sobota, 31 grudnia 2016

Rozdział 8(80)



Atari

Hotel, którego współrzędne przesłała jej Anja nie wyglądał najgorzej, chociaż do średniaków z Coruscant wiele mu brakowało. Był jednak idealny dla osób, które nie chcą przyciągać wzroku tłumów, nawet jeżeli na tym między innymi ma polegać ich praca. Przylecieli na Sullust, żeby zinfiltrować dwie partie polityczne, podejrzane o dążenia niepodległościowe. Nie była to wymarzona praca, wymagała od nich całkowitego zaangażowania, idealnej konspiracji i zapewne kilku tygodni na przeprowadzenie wszystkich działań, ale Atari wiedziała, że tak będzie. Lord Vader wyraźnie zaznaczył, że są eksperymentalną jednostką do zadań, do których nie można wysłać klonów.

Kiedy weszła do ich niewielkiego, acz przytulnego mieszkania zauważyła, jak bardzo brakowało jej normalnego, niewypełnionego smrodem siarki i lawy powietrza o temperaturze niższej niż trzydzieści stopni.
- O, Atari, dobrze, że jesteś - powiedziała Anja, odrywając się od książki. - Na łóżku położyłam twój mundurek.
- Co?
- No do szkoły.
Ta informacja całkowicie wytrąciła Atari z równowagi. Słowo szkoła było dla niej właściwie nieznane. Nigdy jej noga tam nie stanęła. W Świątyni uczyła się wszystkiego, co było jej potrzebne, a poziom nauczania był o wiele wyższy niż w cywilnych placówkach.
- Dlaczego mam chodzić do... szkoły? - wykrztusiła.
- Bo masz siedemnaście lat - odpowiedział Kol. - My, jako dorośli ludzie, zajmiemy się polityką, a ty, jako dziecko, będziesz grzecznie chodziła do szkoły.
- No chyba was po...
- Dokładniej mówiąc - przerwała jej Sheela - w twojej klasie będzie córka jednego z podejrzanych o wspieranie buntowników. Chyba wiesz, co robić.
- Według statystyk republikańskiego wywiadu takie akcje mają mniej niż piętnaście procent szans na powodzenie - powiedziała sceptycznie.
Wiedziała, że zachowuje się niedojrzale, ale nie chciała iść do szkoły, siedzieć w ławkach z rówieśnikami, którzy nie mają pojęcia o prawdziwym życiu, a tym bardziej o wojnie i zajmują się swoimi głupimi problemami nie przejmując się w ogóle tym, co dzieje się na świecie.
- No widzisz, Imperialne Biuro Bezpieczeństwa wyzerowało statystyki, jesteś pierwsza, więc jak ci się uda, będzie sto procent! - roześmiała się Anja. - Nie marudź, jesteś przecież żołnierzem.
- Inkwizytorem.
- To to samo - odparła.
Nie miała siły się sprzeczać, szczególnie, że i tak nie miała szans wygrać. Naburmuszona ruszyła do swojego pokoju żałując, że nie da się trzasnąć rozsuwanymi drzwiami.

Następnego ranka mundurek wydawał się wyglądać jeszcze gorzej niż wieczorem. Mimo, że była to zwyczajna szmaragdowa bluza z logo szkoły, nie pociągała. W Świątyni Jedi ceniony był skromny ubiór, ale nie było szczególnych wymogów, co do jego wyglądu. Ważne było, by był dobry do wszelkich akrobacji i w miarę przylegający do ciała. Niechętnie założyła bluzę i od razu zatęskniła za szatą Jedi. W niej przynajmniej mogła wtopić się w tłum ludzi. W tak widocznym ubraniu czuła się jakby była na celowniku snajpera.
Przejrzała swój nowy plan na datapadzie. Zaczynała dwoma godzinami matematyki, potem miała być chemia i fizyka. Nie miała pojęcia, kto układał plan, ale już go nie znosiła. Kto normalny daje aż cztery godziny przedmiotów ścisłych pod rząd i to na dodatek z rana? Jedynym plusem było to, że po tym miała mieć Wiedzę o Kulturze, Przysposobienie Obronne i WF.
- Super wyglądasz - zakpił Kol, kiedy weszła do kuchni pełniącej jednocześnie funkcję jadalni i salonu.
- Bez komentarza - odpowiedziała. - Spełnisz swój dorosły obowiązek i odwieziesz mnie do szkoły?
Już miała wyjść, aktorsko trzaskając drzwi, ale Kol o dziwo wstał z krzesła i poszedł za nią, po drodze zabierając swoją kurtkę.
- Czemu nie, chodź.

Pomalowany na niebiesko trzypiętrowy budynek wyglądał nienaturalnie wśród innych, przeważnie szarych brył, które w niczym nie przypominały ogólnie przyjętego wyglądu domów. Jednakże nawet ona nie oparła się szkodliwemu działaniu natury i szary pył, który na niej osiadł powoli sprawiał, że niebieski kolor zanikał. Szkoła nawet pokusiła się o posadzenie kilku mizernie wyglądających drzewek. Na spalonej lawą skale wyglądało to żałośnie, ale i tak sprawiało, że szkoła była najbardziej pozytywnym budynkiem w tej części stolicy.
- Jak wrócisz, mogę pomóc ci w zadaniach domowych! - krzyknął Kol na pożegnanie.
- Wal się -- burknęła Atari.
Ruszyła w stronę szkoły, czując się w tłumie młodzieży wyjątkowo obco. Zapominając o stwarzaniu pozorów normalności, do klasy matematycznej dotarła po prostu kierując się Mocą. Jej mózg podrzucał jej obrazy, na których przy drzwiach nie stał trzydziestoosobowy tłum Sullustan i ludzi, tylko Chaz, Ahsoka, Mirlea, Barriss oraz Wido. Niestety, były to tylko wspomnienia z przeszłości, która miała nigdy nie wrócić.
Stanęła przy ścianie i włączyła jedną z gier, które magicznie pojawiały się na datapdzie po każdej aktualizacji systemu, przy okazji zaśmiecając jej pamięć. Starała się nie zwracać uwagi na krzyki i dzieci z młodszych klas ganiające po korytarzu.
Kiedy zadzwonił dzwonek na pierwszą lekcję miała już dość szkoły do końca życia, chociaż nawet nie przekroczyła progu klasy.

Nauczyciel od matematyki złapał ją za ramię i pociągnął na środek klasy, zanim Atari zdążyła choćby skierować się w stronę najbliższej ławki.
- Macie od dzisiaj nową koleżankę w klasie. Przedstaw się i powiedz coś o sobie - powiedział ciepło.
Z jego opalonej twarzy nie schodził uśmiech.
"Cześć, nazywam się Atari Orgeen, pochodzę z Dathomiry, ale od trzeciego roku życia szkoliłam się na Jedi. Aktualnie jestem Inkwizytorem pod bezpośrednimi rozkazami Lorda Vadera, miło mi was poznać."
Nie miała pojęcia, co powiedzieć. W Świątyni Jedi nigdy nie trzeba było robić tak głupich rzeczy.
- Nazywam się Quari. Mam siedemnaście lat i pochodzę z... - przerwała na chwilę, nie widząc, którą planetę podać - z Naboo. Przeprowadziłam się na Sullust na kilka miesięcy razem z rodzeństwem. Miło mi was poznać - uśmiechnęłam się.
Kłamanie było jedną z czynności, których nie znosiła robić, ale musiała Nie mogła żadnym swoim zachowaniem zdradzić, że ze szkołą nie ma nic wspólnego, a w jej torbie oprócz książek i zeszytów znajdują się dwa miecze świetlne i mandaloriański WESTAR-35.
Usiadła na jedynym wolnym miejscu obok Sullustańskiej dziewczyny.
- Alloro, oprowadzisz Quari po szkole, kiedy skończycie lekcje.
Dziewczyna siedząca w pierwszej ławce kiwnęła głową, a Atari ledwo powstrzymała pełen satysfakcji uśmiech. Allora Daan, córka Dava Daana, czyli cel.
Po siedmiu godzinach żałosnych lekcji, Atari miała serdecznie dość. Na Przysposobieniu Obronnym nauczyciel wziął ją do pokazania ćwiczenia tylko dlatego, że była nowa. Od razu wylądował na macie. WF okazał się być zupełnie inny niż ten, jaki mieli dawniej w Świątyni, ale spodobał jej się. Pół godziny rywalizacji między dwiema drużynami było fajnym przeżyciem. Mogła na chwilę oderwać się od misji zwyczajnie w świecie się zabawić.
Po lekcjach podeszła do Allory, uśmiechając się przyjaźnie. Chciała jak najszybciej zyskać przyjaźń, a przynajmniej zaufanie dziewczyny, żeby móc zakończyć tę misję i wrócić na Coruscant w przeciągu tego miesiąca. Zanieczyszczone powietrze zaczynało jej przeszkadzać mimo maski tlenowej, którą wczoraj dostała od Sheeli.
- Cześć - powiedziała Sullustanka bez większego entuzjazmu. - Serio muszę cię oprowadzać?
Oczywiście, że nie, Moc mi wystarczy w zupełności - pomyślała, ale na głos jedynie potwierdziła, udając niepewność.
- Wiesz, ta szkoła jest strasznie duża, ledwo dotarłam dzisiaj rano na lekcje, a dalej chodziłam za wami. Sama w życiu nigdzie nie trafię - skłamała.
- Jakoś nie widziałam, żebyś się czuła zagubiona - odparła Sullstanka.
O tym, że zdolności aktorskich nie miała, wiedziała doskonale - dlatego też nie pchała się do bycia agentem IBB.
- Skąd ty właściwie jesteś? - podejrzliwość wręcz promieniowała z dziewczyny. - To nie jest dobra planeta, nikt tutaj nie przylatuje z własnej woli, a tym bardziej nie na stałe.
Atari uśmiechnęła się w duchu, Allora była nieufna, ale przynajmniej zaczynała rozmowę, którą można pokierować na dobre tory.
- Chyba nie myślisz, że chciałam tu przylatywać - prychnęła. - Do tej pory mieszkałam na Naboo i możesz być pewna, że za nic nie zmieniłabym Theed na kupę skał i kamieni. To wszystko wina mojej siostry - podziękowała w myślach Mocy za widoczne podobieństwo między nią i Anją. - No wiesz, przysłali ją tu na jakąś dyplomatyczną wyprawę - przewróciła oczami, udając rozdrażnienie. - A ja oczywiście nie mogłam zostać w domu.
Atari pochwaliła się za tak ładną, improwizowaną historię. Była raczej na tyle wiarygodna, by Allora w nią uwierzyła - jako zwyczajna nastolatka raczej nie była szkolona w wykrywaniu kłamstwa, jak Jedi czy pracownicy służb specjalnych.
- W sumie nawet nie wiem, jakie interesy może mieć tutaj Imperium - westchnęła.
- Serio nie wiesz? - zdziwienie Allory było autentyczne.
Atari poczuła je nawet w Mocy, co było całkiem niezłym znakiem. Nie wyczuwała od Sullustanki żadnych złych intencji, tylko coraz większe zaangażowanie i zainteresowanie rozmową.
- Nie interesuję się specjalnie polityką, mam od tego siostrę.
Allora uśmiechnęła się nieco.
- Sullust od dawna chciało wyjść z Republiki, teraz z Imperium Galaktycznego. No wiesz, mamy możliwości, jako układ planet bez problemu zapewnilibyśmy sobie wszystko, co potrzebne.
- A jedzenie? Przecież z kamieni nic wam nie wyrośnie. A bez porozumienia z Imperium handel byłby niemożliwy.
Dziewczyna przez chwilę milczała, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Jest Hapes - odparła w końcu.
Atari nie mogła powstrzymać się od roześmiania się. Jeżeli ojciec Allory myślał w ten sposób, bo sama Sullustanka raczej nie doszła do takich wniosków, musiał przegrać tę walkę. Cały ten plan był jednym wielkim "co by było gdyby", który tak naprawdę miał same niewiadome.
- Wybacz, ale Hapes ze swoją izolacjonistyczną polityką na niewiele się nada Sullustanom. Szczególnie, że po odłączeniu się Sullust od Imperium, stałoby się wrogiem, a Konsorcjum nie prowadzi interesów, które mogą im zaszkodzić.

Wieczorem, po streszczeniu rozmowy Anji, Sheeli i Kolowi miała rozkaz kontynuowania tejże znajomości oraz ustaleniu z An, że będą podawały się za siostry, Atati otrzymała dość niespodziewaną wiadomość od Allory, która proponowała, żeby następnego dnia poszły razem do szkoły skoro mieszkały całkiem blisko siebie.
Ta propozycja sprawiła, że Atari nagle cieszyła się o wiele lepszym humorem niż przez cały dzień - misja zaczynała ruszać do przodu.

__________________________________________________________
Znowu przerwa, wiem, przepraszam, wybaczcie :(
Jako, że nie chcę zostawiać 2016 roku bez kolejnego rozdziału, wstawiam go już dziś! 
Przy okazji - życzę wam wszystkiego, co najlepsze w Nowym Roku 2017! Oby był lepszy od 2016!



niedziela, 27 listopada 2016

Rozdział 7(79)






Atari

Wulkaniczny krajobraz planety działał na Atari uspokajająco i chociaż więcej było tutaj charakteryzujących ciemną stronę śmierci, cierpienia i zniszczenia wynikające z wulkanicznego krajobrazu planety oraz niestabilnej sytuacji politycznej. Atari czerpała z jasności, wyjątkowo słabej, ale nadal istniejącej. Żywe istoty zawsze ją tworzyły, dzięki swoim dobrym uczuciom, których Sullustanom nie brakowało. Ostatnio czuła się tak jedynie za czasów sprzed Wojen Klonów, kiedy nikt nawet nie myślał o tym, że nastanie wojna, która ogarnie całą galaktykę. Fakt odsunięcia się od jasnej strony zabolał. Dopiero teraz nastolatka uświadomiła sobie, jak długo była na tej rozchwianej, niepewnej granicy. Teraz nagle cofnęła się kilka kroków wstecz, jakby znowu miała dwanaście lat.
Pomogło. Obecności za którymi podążała stały się jeszcze wyraźniejsze. Daleko za sobą wyczuwała zdezorientowanych Kola i Anję. Zostawiła ich dość gwałtownie, ale Sheelan znała ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że Atari niedługo wróci.
Atari spojrzała na drogę, którą wcześniej ignorowała zdając się całkiem na Moc. Taka umiejętność była całkiem przydatna, niestety na bitwie była bezużyteczna, wszystko było zbyt niespodziewane i gwałtowne.
Zatrzymała się gwałtownie, kiedy zrozumiała do kogo zmierzała. Ahsoka Tano i Deturi Killara pogrążone w głębokiej dyskusji stały kilka metrów od Atari.

Ahsoka

- Nie jesteś na nią wściekła? To ona włączyła Rozkaz 66! - wykrzyknęła Ahsoka, raczej oburzona niż zdenerwowana
Atari powoli zaczynała irytować ją swoim chłodem i obojętnością. Togrutanka nie znosiła takiego zachowania, szczególnie u tej Dathomirianki, którą znała z zupełnie innej strony.
- Wiem, przy okazji sprawiła, że mój życiowy cel, czyli zostanie Jedi, jakby to nie było jasne, nie może zostać wypełniony.
- Serio, Atari? Mam jedno pytanie, na które powinnaś być w stanie odpowiedzieć. Co się, do cholery, stało z tamtą dziewczyną, którą bez zastanowienia mogłam nazwać siostrą i przyjaciółką na śmierć i życie? Bo mam wrażenie, że albo umarła, albo z całej siły jebnęła głową o kamień. Przy okazji na ten kamień spadając ze stu metrów. Bo chociaż ja też dorosłam i się zmieniłam, nadal pamiętam o ludziach,  którymi spędziłam najwspanialsze chwile. Ta pamięć pozwoliła mi wygrać z Ciemną Stroną, a ty...
- Ahsoka... - zaczęła Atari, ale Togrutanka od razu jej przerwała.
- Wiesz, naszła mnie właśnie dziwna myśl, że za kilka lat, gdy usłyszę moje imię wypowiadane tym samym tonem, następnymi słowami będzie "Więc umrzesz". Ale to taka małą dygresja, nie przeszkadzaj sobie.*
- Jak mam sobie nie przeszkadzać, jak mi przerywasz? I kto niby chciałby cię zabić?
Tym razem przerwało ostentacyjne westchnięcie Deturi. Przy okazji, Atari przypomniała sobie o jej obecności w tej galaktyce.
- Teraz już wiem, czemu zdradziłam Zakon. Po prostu miałam dość obcowania z wami dwoma jednocześnie - skomentowała. - To na dłuższa metę może doprowadzić do trwałego uszczerbku na zdrowiu psychicznym. A, no tak, Mirlea Rossen i Kayla Motess idealnymi przykładami.
- Przymknij się Death! I nie porównuj Mirlei z Kaylą.
- Kolejny powód - nienawidziłam tej ksywki. Kto był takim geniuszem, że ją wymyślił? Motess czy Niro?
- Akurat Selomi - odparła Atari. - Ta Cereanka, była w klanie razem z Mirleą. Chyba nawet się kolegowałyście.
- Och... tak. Była moją przyjaciółką. - Uśmiechnęła się delikatnie.
Prawdziwy uśmiech na twarzy Deturi był naprawdę wyjątkowy. Kiedy były młodsze, zachowywała się obojętnie albo wywyższała nad innych. Ahsoka nawet nie podejrzewała, że Killara potrafi się uśmiechać.
- To co, zemścisz się na niej za tę jakże uwłaczającą część twojego życia? - zażartowała.
Zabójczyni zmrużyła groźnie oczy, ale po chwili wzruszyła ramionami.
- Niestety jestem pozbawiona tej, jakże kuszącej, możliwości. Zginęła mniej więcej w czasie tej akcji z Zamachem Świątyni.
- Zawsze mnie wkurzała - stwierdziła Atari bez większych emocji. - Zachowywała się tak, jakby Mirlea nie należała do tego samego klanu, co ona. Dobrałyście się.
- Zabiłaś ją? - zapytała Ahsoka, raczej z ciekawości niż zdenerwowania.
Po opuszczeniu Zakonu fakt zabijania ludzi i Jedi nie był dla niej tak nieprzyjemny, jak wcześniej.
- Przeszkodziła mi w pewnej bardzo ważnej akcji na Kamino. Wiesz której.
- Coś kojarzę. - Ahsoka przewróciła oczami.
Jeszcze niedawno za to, co Deturi powiedziała, Togrutanka rzuciłaby się na nią bez zastanowienia, ale teraz była już bardziej dojrzała
Deturi odpaliła swój Datapad, chwilowo ignorując towarzyszki, po czym jęknęła cicho.
- Dobra, dziewczyny, trochę się zagadałyśmy i moje zlecenie zmierza właśnie do portu lotniczego i chyba planuje zwiać z tej pięknej planety, a to nieco mi nie pasuje, więc sorki, ale powalczymy albo pogadamy kiedy indziej. Możemy nawet herbatę razem wypić, bo stanie na wietrze mi się nie uśmiecha.
Wskoczyła na swój grawiskuter zanim byle padawanki zdołały cokolwiek odpowiedzieć i po kilku sekundach była kilkadziesiąt metrów dalej.
Ahsoka przez chwilę zastanawiała się, czy nie udać się za Zabójczynią, ale najwyraźniej sobie odpuściła, bo usiadła na najbliższym kamieniu i odchyliła głowę do tyłu.
- To odpowiesz mi w końcu na to pytanie, Ati?
Dathomirianka uśmiechnęła się radośnie i usiadła obok Ahsoki. Poczuła ulgę, że w końcu może zrzucić przed kimś maskę i być sobą. Ahsoka była najlepszą osobą do tego.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to znowu ty, Soka - powiedziała tonem zupełnie innym niż kilka chwil wcześniej. - Dopóki Deturi tu była nie mogłam ci wiele powiedzieć, ale wiedz, że się nie zmieniłam. Nadal jestem tą samą dziewczyną, którą poznałaś w Świątyni. Po prostu pracując dla Imperium nie mogę być zbyt wylewna, nie sądzisz?
- To czemu to robisz? - prawie wykrzyknęła Ahsoka. - Możesz uciec, zaszyć się gdzieś na Zewnętrznych Rubieżach, gdzie nie sięga Imperium - tam nigdy cię nie znajdą!
- Dobrze wiesz, że tego nie zrobię. Nie potrafiłabym żyć w ten sposób, znasz mnie przecież.. Potrzebuję adrenaliny, niebezpieczeństwa. Nie mogłabym siedzieć w jednym miejscu, nie teraz. Może za dziesięć lat, kiedy będę już dorosłą kobietą i zacznie mnie ciągnąć do czegoś stałego. Zresztą, praca w Imperium nie jest taka zła. No wiesz, płacą dobrze, atmosfera całkiem niezła, a szturmowcy prywatnie są całkiem mili. Zresztą teraz, kiedy jestem w Inkwizycji jestem pod bezpośrednimi rozkazami Vadera, nie Imperatora, więc jest lepiej.
Ahsoka uśmiechnęła się smutno. Atari miała całkowitą rację, jesli chodzi o jej charakter, ale praca dla Imperium nie mogła być dobra.
- Chciałabym powiedzieć, że to nie prawda, ale okłamałabym samą siebie - powiedziała po chwili. - Znaczy to, że nie wytrzymasz bezczynnie na jakimś zadupiu, a nie że szturmowcy są całkiem spoko - roześmiała się nerwowo. - To klony?
- Większość tak, ale z akademii wojskowych ciągle napływają ludzcy kadeci. - Uśmiechnęła się wesoło. - Nie uważasz w ogóle, że ta rozmowa z Deturi była nieco... absurdalna?
- Przyzwyczaiłam się, że żyję w oparach absurdu - roześmiała się Togrutanka.
- Co teraz z tobą będzie? - Atari zmieniła temat. - Ja wracam do "swoich", jeśli mogę tak powiedzieć. Mam tylko nadzieję, że nie powtórzy się ta sytuacja sprzed kilku miesięcy z tobą w roli głównej.
- Nie powtórzy się. Wyczuwam, że przede mną stoi ciemność, ale w postaci innej osoby. Ja zostanę taka jak teraz - odpowiedziała.
Za każdym razem, kiedy próbowała spojrzeć w przyszłość, za każdym razem przed oczami stawała jej postać w czerni, boleśnie znajoma i nieznajoma jednocześnie. Jednak nie Atari, Dathomirianka była jasna i chociaż przez jakiś czas Ahsoka podejrzewała, że zejdzie na drogę swojego klanu, jej ścieżka była jasna, mimo wykonywanej pracy.
- Oby - odparła Atari. - Nie chcę żeby Lord Vader w przyszłości wysłał mnie do walki z tobą.
Ahsoka od razu podjęła temat. Ten Sith był największą zagadką nowego porządku panującego na świecie. Pojawił się znikąd, przynosząc zgubę Republice.
- Własnie, Vader. Kim on jest?
- Nie mam pojęcia, ale mam wrażenie, że go znam... chociaż pewnie tylko mi się wydaje. Nie przejmuj się nim, teraz głównie Inkwizytorzy polują na Jedi, a większość z nich nie da szans osobie szkolonej przez Anakina - uśmiechnęła się serdecznie.
Te kilka zdań nieco podniosło Ahsokę na duchu. Zapomniała nawet o swoim wcześniejszym oburzeniu. Dobrze było w końcu porozmawiać z Atari będącą przyjaciółką, a nie przeciwniczką.

___________________________________________________
* Pozdro dla tych, którzy oglądają Rebels. Fajny serial, ale dopiero od końca drugiego sezonu. Wcześniej dość żałosny.
Jak widzicie, wróciłam do oznaczania perspektywy, żeby wszystko było nieco bardziej czytelne :)
Okazało się, że czytanie blogów daje coś czego mi permanentnie brakuje - wenę. 
Dlatego dedyk dla Magdy za danie mi linka do swojego bloga xD

NMBZW!

niedziela, 13 listopada 2016

Rozdział 6(78)



Szum silników podchodzącego do lądowania niewielkiego statku poinformował pogrążone w rozmowie Atari i Sheelan o przybyciu wyczekiwanych od dawna łowców nagród.
Atari, mimo powołania do Inkwizycji Vadera, nadal miała służyć tak samo jak wcześniej - tłumiąc bunty, a nie wyłapując ocalałych Jedi, jak reszta. I dobrze - eliminacja bezimiennych celów była mniej wstrząsająca niż ludzi, których znało się przynajmniej z widzenia.

Po rampie zeszły dwie osoby. Twarze miały zakryte chustami, ale z rozpoznaniem ich Atari nie miała problemu, chociaż do tej pory widywała ich tylko na słabej jakości zdjęciach i hologramach związanych z zabójstwem trzech dzieciaków, które Padme przygarnęła na Tatooine, bo akurat włączył jej się instynkt macierzyński. 
Anja ściągnęła nakrycie głowy i skinęła im głową na przywitanie.
- Cześć Atari.
Druga siostra przewróciła oczami.
- Po co ja skróciłam i przefarbowałam włosy i zmieniłam imię, skoro i tak wszyscy mnie poznają? - jęknęła. - Na dodatek nawet ludzie, którzy mnie nie znają.
- Przecież się znamy - odparła, bardzo rozbawiona tą sytuacją kobieta. - Znaczy zabiłam dwie dziewczynki, które znałaś. 
- Przepraszam, że się wtrącę, ale starsza akurat ci uciekła. Przy okazji, ja cię nie znam. Atari, tak? Kol Vares, miło mi. Jesteś Sithem, tak?
Skrzywiła się nieco. Posiadanie żółtych oczu i miecza świetlnego kojarzyła się niektórym aż za bardzo.
- "Zawsze dwóch ich jest. Nie więcej, nie mniej." - zacytowała zasłyszane kiedyś w Świątyni Jedi słowa Mistrza Yody. - Nie jestem nawet po Ciemnej Stronie. I nie planuję - dodała po chwili.

Prom na Slullust odleciał z ponad dwudziestominutowych opóźnieniem. Kol narzekał, że gdyby polecieli ich statkiem, dawno byliby w nadprzestrzeni, ale tylko Atari zwracała na niego uwagę. Anja wręcz ostentacyjnie grała w strzelankę na datapadzie, a Sheelan oglądała jakieś obrazki, nie zwracając uwagi na świat wokoło. 
Atari przyglądała się im uważnie, starając poznać ich przez Moc. Nie byli na nią ani trochę wrażliwi, więc nie mogli jej poczuć, co było bardzo wygodne. Sondując Anję, Atari natknęła się jednak na czarną dziurę. Łowczyni wydawała się być całkiem sztuczna, jakby nie potrafiła czuć. Przez chwile pomyślała, że Anja jest socjopatką, ale wystarczyło dotknąć umysłu Kola, by dostać wręcz podręcznikowy przykład socjopaty. Z kobietą było coś nie tak i chociaż sprawa była interesująca, nie była interesem Atari.

Zakłócenia Mocy wyczuła jeszcze przed wyjściem z nadprzestrzeni. Dwie znajome obecności zbliżały się do Sullust bardzo szybko. W Galaktyce oczyszczonej prawie całkowicie z ludzi wrażliwych na Moc, Atari potrafiła dostrzec ślady obecności znajomych Jedi bardzo wyraźnie, nawet kilka dni po ich obecności, ale teraz wszystko było niesamowicie świeże i wyraźne.
- Coś się stało, Atari? - zapytała Anja. - Gapisz się w jeden punkt na ścianie chyba od piętnastu minut.
- Nie... po prostu wyczuwam zakłócenia w Mocy.
- Może to po prostu Kol? Przegrał ze mną ostatnie trzy rozgrywki. No wiesz, męskie ego i tak dalej - uśmiechnęła się drwiąco.
- Wcześniej przegrałaś cztery razy - odgryzł się.
- Ale jak lecieliśmy na Coruscant było dwa do jednego dla mnie!
- Wy jesteście parą? - zapytała rozbawiona Sheelan. - Bo kłócicie się jak stare małżeństwo.
- My?! - wykrzyknęli razem, zwracając na siebie uwagę pasażerów, niezadowolonych z hałasu.
- W życiu - wzdrygnęła się Anja.
- Najwyżej w koszmarach... - dodał Kol.

Kiedy w końcu wylądowali na zaniedbanym lądowisku, Atari nie mogła otrząsnąć się z przeczucia, że coś się wydarzy.
- Przepraszam, ale muszę was na chwilę opuścić - powiedziała i zanim jej towarzysze zdążyli cokolwiek odpowiedzieć wybiegła z płyty lądowiska.
Wypożyczyła skuter z biura stacjonującego tuż przy wyjściu z budynku lotniska i wyleciała z miasta, kierując się jedynie przeczuciem i Mocą.
______________________________________________________
Wow, napisałam! Najlepsze jest to, że następny rozdział już gotowy i tylko ten jakiś taki niechętny do powstania.


NMBZW!

poniedziałek, 7 listopada 2016

Rozdział 5(77)



Wraz z dziesięcioma innymi zabójcami stała na mostku flagowego niszczyciela dowodzonego przez samego Lorda Vadera. Stali na tyle oddaleni od załogi, że nie dało się ich usłyszeć, nawet gdyby rozmawiali głośno.
Atari stała w milczeniu, obserwując każdego z zebranych. Dwóch z nich znała ze Świątyni Jedi. Wyższy od niej o co najmniej trzydzieści centymetrów Pau'anin był dawniej strażnikiem Świątyni. Drugi był całkiem przystojnym mężczyzną koło trzydziestki. Indywidualista, który nie zdecydował się na padawana. Reszty nie znała, ale ich żółte oczy doskonale świadczyły o tym, kim są. Chociaż nie, kojarzyła jeszcze jedną z nich. Kobietę z krótko przyciętymi, jasnymi włosami i dwoma charakterystycznymi tatuażami zaczynającymi się w kącikach ust. Różniła się nieco od swojej poprzedniej wersji, ale bez dwóch zdań, to musiała być ona.
- Ventress - syknęła cicho.
Kobieta odwróciła się w stronę Atari i uśmiechnęła się drwiąco.
- Przyjaciółka padawanki Skywalkera - mruknęła. - Akurat ciebie się tutaj najmniej spodziewałam.
Nastolatka skrzywiła się, słysząc to określenie.Wolałaby być kojarzona z Padme niż z "padawanką Skywalkera".
- A ja powinnam się ciebie tutaj spodziewać - powiedziała.
Atari zmarszczyła brwi. Ventress była Dathomirianką. Była padawanka nie wiedziała, jak do tej pory mogła tego nie zauważyć, ale był to niezaprzeczalny fakt.
- Wojny Klonów już się skończyły, a ja nie jestem Jedi, więc uważam, że powrót do korzeni będzie najlepszym rozwiązaniem, siostro.
Ventress szybko ukryła zaskoczenie, które na chwilę zmieniło jej zazwyczaj obojętne oblicze.
- Jesteś z klanu Sióstr Nocy? - zapytała z niedowierzaniem.
Atari uśmiechnęła się lekko.
- Nie pamiętam zbyt wiele z tamtego krótkiego okresu, ale tak, urodziłam się tam.

Kiedy Vader wszedł na mostek, Atari miała wrażenie jakby powiało chłodem. Brakowało tylko mrocznej muzyki oznajmiającej, że przyszedł pan i władca. Atari delikatnie sięgnęła ku niemu Mocą, mając nadzieję, że Sith niczego nie wyczuje.
Ledwo zdusiła krzyk. Jego obecność była tak przytłaczająca, tak mroczna i... znajoma. Zerknęła na Ventress, ona też była zaniepokojona. Vader emanował tak silną ciemną stroną, że Atari nie potrafiła przypomnieć sobie, kogo jej przypominał.
- Zostajecie powołani do Inkwizycji - powiedział bez zbędnych wstępów. - Wszyscy potraficie posługiwać się mieczami świetlnymi i macie pojęcie o Mocy. Będziecie pod moim przywództwem i moje rozkazy będziecie stawiać na pierwszym miejscu.
Przerwał, ale raczej nie oczekiwał od żadnego z nich odpowiedzi. Cisza, która zapadła była przerywana jedynie głośnym oddechem Lorda Sithów. W Mocy czuć było wyraźne zaniepokojenie niektórych zebranych.
- W waszych datapadach powinny się właśnie pojawić wszystkie informacje dotyczące nowej pracy i stanowiska.
Odszedł, nie zaszczycając własnie powołanych Inkwizytorów spojrzeniem. Po co pofatygował się na miejsce, by poinformować ich o nowym przydziale, Atari nie wiedziała. Może po prostu uważał, że nawiązanie kontaktu z żołnierzami jest właściwe.
Odpaliła plik, który wyświetlił się w skrzynce odbiorczej i przestudiowała. Miała być drugą siostrą, czego by to nie oznaczało. Po przejrzeniu hierarchii była nawet zadowolona. Nad nią była jedynie Ventress, jakiś nieprzyjemnie wyglądający Zabrak i ów Pau'anin ze Świątyni Jedi.
Następna wiadomość zepsuła jednak namiastkę jej dobrego nastroju. Jej partnerką nadal była Sheela.

Idź do jaskini, powiedział. Tam znajdziesz odpowiedzi, powiedział... Jasne. Gdyby jeszcze na Dagobah było pięć jaskiń, to nie byłoby problemu, ale te cholerne jaskinie były na każdym kroku i z każdej z nich wiało Ciemną Stroną, stęchlizną i rozkładającymi się szczątkami roślin i zwierząt. Jednym słowem: niezachęcające. Na dodatek Mistrz Yoda chyba zapomniał, że ta cholerna puszcza nie rozciąga się na dwóch czy trzech kilometrach kwadratowych, ale na całej planecie, która do najmniejszych nie należała! I jakie odpowiedzi miał znaleźć, skoro żadnych nie szukał? Interesowało go oczywiście, gdzie są Wido i Atari, szczególnie ona. Ostatnio widział ją chyba wtedy, gdy nieumiejętnie wyznał jej miłość i się wycofał. Chciałby też wiedzieć, czy dziewczyna odwzajemnia to uczucie, ale o to Mistrzowi Yodzie na pewno nie chodziło o uczucia i przywiązanie. Nie potrafił sobie jednak wyobrazić spotkania z nią.
"Hej, Atari, może mnie poznajesz, przyjaźniliśmy się ze sobą jakieś piętnaście lat. Przy okazji kocham cię, ale ty o tym oczywiście nie wiesz, bo jestem debilem i nie wykorzystałem żadnej sytuacji, by ci o tym powiedzieć." Każda wizja była mniej więcej tak samo nieprzyjemna, więc odpuścił.
Mimo tego, że przez cały czas biegł zamknął oczy i otworzył się całkowicie na Moc, by jak najszybciej dotrzeć do celu, który jak na razie był jedną wielką niewiadomą. Miał szukać zła.
Wyrwał się jeszcze bardziej, starając się umysłem ogarnąć najbliższe dwa kilometry kwadratowe. Bariera Ciemnej Strony, na którą trafił wypchnęła jego umysł z powrotem do ciała. Potknął się o jeden z licznych korzeni pokrywających powierzchnię i boleśnie uderzył o ziemię, przetaczając się kolejne kilka metrów, idealnie pod wejście do największego skupiska zła na Dagobah - Jaskini Ciemnje Strony.

_____________________________________________________
Długo mnie nie było, a jak jestem to z opóźnieniem. O dziwo nie zaszkodziło to blogu, który ma już 45000 wyświetleń :O Mam nadzieję, że do końca roku dobiję do 50000 :D Takie małe świąteczne życzenie <3
Dedyk dla wszystkich obserwatorów - co tam, że bloga czytają tylko dwie/trzy osoby :D

NMBZW!


niedziela, 9 października 2016

Ponad Nami

  18 BBY

 Kiedy tylko ją zobaczył, przyćmiła urodą wszystkie kobiety spacerujące po Królewskim Parku w centrum Theed, chociaż w rzeczywistości nie wiedział, co go tak bardzo w niej zauroczyło. Drobna budowa, jasne włosy, które wiatr ciągle pchał jej do oczu, niebieskie oczy. Tak, to musiały być oczy. Błękitne jak czyste niebo nad nimi.
   Rozmowa szła im łatwo, zupełnie jakby znali się od dawna. Od słowa do słowa, dowiadywali się o sobie coraz więcej. On - najmłodszy syn imperialnych urzędników. Ona - jedyna córka średnio zamożnego handlarza. Jaen całe życie spędził na Naboo, a Raya od najmłodszych lat podróżowała wraz z ojcem po całej galaktyce aż w końcu stała się na tyle dorosła, by zamieszkać samotnie na rodzinnej planecie Naboo.

***
16 BBY

Siedzieli w ich ulubionym miejscu w mieście - niewielkiej kawiarni w centrum. Z ich miejsc mieli idealny widok na wypełniony ludźmi i obcymi istotami główny plac w Theed oraz przepiękny pałac królewski górujący nad całym miastem.
- Raya?
- Tak?
- Długo nad tym myślałem i uważam, że powinniśmy się usamodzielnić. Nie możemy wiecznie żyć z tego, co dają nam rodzice.
Dziewczyna westchnęła, ale nie przerwała mu.
- Skończyłem szkołę wojskową - kontynuował. - Jeśli wstąpiłbym do wojska, otrzymywałabyś co miesiąc sporo kredytów, mogłabyś urządzić nam tutaj mieszkanie, a ja wróciłbym za dwa lata i moglibyśmy razem zamieszkać.
- A pomyślałeś o tym, że możesz nie wrócić? Wojsko to nie jest zabawa! Możesz zginąć!
Jaen ujął jej dłoń i uśmiechnął się pewnie.
- Przecież nie ma żadnej wojny.
- A zbrojne pacyfikacje?
Jaen parsknął śmiechem i spojrzał na ukochaną z pobłażaniem. Jej ojciec pewnie nasłuchał się propagandy podczas swoich podróży i przekazał ją ślepo wierzącej w niego córce.
- To tylko rebelianckie gadanie. Przecież to tak nie wygląda. Chyba w to nie wierzysz, Raya?
- No nie wiem. Tata podróżuje po całej galaktyce i widzi jak to wygląda poza głównymi planetami Imperium. Imperium wcale nie jest wspaniałe.
- Na pewno lepsze od skorumpowanej, zakłamanej Republiki.
- A rebelianci?
- Bandyci.

***

- Obiecaj, że wrócisz.
- Obiecuję.
Przytuliła go tak mocno, jakby to było ich ostatnie spotkanie, jakby chciała go tak trzymać aż do końca świata.

***
15 BBY

Wszędzie wokół latały strzały, wybuchy wybijały w powietrze ziemię po obu stronach. Wszyscy czekali na wsparcie bombowców z powietrza. To one miały przesądzić, kto wygra tę bitwę. Wszystko zależało od tego, którzy piloci szybciej przedrą się przez wielką bitwę nad nimi.
Jaen strzelał już automatycznie, całkowicie polegając na swojej zbroi, która potrafiła zatrzymać większość pocisków.
Rebelianci pozwalali sobie na coraz więcej śmiałych starć, na co Imperium musiało odpowiedzieć zdecydowanie. Przez te dwa lata służby Jaen zdążył zrozumieć, że walka po żadnej ze stron nie jest taka, jak podają media. Wszystko było zwyczajną strzelaniną, w której ludzie ginęli tak samo po obu stronach.
- Robimy wypad - usłyszał głos Daana w głośnikach w hełmie. - Na lewej zrobił się spory wyłom w szeregach tych szumowin. Jeśli przejdziemy tamtędy, damy radę przedostać się na ich tyły i ich wystrzelać. 
Jaen podniósł się z klęczek i nadal schylony pobiegł za czterema kolegami z drużyny. Inni szturmowcy ich osłaniali, więc nie musieli się tak bardzo przejmować rebeliantami.

Dzięki swoim białym zbrojom mogli wtopić się w tło przysypanego grubą warstwą śniegu lasu.
- Kierujemy się na północny zachód, tam się nas nie spodziewają. Yam, masz granaty?
- Jasne - zameldowała jedyna kobieta w całym batalionie.
- Kiedy dotrzemy, obrzucisz ich tak, by myśleli, że nadciągamy z południa, a kiedy się nabiorą, odstrzelimy ich i z ich pozycji wykończymy prawą stronę całkowicie.
- To dość ryzykowny plan - powiedział niepewnie Savio.
- Teoretycznie samobójczy - odparł Daan. - Ale ja wiem, że się nam uda.
- Ty i te twoje przeczucia - westchnęła Yam, ale po jej głosie słychać było, że podoba się jej ta akcja.
Szykowała już zresztą granaty.
- Moje przeczucia zawsze się sprawdzają.
- Uważaj, bo jeszcze cię za Jedi wezmą.
- No coś ty, Sav... przecież ja jestem żołnierzem z krwi i kości. Nie miałbym cierpliwości na te wszystkie bzdury. Na mój rozkaz... dajesz Yam!
Rozległy się wybuchy. Zgodnie z przewidywaniami, rebelianci pilnujący tego posterunku pobiegli w tamtą stronę, a Daan dał znak do ataku.
W ciągu kilkunastu sekund czerwone smugi pomknęły w stronę rebeliantów, trafiając ich w plecy. Ci, którzy się zorientowali, że zostali wprowadzeni w błąd, schowali się za barykadami i odpowiedzieli ogniem. Yam wyrzuciła termodetonator i padła na ziemię, krzycząc do reszty by zrobili to samo. Jaen posłusznie wykonał rozkaz i od razu poczuł na plecach gorąc, którego nie zdołała zablokować nawet zbroja.
- Yam, co to było, do cholery! - wykrzyknął Daan, próbując ukryć podziw.
- Mój ojciec jest saperem - odpowiedziała dumnie.
Posterunek był zdobyty. Gdzieniegdzie płonął ogień, który wywołała ulepszona zabawka Yam.
- Chyba powinienem opowiedzieć o tobie ojcu... 
- Jeszcze tego nie zrobiłeś, Daan? - udała zdziwienie. - Pochwała admirała na pewno będzie ładnie wyglądała w CV.
- A co, planujesz zmienić robotę? - zapytał Jaen.
- No wiesz, przydałoby się więcej kasy, nie każdy ma za rodziców wyższych urzędników.
- Dobra, ludzie, pogadacie sobie później, mamy zadanie do wykonania - przerwał im Savio.
Przemknęli na tyły głównych oddziałów. Oprócz kilku niewielkich potyczek nie mieli większych problemów. Tutaj rzeczywiście było widać, że żałosny ruch oporu na tej planecie ma zdecydowanie za małe fundusze i jej szeregi nie są tak silne, by mogli bez problemu zabezpieczyć każdą stronę.
- Przydałyby się AT-DP - mruknął Savio.
- Musimy sobie poradzić bez nich.
Ukryli się za prowizorycznymi barykadami i zaczęli ostrzelać nieliczną prawą stronę od tyłu. Ostrzał po obu stronach wywołał lekkie zamieszanie, ale rebelianci zdołali się szybko przegrupować.
- Łaziki! - wykrzyknął Jaen.
Daan zaklął. Od strony centralnej zbliżały się do nich stare, republikańskie AT-TE, które aktualnie zostawały zastępowane w Imperialnej Armii AT-ST oraz AT-AT.  
- Ostrzeliwanie ich nic nie da!- krzyknął Savio, unikając pierwszej, dość niedokładnej salwy. - Jak podejdą bliżej będzie po nas, trzeba je rozwalić już teraz!
- Nie mamy takiego zasięgu, muszą podejść bliżej, strzelajcie w łączenia segmentów, to ich najsłabsze punkty! - rozkazał Daan.
Jak powiedział wcześniej Savio, blastery w tym przypadku nic nie dawały, ale dwa łaziki były nadal poza ich zasięgiem, więc granaty Yam były dla nich w tej chwili bezużyteczne. Na dodatek Rebeliantów wcale nie ubywało.
- Mówiłem, że to była misja samobójcza? - powiedział Savio.
- Strzelaj, a nie gada... Jaen! - wrzasnął nagle.
- Co..?
Odrzuciło go co najmniej kilka metrów do tyłu. Wylądował twardo na plecach. Pokruszone elementy zbroi wbiły mu się w ciału, powodując jeszcze więcej bólu. 
Ramiona i brzuch piekły go niemiłosiernie, jakby ktoś przyłożył mu do nich rozgrzane żelazo.

***
Leżeli na piasku nad jednym z pięknych jezior Naboo. Ciepłe promienie słońca padały na ich twarze sprawiając, że Jaen kręcił się bez przerwy, żeby znaleźć odpowiednią pozycję.
- Rebelianci stają się coraz silniejsi. Imperium z nimi walczy coraz poważniej, umiera mnóstwo ludzi po obu stronach. Skąd możesz wiedzieć, że nie będziesz jednym z nich?
- Pięć lat byłem w szkole wojskowej - odpowiedział. - Rozumiem na czym polega walka. Zresztą zbroje chronią szturmowców od wielu obrażeń. Tylko niektóre miejsca są szczególnie wrażliwe. Szanse, że mnie tam trafią są niewielkie. Nie przejmuj się tak bardzo.
- Boję się o ciebie.
Pocałował ją czule w czoło.
- Ej, kochanie, przecież potrafię o siebie zadbać.
- No wiem...

***

Obudził się w pomieszczeniu, którego biel z początku raziła go w oczy, jak słońce w środku lata. Kiedy jednak jego oczy przyzwyczaiły się do jasności, zrozumiał, że jest w szpitalu na "Karze", niszczycielu, na którym służył wraz z drużyną.
Po krótkiej chwili podjechał do niego robot medyczny, który kazał mu się położyć i wykonał wszystkie potrzebne pomiary. Jaen nie chciał przez to przechodzić, bo czuł się już całkiem zdrowy, ale sam od aparatury podtrzymującej życie nie mógł się odłączyć. Na szczęście robot sam to zrobił.
- Proszę się nie przemęczać w ciągu następnego tygodnia, podporuczniku. Admirał życzył sobie, by stawił się pan w jego biurze.
Jaen bez słowa przebrał się w swój mundur i wisiorek od Rayi, po czym wyszedł ze szpitala. Najpierw poszedł coś zjeść, bo podejrzewał, że przez cały jego pobyt w szpitalu dostawał jedynie zastrzyki.
Trwała akurat pora obiadowa, więc przy stoliku, który zazwyczaj zajmował, siedzieli już Daan i Yam. Wziął jedzenie i podszedł do nich.
- Cześć.
Yam podskoczyła na krześle, zaskoczona, a Daan uśmiechnął się radośnie.
- Jaen! Już się bałem, że cię tam wykończyli! Przepraszam. Gdybym wtedy nie...
- To nie twoja wina - przerwał mu Jaen. - Ale co to właściwie było?
Usiadł obok nich i zabrał się za jedzenie.
- Przeczucie - westchnął porucznik. - Dobrze wiesz, że w moim przypadku zawsze się sprawdzają, a tamto było takie wyraźne, że nie potrafiłem się powstrzymać. Miałem wrażenie, że już dostałeś. 
Jaen poklepał przyjaciela pokrzepiająco po ramieniu. Jego szósty zmysł tyle razy uratował im życie, że tego jednego razu nie mógł mieć Daanowi za złe. 
- A tak w ogóle, to gdzie Savio?
Zapadła krępująca cisza, a to mogło oznaczać tylko jedno. Oparł głowę na rękach i przez chwilę również siedział w ciszy, wspominając kolegę. Savio miał szorstki charakter, ale zawsze był dobrym przyjacielem, a przede wszystkim genialnym żołnierzem.
- To dzięki niemu udało nam się rozwalić te łaziki - powiedział w końcu Daan. - Yam pobiegła się tobą zająć, a Savio wziął od niej granaty i wyrzucił je w ostatniej chwili. Zastrzelił go jakiś cholerny rebeliancki pies. Yam odstrzeliła mu łeb.

***

Po kilkunastu minutach oczekiwania, wszedł do gabinetu admirała Tenanta. Stanął na baczność i zasalutował. 
- Usiądź. - Jaen wykonał polecenie. - Chciałbym ci pogratulować udziału w tak ryzykowanej akcji poprowadzonej przez mojego syna. Porucznik Daan poniósł już konsekwencje tego wypadu. I tak były one bardzo delikatne dzięki waszej wygranej.
Jaen nie sądził, że admirał wezwał go do siebie tylko, żeby pogratulować udanej akcji, więc siedział cicho.
- Postanowiłem, że za osiągnięcia i poświęcenie na polu walki, należy się pany awans na stopień porucznika.
Jaen starał się, by jego twarz nie wyrażała żadnych większych emocji, ale awans był dla niego sporym zaszczytem. Dzięki szkole wojskowej, od razu został sierżantem, po roku dostał awans na podporucznika i przenieśli go do nowo uformowanej drużyny dowodzonej przez Daana.
- Tak jest, panie admirale.
- Będziesz dowodził plutonem trzecim. Podporucznik Yamena Miles została mianowana na pana zastępce. W twoim plutonie będzie jedna drużyna specjalna, na której czele staniesz. Podoficerów w niej służących poznasz jutro.
- Przepraszam, panie admirale, ale co z naszym dotychczasowym dowódcą, porucznikiem Tenantem? 
- Został przeniesiony do plutonu dwunastego stacjonującego w sektorze Chommel. 
Wrócił do przeglądania dokumentów, co było jawnym znakiem, że wizyta jest już skończona.
Jaen zasalutował i wyszedł z gabinetu. Musiał porozmawiać z Yam o tym wszystkim.

***

Nie był pewny, czy się cieszy z powodu awansu. Do tej pory dobrze mu się pracowało pod rozkazami Daana w ich niewielkiej drużynie. Wcześniej było ich dziewięcioro, jak być powinno, ale podczas walk z terrorystami na Coruscant w wybuchu zginęło aż pięciu szturmowców, z którymi do tej pory pracowali. Fakt, że nikogo im nie dołożyli rzeczywiście był podstawą do podejrzeń, że niedługo zostaną rozwiązani.
- Jaen? 
Zza zakrętu wyszła Yam. Wracała najwyraźniej z siłowni, bo ubrana była w zwyczajny podkoszulek i spodnie, zamiast w typowy dla niej mundur.
- Cześć, Yam. Musimy pogadać.
- Też tak myślę - odparła.
Udali się do kajuty ich drużyny i usiedli na łóżku, które dawniej zajmował Savio.
- Jesteś teraz moim dowódcą. - Uśmiechnęła się niepewnie.
- Partnerem - poprawił. 
Widać było, że bo tym stwierdzeniu nieco jej ulżyło. Atmosfera znowu była taka jak zawsze - swobodna.
- Martwi mnie ten pluton trzeci - kontynuował Jaen. - To przecież ludzie od pacyfikacji. A my mamy być na dodatek oddziałem specjalnym od tego. Nigdy się nie rwałem do takiej roboty.
- Ja też nie, ale przecież nie powiem, że nie chcę tego robić. Tylko... jeśli wpadniemy w ręce Rebeliantów, zabiją nas bez sądu.
- Mam nadzieję, że nie będziemy musieli tego nigdy przeżywać. Może nawet nie będziemy musieli uczestniczyć w zbyt wielu akcjach - powiedział, chociaż sam w to do końca nie wierzył.
Nie teraz, kiedy na kresach Imperium wybuchało tak wiele konfliktów.
- W ogóle od jakiegoś czasu zastanawiam się... często bawisz się tym wisiorkiem. Jest dla ciebie ważny? No wiesz, zawsze go zakładasz.

***

- Będę tutaj czekać - wymruczała mu w ramię.
- Wrócę za dwa lata i już na zawsze z tobą zostanę.
- Nie zapomnisz o mnie?
- Nigdy! - zaprzeczył gwałtownie.
Ujęła go za dłoń i zacisnęła jego palce na niewielkim, okrągłym przedmiocie.
- To naszyjnik mojej babci. Dziadek podarował jej go, kiedy wyruszał na wojnę, żeby jej o nim przypominał. Chcę żeby teraz przypominał ci o mnie.
Zawiązał podarunek na szyi i przyjrzał się zawieszce. Była prosta, ale piękna. Nie wiedział, co przedstawia wyryty na niej wzór, ale nie zapytał. Lubił tajemnice.
Pocałował Rayę w usta. Kochał to. Jest wargi były miękkie i delikatnie, idealnie wpasowywały się w jego wargi.
- Dziękuję - wyszeptał.


***
- Narzeczona mi go dała, kiedy odlatywałem do armii. Ma mi o niej przypominać.
- To ty masz narzeczoną?! - wykrzyknęła, kompletnie zbita z tropu.
- No jakoś od dwóch lat - roześmiał się. - A ty?
- Męża.
- Co? - wykrzyknął jeszcze bardziej zaskoczony niż Yam przed chwilą.
Z tego, co pamiętał Yam miała dwadzieścia dwa lata, normalnie ludzie w tym wieku się uczą, a nie biorą ślub. Sam dopiero kiedy skończył dwadzieścia trzy zdecydował się oświadczyć Rayi, ale ślub planował dopiero po skończeniu służby.
- Pochodzę z Hapes. Tam to normalne. Ale akurat tam standardy normalności są zupełnie inne niż w reszcie Galaktyki. Więc się stamtąd wyrwałam. Jeszcze by mi dzieci kazał rodzić. - Wzdrygnęła się, jakby wizja posiadania niemowlaka była dla niej najgorszą możliwością.
- Cześć! - do pokoju wpadł Daan i rzucił się od razu na swoją pryczę. - Ech, teraz już nie mogę ci rozkazywać - jęknął, nie kryjąc rozbawienia.
- Nadal jesteś wyższy stażem - odparł Jaen, przechodząc na swoje łóżko. - Ja bym chętnie się z tobą zamienił W sektorze Chommel jest Naboo, a na Naboo czeka na mnie narzeczona.
- To ty masz narzeczoną!
- Serio jestem aż tak szkaradny, że oboje musicie aż krzyczeć po usłyszeniu, że ktoś mnie jednak zechciał?

***

W hali, po zakończeniu musztry, żołnierze ze specjalnego oddziału plutonu trzeciego ustawili się w dwóch szeregach według stopni wojskowych i stażu. Większość było sierżantami i tylko dwoje z nich: Sala Saavan z Tatooine oraz Olle Zidane nosili odznaczenia starszego sierżanta. 
Jaen szybko przekazał im najnowsze rozkazy i przedstawił swoje oczekiwania, co do działalności grupy. Starał się nie okazywać stresu, który odczuwał i chyba mu to wyszło. Jedynie Yam doskonale wiedziała, co mu w duszy gra i uśmiechała się do niego pokrzepiająco.
- Podporuczniku Miles, starsi sierżanci Saavan i Zidane, zostańcie. 
- Tak jest!
Odprawieni szturmowcy odmaszerowali, została tylko ich czwórka.
- Spocznij. Kto z was wcześniej służył w plutonie pacyfikacyjnym? 
Nikt się nie odezwał. Jaen już wiedział, że to będzie ciężka praca.

***

Okazało się jednak, że nie jest to praca trudna. Co prawda nieprzyjemna. Jaen nie czuł się dobrze strzelając do cywili, którzy czasem nie mieli nawet jak się bronić. Oczywiście najczęściej mieli tej broni zdecydowanie za dużo, a ich opór zadawał więcej szkód planecie niż, jak zamierzali, Imperium. Dopiero na Anaxes pluton trzeci natknął się na większy problem - żałosny ruch oporu, który zaczął się rozwijać na zewnętrznych rubieżach, postanowili wspomóc ruch oporu na planecie.
Wszystko układało się dobrze, jego oddział specjalny był już prawie u celu, kiedy nad ich głowami przeleciały X-Wingi, a wszystko wokół zaczęło wybuchać. Stał pośród tej katastrofy i nie miał gdzie iść, widział Yam, której udało się uciec z terenu bombardowania. Olle, któremu siła wybuchu po prostu oderwała głowę.
Nagle poczuł, że dostał w łączenie zbroi miedzy udem a brzuchem. Laser przebił się przez ubranie i wypalił skórę.
Jael padł na kolana i wtedy zobaczył napastnika. Dokładniej napastniczkę. Oddał strzał, zanim zorientował się kogo tak naprawdę widzi. Jasne włosy i te niebieskie oczy, które odznaczały się nawet przy tej odległości, jaka ich łączyła.
- Raya...

***

W jakiś sposób udało mu się podnieść z ziemi. Mimo potwornego bólu, miał tylko jeden cel - chciał dotrzeć do dziewczyny, która kilka lat wcześniej zawładnęła jego sercem, a teraz chciała sprawić, by przestało ono bić.
Szedł do niej na miękkich nogach, rana w boku dawała o sobie znać przy każdym, nawet najmniejszym ruchu.
Wystrzeliła dwa razy, mimo jego podniesionych rąk. Jedna z laserowych błyskawic musnęła jego nogę, ale zbroja skutecznie zablokowała strzał, który wywołał jedynie niewielki ból. Rebeliantka ledwo trzymała broń w trzęsącej się dłoni, ale nie poddawała się.
Widać było idealnie, że jest zaskoczona jego zachowaniem, ale gdyby tylko mogła wycelować zastrzeliłaby Jaena bez chwili wahania. Odblokował zapięcia i powoli ściągnął hełm. Kiedy spojrzał na nią ponownie, tym razem własnymi oczami, była jeszcze piękniejsza niż zwykle, mimo brudu i krwi pokrywających jej twarz.
Uklęknął obok niej i ujął jej twarz w dłonie. Uśmiechała się niepewnie, ale jej oczy błyszczały ze szczęścia i poczucia winy.
- Raya...
Nie wiedział, co ma właściwie powiedzieć. 
- Jesteś z plutonu trzeciego - wyszeptała.
W jej ustach zabrzmiało to jednak jak najgorsza obelga. Zapragnął nagle zakryć symbol jednostki, uważanej przez Rebeliantów za jedną z najgorszych.
- Od kiedy?
- Dwa miesiące. Od kiedy dostałem stopień porucznika i objąłem dowództwo nad plutonem - odpowiedział. 
- Jesteś mordercą.
- Jestem żołnierzem - odpowiedział automatycznie.
Nie miała prawa mówić mu takich rzeczy. Jeszcze kilka minut wcześniej zabiła jego dwóch kolegów i próbowała zastrzelić jego. 
- Egzekutorem Imperium...
- A ty Rebeliantką. Jak mogłaś... - przerwał.
Kiedyś nie miała nic przeciwko Imperium, nie spierała się, kiedy powiedział, że chce wstąpić do armii. A teraz była w stanie go zabić w imię grupki buntowników...
- Kocham cię - powiedziała, jakby chciała go przeprosić. - Ale twoi... koledzy - wypowiedziała to słowo z ogromną odrazą - zamordowali mojego tatę. Oddział trzeci po prostu... - rozpłakała się na wspomnienie straty.
Chciał ją przytulić, pocieszyć, ale nie potrafił. Bał się, że Raya go odepchnie, okrzyczy. Będzie obwiniał za stratę rodziny. Zresztą śmierć jej ojca to nie był powód do stawania przeciwko Imperium. To głupota!
- Jaen... - wyszeptała.
Z jej ust popłynęła strużka krwi.
- Raya! - wykrzyknął przestraszony.
Chwycił ją za dłoń i przytrzymał głowę ukochanej. Umierała, a on nie mógł nic na to poradzić. Nie chciał jej stracić. Była Rebeliantką, powinien ją zabić. Ale kochał ją bardziej niż szanował Imperium.
- Nie zostawiaj mnie - powiedział zdławionym głosem.
Nie potrafił powstrzymać łez spływających mu po policzkach. To nie tak miało być. Miał do niej wrócić po dwóch latach. Mieli zacząć wspólne życie, wziąć ślub w jakimś pięknym miejscu, mieć dzieci...
- Obiecałeś, że wrócisz. - Uśmiechnęła się słabo. - Jesteś tutaj... bardzo cię kocham... Jaen.
Jej ciało zwiotczało, ale usta nadal układały się w delikatny uśmiech, w którym zakochał się kilka lat wcześniej. Zgasły jej oczy, błękitne jak czyste niebo ponad nimi.

***

Przez wizjer w hełmie wpatrywał się w płonące ciało Rebeliantki, którą kochał całym sercem. Razem mieli budować ich wspólne życie i przeszkodził im w tym konflikt. Nie rozumiał, dlaczego zdecydowała się na walkę po stronie Rebelii, wiedząc, że on jest szturmowcem, ale zaakceptował to. Ostatecznie, obiecał jej kiedyś, że będą razem aż do końca, że wróci. Dotrzymał słowa.
Teraz jego jedynym celem była służba w armii Imperium. 

***

A potem pokonały go pluszowe misie.

THE END
_________________________________________________
Nie mogłam się powstrzymać, wybaczcie xD
Chciałam napisać zabiły, ale nie potrafię rozstawać się z bohaterami :(
W kwestii wyjaśnienia, Rebelia, którą znamy z SW tutaj dopiero się rozwija, a rebeliantami nazywam po prostu członków ruchu oporu na różnych planetach.

NMBZW!

niedziela, 25 września 2016

Rozdział 4(76)



Kiedyś moje życie spowijało światło, które miało nigdy nie zgasnąć i towarzyszyć mi w każdej minucie mojego istnienia. Tą jasnością była Moc, która mną kierowała i stanowiła największa podporę w trudnych czasach. Ale potem światło stawało się słabsze, jakby ktoś zmienił żarówkę na energooszczędną. 
Nastały jeszcze cięższe dni. Wybuchy, strzały, zniszczenie i śmierć. Mnóstwo śmierci niewinnych cywili oraz żołnierzy traktowanych przez całą Galaktykę. Wszystko było szare i smutne. Nadzieja na koniec ciągłego okrucieństwa powoli umierała. Nastawienie ludności stawało się coraz gorsze.
Zdrada.
Odrzucenie.
Ból.

Fear is the path to the Dark Side.

Bałam się nowego życia i świata, którego nie udało mi się poznać od swojej naturalnej strony. Nie byłam przygotowana do życia bez treningów, rozkazów, walki i mistrza.
Przez mój strach straciłam ludzi, których kochałam najmocniej, za którymi byłam w stanie skoczyć w ogień i wiedziałam, że są w stanie zrobić to samo. Rzuciłabym się w przepaść, żeby złapać spadającą przyjaciółkę i razem przyjąć śmierć lub wypracować sobie ratunek.

Fear leads to anger.

Byłam wściekła,bo zostałam zdradzona przez osobę, której zawsze ufałam, z którą spędziłam wiele wspaniałych i strasznych chwil. Razem opłakiwałyśmy porażkę lub wychodziłyśmy zwycięsko z bitew. Na Radę, która okazała się być zaślepiona i nie potrafiła dostrzec prawdy, kryjącej się za kurtyną Ciemnej Strony.

Anger leads to hate.

Ona zaprzepaściła wszystko, odrzucając przyjaźń i pogrążając się w nienawiści do świata. Ja znienawidziłam ją.
Dałam się zwieść tej części Mocy, z którą walczyłam od zawsze. Nie zauważyłam, kiedy zbliżyłam się do granicy. A kiedy ją przekroczyłam, wszystko przestało mieć dla mnie znaczenie.
I wtedy światło zgasło.

Hate leads to suffering.

Zaprzepaściłam wszystko i cieszyłam się tym. Dopiero, gdy spotkałam tą, za którą byłam w stanie oddać życie, poznałam prawdziwą naturę Ciemnej Strony.
Wątpliwości sprawiły, że cierpiałam.
Nie potrafiłam żyć z mrokiem w jedności. To nie było właściwe, zabijało mnie oraz moje światło, z którym żyłam przez siedemnaście lat.
Każda chwila, każde miejsce przypominało mi o ludziach, których kochałam. O poważnej Atari, wiecznie roześmianym Chazerze, zamyślonym Wido i spokojnej Mirlei. I chociaż wszyscy zostali bardzo zmienieni przez wojnę ich przyjaźń zdawała się trwać nieprzerwanie i być nawet silniejsza niż przed wojną.
Teraz nie potrafiłabym spojrzeć im w oczy. Bałabym się, że zobaczę w nich nienawiść, ból i wspomnienie straty.

There is no chaos, there is harmony.

Ale gdziekolwiek byli, miała, nadzieję, że są bezpieczni i pamiętają o beztroskich latach, które spędzili razem w Świątyni. Gdy nie wisiało nad nami widmo wojny i nic nie wskazywało na to, że kiedyś ich drogi rozejdą się całkowicie. Ona pamiętała doskonale. Właśnie te wspomnienia o cieple, radości i siostrzanej miłości sprawiły, że Ahsoka była w stanie pokonać ciemną stronę. Pokonała chaos szalejący w jej umyśle i duszy, osiągnęła harmonię z Mocą, która wydawała się być tak odległa i nieosiągalna. Ale jednego nie mogła wyrzucić ze swojej głowy. Nie potrafiła osiągnąć spokoju, bo doskonale wiedziała, przez kogo jej życie stało się pasmem cierpienia i niekontrolowanej nienawiści.

There is no good without evil.
Przez jednego człowieka, który miał wizję galaktyki pod rządami Ciemnej Strony, światło upadło wraz z Zakonem Jedi. Zdławione przez dym, płomienie, laserowe pociski wystrzeliwane z broni klonów oraz tego, który miał być zbawicielem. 
Wszystkiemu winne było Imperium.

Nazywam się Ahsoka Tano i żyję, by obalić tyranię Imperatora.
Nie stoję po żadnej ze stron. Jestem Szarą Jedi.

_____________________________________________________
Cieszycie się? Wiem, że się cieszycie. Ahsoka Tano wróciła, świętujmy wszyscy razem!
I w ogóle te rozdziały są takie krótkie, a ja nie potrafię napisać nic długiego :___: Nie na blogi, bo oczywiście zadanie domowe na historię zajmuje mi dwie strony i i tak jest mało -.-.
Weno wróć, nie bądź świnia, potrzebuję cię!
Dedyk dla tych, którzy chcą xD

NMBZW!

sobota, 17 września 2016

Rozdział 3(75)


Dagobah

- Mistrzu, czego właściwie chcesz mnie nauczyć? - zapytał Chazer.
Już od kilku godzin medytował, nie zwracając uwagi na komary, wilgoć i chłód, przez który przemarzł do szpiku kości. Dni na Dagobah mijały, a on powoli zaczął przyzwyczajać się do ciągłej obecności Wielkiego Mistrza Jedi. Chazer był niezmiernie szczęśliwy, że nie tylko on przetrwał Rozkaz 66. Ten moment, w którym poczuł śmierć tak wielu bliskich mu ludzi, był chyba najgorszym w jego życiu. Czuł ich ból. Miał wrażenie, że widzi upadających Mistrzów, którzy próbują walczyć ze zdradzieckimi klonami. Kiedy zobaczył Yodę, powróciła nadzieja na odbudowanie Zakonu. Najpierw jednak musieli pokonać Imperium Galaktyczne, co wydawało się być niemożliwe. Sithowie triumfowali, a resztki Republiki zostawały niszczone żelazną pięścią Imperatora.
- Spokoju zaznać musisz, padawanie. Tylko on pomoże przetrwać ci próby, które cię czekają.
- Próby na Rycerza Jedi? - zapytał, nie przerywając medytacji.
Jego głos brzmiał jak echo, podobnie jak słowa Yody.
- Nie tylko. Gdy Dagobah opuścisz, bardzo wiele spraw, które mogą cię przerosnąć cię czeka, przeczuwam. Dlatego twój trening tak ważny jest. Niespokojny i żywiołowy jesteś. Emocjom dajesz zwieść. A kodeks głosi:
- Nie ma emocji - jest spokój - powiedział Chazer automatycznie.
I zamilkli, pogrążając się w medytacji. Chłopak nagle zauważył, że Mistrz Yoda w ogóle nie odpowiedział na jego pytanie, ale nic nie zrobił. Skoro Mistrz trzymał go w niewiedzy, znaczyło to, że tak musi być. A na to, że było to strasznie irytujące, Chazer nic nie mógł poradzić. Zreszta, Mistrz Yoda uwielbiał podtrzymywanie napięcia i gierki słowne. Po czternastu latach chłopak zdołał się przyzwyczaić.

Coruscant

Atari skuliła się w kącie, siedząc na łóżku w swoim pokoju. Mieszkanie w Imperial City zakupiła za pieniądze, które zbierała od kiedy tylko trafiła do Świątyni. Padme zawsze upierała się, że dzieci powinny dostawać kieszonkowe i dawała je Atari nawet wtedy, kiedy wyszło, że nie są w ogóle spokrewnione. No, ale Padme wiedziała o tym od samego początku, ale nawet po wszystkim nazywała ją kuzynką i traktowała jak rodzoną siostrę. Najwspanialsza kobieta na świecie. Szkoda, że sprawy musiały się otoczyć właśnie TAK.
Gdyby wszystko poszło inaczej, Atari nie musiałaby teraz okłamywać wszystkich. Nienawidziła swojej pracy, ale nie była gotowa na śmierć. Po prostu stchórzyła. A teraz musiała grać. Bo ściany zawsze miały oczy i uszy. Nie byłaby Jedi, gdyby nie wiedziała o agencie IBB, chodzącym za nią i Sheelą jak cień. Była pewna, że donosi o wszystkim Palpatine'owi. "Ku chwale Imperium" - fanatyczna głupota i tyle. Istoty, które musiała zabić nie umierały od razu - Atari chciała, by ginęli godnie, przekonani o swoich ideałach lub w walce. Nie poddając się. Bo im więcej takich, jak oni, tym większa szansa na to, że Imperium upadnie, a Imperator straci władzę. Chociaż skrycie Atari miała nadzieję, że wpadnie do zsypu na śmieci i zostanie zgnieciony przez jego ściany. Ewentualnie mógłby go zabić Vader. Jeden opętany szaleniec to zawsze lepiej niż dwóch. Ucznia zawsze można spróbować przeciągnąć na dobrą stronę, jeśli nie jest doszczętnie przeżarty ciemnością. Zresztą zawsze można znaleźć ocalałych Jedi i zrobić jakąś rebelię o wiele lepiej zaplanowaną niż te wybuchające na mało znaczących planetach.
Atari wolała myśleć pozytywnie - tylko to ją ratowało przed pogrążeniem się w bólu, który spowodowała śmierć jej wielkiej rodziny, którą byli Jedi. Każdej nocy śniły jej się ruiny świątyni oraz ból, który czuła podczas wykonywania Rozkazu 66. Codziennie medytowała, żeby przywołać spokój i jasną stronę, a także odnaleźć, gdzieś tam w głębi Galaktyki, odnaleźć choćby najmniejszy ślad jej przyjaciół, ale nic nie czuła. Nawet najmniejszego tropu! A przecież nie zginęli! Wyczułaby to, na pewno. Ukrywali się, na pewno się ukrywali. Ale ona nie mogła nawet ich poszukać. Była związana z Imperium tak długo, aż ono nie upadnie. Sama wybrała sobie taki los i teraz musiała za to zapłacić bardzo drogo.

______________________________________________________
Jak fajnie napisać krótki rozdział, w którym jest tyle bełkotu xDD No ale czasem trzeba i tak (co z tego, że tak jest bez przerwy), 
A tak swoją drogą, witajcie po wakacjach! 
:_______________________________________________:
Tak, ja też się nie cieszę... :/ Trzecia gimnazjum smutna rzecz, szczególnie, że będę musiała się rozstać z kilkoma genialnymi ludźmi, dzięki którym wszystko było lepsze :) 
No, ale jeszcze cały rok, to mnóstwo czasu :) Życzę wam wszystkim, żeby ten rok był dla was szczęśliwy i pełen wspaniałych wrażeń!

NIECH MOC BĘDZIE Z WAMI WSZYSTKIMI!



niedziela, 4 września 2016

Ta dziewczyna...




Ta dziewczyna od Sithów

Jeśli ktoś pomyślał, że Mirlea Rossen po usłyszeniu w holowiadomościach informacji o zamachu stanu i orędzia kanclerza straciła rezon, jest w błędzie. Wyglądała na zdziwioną, to fakt, ale kto normalny by się nie zdziwił, gdyby właśnie publicznie oskarżono go o zdradę Republiki, dla której walczyło się przez ostatnie trzy, długie lata pełne cierpienia i śmierci.
Chazer siedzący na fotelu drugiego pilota również zachował spokój i jedynie zmarszczył czoło, jakby coś mu ewidentnie nie pasowało.
- Mirleo, moja droga przyjaciółko - zaczął bardzo oficjalnie, ale Mirlea znała zbyt dobrze ten jego charakterystyczny błysk w oku, by nie wiedzieć, że od powagi mu bardzo daleko. - Ja to ogólnie jestem poza informacjami, ale tak się zastanawiam, czy popełniłaś ostatnio jakieś niewielkie wykroczenie? No... na przykład próbę przejęcia władzy w Republice? Nic nie sugeruję, ale to dość niepokojąca sytuacja.
- Nie przypominam sobie - odpowiedziała. - Ostatnim zamachem był chyba ten Barriss... Kaan, a ty może o czymś wiesz? - zwróciła się z uśmiechem do swojego ucznia.
Dzieciak był jeszcze bardzo młody i niedoświadczony. Gdyby jego mentorka pokazała, jak bardzo w rzeczywistości jest wytrącona z równowagi. Nie mogła się przed nim rozpłakać, chociaż właśnie całe jej życie rozpadło się na miliard kawałeczków i nigdy nie miało już wrócić do oryginalnej formy.
Chłopiec jednak mimo opanowania starszych Jedi, trząsł się, ledwo powstrzymując płacz. Miał w końcu tyko dwanaście lat. Mirlea dotknęła jego umysłu, żeby chłopiec się nieco uspokoił. Niewiele to dało.
- M-mistrzyni... co się teraz z nami stanie? - zapytał przez łzy.
Chciała powiedzieć coś, co podniosłoby Kaana na duchu, dało nowy cel w życiu, ale... ona sama nie wiedziała, co będą robić. Zakon Jedi dawał im całe życie, a bez niego trudno było się odnaleźć.
- Wszyscy Jedi będą chwytani i mordowani - powiedział Chazer. - Trudno mi to mówić, na prawdę, ale uważam, że najlepszym wyjściem będzie, jeśli zdecy...
- Chaz, nie owijaj w bawełnę, błagam - przerwała mu Mirlea.
- Musimy się rozdzielić. Wiem, to szalone, ale to nasza jedyna szansa.
Kaan się przeraził. Mirlea doszła do tego samego wniosku, co Chaz. Nie mieli innego wyjścia.
- Nie płacz Kaan, ale łatwiej będzie nas wyśledzić, jeśli będziemy podróżować we troje.
- Dlatego też - wtrąciła się Mirlea - wiem, co z tobą zrobić i w twoim wypadku jest to najlepsze. Odstawimy cię na Korelię do twoich rodziców.
- Jesteś pewna? Imperium będzie szukać.
- To Korelianie - uśmiechnęła się. - Tacy jak oni wiedzą, jak oszukać władzę.

Chazer jednak nie zamierzał lecieć na Korelię. Poprosił, żeby wylądowali na Tralusie, jednej z planet układu koreliańskiego i tam się z nimi pożegnał. Wyszedł właściwie bez niczego. W cywilnych ubraniach z plecakiem na plecach, w którym znajdowało się kilka kredytek, komplet ubrań na zmianę, racje żywnościowe na tydzień, medpakiet oraz dobrze ukryty miecz świetlny, z którym chłopak nie chciał się rozstać za nic w świecie. Oczywiście nie była to jego jedyna broń. Chazer Motess bez blastera to nie Chazer. Mirlea nie wiedziała, co planował i jak ma zamiar przeżyć samotnie na dość nieprzyjaznej planecie, ale on najwyraźniej miał plan, którego jej brakowało.
Dopiero później zdała sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie widziała swojego przyjaciela ostatni raz w życiu.
Niedługo później, Mirlea skierowała statek ku Korelii. Kaan, który podniesiony na duchu widząc swoją ojczyznę, odzyskał humor, siedział na fotelu drugiego pilota i zgrabnie operował pulpitem sterowniczym.
- Za dziesięć sekund wejdziemy w atmosferę - poinformował.
Jak na komendę, statek nagle się zatrząsł i zaczął nabierać prędkości, pokonując kolejne warstwy atmosfery. Stary gruchot, jak pieszczotliwie określali przydzielony im przez Republikę statek, okazał się mieć starą, ale dobrą elektronikę.
Wylądowali na cywilnym lotnisku.
- Idź do pokoju i się przebierz. Ktoś mógł nas widzieć nas na lotnisku w Świątyni.
Sama również poszła do swojej sypialni i zmieniła strój Jedi na zwyczajny, cywilny. Czarne spodnie, biała tunika, którą dostała na urodziny od Atari. Przyjrzała się sobie w lustrze i chwycił nożyczki. Jej włosy, długie do połowy pleców, leżały na podłodze. Zamiast ślicznej fryzury, Mirlea miała krótkie, nierówno przycięte kosmyki. Zbyt często widać ją było w Holonecie, żeby mogła wyglądać tak jak wcześniej. Kaanowi rozpoznanie nie groziło, ale i tak wolała podjąć nawet najmniejszy krok bezpieczeństwa, jakim była zmiana ubrania.
Chłopiec czekał na nią w sterowni, ubrany tak, jak każdy dzieciak z Korelii. Widać było, że czuje się dziwnie bez stroju Jedi i miecza świetlnego przy pasie. Broń leżała na fotelu drugiego pilota. Mirlea włożyła ją do torby, obok swojej.

Rodzice Kaana mieszkali na przedmieściach Tyreny w ładnym, jednopiętrowym wiejskim domku ogrodzonym wysokim plotem. Za domem aż po horyzont widać było zielone pole.
Chłopiec wpatrywał się w miejsce, w którym mieszkał przez pierwsze lata swojego życia bez niepotrzebnego sentymentu. Mirlea podejrzewała, że chłopiec nie pamiętał nawet jak wygląda jego matka. Pewnie nawet nie był pewny, czy to właściwy dom.
Mirlea zadzwoniła domofonem przy furtce. Po chwili drzwi od od domu się otworzyły i stanęła w nich młoda kobieta.
- Już idę! Mikrofon w domofonie nam się zepsuł, więc i tak byśmy nic nie pogadały.
Otworzyła furtkę i zaprosiła ich do środka, bez żadnych pytań. Przyglądała się jednak z zaciekawieniem Kaanowi.
Wnętrze domu było bardzo przytulne. Usiedli we troje przy stole w kuchni, a robot stojący przy ścianie poszedł zrobić dla nich kaf.
- Jestem Kamina - przedstawiła się dziewczyna. - Rodzice zaraz do nas dołączą.
- Nazywam się Rossa - skłamała Mirlea.
Kaan nie zdradził nic, przyzwyczajony do takich zagrywek.
Do kuchni weszła kobieta w średnim wieku, a za nią mężczyzna. Kiedy tylko zobaczyła Kaana, uśmiechnęła się i podeszła do chłopca.
- Urosłeś.
Ona wiedziała. Po prostu wiedziała. Mirlea nie rozumiała w jaki sposób, bo kobieta widziała syna ostatnio jakieś dziesięć lat temu. Czyżby to był ten słynny instynkt macierzyński? Przecież czuć było, e nie jest ona wrażliwa na Moc, a jednak... Ciekawe, jak silny musi być ten instynkt u kogoś obdarzonego Mocną. Nie żeby chciała to odkrywać na sobie.
- Dzień dobry, mamo. - Kaan nie bardzo wiedział, co ma zrobić w tej sytuacji.
Matka jednak wybawiła go z opresji i przytuliła.
Mirlea przykleiła pod stołem niewielki mikrofon, który przesyłał na statek wszystko, co zostało wypowiedziane w salonie i ulotniła się z pokoju, odwracając uwagę od siebie Mocą.
Za trzy dni mikrofon przestanie działać i się rozpadnie, a ona będzie wiedziała, czy wszystko potoczyło się dobrze, czy nie.
Teraz pozostało jej tylko wrócić na statek i obrać kurs na Korriban. Nie do domu tylko tam, gdzie będzie mogła pomedytować w samotności. Wśród Mocy tych, którzy szepczą w jej głowie. Wśród ich grobowców.

Ten chłopak z cmentarza



Leżał tutaj, pod jego nogami w jednej z przemysłowych części Coruscant. Ale nie było to takie, jak sobie wyobrażał przez ostatnie kilkanaście lat! Wszystko poszła nie po jego myśli, wszystko! 
Miał ochotę coś rozwalić, ale nie chciał zachowywać się jak niepełnosprawny psychicznie i niestabilny emocjonalnie dzieciak.
Mimo wszystko... to nie miało tak być.
Czarnoskóry Jedi, którego tak bardzo pragnął zabić Kol był już zabity. Teraz mężczyzna mógł tylko popatrzeć na to zmasakrowane ciało, które najwyraźniej spadło z wysoka i rozbiło się o ziemię. Jego ręka zniknęła, ale miecz świetlny, dziwnym trafem, leżał tuż obok ciała.
Kol schylił się i podniósł broń. Kiedy wcisnął przycisk na rękojeści, ostrze zalśniło fioletowym blaskiem.
- Ktoś go pięknie urządził - stwierdził Kol, wyłączając miecz świetlny.
Włożył broń do plecaka.
- Chciałabym poznać tego, kto go załatwił. Rękę uciął Jedi, to pewne. No i jest dość mocno porażony prądem. Ciekawe co mu zrobili - roześmiała się Anja, opierająca się o brudną ścianę budynku. - Ważne, że jest martwy.
Kol kopnął bezwładne ciało i z satysfakcją usłyszał chrzęst kości złamanej pod wpływem kopnięcia.
- Właśnie straciłem cel życia. Ciekawe uczucie.
- Mówisz? Ty miałeś przynajmniej coś ambitnego... ja ganiałam po całej Galaktyce za rodziną jakiejś dziewuchy i za nią samą. Gdybym nie dostała za to kupy kasy, rzuciłabym to w cholerę. 
- To gdzie teraz idziesz?
- Szczerze? Nie mam pojęcia. Chyba poszukam jakichś zleceń. Ty też mógłbyś - uśmiechnęła się nikło. - Jesteś dobry.
- Może.
- Moglibyśmy zostać partenarami. Znaczy... dobrze mi się z tobą pracuje i tyle. Nic więcej.
- Jasne - odparł od razu.
- Co?
Przypatrywali się sobie przez chwilę w milczeniu. Żadne nie chciało się odezwać pierwsze, aż w końcu Kol się odważył.
- Mówię, że możemy współpracować.
Wymienili uścisk dłoni.
- Oby to była owocna współpraca. Inaczej cię wywalę ze spółki.
- Tak wiem, na śmietnik i w czarnych workach.

_____________________________________________________
Nie ma w tym one-shocie Wido i Ais. Dlaczego?
Będą się oni przeplatać przez dalsze części opowiadania, więc nie było sensu tutaj o nich wspominać. Historia Wido będzie wytłumaczona w którymś z rozdziałów. Avis jeszcze będzie miała swoje pięć minut.

Niech Moc będzie z Wami!