem w ciąży. A teraz chodź. Mam jajka w lodówce. Farby też się znajdą, bo podejrzewam, że ich nie macie. Miały być dla mojej siostrzenicy, ale nie mogli przyjechać. 
***
- Co wy w tym sklepie robiłyście?
- Eee...- zająknęłam się.- W sklepie nie było jajek!
- I poleciałyśmy po nie do mnie.- dokończyła Padme.
Wszyscy spoglądali się na nas podejrzliwie, ale w końcu zabraliśmy się za robienie pisanek.
- A może kilka wydmuszek?- zaproponowała Ahsoka.
- Mamy jakieś nieugotowane jajka?
- Ja już robię!- powiedziała Barriss.
Nie obyło się bez pobitych pisanek. Na szczęście wszystkie jajka były ugotowane. Pobite da się na wielkanocny stół do zjedzenia. 
- Chaz...
Blondyn zaczął żonglować pisankami.
- Ja to umiem. Nie bójcie się... Aaa!
Potknął się o poduszkę leżącą na podłodze. Jajka poleciały w powietrze. 
- Nie!
- Chazer!- krzyknęła wściekle Ahsoka.
I gdy pisanki znajdowały się centymetry nas ziemią, nagle zatrzymały się i poleciały na stół. Barriss stała z wyciągniętą ręką i za pomocą Mocy powstrzymała jajka od stłuczenia się. 
- Barriss... Jesteś kochana!- powiedziała Mirlea i uściskała przyjaciółkę.
Chazer podniósł się z podłogi. 
- Ałć... 
Wszyscy spojrzeliśmy się na niego z wyrzutem. Chłopak prychnął i powiedział:
- To było przez przypadek. I to nie moja wina! Jaki idiota poduszki na ziemi kładzie? Przecież przez takie coś można się zabić!
Jak zwykle zwala winę na innych. Taka jego wada. Wszystko co złe, to nie on. 
- Nikt mnie nie lubi... Idę się pociąć.
Już miał zamiar wyjść, kiedy Ahsoka zaczęła nucić jakąś piosenkę. Rzadko to robiła, a miała bardzo ładny głos. Wszyscy chcieli posłuchać jak śpiewa, bo rzadko kiedy zdarza się taka okazja.
- Gdy ci smutno, gdy ci źle, weź żyletki, potnij się...
I tak w kółko. 
- Dobra... To idziemy święcić?
- Ej.. Zaraz! Barriss? Co ty tu właściwie robisz?
- No wróciłam, kiedy ty i Padme byłyście w sklepie. Ja przez półtorej godziny kręciłam się po mieście szukając jajek.
- Cóż za zaangażowanie. Trzeba było do ciebie zadzwonić i powiedzieć, że Padme i Ati też poszły. Nie musiałabyś się męczyć.
- Zaraz pójdziemy do kościoła. Tylko wezmę koszyczek d Obi-Wana, kiełbasę od Windu, sól i pieprz od mistrza Yody, baranka od...
- Ja mam baranka i chleb. - przerwałam Niro.
- A ja z Ahsoką robiłyśmy wczoraj mazurka! Zaraz przyniosę.
Barriss pobiegła do swojego pokoju. Piętnaście minut później byliśmy już w połowie drogi do kościoła. Najpierw były pewne problemy z odgonieniem chłopaków od ciasta, które Barriss musiała przynieść do mojego pokoju. Chazer jak zwykle upierał się, by nieść koszyk, ale Mirlea go tak mocno zdzieliła po twarzy, że się odczepił. Teraz jedynie dziewczyna z Korribanna musi uważać, by Chaz nie zamordował jej w środku nocy...
***
Cudem zdążyliśmy na początek święcenia. Ksiądz najpierw odmawiał jakieś formułki związane z potrawami w koszyku. Nie obchodziło mnie to zbyt, ale udawałam, że słucham. Nie chciałam obrazić czyichś uczuć religijnych, czy jak to się tam mówi. W końcu ksiądz wziął kropidełko i zaczął święcić. Jak zwykle więcej poleciało na wierzących, niż na święconkę, ale wszyscy byli zadowoleni, że wypełnili tradycję. Wszyscy zaczęli się rozchodzić. My także powędrowaliśmy w stronę świątyni. Jak zwykle przechodziliśmy przez targ. Jak w każde święta Wielkanocne na straganach było mnóstwo baranków, pisanek, kurczaków i innych świątecznych ozdób. Sprzedawcy wykrzykiwali swoje oferty i zachęcali do kupienia wszystkiego właśnie u nich.
- Hej Mirlea, właściwe to... Mirlea?
Nigdzie jej nie było. Ahsoka i Barriss też się zorientowały, że brakuje naszej przyjaciółki. Po chwili chłopacy też się zaniepokoili. 
- Może się zgubiła... - powiedziała niepewnie Padme. 
- Nie...- zaprzeczyła Barriss.
Skupiłam się i wyciszyłam. Szukałam Mirley przez moc. 
- Widzę jej ślad w mocy! Ona... Jest na niższych poziomach!- krzyknął Niro.
- Co Mirlea tam robi?
- Są z nią jacyś mężczyźni.
Zdziwiłam się trochę, że Niro pierwszy wyczuje Mirleę. Myślałam, że będzie to Barriss. Padme zadzwoniła po policję.(Albo siły porządkowe, które zajmują się ochroną obywateli na Coruscant. Chciałam towarzyszy napisać xD) Kazaliśmy Padme czekać na policjantów, a my pobiegliśmy do wind, które powinny nas zabrać tak nisko, jak dadzą radę. Oczywiście, jeżeli się nie zepsują w połowie drogi. Jechaliśmy długo. W pewnym momencie Niro rozkazał, byśmy wysiedli. Teraz wszyscy czuliśmy obecność Mirley, ale także coś dziwnego.
- Chodźcie. Szybko, ale cicho.- szepnęła Barriss.
Używając Mocy biegliśmy bezszelestnie. Nagle zobaczyliśmy uchylone drzwi, przez które wypadała smuga niemrawego światła. Również jakieś głosy. Zbliżyliśmy się do drzwi. Przylegliśmy do ściany, w mroku, by nas nie zauważono. Ściskałam mocno mój miecz świetlny. Wsłuchałam się w rozmowę prowadzoną przez ludzi za drzwiami.
- Kiedy ona się obudzi? Potrzebujemy przytomną dziewicę.
- Obudzi się, obudzi. Nie sądziłem, że Jedi będzie tak łatwo zaskoczyć i porwać.
- A co z innymi maluchami?- odezwał się ktoś inny.
Kilka osób prychnęło.
- Inni? Pewnie szukają jej po targu, albo pobiegli z podkulonymi ogonami do swoich mistrzów. Po takich nie należy spodziewać się odwagi.
