wtorek, 2 maja 2017

Rozdział 13(85)


    Siedzieli w mieszkaniu w milczeniu, dochodząc do siebie po wydarzeniach ostatnich kilku godzin. Pierwszy raz Atari widziała, by Imperium przeprowadziło tak szybką i cichą akcję. Do końca tygodnia o próbie przejęcia władzy będą wiedzieć wszyscy, ale teraz było cicho, Sullustanie żyli swoim codziennym życiem, nawet nie myśląc o tak odległych sprawach, jakim było Imperium i walka o władzę.
    Ciszę przerwało głośne pukanie do drzwi. Atari podskoczyła na fotelu, wyrwana z zamyślenia, ale najszybciej ze wszystkich ogarnęła rzeczywistość i ruszyła do drzwi, by otworzyć. Widok Allory za drzwiami nie zaskoczył ją tak bardzo, jak to, że Sullustanka rzuciła się Dathomiriance na szyję, mocno ją przytulając.
    - Słyszałam, że was zaatakowali! Nawet nie wiesz, jak się bałam, że coś ci się stało. Jak dobrze, że nic ci nie jest!
    - Nie przejmuj się tak bardzo. - Uśmiechnęła się do przyjaciółki.
    Zamknęła drzwi i zaprowadziła Allorę do salonu, gdzie już trochę bardziej zorganizowani łowcy nagród, rozmawiali o dzisiejszych wydarzeniach, omawiając akcję. Umilkli, widząc obcą dziewczynę. Wyglądali tak, jak powinni wyglądać w jej oczach - troje ludzi związanych dobrymi relacjami.
    - To jest Allora - przedstawiła ją Atari. - Alloro, to Sheela, przyjaciółka mojej siostry Anji i Kol jej... ten, chłopak - dokończyła, godnie znosząc mordercze spojrzenia pary partnerów, nie powstrzymując jednak szerokiego uśmiechu, który z jakiegoś powodu cisnął się jej na twarz.
    Sheela miała wyraźny problem ze stłumieniem śmiechu. Od dawna chciała powiedzieć tej dwójce prosto w twarz, że ich kłótnie i nienawiść naprawdę nie wyglądają przekonująco, wbrew temu, co oni o tym myślą.
    Atari posłała Anji złośliwy uśmiech i zaprowadziła przyjaciółkę do pokoju, gdzie mogły w spokoju porozmawiać.

    Allora wyszła niedługo potem, całkiem nieświadoma tego, jak ważne wydarzenia rozegrały się tego dnia na Sullust.
    - Zabiję cię - warknęła Anja.
    - Czemu? Jak inaczej miałam wytłumaczyć obecność chłopaka w naszym domu - wymyśliła Atari na poczekaniu. Nie miała zamiaru ginąć w najbliższej przyszłości, a tym bardziej, żeby jej mordercą miała być Anja.
    - Mogłaś powiedzieć, że to nasz brat!
    - Przecież nie jest do nas podobny.
    - Nie mogłaś go związać z Sheelą?
    - Mnie do tego nie mieszaj, nie mam zamiaru wchodzić wam w związek.
    - No nie! Co z wami jest nie tak, ludzie?
    - Obrażasz mnie, ja nie jestem człowiekiem - prychnęła Sheela.
    Atari obserwowała towarzyszy z rozbawieniem. Spodziewała się, że Anja się zdenerwuje, ale nie aż tak. Chociaż reagując w ten sposób potwierdzała tylko, jak bardzo niedojrzałe są jeszcze jej widoczne uczucia do Kola.
    - Przecież tak się mówi - jęknęła kobieta.
    - To w sumie trochę rasistowskie - zauważył Kol, który w końcu postanowił się wtrącić do rozmowy.
    - Pracujemy dla Imperium, nie oczekuj tolerancji - odparła Atari.
    - Po co mi ona? Jestem dla nich idealny, nie?
    - Zeszliśmy z tematu - zauważyła Anja.
    - Bo za dużo krzyczysz - prychnął chłopak.
    - Naturalna reakcja na głupotę - warknęła.
    Kol roześmiał się i objął dziewczynę ramieniem, wywołując u niej jeszcze większą złość.
    - To co, jesteśmy razem?
    - Zwariowałeś!?
    Odepchnęła chłopaka naburmuszona i teatralnie obracając się na pięcie przeszła do drugiego pokoju, tupiąc nogami niczym niezadowolone dziecko.
    - Co też ta miłość robi z ludźmi - skomentował Kol i opadł na kanapę ze śmiechem.
    Nagle przestała się śmiać z tej dwójki, czując przejmujący smutek i poczucie straty tak wielkie jakiego zaznała ostatnio podczas haniebnego rozkazu wydanego przez Imperatora, wtedy jeszcze Kanclerza.
    - Co jest, Atari? - zapytała Sheela, wyczulona na zmiany jej nastroju.
    - Nie wiem... - powiedziała cicho. - Nic takiego.. Wracajcie na Coruscant beze mnie - zarządziła. Oddam wam statek jak wrócę - zarządziła i nie czekając na reakcję osłupiałych przyjaciół wybiegła z mieszkania. Wzywało ją miejsce, które nie powinno tego robić. Planeta, która była od zawsze miejscem kultu jej największych wrogów. Korriban.
_____________________________________________
Tak, Sonia. Masz tę scenę xD Na twoje specjalne życzenie :D Wraz z dedykiem :*
To inne coś o co prosisz pojawi się... ale raczej w one-shocie.
Tradycyjnie proszę o 5 komentarzy.

NMBZW!

niedziela, 23 kwietnia 2017

Rozdział 12(84)


Kol

    Zamknął oczy. Nie potrafił jednak patrzeć na śmierć zaglądającą mu w oczy. Czekał na nią spokojnie, był na nią gotowy od tego dnia, kiedy stracił wszystko.
    Ale ona nie nadeszła.
    Dźwięk upadających ciał i stukot broni uderzającej o ziemię był kojący, ale jednocześnie niepokojący. Otworzył oczy i nadal widział wycelowane w jego stronę blastery, ale tym razem nie dzierżyli ich Sullustanie tylko odziani w charakterystyczne białe pancerze żołnierze. 
    Szturmowcy uratowali im życie. Nigdy nie spodziewał się po nich takiej celności. Prędzej spodziewałby się, że zastrzelą jego, a wrogów pominą.
    - Klony - mruknęła Anja.
    Na ich zbrojach rzeczywiście widniał symbol ulubionego legionu Dartha Vadera - legionu 501, który w większości stanowiły wyhodowane jeszcze przez Republikę klony.
    - Dzięki - powiedział niepewnie.
    Jeszcze nigdy nie miał styczności z klonami. Były najbliższymi podwladnymi Vadera, elitarną grupa wysyłaną tylko na najtrudniejsze misje. Czyżby Sullust miał w sobie coś aż tak ważnego, by wysyłać Legion 501? Nie żeby mu to nie pasowało, skutecznie przeprowadzili akcję i uratowali mu  i Anji życie, był wdzięczny.
    - Mamy was stąd zabrać, sir. Admirał kazał przekazać, że świetnie się spisaliście. Za kilka godzin wyląduje krążownik, którym wrócicie na Coruscant.
    - Jeszcze raz dziękujemy.
    - To nasz obowiązek.

Mirlea

    - Moc jest we mnie silna - powiedziała ledwo składając słowa, zasłyszane dawno temu w Świątyni Jedi stare przysłowie pochodzące z czasów pradawnych Jedi. - A ja jestem silna Mocą.
     Moc eksplodowała, krzyk w głowie Mirlei narastał aż w końcu ucichł. Sithowie, których obecność znosiła przez całe życie zostali wymazani, ich duchy wróciły do sarkofagów,w których zostali pogrzebani, nadal czuła ich istnienie, ale była wolna od ich kontroli. A wraz z tym została uwolniona jej dusza. Z każdą sekundą świadomość Mirlei ulatywała, zbyt wyniszczona i naruszona, by sprawować kontrolę nad ciałem i umysłem jednocześnie. Miała wybór życia bez umysłu lub bez ciała. Wybrała. Nie czuła, jak jej ciało opada na nierówną, gorącą ziemię Korribana, jej dusza już znajdowała się tam, gdzie trafiają wszyscy.

     Podczas kolejnego obchodu szpitala Wido nie mógł powstrzymać uśmiechu. Tajemnicza choroba męcząca mieszkańców zaczynała przechodzić po tym, gdy do kuracji Mocą dołączył zioła, o których opowiadała mu Mirlea, a które na Jakku traktowane były jak przyprawa. Kiedy mieszkańcy dowiedzieli się, że jest ona odpowiedzią na ich problem, Wido po raz kolejny był świadkiem ludzkiej szczodrości i wiary w człowieka, których na Coruscant było tak mało. Wszyscy mieszkańcy przynosili do szpitala roślinę zupełnie za darmo, jakby zapłatą miało być jedynie uleczenie ich dzieci, przyjaciół i znajomych. Powoli zaczynał to rozumieć, kiedy zobaczył pierwsze łzy szczęście na twarzy matki, której córeczka pierwszy raz od miesięcy otworzyła oczy. To było coś pięknego i dobrego - to miejsce było pełne Jasnej Strony.
     Nagle jednak dopadł go niepokój, a potem dojmujące uczucie cierpienia, które prawie zwaliło go z nóg, mocniejsze nawet od tego, kiedy doszło do Rozkazu 66, kiedy musiał zabić swojego towarzysza-klona, gdy ten chciał zabić jego, tak jak inni żołnierze. Śmierć tysięcy Jedi była okropna, ale to było jeszcze gorsze i wtedy zrozumiał, tylko jedna osoba w całej Galaktyce mogła wywrzeć na niego aż taki wpływ w Mocy - Mirlea.

Chazer

     Zmienił współrzędne wprowadzone do komputera instynktownie. Jego nowy astrodroid zapiszczał pytająco.
    - Na Korriban? - zdziwił się Chazer. - Nie wiem dlaczego. Ej! To nie moja wina, po prostu czuję, że jesteśmy tam potrzebni, R3. Jak to jestem dziwny? Lepiej idź naprawić nadajnik, a nie marudzisz. Tak, wiem, że potrzebujemy części. Nie, nie kupiłem ich. Kupię na Korriban. Nie, nie lecimy tam tylko po części. R3, ja cię proszę...
     Droid zapiszczał i zniknął za drzwiami. Chazer obejrzał się za nim i przewrócił oczami. Od jakiegoś czasu ten zakupiony na Bespin droid był jedynym towarzyszem Chazera w rozmowach, a na dodatek całkiem fajnym partnerem. Nabył go wraz ze statkiem od pewnego nieszczęsnego bespińskiego hazardzisty za żałosną kwotę. Cięty język R3, jeżeli robot może takowy posiadać, był urozmaiceniem nudnej podróży kosmicznej. Od opuszczenia Dagobah niespecjalnie wiedział, co robić, więc nagły impuls, który kazał mu polecieć na Korriban był oczekiwanym wybawieniem od dobijającej monotonii.
     Po kilkugodzinnej podróży podczas której mógł podziwiać różnorodne widoki za oknem (białe i niebieskie smugi światła) wizjer wypełniła wielka, czerwona planeta poryta górami i kraterami. Wszedł gładko w atmosferę.
    - Tutaj kontrola lotów Korriban, podaj cel wizyty, liczbę pasażerów i ładunki które przewozisz "Perło Bespinu".
    - Tutaj "Perła Bespinu". Jestem zwyczajnym turystą, nic nie przewożę. Mam ze sobą jedynie astrodroida R3-P4.
    - Masz zezwolenie na lądowanie, "Perło". Lądowisko trzecie, miłego pobytu. Bez odbioru.
     Po wyjściu z chmur ujrzał stolicę Korriban i wznoszące się za nią monumentalne ruiny świątyni i dolinę grobowców Sithów. Włączył silniki manewrowe i podszedł do lądowania, wspomagany przez R3.
     I wtedy to poczuł. Coś, co na Bespinie ledwo musnęło jego świadomość, teraz wybuchło. Ta przeraźliwa pustka, podobna do tej, którą odczuł po Rozkazie 66, ale nieporównywalnie mniejsza, a jednocześnie o wiele bardziej bliska jemu sercu.
    - Mirlea...

     Dolina, w której przed tysiącami lat pochowano tak wielu Sithów przytłaczała ciemną stroną, która się w niej zagnieździła. Chazer mimo to był pełen uznania dla odwiecznych wrogów jego Zakonu. Wykute w skale rzeźby górowały nad nim, wzbudzając niezmącony niechęcią zachwyt. Już tysiące lat temu był to zabytek i miejsce prac archeologicznych. Teraz miejsce było całkowicie opuszczone, porzucone. Na głównym szlaku nadal można było wyróżnić częciowo zasypane tereny wykopalisk, gdzieniegdzie widoczne były porzucone w pośpiechu narzędzia.
    Kierując się przeczuciem szybko dotarł do jednego z tych dobrze zachowanych grobowców. Musiał silnie pchnąć wrota Mocą by te ustąpiły, ale udało mu się dostać do środka. Ciężkie, gorące powietrze, którego go otuliło wywołało u Chazera niechęć, ale wiedział, że musi iść dalej.
    Wnętrze, gdyby nie warstwa pustynnego pyłu i kurzu, wyglądałoby jakby nadal było odnawiane i konserwowane, a nawet użytkowane. Chaz nie wiedział, kto został tutaj pochowany, nie chciał nawet wiedzieć. Zapewne i tak nie wiedziałby kim był ten Sith, nigdy nie interesował się ich historią, a teraz miał zdecydowanie większe zmartwienia na głowie niż przejmowanie się kim był wieczny lokator tego miejsca.
    Moc zaprowadziła go do głównej sali. O dziwo, po drodze nic nie próbowało go zabić ani dotkliwie skrzywdzić. Wyczuwał obecność wielu stworzeń i zagrożeń, ale najwyraźniej pozakładane przez akolitów Ciemnej Strony pułapki przeżarł dotyk nieubłaganego czasu.
    Po środku komnaty, kilka kroków przed grobowcem, leżał człowiek. Był na to przygotowany, ale łzy i tak wezbrały się pod jego powiekami. Wyglądała tak delikatnie, jakby spała. Snem twardym i spokojnym. Wydawało się jakby po prostu się położyła i zmarła, zupełnie bez powodu. Oprócz samej śmierci w tym widoku nie było nic makabrycznego. Żadnej krwi, ran, połamanych kości. Nawet kurz wydawał się omijać dziewczynę, jakby bał się zakłócić jej wieczny stan.
    - Dlaczego? - zapytał, ledwo zwracając uwagę na fakt, że wypowiedział myśli na głos. I tak w grobowcu nie było nikogo, kto mógłby go usłyszeć.
    Usiadł przy dawnej przyjaciółce i odgarnął jej włosy z czoła. Nie wiedział, co zrobić. Nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji. Dlatego siedział i czekał. Medytował nad jej ciałem chcąc oddać ostatni hołd zmarłej.

_______________________________________________
Dududu!
Jest.
Wróciłam.
Tydzień po poprzednim,
To nie było takie trudne.
Tamten tylko ciągnął się tygodniami jak ser na pizzy.
Pizza jest dobra.
Chyba nie myśleliście, że zabiję tych dwoje?
Wiem, że myśleliście.
Niee, wolałam zabić kogoś innego.
4 komentarze od różnych osób. Proszę. Bardzo. Was. ♥

NMBZW!

niedziela, 16 kwietnia 2017

Rozdział 11(83)


Chazer


    Pieniądze mają wielką siłę, jeżeli potrafi się z nich korzystać. Czekamy.
    Nie taką wiadomości spodziewał się dostać po wielu miesiącach milczenia. Powinien podejrzewać od samego początku, że nawet przy takiej ostrożności jaką zachował, życie po proklamowaniu Imperium powinno być znacznie trudniejsze, nawet na obrzeżach Galaktyki To nie była bajka dla dzieci, żeby wierzyć w niebywałe szczęście. Ta krótka wiadomość dopiero mu to uświadomiła. Pieniądze były w stanie nawet oprzeć się ideologii, przez którą życie straciło tak wielu wspaniałych ludzi. A on może to wykorzystać i zrobić to, czego chce jego "wybawiciel". Wrócić na Coruscant, do miejsca, które powinien nazywać domem. Przestać bawić się w Jedi, jak to określili jego rodzice kilka miesięcy temu kiedy nic nie wskazywało na to, że nadejdzie tak ogromna tragedia i zająć się poważnymi rzeczami. Wrócić do rodziny.
    Ale jeszcze nie teraz. Czuł, że najpierw musi ogarnąć swoje życie, a dopiero później wracać do życia innych ludzi, nawet jeśli oni tego chcą.

    Następną podróż planował odbyć na Bespin. Jego aktualny myśliwiec był w żałosnym stanie po kilkunastu tygodniach spędzonych na wilgotnej, deszczowej i gorącej Dagobah. Bespin była bardzo blisko jego aktualnego miejsca pobytu i słynęła z niskich cen dobrych statków kosmicznych, których właściciele dramatycznie potrzebowali gotówki.  Za to Chazer zdecydowanie potrzebował czegoś większego. Myśliwiec nie był statkiem wygodnym

Atari

    - Musimy wracać do domu - powiedziała Sheela.
    - Myślałam, że idziemy im pomóc.
    - W życiu ich nie znajdziemy, nawet z twoimi psychicznymi zdolnościami. Musimy zabezpieczyć rzeczy w domu. Często tam nie bywałaś, ale mogę cię zapewnić, że ten debil z fotograficzną pamięcią - Atari zgadywała, że może jej chodzić o Kola - datapad ze szczegółami misji trzyma w bardzo widocznym miejscu. Bez powodu nas nie napadli, a mogę się założyć, że jest ich o wiele więcej. Jeżeli się dostaną do danych będzie o wiele gorzej.
    Chciała poprawić partnerkę, co do tego, że Moc i "psychiczne zdolności" jak to określiła to dwie zupełnie różne rzeczy, ale wizja konsekwencji ze strony Vadera, które przyniosłoby takie zawalenie misji, kazały jej ugryźć się w język i skupić całkowicie na zadaniu.
    - Dobrze - odparła. - Zajdziemy mieszkanie od okien ze wschodu i zachodu. A kiedy wszystko się skończy, to porozmawiamy.
    - Niby o czym?
    - O Mocy - rzuciła. Czyli jednak nawet wizja wściekłego, duszącego Vadera nie mogła jej od tego powstrzymać, jednak lata nauki w Świątyni pozostawiły swoje piętno na zawsze.
    Spojrzała się niepewnie na dachy - z jednej strony byłyby idealnym miejscem na szybką podróż, ale z drugiej, po godzinnej gorącej burzy dachy musiały być o wiele bardziej nagrzane niż przed nią, a podczas walki na nich już i tak nabawiła się nieprzyjemnych, bolesnych oparzeń
    Dlatego też zdecydowała się ruszyć boczną uliczką, równoległą do głównej alei miasta, która szybko zaczęła zapełniać się Sullustanami. Atari nie wyczuwała zbliżającego się niebezpieczeństwa, ale mimo wszystko wolała unikać żywych istot, które mogłyby zostać poszkodowane podczas walki. Gdyby tylko mogła używać miecza, wszystko byłoby łatwiejsze, ale niestety nawet teraz tajność misji ją obowiązywała, więc nie mogła po prostu paradować po ulicy z charakterystyczną bronią, która wręcz krzyczała "Hej, patrzcie! Jestem Inkwizytorem Dartha Vadera, jeden fałszywy ruch a na waszą planetę spadnie sprawiedliwość Imperium!" Nie, zdecydowanie wolała swoje dwa niepozorne blastery - je mogli nosić wszyscy, nawet uczennica.
    Do ich mieszkania zostało kilka przecznic, więc nieco zwolniła, żeby przypadkiem nie natknąć się na kogoś niepożądanego, chociaż dzięki Mocy i tak była właściwie niewidoczna dla ludzi, którzy nie skupiali się na otoczeniu. Mimo wszystko, wolała zachować całkowitą ostrożność. