sobota, 20 września 2014

Rozdział 34

Mirlea


Już wiedziałam po co trafiłam do tej jaskini. Oczywiście miało to związek z moim przekleństwem i przodkami. Jak zwykle muszą wściubiać nos w nieswoje sprawy. Wbrew wszystkim prawom muszą wychylać się z grobu i mieszać mi w życiu. Chyba im się nudzi...  o oczywiście już kilkadziesiąt razy starali się rozwalić galaktykę i muszą się jakoś odstresować, a mieszanie mi w głowie i kierowanie przeznaczeniem to przecież świetna zabawa! Dla nich. Ale teraz koniec z myśleniem o martwych, ale żywych kretynach. Muszę przemyśleć aktualną sytuację. A więc stoję sobie w wielkiej grocie. Chyba wielkości świątyni Jedi. Cała jest obsypana kryształami do mieczy świetlnych. Były one jedynym źródłem światła i mimo, że były ich tysiące, wszędzie panował półmrok i niewiele można było zobaczyć. Tylko jeden punkt był idealnie widoczny. Kryształ, który wzywał mnie tutaj od samego początku. Piękny, ale przerażający. Po prostu mój. Oczywiście jego krwistoczerwony kolor i bijąca od niego ciemna strona idealnie wpasowała się w plany przodków. Wszystko, by mnie pognębić. I teraz tylko pytanie: co ja mam do cholery zrobić!? Siedzieć tu i czekać całą wieczność, czy spróbować wziąć ten kryształ i zobaczyć, co się stanie.
- Nie.- powiedziałam
Pewne przeczucie mówiło mi, że jak wezmę kryształ, moje przeznaczenie będzie się kierowało jedynie ku ciemnej stronie. Zawsze tak jest, kiedy człowiek ma przodków, którzy z łatwości tobą kierują. Ech... Niedługo pewnie dojdę do końca mojej drogi. I będę musiała wybierać. 
I wtedy zdałam sobie sprawę, że kryształ spoczywa w mojej ręce, a jaskinię powoli spowija mgła. Dostałam nagle zawrotów głowy i upadłam. Ale nie poczułam, że moje ciało obija się o kamienie. Za to ciepło i poczucie bezpieczeństwa ogarnęło moje ciało i umysł. A potem była tylko porażająca biel, która z każdą sekundą malała i odsłaniała różne przedmioty. Było tak przyjemnie. To uczucie było tak niesamowicie realne. Powoli zapominałam, co się działo przed moim wejściem do groty, a o niej samej pomagał mi pamiętać jedynie ciepły ciężar w mojej dłoni. Zaciskałam na nim palce z całej siły, mimo że chciałam się go pozbyć. Rzucić go jak najdalej od siebie. Tylko że jakaś część mnie nie pozwalała mi na to. Zaciskała moje palce i nie pozwalała dojść do głosu chęci pozbycia się kryształu. Zorientowałam się, że mam zamknięte oczy. Rozchyliłam najpierw jedną powiekę, a potem drugą i z ulgą zauważyłam, że jestem w szpitalu na pokładzie któregoś ze statków Republiki. Przypomniałam sobie, że walczyliśmy na Korribanie, a kiedy już wygraliśmy i zaczęliśmy wykonywać ostatnie powierzone nam zadania, poczułam niewyobrażalny ból, a w mojej głowie rozpoczęła się ogromna kłótnia, jakby ktoś puścił mi prosto do ucha jedną ze sprzeczek w senacie ustawiając głośność na full. A potem była tylko ciemność i te okropne głosy! Aż współczuję senatorom, ż muszą ciągle to przeżywać. Ja bym zwariowała. A potem obudziłam się...
Za nic nie mogłam przypomnieć sobie, co robiłam we śnie. Wiedziałam, że coś robiłam i mgliście pamiętałam grotę, w której był ten kryształ, ale nic więcej. I o co chodzi z tym kryształem? Wydaje mi się, że był czerwony, a teraz jest biały i podłużny. Ech... Pamięć płata mi figle. Tylko ciekawe jak ten kryształ przeszedł ze snu do realnego życia.
Westchnęłam cicho i uniosłam się do pozycji siedzącej. Za oknem niebieskie i białe promienie przemijały z ogromną szybkością. Czyli, że jesteśmy już w nadświetlnej. Wracamy na Coruscant.

Chazer
Wiedziałem, ze ktoś wtedy walczył! Może i wydawało mi się, że to słyszałem, ale na pewno to czułem! W końcu zawsze czuję, jak Atari jest w niebezpieczeństwie... Ale dlaczego? Rozumiem więź między mistrzem i padawanem, czy też najlepszymi przyjaciółmi, ale między mną, a Ati nie ma nic poza przyjaźnią. Często się kłócimy i mamy różne zdania na wiele tematów. Czasem doskonale się rozumiemy i ogólnie lubię z nią rozmawiać i dyskutować, bo ona jedyna nie widzi we mnie kompletnego kretyna, który zawsze się wygłupia i jest niezdarny, jak hutt w składzie porcelany. Ale żeby utworzyła się jakaś więź między nami, to nie wiem czemu. Ech... Nad tym to się nie powinienem zastanawiać. W końcu co ja będę filozofować. To nie oja działka. Ja tu tylko niszczę roboty. Pomyślałem. Podniosłem się z pryczy, na której spałem wraz z Wido. Ja na górze, a on na dole. Przeniosłem nogi za barierkę i zeskoczyłem lekko lodując na podłodze. 
Chyba odwiedzę Atari. Musi być smutna po tej przegranej walce.

Kilka minut później byłem już o krok od centrum medycznego. Składało się ono z sześciu pomieszczeń. Trzech normalnych sal uzdrawiania, ostrego dyżuru, gabinetu chirurgicznego i korytarza łączącego wszystkie miejsca. Atari leżała w jednej z trzech zwykłych sal całkiem sama. Wszystkie ranne klony, a było ich wyjątkowo mało, zapełniły jedną salę, a dla Dathomirianki nie było już miejsca. Za to Mirlea leżała na ostrym dyżurze, ponieważ nikt nie wiedział, co jej jest. Cóż. Logika robota medycznego... Przechodziłem właśnie obok tej sali i zauważyłem dziewczynę normalni siedzącą na  łóżku. Mirlea! Ucieszyłem się i mimo braku pozwolenia wszedłem do pomieszczenia.
- Cześć.- powiedziałem cicho. 
Nie chciałem jej przestraszyć. W końcu dopiero co się obudziła. Nie chciałem, żeby zasłabła, czy coś.
Obróciła się w moja stronę, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Atari ładniej się uśmiecha. Przemknęło mi przez głowę. Czemu o niej myślę? Przecież to tylko dziewczyna!
- Coś się stało? Jesteś rozdrażniony.
Jak zwykle zapomniałem, że przecież kiedy się nie bronię, inni Jedi mogą z łatwością wyczuć moje emocje.
- Nie nic. Nie zawracaj sobie tym głowy. Znaczy... Ech... Słuchaj to nic. Odpoczywaj lepiej. Byłaś nieprzytomna dwa dni.
- Co? Jejku. Nie spodziewałam się, że nie funkcjonowałam aż tyle. Ale cóż, to co się stało się nie odstanie. Zmierzałeś do kogoś?
- Ja? No... Nie, tak, nie ważne. Dopiero co się obudziłaś, muszę poinformować o tym Mistrza, będę już szedł.
- Czekaj.- zatrzymała mnie.- Jeżeli idziesz do Ati, to przekaż jej, że miałam rację. Tylko tyle. Ona na pewno zrozumie. 
- Okej...- powiedziałem niepewnie.
Wychodząc zamknął za sobą dokładnie drzwi i połączyłem się z Obi-Wanem.
- Tak?
Odpowiedź nastąpiła bardzo szybko, jakby mistrz spodziewał się połączenia.
- To ja Chazer. Szedłem odwiedzić Atari, zobaczyć, co z jej ręką i jak się czuje i przechodziłem obok sali Mirlei. Już się obudziła i chyba jest w dobrym stanie.
- Dzięki niech będą Mocy. Obawiałem się, że to coś poważnego. Dziękuję, że mnie powiadomiłeś. Niech Moc Będzie Z Tobą.
- I z Toba Mistrzu.
Kenobi się rozłączył, a ja szybkim krokiem skierowałem się do miejsca, gdzie przebywała Ati. Już i tak dużo czasu zmarnowałem na innych.

Wchodząc do sali przywitałem się, ale nie udzieliła mi odpowiedzi. Spała. Wyglądała tak uroczo. Przymknięte powieki, czarne włosy rozsypane po poduszce, jasna cera i śliczny, senny uśmiech. Wszystkie te elementy tylko pogłębiały jej urodę. Wyglądała tak słodko, tak bezbronnie. Idealnie.
- Chaz?- zapytała sennie, podnosząc się do pozycji siedzącej.
Otrząsnąłem się z zamyślenia i usiadłem na krześle obok jej łóżka.
- Cześć. Byłem u Mirlei i chciałem też sprawdzić, co u ciebie.
- Już się obudziła?- zapytała zaskoczona.
Skinąłem głową. Nadal trudno mi było cokolwiek powiedzieć. Przyłapała mnie na przyglądaniu się jej podczas snu. Dosyć dziwne.
- To cudownie! Już się bałam, że coś jej będzie.
Nagle skrzywiła się z bólu i złapała za ramię. Mruknęła jakieś przekleństwo w nieznanym mi języku.
- Właśnie, co z twoją raną.
Skrzywiła się lekko i przewróciła oczami. Sygnał, że nie chce o tym rozmawiać. Pewnie jak zwykle nie może znieść myśli o porażce. Starałem się w myślach wynaleźć jakikolwiek temat, żeby nie siedzieć w ciszy, ale mi to nie wychodziło. O pogodzie w nadświetlnej przecież z nią nie porozmawiam. "Ładna dzisiaj pogoda za oknem, prawda? Tak, wyjątkowo biało-niebiesko-czarno. To takie niesamowite." I wtedy przypomniałem sobie pewną rzecz sprzed kilkunastu minut. Mirlea.
- Kiedy byłem u Mirlei, to kazała mi powiedzieć. Nie wiem, o co właściwie chodzi, ale powiedziała, że zrozumiesz. Ona mówi, że miała rację. I tyle. Ona zazwyczaj ma rację więc nie wiem, co mogło was poróżnić, ale...
- Spoko...- powiedziała cicho czarnowłosa.
Spoglądała na mnie lekko zdziwiona, jakbym zrobił coś dziwacznego.
- Ja to rozumiem. Mógłbyś mnie zostawić samą? Muszę pomyśleć.
Ta wiadomość naprawdę wyprowadziła ją lekko z równowagi. Była jakaś nieobecna, ale zadowolona. Wyszedłem z sali, żegnając się z nią. Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi, ale nie potrzebowałem jej. Nie spodziewałem się, że ta dziwna sytuacja i tajemnicza wiadomość od Mirlei tak mnie zaciekawi. Po prostu nie przestawałem o tym myśleć. Co poróżniło dziewczyny i czemu Atari wyglądała jakby przez tą jedną wiadomość uwierzyła, że Mirlea miała rację.
- Pewnie jakieś babskie sprawy.- powiedziałem do pustego korytarza i skierowałem się w stronę swojego tymczasowego pokoju.
______________________________________________________________________
Nie wiem czemu ten rozdział jest taki krótki. Starałam się opisywać uczucia, wygląd, dialogi pisać, ale rozdział i tak jest króciutki... Wszystko co piszę jest strasznie krótkie. Ale nie mam innego pomysłu, co w tym rozdziale powinno się jeszcze znaleźć. Wszystko, co zaplanowałam na zakończenie tej serii o wydarzeniach na Korribanie. Mam nadzieję, że mimo rozmiaru się wam podobało :) Pod stronami jest ankieta. Proszę o głosowanie :)

NMBZW!





piątek, 5 września 2014

One Schot Chati/Nirlea cz.2





Nie napisałam tego w poprzedniej części, ale akcja o-s rozgrywa się kilka tygodni przed wydarzeniami z "Zemsty Sithów". I również mała informacja. Jeżeli będą wątki miłosne między bohaterami zaczną się one dopiero chwilkę przed ZS, albo w jej trakcie. 
Jeżeli nie pamiętacie, lub nie czytaliście (co jest potrzebne, by zrozumieć ten o-s) możecie przeczytać go TUTAJ.

Atari


Dopiero kiedy znalazłam się w moim pokoju pozwoliłam spływać łzom po twarzy. Właściwe nie wiem, czemu reagowałam na tamto zdarzenie tak emocjonalnie. Może po prostu... Może ja go naprawdę kocham? Wbrew zasadą Jedi chcę być dla niego kimś więcej niż przyjaciółką? Ale... On już wybrał. Chyba woli Deturi. Schowałam głowę w poduszkę i płakałam jeszcze mocniej, mimo że to nic nie dawało. Życie nie zawsze układa się tak jak tego chcemy. I chociaż trudno będzie mi się z tym pogodzić, powinniśmy być przyjaciółmi. W końcu uczucie się ulotni i zostanie przyjaźń, a to jest najważniejsze. Przynajmniej udowodnimy, że przyjaźń damsko-męska istnieje naprawdę. I chociaż ta myśl nie poprawiła mi humoru, przestałam płakać. Otarłam oczy i postarałam się ukryć moje uczucie do Chazera tak głęboko, że nigdy się do niego nie dokopię. Usiadłam na podłodze i już nie myślałam o sytuacji sprzed kilku chwil. Pozwoliłam mocy przepływać przez moje ciało. Mimo, że byłam w moim pokoju, odbierałam to już tylko małą cząstką mojego umysłu. Widziałam i czułam o wiele więcej niż zwykle. Medytacja odciągnęła mnie od świątyni i pozwoliła skupić się na o wiele ważniejszych wydarzeniach ostatnich czasów.

Ahsoka

Znużona wracała do pokoju po wielogodzinnym treningu z mistrzem Skywalkerem. Miała nadzieję na spędzenie krótkiego czasu jej pobytu w świątyni z przyjaciółmi, którzy w większości również w niej przebywali, ale Anakin nie dał jej spełnić tego pragnienia. Ciągle miała z nim długie i ciężkie treningi. Po jednym dniu była bardziej wykończona, niż podczas niektórych bitew z separatystami. Teraz otrzymała wolny czas do kolacji, ale była zbyt zmęczona, by chociaż zapukać do drzwi Barriss, albo Atari. Marzyła tylko o dotarciu do pokoju, wejściu pod odświeżacz i walnięciu się na łóżko. I tak zrobiła. Długa kąpiel tylko dodała jej zmęczenia. Kiedy tylko jej głowa dotknęła poduszki, Ahsoka zapadła w głęboki sen. 

Znajdowała się w pełnym drzew i kwiatów. Ahsoka wszędzie rozpoznawała to miejsce. Ukochane arboretum. Znała w nim każde miejsce. Przez trzynaście lat jej edukacji w świątyni odkryła wszystkie albo większość jego sekretów. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak długo tutaj nie zaglądała.
- Wszystko przez tę wojnę.- powiedziała togrutanka sama do siebie.
Rozejrzała się dookoła i coś jej nie pasowało. Dopiero po kilku chwilach dokładnych oględzin zauważyła dlaczego. Wszystko było dziwnie rozmazane. Niewyraźne. Czyli, że albo traci wzrok, albo nie jest tu naprawdę. Dla oceny swojej sytuacji spróbowała zerwać kwiatek, ale jej ręka przepłynęła przez niego, jakby nie napotkała żadnej przeszkody. Czyli, że to sen. Na szczęście mogła się poruszać. Moc jej podpowiedziała, że powinna się udać w stronę centrum arboretum. Do wielkiej fontanny, która była miejscem, przy którym kiedy była mała, zawsze spotykała się z przyjaciółmi. Nie wyczuwała, że ten sen będzie koszmarem, więc w podskokach Tano udała się do miejsca, w które prowadziła ją moc. Nie spieszyła się. Nie widziała do tego powodu. Po drodze oglądała niesamowite rosliny, które towarzyszyły jej od trzeciego roku życia, ale nigdy się nie nudziły. Teraz były w większości zielone, ale pojedyncze liście zaczynały już żółknąć. Jesień nadchodzi. Kiedy widziała już dobrze miejsce, wyczuła, że powinna się zatrzymać. Togrutanka usiadła pod pobliskim drzewem na zielonej, soczystej trawie i zaczęła przyglądać się wodzie tryskającej z dziobów ptaków i wielu innych rzeczy. Nagle usłyszała zdenerwowany głos.
- Przestań się tłumaczyć. Przegrałeś ten zakład. Dobrze o tym wiesz.
- A ty wiesz, że nie przegrałam go przez siebie. To on pojawił się niespodziewanie! Nie mogłem przy nim...
Zza zakrętu wyłonili się dwaj chłopacy. Około siedemnastoletni. Średniego wzrostu brunet o zielonych oczach i brązowooki blondyn. Obu z nich Ahsoka znała. Bruneta tylko z widzenia. Wiedziała, że ma na imię Zagen. Nazwiska nie pamiętała. Drugiego za to znała doskonale. Chazer Mottess. Chłopak, który kiedy byli dziećmi należał do jej klany, z którym przyjaźni się od znalezienia się w świątyni, aż do teraz. 
Nie widzą mnie- pomyślała.
Chłopacy dotarli już do fontanny, ale Ahsoka nadal ich doskonale słyszała. Może przez to, że to sen, a może dzięki temu, że jest togrutanką i ma zmysły wielokrotnie bardziej wyczulone niż ludzie. 
- Dobra, cicho bądź. Przegrałeś, więc wiesz co masz robić. A jak nie, to ci przypomnę. Musisz sprawić, że zawrócisz w głowie Deturi, jak najmocniej. A jeżeli nie, to wiesz, co zrobię. Mam na ciebie haka. A ty na mnie wręcz przeciwnie. Dobrze się zastanów. Tu chodzi nie tylko o twój honor. O! Właśnie masz szansę. Właśnie tu idzie. 
Ahsoka obejrzała się w stronę wejścia do arboretum. Pojawiła się tam wysoka blondynka. Ahsoce od razu zagotowała się krew w żyłach. Podstawowa reakcja na widok znienawidzonej dziewczyny. Nie ważne, czy to sen, czy cokolwiek innego. Jej ciało reaguje na nią zawsze tak samo. Deturi "Death" Killara. Najgorsze, co może stąpać po Coruscant. Jedyna osoba, którą zna, która dorównuje najgorszym szumowinom z całej galaktyki. Jak to kiedyś powiedziała Atari: Nie ważne, że wygląda jak anioł. Serce ma zgniłe jak stare ziemniaki. 
Blondynka podeszła do chłopaków i zaczęła rozmowę. Ahsoka zauważyła, z jakim obrzydzeniem Chazer patrzy na Killarę. Jak każdy z klany sarlacców. Blondyn kiedyś się z nią przyjaźnił bardzo mocno, ale teraz nie chce nawet o tym pamiętać. Chazer mimo, że na takiego nie wyglądał, nienawidził, jak ktoś krzywdzi jakichkolwiek ludzi. A jeżeli chodzi o przyjaciół, potrafił się rzucić do gardła za jedynie wyzwanie któregokolwiek. Zagen po chwili rozmowy popchnął Chaza na Deturi. Chłopak spojrzał na bruneta ze złością, ale on uśmiechnął się złośliwie. Niektórzy ludzie już tak mają, że są wredni. Deturi za to bardzo się spodobało, że Chazer przez chwilę był tak blisko niej. Złapała go za rękę i posadziła na ławkach przy fontannie. Zagen jedynie szepnął słyszalnie tylko dla blondyna;
- Zrób to teraz, albo wiesz, co się stanie.
Ahsoka chciała podejść do niego i walnąć go porządnie w ten brzydki ryj, ale powstrzymała się resztkami zdrowego rozsądku, ponieważ wiedziała, że jej pięść przeniknie przez głowę chłopaka, a on nawet jej nie zauważy, ale przysięgła sobie w duchu, że jak tylko się budzi i go zobaczy, brunet dostanie taki łomot, że przez miesiąc nie będzie mógł usiąść. 
Tym czasem Chazer pod przymusem zaczął rozmawiać z Deturi. W pewnym momencie położył dłoń na jej dłoni. Ahsoka powstrzymała odruch wymiotny na widok uśmiechu Deturi. 
CHAZER MA BYĆ Z ATI, CZY TEGO CHCESZ, CZY NIE TY WREDNY ODCHODZIE BANTHY!- krzyczała w myślach. 
Ahsoka w końcu od kilku lat już widziała, że Ati i Chaz czują do siebie coś więcej niż przyjaźń. Ale tym miała zamiar radować się dopiero po tym śnie/koszmarze, niepotrzebne skreślić. 
Ocknęła się z zamyślenia w idealnym momencie. Cieszyła się, że ma duchowe ciało, ponieważ gdyby nie, to na pewno, by zwymiotowała. Chaz i ten pies kath zbliżali swoje usta do siebie. I właśnie wtedy w plan weszła Atari. Patrzyła się zszokowana na to, co się dzieje przed jej oczami. I wtedy usta tej nietypowej pary złączyły się w pocałunku. A w oczach Ati pojawiły się łzy. Chazer szybko odczepił się od Deturi wyraźnie obrzydzony. Za to blondynka była rozanielona. Gdy Chazer spostrzegł dathomiriankę, zerwał się na równe nogi, ale ona odwróciła się i pobiegła do wyjścia.
- ATARI!- krzyknął Chazer z żalem, przepraszająco.
Obudziłam się nagle. Oddychałam szybko, jakby właśnie śniło mi się coś przerażającego. 
- Stang...- zaklęłam po cichu.- Jeżeli to się zdarzyło naprawdę, to...- warknęłam cicho. 
Na chwilę obudził się we mnie duch przodków. Dokładnie wiedziałam gdzie znajduje się Zagen. Chciałam do niego podbiec i rozszarpać gołymi rękami. Na szczęście się opanowałam, ale nadal miałam wielką ochotę odciąć mu ten durny łeb!
Może być już za późno na naprawę wszystkiego...- pomyślała Ahsoka.
Wzięłam komunikator z etażerki i połączyłam się z Chazerem.
- Tu Ahsoka. 
- Hmm? Sorki, ale nie jestem teraz zbyt skory do rozmów Soka. 
- Wiem, ze nie! Miałam wizję! Czy to co widziałam zdarzyło się naprawdę? Czy ty i Deturi...
- Ta-ak.- jęknął chłopak.- To było przez Zagena, on ma tamto nagranie, w którym ty i...
Co? Czyli, że on tam był? On był tym zagrożeniem, które wyczuwałam... To znaczy, że Chazer zrobił to... Dla nas? To właściwie nic, ale gdyby pokazał to nagranie mistrzom... Nie tylko ja bym ucierpiała, ale Luks także. To był tylko pocałunek, ale gdybym nie czuła zagrożenia mogło dojść między na mi do czegoś więcej... Czyli, że Chaz ryzykował, by nikt się nie dowiedział o tym, że Luks, to... Stang!
- Oddał ci je?
- Nie chciał, ale trochę go przymusiłem. Wcześniej wolałem nie używać przemocy, ale widocznie bez tego się nie obeszło.
- Będziesz miał kłopoty. Jesteś uziemiony. Jeżeli on powie mistrzom, że mu cokolwiek zrobiłeś, albo ty będziesz zagrożony albo my. 
- Nie interesujmy się teraz tym gnojkiem. Ja... Muszę iść do Ati.
- Spotkajmy się przy schodach na piętro dziewczyn. 
- Za pięć minut będę. 
Rozłączył się, a ja szybko przebrałam się w świeże ubranie i wyszłam z pokoju.
Mirlea

Walka na powierzchni zakończona tak jak i w kosmosie. LAAT/i już lecą. Kolejna wygrana bitwa. Niestety ostatnio coraz rzadziej republika zwycięża. Separatyści skądś wiedzą o wszystkich naszych ruchach. Nawet o planach, do których dopuszczani są najbardziej zaufani sojusznicy republiki, jak Kanclerz, Wielki Mistrz Yoda, Bail Organa i niektórzy członkowie Rady Jedi. 
Szum kanonierek zagłuszył moje myśli. Moja nadal odczuwająca odgłosy walk głowa zareagowała sprzeciwem. Zignorowałam okropny ból i pomogłam Wido wstać. Dostał od SRB w nogę. Idiota nie pozwolił obejrzeć rany medykowi, ponieważ "Ja sobie poradzę. Są inni o wiele ciężej ranni." Pomogłam mu wsiąść do kanonierki, która właśnie wylądowała. Za nami wchodzili żołnierze WAR. 
Szybko opuściliśmy planetę i dostaliśmy się na podniszczone krążowniki Republiki. Stracili "Grzmot", a "Wielki" był w opłakany stanie. Transporty przewoziły z niego wszystkie wartościowe rzeczy i większość żołnierzy na "Szpon" i "Zwycięzce". My wylądowaliśmy na "Szponie". Spojrzałam na moją Mistrzynię Adi Gallię, ale ona bezgłośnie powiedziała mi, że mogę odejść. Wido stał prosto, żeby nikt nie zauważył, że jest zraniony w nogę, ale Adi Gallia od razu wyczuła w Mocy, że coś mu jest. Przywołała go do siebie gestem. Chciałam mu pomóc, ale spojrzał się n mnie wzrokiem; "Dam sobie radę". Więc go puściłam. Chłopak o mało się nie przewrócił. Skrzywił się z bólu. Miałam ochotę mocno mu przywalić. Nie jest nawet w stanie samodzielnie iść. Złapałam go znowu, żeby nie upadł i zaprowadziłam do mistrzyni.
- Dzięki.- powiedział czarnowłosy.
Uśmiechnęłam się i skłoniłam przed Adi Gallią.
- Możesz odejść Mirleo. Nie martw się. Zaraz znajdzie się w szpitalu. 
Uśmiechnęłam się i poszłam do przydzielonego mi pokoju na statku. Małego pomieszczenia, w którym zmieściła się prycza do spania i miejsce na ubrania. Były tam też drzwi prowadzące do malutkiej łazienki. I właśnie do niej się udałam. Szczęśliwa, że mogę w końcu zmyć z siebie brudy bitwy, weszłam do odświeżacza.

Kilka godzin później, wracaliśmy już na Coruscant. Zostało jeszcze czterdzieści minut do wyjścia z nadprzestrzeni. Postanowiłam, że odwiedzę Wido w centrum medycznym, z którego jeszcze nie wyszedł. Droid medyczny kazał mu tam siedzieć aż do wylądowania w dokach WAR. Szłam spokojnym krokiem, zamieniając chociażby kilka słów ze spotykanymi klonami. Moim obowiązkiem, ale również przyjemnością było dodawanie im otuchy. Znałam wszystkie klony biorące udział w niedawnej bitwie. Wiedziałam, że zwracanie się do nich po imieniu i rozmowa przynosi im radość.
Wido nie spał, jak zalecił mu droid medyczny. Pół leżał, pół siedział. Było widoczne, że się okropnie nudził.
- Jak tam noga?
- Wszystko dobrze. Wszyscy uważają, że to coś strasznego, a to ledwie zadrapanie.
Był zdenerwowany. Ja chyba też bym w środku była lekko zdenerwowana, gdyby ciągle mi kazali siedzieć, nie ruszać się, a najlepiej spać. Takie rzeczy są po prostu irytujące, szczególnie wtedy, kiedy my jako Jedi dajemy sobie radę z takimi ranami, a zwykli żołnierze wręcz przeciwnie. Usiadłam na krześle obok jego łóżka.
- Wiem, że to denerwujące, ale kiedy jest okazja trzeba mimo wszystko dać się wyleczyć.
- Samo by się zagoiło po kilku dniach.
- Wiem. Na pewno.- Nie chciałam go denerwować.
Wolałam go uspokoić, zgadzając się z nim, jednocześnie broniąc Mistrzynię i robota medycznego. Wido wziął głęboki oddech, ale nic już nie powiedział. Przez kilkanaście minut w pomieszczeniu panowała cisza. Właściwie na tej sali nie leżał nikt. Pewnie wszyscy ranni zostali ulokowani w sąsiednim pomieszczeniu, w którym było więcej miejsc. Tylko Wido już się tam nie zmieścił.
- Przegramy tę wojnę... Czujesz to, prawda?
- Co!?- zachłysnęłam się powietrzem.
- Wiadomo, że wygramy. Nie ma opcji, żebyśmy nam się nie udało! Z Mistrzem Skywalkerem i Mistrzem Kenobim oraz resztą Jedi i taką wspaniałą armią nie możemy przegrać z bezmyślnymi robotami!
- Mirlea... Ostatni niesamowicie często się nam to zdarza. Do tego ciągle separańce wiedza o naszych tajnych planach, mają szpiegów na naszych okrętach bojowych, stoczniach i w senacie. Do tego produkują blaszaki na wielką skalę, a coraz więcej systemów się do nich przyłącza. Wszystko wskazuje na to, że wojna już niedługo się zakończy. I to nie zwycięstwem Republiki.
Niepewność i zdezorientowanie ścisnęło mnie w środku. Oczywiście, że też czasem tak myślałam, ale nigdy nie powiedziałam tego głośno. Zawsze miałam nadzieję, a tej chwili trudno było mi ją odnaleźć. Chciałam wierzyć, że nagle nam się uda i szala zwycięstw przechyli się na naszą stronę, ale...
- Wido... Wiem, że masz po części rację, ale mimo wszystko trzeba mieć nadzieję.
- Nadzieję?- przerwał mi chłopak.- Nadzieję? Co ty gadasz. Nasze wojska są coraz mniejsze. Ciągle giną Jedi. Nasz zakon podczas tej wojny zmniejszył się chyba o jedną czwartą! To ogromna ilość! Mistrzowie niedługo przestaną myśleć normalnie. Wszyscy będą pogrążeni w strachu. Tylko czekać, aż Dooku zaatakuje samo Coruscant.
Teraz to ja się wściekłam.
- I co?! Mam ci przyznać rację i zabić w sobie resztki nadziei na lepsze jutro? Wszyscy wiedzą, ze jest tak, jak powiedziałeś, ale niewielu to mówi, bo wierzą! Myślisz, że czemu wszystkie systemy się od nas nie odłączyły? Przecież mogą. Nikt im tego nie zabroni. Ale oni mają nadzieję! Zawsze wierzyli i będą wierzyć, że Wielka Armia i Jedi pokonają separatystów i przywrócą pokój! I wiedzą, że Kanclerz ich poprowadzi ku lepszej Republice. Ku Nowej Republice.
- Gadasz jak polityk. Nowa Republika?- parsknął śmiechem.- Nie istnieje rząd bez korupcji, afer i obłudy. I Kanclerz też zapewne nie jest taki jak się pokazuje w każdych wiadomościach, na spotkaniach, czy w senacie. Każdy polityk jest po prostu aktorem, który chce żeby mu było najlepiej, a inni niech się bujają.
Westchnęłam w myślach. Uspokoiłam się, bo mimo wszystko Wido miał sporo racji.
- A co ty się ostatnio za politykę bierzesz. Jesteśmy Jedi, nie zajmujemy się polityką.
Roześmiał się ironicznie. Nie takiej reakcji się spodziewałam.
- Nie zajmujemy... Skończmy tę rozmowę. Mamy zupełnie inne poglądy na ten temat. Ty nadal ślepo wierzysz w Zakon.
- Co!? O co ci chodzi?
- Nieważne. Możesz już stąd iść. Jakoś nie mam ochoty na rozmowę z tobą.- powiedział i odwrócił się na do mnie plecami.
Zagotowało się we mnie, ale nic nie powiedziałam. Wyszłam z sali. Chciałam być miła, ale to najwyraźniej nie wyszło. Czyli że jak zwykle przy tym idiocie! Czy on zawsze musi być taki denerwujący? Jak on i Chazer mogą być tak nierozłączni? Ech... Chyba nie jest mi pisane dogadywać się z nim. Mamy zbyt różne charaktery.


Wido

Gdybym nie podsłuchał wtedy tej rozmowy... Gdybym po prostu poszedł z Chazerem, wszystko byłoby jak dawniej. Ale teraz życie ze świadomością, że niedługo wszyscy zginiemy, a ja nie będę mógł uratować nikogo jest przytłaczająca. Po prostu nie potrafię tak żyć. Wszystko wyprowadza mnie z równowagi. I zawsze kiedy ktoś mówi o sytuacji w galaktyce, przypomina mi się sytuacja sprzed kilku tygodni. Może uda nam się jakoś to przeżyć, chociaż nie sądzę. Złowieszcze plany, które zostaną wcielone w życie najwyżej za kilka miesięcy. Może i pocieszające jest, że to będzie już koniec wojny, ale... I tak nie przyniesie to szczęścia galaktyce. Skoro Sithowie wygrają tę wojnę... A do tego nic nie mogę powiedzieć. I tak mi nie uwierzą. Bo kto by podejrzewał, że akurat te osoby są po przeciwnej stronie. Czasami po prostu chce się śmiać z tej bezradności.
- Proszę zażyć w końcu te leki, proszę pana!- powiedział z niespotykanym u robotów uczuciem.
Czarnowłosy bez entuzjazmu połknął kilka tabletek, po czym popił je jakimś tajemniczym płynem. Od razu ogarnęła mnie senność. Pomieszczenie zaczęła zakrywać gęsta mgła, a moja głowa opadła na materac. Pogrążyłem się w śnie bez snów.
Chazer

Od kilkunastu minut siedzieliśmy na schodach w świątyni i rozmawialiśmy o wydarzeniu sprzed półtorej godziny. Jeszcze nie ustaliliśmy, jak wytłumaczę wszystko Atari. W końcu taka sytuacja może zmienić nasze stosunki. Jeżeli ona cokolwiek do mnie czuje...
- Po prosu jej to wytłumacz. A ja w razie czego potwierdzę twoją wersję wydarzeń. Przecież jestem jej najlepszą przyjaciółką. Mi na pewno uwierzy.- powiedziała togrutanka.
- Nie sądzę. Przecież widziała tę sytuację, więc raczej nie uwierzy w prawdę.
- Ty wszystko widzisz w ciemnych barwach. Kochasz ją, co nie? Więc po prostu powiedz jej wszystko. Co do niej czujesz również. Miłość na wojnie jest najpiękniejsza.- uśmiechnęła się ciepło.
- A ty kogoś... Eee... Bardziej lubisz niż przewidują zasady?
Jej głowogony przybrały ciemniejszą barwę.
- No coś ty! Ja nie lubię się zakochiwać...
Jej wzrok omijał moją twarz i skakał gdzieś w bok w głąb korytarza.
Ciekawe kto to jest. Pomyślałem, ale nie zadałem jej tego pytania. Nie ma po co denerwować Ahsoki. Jeszcze by mi nie pomogła. 
- Dobra Chaz, słuchaj, bo mam plan...
___________________________________________________________________
A oto druga część o one shota. W końcu się pojawił. Pierwsza część pojawiła się przed Wielkanocą. 
Proszę o komentarze. One bardzo motywują mnie do pisania następnych rozdziałów. :) Rozdział pisany podczas słuchania evtisa, soboty, sbs i tfs więc nie ma tu zabawnych dialogów. Jest dosyć smutno. Ale ja tak zawsze mam, kiedy słucham patriotycznego rapu xD
Dziękuję za poświęcenie uwagi temu o-s i zapraszam do komentowania :)
NMBZW!!!