Kilka osób roześmiało się złowieszczo.
- Czy taka ofiara spodoba się naszemu Panu?
- On lubi młode dziewczęta...
Spojrzeliśmy się na siebie przestraszeni. Co oni do jasnej cholery chcą zrobić Mirlei? I co to za Pan?
- Wchodzimy.- szepnęła Barriss.
Sekundę później byliśmy już w komnacie. Było to dziwne miejsce. Ludzie stali na około czegoś, czego nie widziałam. Z sufitu zwieszała się w połowie wypalona żarówka, która co chwilę gasła, by się znów zapalić, zamigotać i znów zgasnąć. Ściany, niegdyś czarne były podrapane i podniszczone. Farba się łuszczyła i odpadała. Z sufitu sypał się tynk. Ludzie zaczęli nas powoli zauważać. Kobiety ubrane w stroje, których ja bym w życiu nie założyła cofnęły się pod ścianę, dając wolną drogę mężczyznom. Sekta. Przeszło mi przez myśl. Włączyłam błękitny miecz świetlny. Usłyszałam syk broni moich przyjaciół. Nasi przeciwnicy uzbrojeni byli w prymitywne miecze i sztylety. Rozpoznałam jednak, że są one zrobione z materiału, którego miecz świetlny nie może przeciąć. Kilka osób miało blastery. Ktoś spanikował. Nacisnął spust. Promień poleciał w stronę Wido, który z łatwością odbił go w stroną napastnika, który trafiony, padł martwy na ziemię.
Zaczęło się. Przeciwnicy nie byli wyszkoleni w walce. Nie mieliby szans nawet z czternastoletnim padawanem. Niektórzy byli umięśnieni i dawało im to pewne szanse, ale oni liczyli tylko na siłę. Nie walczyli, myśląc, co robią. Tracili swoje atuty. Kopnęłam kogoś w brzuch i wbiłam mu miecz świetlny w serce. Kolejny napastnik został pozbawiony głowy. Tak kończą ci, którzy zadzierają z Jedi. Ku mojemu zdziwieniu następny przeciwnik potrafił walczyć. Ostrza naszych mieczy zderzały się ze sobą. Sypały się iskry. Nieprzyjemny dźwięk odbijania metalu i lasera kuł w uszy. Odskoczyłam metr i pchnęłam człowieka mocą. Uderzył z niesamowitą siłą o ścianę i padł na ziemię, wygięty pod dziwnym kątem.
- Rzućcie broń, albo ona zginie!
Odwróciłam się w stronę środka sali. Teraz zobaczyłam, co tam stoi. Był to kamienny ołtarz. A na nim siedziała nieprzytomna Mirlea, podtrzymywana przez zamaskowanego mężczyznę. Sztylet przystawił ostrzem do gardła dziewczyny. Chciałam już powiedzieć, co myślę o takim tchórzostwie, ale coś dziwnego się stało. Człowiek puścił nóż, a ciało Mirley opadło bezwładnie. Napastnik złapał się za gardło, jakby chciał rozewrzeć zaciskającą się na nim dłoń. Zrobił się siny na twarzy. Otwierał i zamykał usta, jak ryba wyjęta z wody. Wiedziałam, że ktoś go duzi mocą, ale nie mogłam powstrzymać sadystycznego uśmiechu, gdy widziałam, jak próbował dostarczyć zbawienne powietrze do płuc. Taak... Śmierć poprzez uduszenie jest bardzo nieprzyjemna. Niektórzy walczą do końca tak jak on. Po kilkunastu sekundach. Jego usta zamknęły się, a głowa opadła na ramię. Jeszcze przez chwilę stał. Potem uchwyt mocy znikł, a ciało opadło na podłogę z głośnym tapnięciem. Spojrzałam się na moich towarzyszy. Niro stał z wyciągniętą dłonią i spoglądał się w miejsce, gdzie przed chwilą stał człowiek. Uśmiechnęłam się, po czym wbiłam miecz w jakiegoś mężczyznę, który myślał, ze mnie zaskoczy od tyłu. Dalsza eliminacja porywaczy poszła nam szybko.
-Amatorzy.- prychnęłam.
Kiedy było po wszystkim podeszliśmy do Mirley. Ahsoka sprawdziła jej puls.
- Żyje. Jest nieprzytomna.- stwierdziła Togrutanka.
- Szybko się z tym uporam.
Barriss podeszła do przyjaciółki i zaczęła ją leczyć.
***
Następnego dnia przed i na uroczystym śniadaniu w świątyni nie wydarzyło kilka ciekawych rzeczy. Deturi wpadła w pułapkę zastawioną przez Chazera i Wido. Wiadro ze zgniłymi jajkami przechylił się i jajka spadły jej na głowę. Blondynka zaczęła krzyczeć, że zabije tego, kto to zrobił. Ja, Mirlea, Barriss i Ahsoka obserwowałyśmy całe zajście zza rogu. Deturi wrzasnęła ze złości i kopnęła ścianę.
- Jeszcze zobaczycie... Odegram się na was.
Leżałyśmy na podłodze i zwijałyśmy się ze śmiechu z poczynań Deturi, kiedy nagle sznurek, na którym wisiało wiaderko zerwał się, a wiadro spadło na głowę Det, boleśnie ją uderzając. Ciskając z oczu błyskawice blondynka uciekła do pokoju, zostawiając nas w stanie, którego nie da się opisać.
Tym razem nie zrobiliśmy nic mistrzowi Windu. Jak stwierdził Chaz, trzeba dać staruszkowi odpocząć, bo jeszcze od ganiania nas po całej świątyni, coś mu w stawach strzeli.
Gdy skończyliśmy jeść śniadanie Chazer podkradł się za Mistrza Yodę i nałożył mu na głowę uszy króliczka. Najwyższy Mistrz Zakonu był jednak w głębi duszy żartownisiem i przyczepił Chazerowi ogonek króliczka. Blondyn nic nie zauważył i przez całą sobotę paradował z "prezentem" po świątyni. Gdy wróciliśmy do swoich pokoi czekały na nas paczki ze słodyczami. Nie musiałam długo czekać. Mirlea, Barriss i Ahsoka przyszły bardzo szybko.
- Odpakowujemy!
Zaczęłyśmy przeglądać torby z upominkami. I oczywiście nie obyło się bez wymieniania się prezentami.
- Mam misia, mam misia!- krzyczała rozradowana Ahsoka, skacząc po moim pokoju.
- Ja też! Ładniejszego!- powiedziałam i zrobiłam minę naburmuszonego dziecka.
- Mirlea, jak to się stało, ze cię porwali?- zapytała Barriss.
- To było całkiem normalne.
*Mirlea*

Poczułam, że ktoś zakrywa mi usta ręką i trzyma ręce. Pozbawiono mnie swobody ruchów. Chciałam kopnąć przeciwnika, ale moje nogi natrafiały pustą przestrzeń. Nie widziałam napastników. Nagle ktoś nałożył mi na głowę jakiś czarny materiał. Związano mi ręce. Nogi też. Czułam, że mnie niosą. Skupiłam się i starałam się, by mój ślad w Mocy był bardziej widoczny. Nie mogłam niestety wyczuć moich przyjaciół. Zdecydowałam, że poczekam, a kiedy sprawy przybiorą gorszy obrót coś wymyślę. 
Nie wiedziałam ile czasu minęło. Nagle poczułam, że gdzieś mnie kładą. Po chwili moje oczy musiały się przyzwyczaić do światła. I teraz widziałam, że ludzie, którzy mnie porwali są zamaskowani. Mężczyźni w ciemnych ubraniach i kobiety w kusych strojach. A ja leżałam na ołtarzu. Zawsze mogło być gorzej. Niektórzy się na mnie patrzyli dziwnym wzrokiem. Nie podobało mi się to. Zboczeńcy. 
- Nie wierć się. Niedługo nasz Pan po ciebie przyjdzie. Będziesz miała idealne życie u jego boku.
- Pan?- zapytałam.
- Ten, który włada podziemiem.
- Hades?
- Nie idiotko. Szatan.
- Jesteście sektą!- stwierdziłam z entuzjazmem.- No cóż. To naprawdę niemiłe z waszej strony. Porywać dziewczynę. Nikt wam nie zabrania wychwalania szatana, ale musicie się nad pewnymi sprawami zastanowić. A może szatan nie lubi dziewczyn? Może woli chłopaków? W końcu według Chrześcijan związki męsko-męskie są grzechem. A szatan skłania ludzi do popełniania grzechów. Można więc się spodziewać, że wszystko, co robi szatan jest grzechem, więc wolałby grzeszyć z mężczyzną. Nie z kobietą. Więc szatan jest gejem! I nie lubi kobiet. 
Członkowie sekty patrzyli się na mnie jak na jakiegoś demona. Niektórzy uderzali głową w ścianę. Inni chowali twarz w dłoniach. Byli załamani moim monologiem. Spojrzałam się twardo na najwyraźniej szefa bandy. Mężczyzna podszedł do mnie i z całej siły walnął mnie w głowę. Straciłam przytomność.
*Atari*

Nie dziwi mnie, że ją znokautowali. Każdego zmęczyłoby takie gadanie o wszystkim i o niczym. 
Siedziałyśmy razem przez dwie godziny, a potem się rozstałyśmy.

*Chazer*
Cicho wszedłem do  pokoju Atari. Wolałem nie zamykać drzwi. Każdy dźwięk mógł ją obudzić, jej kara byłaby przerażająca. Starałem się podejść do jej łóżka, nie wykonując zbędnych ruchów ciałem. Ciche chlupotanie wody odczuwałem, jakby w pokoju Dathomirianki znajdowałam się wodospad. Z szatańskim uśmiechem stanąłem nad nią. Czarne włosy rozsypały się po poduszce. Miała błogi wyraz twarzy. Zapewne śniła o czymś przyjemnym. Jednym ruchem przechyliłem wiadro, a lodowata woda wylała się na dziewczynę. Jej wrzask było słychać w całej świątyni. Zerwała się z łóżka. Wyglądała jak upiór. Jej czarne, mokre włosy opadały na oczy strąkami. Złote oczy ciskały błyskawice. Blada twarz, była biała jak papier. Usta miała zaciśnięte w wąską linię. Zacisnęła pięści i uśmiechnęła się przerażająco.
- Jesteś martwy.
Wybiegłem z wrzaskiem z jej pokoju. Przegoniła mnie po wszystkich piętrach. Na szczęście nie wzięła miecza świetlnego. Wzdrygnąłem się na samą myśl o tym, co by zrobiła mając broń. Przyspieszyłem. Cały byłem zdyszany, ale moja prześladowczyni nawet się nie zmęczyła. Brała energię ze złości na mnie. Wpadłem do Komnaty Tysiąca Fontann. Obejrzałem się za siebie, by zobaczyć, czy demon o imieniu Atari nadal mnie goni. To był błąd. Poczułem, że tracę grunt pod nogami. Przez sekundy, które wydawały mi się wiecznością leciałem w powietrzu. Upadek był bolesny. Ale najgorsze było to, że Ati mnie dogoniła. Podniosła mnie za pomocą mocy do góry. Miała przechyloną głowę. Spoglądała się na mnie szaleńczym wzrokiem.(Mniej więcej TAK) Spojrzałem pod siebie i zauważyłem, że znajduję się nad fontanną. Jęknąłem cicho. I nagle poczułem, że nikt nie trzyma mnie już mocą. Spadałem bardzo krótko. I znalazłem się pod wodą w najgłębszej fontannie. Wynurzyłem się parskając i wypluwając wodę. Przemoczony do suchej nitki wygramoliłem się na brzeg. Atari wróciła. do normalności. Śmiała się w najlepsze z mojego nieszczęścia. Podeszła do mnie i usiadła obok mnie.
- Ze mną się nie zadziera.
- Śmigus dyngus skarbie. 
- Zastanawiam się, czy przywalić ci teraz z liścia.
- Lepiej nie. To zepsułoby nastrój świąt.
- Chyba jednak to zrobię. 
- Pożyjemy, zobaczymy.
Powiedział i mnie pocałował. 
________________________________________________________________
Chciałabym wam życzyć wszystkiego, co najlepsze. 
Pysznego jajka, rodzinnych i wesołych świąt Wielkanocnych.
Bogatego zajączka, lepszych ocen w szkole. Weny, weny i jeszcze raz WENY. Wielkimi literami, by przyszła. Mam nadzieję, że święta spędzicie we wspaniałej atmosferze. Bez kłótni i niezgody. Życzę wam, by te święta były niezapomniane.
Niech Moc będzie z Wami.

Wesołego jajka!

sobota, 12 kwietnia 2014

One-Shot Chati/Nirlea cz.1


Każda nastolatka w swoim życiu ma problemy miłosne i prawie każda wierzy, że pierwsza miłość to miłość na całe życie. Niestety w większości przypadków tak nie jest. Jednak czasami to pierwsze zakochanie okazuje się prawdziwe, szczere z obu stron. I utrzymuje się do śmierci...
Atari

Wiem, że życie pisze nam różne scenariusze. Każdy Jedi ma trudne życie. Ale czy to nie przesada być padawanem, przeżyć dziesiątki wojen, zakochać się w swoim przyjacielu... Kompletna katastrofa. Szczególnie, kiedy przyjaciel nazywa się Chazer Motess i jest najbardziej nierozgarniętym chłopakiem w świątyni. Taak... Chyba tylko ja mam takiego pecha... A nawet jeżeli kiedykolwiek odważyłabym się, to uznałby to za żart, a Deturi chcąc uprzykrzyć mi życie jeszcze bardziej, zaczęłaby kleić się do Chaza. Zapewne nikt nie wie, kim jest Deturi Killara. Z zatem postaram się opisać w kilku zdaniach jej osobę. Niedawno wróciła z jakiejś długiej wojny z separatystami. Jest blondynką o zielonych oczach. Wygląda przecudnie, ale jej serce jest zgniłe jak stare ziemniaki. Cholerna rasistka. Za największy cel w swoim życiu obrała sobie moją najlepszą przyjaciółkę - Ahsokę Tano. Od niedawna na drugim miejscu na liście jej ofiar znalazła się Barriss Offee. Moja druga przyjaciółka, która dokonała zamachu. Po złapaniu jej okazało się, że miała wstrzyknięty narkotyk, dzięki któremu ktoś mógł kierować jej poczynaniami. Niestety wielu padawanów ze świątyni nie przyjęło do wiadomości, że Barriss nie wiedziała, co robi i zaczęli ją dręczyć, a na czele grupy jej prześladowców stoi właśnie Deturi. Killara posiada bardzo pasującą do niej ksywkę. Death. Teraz już coś o niej wiecie. Przed dołączeniem do Zakonu wychowywała się w Mandaloriańskiej wiosce. Oczywiście jej rodzice byli prawdziwymi Mandalorianami, jak mówi kiedy zostaje zapytana o dzieciństwo. Nieciekawa dziewczyna. Negatywny charakter w tej historii. Według mnie jest gorsza od Lorda Sithów. Zaprzyjaźniliby się. Idiotka. 
Atari spojrzała się na budzik stojący na szafce i prawie spadła z łóżka.
- Trening!- wrzasnęła i wybiegła z pokoju, chwytając miecz świetlny.
Korytarze świątyni były prawie puste. No w końcu trwa wojna. Adepci mają treningi, albo bawią się w Arboretum. Jedi i padawani są na bitwach. A ja siedzę tutaj bo Bultar złamała nogę! Ten świat jest niesprawiedliwy! W świątyni jest tylko Chaz i Deturi z osób, z którymi się zadaję. No... Ul ma wracać jutro. Dobiegłam pod salę treningową. (Wersja mini.) Zapukałam grzecznie. Bo przecież ja to jestem aniołkiem. Co złe to nie ja. Wszystko to ich wina!
- Kogo?
- Spadaj!
Jestem jednak nienormalna! A ta, to, ten, te... Och... Coś sumienie mnie dobija. Tak samo jak Mirleę dobijają Sithowie, to mnie własne sumienie. Jak ja tego czegoś nienawidzę!
Weszłam do sali i od razu przywitało mnie karcące spojrzenie Obi-Wana. Wow! Jestem pierwsza! No tak... Zapewne Sakria i Zagen obściskują się gdzieś po kątach i nie mają czasu spojrzeć na zegarek... Chazer zawsze się spóźnia. Az dziwne byłoby gdyby tego nie zrobił. A Deturi jest jak kot. Zawsze chodzi własnymi ścieżkami...
Usiadłam na ławce, gdyż mistrz najwyraźniej musiał mieć nas wszystkich, aby zacząć trening. Jeśli za godziną nie przyjdą wszyscy, to ja spadam. Nie będę przecież siedziała na zajęciach, po ich skończeniu.
- Atari.- zaczął Kenobi.- Na początek sto powtórzeń formy Shien. 
Jęknęłam cicho, ale sięgnęłam po miecz treningowy i zaczęłam ćwiczyć.

Chazer zjawił się piętnaście minut po mnie. Dostał naganę od mistrza i karne powtórzenia. Reszta oczywiście nie raczyła się pojawić. Ja chcę na misję! No ludzie no! Ile można siedzieć bezczynnie w świątyni? 
Skończyłam wykonywać ćwiczenie i usiadłam na ławce. Mistrz Kenobi najwyraźniej nie miał zamiaru kontynuować treningu. Spojrzałam na zegarek. Dwie minuty po końcu zajęć.
- Do widzenia mistrzu!
- Słucham?
- Zajęcia się skończyły, więc się żegnam. 
- Co?
Westchnęłam. Mistrz Kenobi chyba nigdy nie był bardziej nieogarnięty niż dzisiaj.
- Aha... Tak, tak. Jak spotkasz padawanów Killarę, Nawis i O-nera to powiadom ich, że mają się zgłosić u mnie do końca tego dnia. Inaczej będą mieli problemy.
- Taa... Na pewno im powiem... 
Spojrzałam jeszcze w stronę Chaza. Ćwiczył. Nie zawracał na mnie uwagi. Wyglądał tak ślicznie. Uśmiechnęłam się lekko. Szybko się odwróciłam i wyszłam z sali. Oczywiście nie szukałam wagarowiczów. Co ja niańka jestem? Nie. Udałam się prosto do swojego pokoju, by pomedytować.
***
Mirlea kolejny raz w ciągu tygodnia przyłapała się na wpatrywaniu się w Nira. No... Podobał jej się, ale przecież jest od niego o dwa lata starsza! Do tego są Jedi i... Nie! O czym ja w ogóle myślę! To przyjaciel! Co by on powiedział, gdyby wiedział, co sądzę na jego temat? Nasza przyjaźń by się zepsuła. Zawsze tak jest...


***
Chciał dostać od kogoś laserem w głowę. Przynajmniej by zginął! Oczywiście nie. Przegrał ten głupi zakład z Zagenem. I gdyby tylko nie spotkał wtedy mistrza Kollara... A tak musi TO zrobić. Nigdy go do niej nie ciągnęło. Byli ze sobą blisko, ale to nie była nigdy miłość. A przecież tak dawno skończyło się to, co ich łączyło. Chociaż... Może ona coś do niego czuje? Jeżeli tak, to ławo będzie ją uwieść. Przecież to ma być zwyczajny pocałunek. Potem jej powie, że to był tylko zakład i będzie wolny. Oczywiście narazi to go na nienawiść z jej strony, a ich podzieli ogromny mur, którego nie będzie się dało przebić, ale co mu tam. I tak nie jest dla niego ważna. Dziewczyna jak dziewczyna. Dużo ich na tym świecie. Chociaż wszystkie blakną przy tej jedynej. Istniały cztery dziewczyny, które były dla niego ważne, ale tylko jedna z nich wybijała się ponad wszystkie inne. Westchnął. Ważne tylko, by ona nie zauważyła tego pocałunku...

***
Sakria wszędzie gdzie sięga pamięcią pałała nienawiścią do Atari Orgeen, co świetnie ukrywała. Były to błahe powody, ale nastolatka wszystko wyolbrzymiała. A to, że w Atari kochali się wszyscy chłopcy, a że jest taka śliczna, a to, że wcześniej została padawanem. Ma takie dobre stosunki z bohaterami wojny, a do tego sama do nich należy. Ciągle jeździ na misje i bitwy. Niebiesko włosa chciała zepsuć rówieśniczce życie. I miała już pewien plan... 

- Ati!- krzyknęła Sakria, widząc Dathomiriankę.
Szesnstolatka odwróciła się i uśmiechnęła się do koleżanki. 
- Cześć Sakria.- przywitała się.
Atari nigdy nie pałała wielką przyjaźnią do Sakri. Czuła od niej dziwną niechęć. Dlatego rzadko rozmawiały. Zdziwiła się więc, że rówieśniczka czegoś od niej chce.
- Wiesz, że Chaz i Zagen się założyli? Chaz wygrał. Nie wiem, o co chodzi, ale Zaguś się strasznie wścieka. Wiesz... To mój chłopak, a ja nawet nie daję rady go pocieszyć.- mrugnęła porozumiewawczo.- No, ale to nie ważne. Chazer jest w Arboretum. Czeka na ciebie przy fontannie. Pospiesz się. To chyba ważne. Ja lecę, Zagen czeka na mnie przed świątynią. Papa!
Atari przez chwile wpatrywała się zdziwiona w oddalającą się Sakrię. Kiedy niebiesko włosa znikła jej z oczu, Atari udała się do wskazanego miejsca. Otworzyła drzwi i od razu poczuła świeże powietrze i śliczną woń kwiatów. W oddali widziała już strumienie wody tryskające z fontanny. I wtedy poczuła coś dziwnego. Jakby moc ostrzegała ją przed pójściem w tamto miejsce. Jakby tajemnicza siła próbowała ją od czegoś odciągnąć. Jak przyjaciółka, która chce od czegoś odwieść, ale nie chce powiedzieć dlaczego. Jednak sprzeciwiłam się. Jeżeli Chaz na mnie czeka, to muszę się dowiedzieć dlaczego. Ominęłam ostatnie drzew i stanęłam jak słup soli. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie zobaczyłam. Chazer i Deturi siedzieli wtuleni w siebie na ławce obok fontanny. Ich usta były złączone. Zacisnęłam powieki. Łzy zaczęły napływać mi do oczy, ale nie pozwalałam im płynąć. Pokręciłam głową zawiedziona. Ostatni raz spojrzałam na parę, która już się od siebie odczepiała. Deturi była rozanielona, a Chazer... Zniechęcony, obrzydzony? Nie! Tak mi się tylko wydaje! Odwróciłam się na pięcie i odbiegłam. Usłyszałam jeszcze, że ktoś krzyczy moje imię. Ze smutkiem, przepraszająco...
_____________________________________________________________
Będzie część druga. Za tydzień albo za dwa tygodnie :)
Mam focha na wszystkich oprócz Kiwi, bo nie skomentowali rozdziału. A ja się męczyłam i powiadomienia pisałam na GG :P FOCH! 

niedziela, 6 kwietnia 2014

Rozdział 29


Anakin Skywalker stał na mostku republikańskiego krążownika. Pogrążony w rozmyślaniach nie dostrzegał świata w koło niego. Nie zauważył, że od pięciu minut jego padawanka Ahsoka Tano powtarza w koło jedno słowo, a padawan jego przyjaciela, jego "ojca" maluje mu markerem wąsy. Atari Orgeen machała mu przed oczami ręką przeszkadzając trochę Chazerowi w rysowaniu po mistrzu. Mirlea siedziała po prostu na środku przejścia i miała ubaw z tego, co robią jej koledzy.
Anakin jednak nie wiedział, co dzieje się poza jego głową. Teraz był skupiony na ostatnich wydarzeniach. Po pierwsze: okazało się, że ta mała dziewczynka, którą przyprowadziła Ahsoka i reszta jest wrażliwa na moc. Dziewięć tysięcy Midihlorianów to dosyć duża liczba. Po drugie: Lecieli na kolejną planetę, która nie wiadomo dlaczego została zaatakowana przez separatystów. Przecież Korriban to takie zadupie! Jakieś jedno miasteczko. Ale po co? Korriban nie trzyma z żadną ze stron. Po trzecie: Republika nie potrzebuje tej planety. Za dużo Ciemnej strony. Po czwarte: Ledwo co wrócił z jednej bitwy musiał lecieć na drugą! Nawet nie mógł zobaczyć się z Padme. Czyli jak zwykle.
Nagle poczuł dziwne łaskotanie pod nosem. Otrząsnął się i zobaczył, że stoi po środku mostu, przechodzą obok niego żołnierze, którzy dziwnie się na niego patrzą. Zauważył też, że nie są już w nadprzestrzeni tylko dryfują nad czerwonokremową planetą.
Podszedł do Reksa i zapytał, czy już są. Wbrew jego przeczuciom dowódca zamiast odpowiedzieć na jego pytanie, powiedział coś całkiem innego.
- Ktoś narysował panu wąsy. I brodę. I podwójne brwi. Pryszcza. Włosy wystające z nosa. Chyba nie mamy zmywaczy na statku. Niech się generał nie przejmuje. Raczej nie zrobili tego permanentnym. I tak. Jesteśmy już.
Ręce Skywalkera powędrowały od razu do jego twarzy. Dopiero teraz poczuł słodkawy, gryzący zapach markera.
- Jaki kolor?
- Mocny zielony.- odpowiedział Reks tłumiąc śmiech.
Wybraniec wiedział, że w świątyni jest tylko dziesięciu takich dowcipnych padawanów oraz, że połowa z  nich przebywa właśnie na tym statku. Pierwszy raz żałował, że nie może zrobić im krzywdy. Na przykład połamać kilku kości. Odwrócił się i szybkim krokiem udał się do swojej kajuty nie zauważając stojących w kącie padawanów, którzy śmiali się w najlepsze ze wściekłej miny i wyglądu mistrza.
***
Na szczęście dla Anakina, a nieszczęście dla padawanów marker się zmył. Dlatego też szybko wylądowali na powierzchni Korribana od razu zabijając kilkanaście blaszaków. Klony wyskakiwały z kanonierek i szybko nacierały na droidy. Jedi rozdzielili się. Każdy dowodził teraz kilkoma oddziałami żołnierzy.
*Pierwsza osoba*
Droidy rozcinałam z łatwością. Bałam się, że stracę wprawę po przygodzie na Dathomirze, ale nie. Najwyraźniej mój mózg się dobrze dotlenił. Chociaż muszę przyznać. Walka na otwartej przestrzeni zrobiła się dziwna. I ogólnie taka dziwna przestrzeń. Wszystko było suche i pokryte kilku milimetrową warstwą piasku. O dziwo Mirlea nie czułą się najlepiej na tej planecie, chociaż żyła na niej przez trzy lub cztery lata.
Odbiłam strzał z blastera, po czym odcięłam głowę kolejnemu robotowi. Wokół mnie latały strzały, ale ja wiedziałam, kiedy mam się uchylić, odbić strzał, czy pokonać kolejnego przeciwnika. Moc kierowała moim ciałem, a ja jej ufałam. W kocu zawiodła mnie tylko raz. Przepraszam o Mocy. Wiem, że to nie była twoja wina, ale wtedy nas zawiodłaś. Kolejny blaszak martwy! To już osiemnasty! Dziewiętnasty... Dwudziesty! Haha. Jeszcze trochę iw wygram! Bitwa zaczyna się robić nudna. Dlaczego nigdy nie walczymy przeciwko ludziom. Zawsze przeciw puszkom. Może to jakiś akt  łaski. Utworzymy armię robotów, żeby więcej ludzi nie traciło życia i zdrowia. A po takim robocie można pozbierać szczątki i będzie się mniej płacić za odbudowę i budowę nowych robotów.
- Czterdzieści!- wykrzyknęłam z radością jak mała dziewczynka przecinając na pół kolejnego robota.
- Raz... Dwa... Trzy... Cztery!
Robot przede mną nagle padł. Ujrzałam dziurę w głowie droida. Rozejrzałam się po polu bitwy. Wszystkie roboty leżały bez ruchu na ziemi.
- Co jest?- zapytałam.
- Bitwa się skończyła.
- Ale jak to?
- No wszystkich pokonaliśmy.
- Aha... Nie zauważyłam.
Klony zaczęły zdejmować hełmy. Niektórych rozpoznałam. Podszedł do mnie klon, którego nigdy wcześniej nie widziałam.
- Przepraszam komandorze...- zaczął.
- Tak? Jestem Atari.
Wyciągnęłam rękę. Zmarszczył lekko brwi. Zdziwił się moim zachowaniem.
- Który raz jesteś na bitwie?- zapytałam.
- Drugi.
- To wszystko wyjaśnia. Jak się nazywasz?
- CT-9532.
- Nie masz jakiejś ksywki, czy coś?
- Jestem klonem. Mam numer, nie imię.
- Dziwne... To, że jesteś klonem, nie znaczy, że nie jesteś człowiekiem. Oni wszyscy mają imię. Numer, to numer. On też jest ważny, ale imię to odzwierciedlenie twojej duszy.
- Komandorze. Klony to narzędzia stworzone, by walczyć przeciw separatystom.
- Nie prawda! Klony mają uczucia!- zdenerwowało mnie to .- Czego chciałeś?- uspokoiłam się szybko.
- Na mojej pierwszej bitwie widziałem czterech Jedi. Oni walczyli inaczej niż ty. Wkładali w walkę więcej powagi, dystansu. Byli bardziej spokojni. Nie walczyli agresywnie.
- Och... Walczyłam teraz po prostu formą Shien. Ona jest dosyć agresywna. Ale wielu Jedi używa tej formy. Anakin, Ahsoka.
- Zna pani generała Skywalkera?
- Tak. To taki kolega. Mistrz mojej najlepszej przyjaciółki. Całkiem nieźle się dogadujemy.
Nagle usłyszałam ciche piszczenie. Wyjęłam komunikator i odebrałam połączenie. Zobaczyłam hologramowego Anakina.
- Część.- powiedziałam.
- Skończyliście już?
- Nie. Gadam sobie z tobą w środku bitwy.
Westchnął ciężko.
- Oberwie się wam za ten żart z rana. Leci po was kanonierka. Powinna zaraz być.
Spojrzałam w niebo. Rzeczywiście. Pojazd szykował się do lądowania.
- Spoko. Jest z tobą Ahsoka?
- Nie. Zaraz przyleci.
- Ok. My też już do was lecimy. Do zobaczenia Anakinie.
Dałam znak żołnierzom, by wsiadali do kanonierki. Wskoczyłam na pokład. Po chwili wzbiliśmy się w powietrze.
***
Mirlea, Anakin, Obi-Wan i Wido już byli w punkcie zebrania. Czekali jeszcze na moją grupę i oddział Ahsoki.
- Hejka!
Podbiegłam do przyjaciół.
- No. Jeszcze tylko Ahsoka i dostaniecie taki ochrzan, że do końca życia go zapamiętacie.
- Mistrzu... Widzę chyba roboty kroczące. Pójdę się z nimi rozprawić.
- Ja pójdę z tobą!
Szybko odbiegliśmy od mistrzów, ale nagle coś nas złapało i przyciągnęło z powrotem. Zapomnieliśmy uważać na moc. Jak zwykle. Nie uciekniemy. To nie fair! Ja tylko machałam Anakinowi przed oczami! To wszystko wina Chaza! Blondynowi wymknęło się głośne przekleństwo. Aż poczułam przerażające spojrzenie Obi-Wana. 
- Hej, co jest?
Ahsoka dotarła. Anakin najwyraźniej dawno się nie wydzierał, bo słychać go było w trzech sąsiednich układach planetarnych. 
- Czy wyście do końca powariowali! Wiecie, że to nie jest śmieszne!? Zrobiłem z siebie głupka przed żołnierzami!
- I teraz też to robisz.- szepnęła Ahsoka.
Mistrz spojrzał się na nią wściekle. Togrutanka uśmiechnęła się do niego złośliwe. I wtedy coś dziwnego się stało.
Mirlea upadła na kolana i złapała się za głowę. Z jej gardła wydobył się cichy jęk. W oczach Mirlei widać było niesamowite cierpienie. Wszyscy od razu zapomnieliśmy o incydencie z rana. Uklękliśmy przy dziewczynie.
- Co się dzieje... Nigdy jej coś takiego się nie działo.- powiedziałam przestraszona.
Mirlea zaczęła krzyczeć. Klony podbiegały do nas zobaczyć, co się dzieje. Wszystkich żołnierzy obchodził los padawanki. Bali się, że coś się stało i stracą wspaniałego komandora i świetną towarzyszkę.
- Spróbuję ją uleczyć.- powiedział Obi-Wan i już schylał się, by pomóc, ale Anakin złapał go za kołnierz i postawił do poprzedniej pozycji.
- Nie będziesz nikogo uzdrawiał. Nie umiesz.
I nagle krzyk ucichł. Mirlea przestała się poruszać. Uklękliśmy szybko na ziemi. Sprawdziłam szybko puls Mirlei. Żyła, ale była nieprzytomna. Anakin wziął ją na ręce i zaniósł do kanonierki.
- Dzisiaj w nocy zajmiemy się wyzwoleniem miasta. Atari, Ahsoka, Chazer, Wido. Zostańcie na planecie razem z klonami. Zorganizujcie obóz. Wyznaczcie straże i patrole. Zajmijcie się rannymi. Pochowajcie martwych. Spalcie blaszaki. To co zwykle. I nie zbliżajcie się do ruin...
- Widzę ich... Oni tutaj są...- usłyszeli głos Mirlei.
Wszyscy odwróciliśmy się w jej stronę. Jej głowa znowu zawisłą bezwładnie w powietrzu. Obi-Wan rzucił wzrokiem na teren, ale nic nie zauważył. On i Anakin weszli do kanonierki, by po chwili odlecieć. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w odlatujący pojazd. Gdy znikł nam z oczu ja i Ahsoka poszłyśmy do punktu medycznego, a chłopacy zaczęli wydawać polecenia klonom. Moją głowę przez całą drogę zaprzątał niepokój o Mirleę. I jej dziwne słowa. Co to wszystko może oznaczać.
Nagle usłyszałyśmy ciche kroki.
_____________________________________________________
Tadadam! Miał być wczoraj, ale nie miałam internetu. Grr. 
No ale ważne, że jest dzisiaj. ;)
Tak na koniec weekendu. Niestety nie trwa on pięć dni tylko dwa.  ;(
Dedyk:
Dla Kiwi- Ty jeszcze ze mną wytrzymujesz? Jejku! Niesamowite! Przesadzamy już na GG ;D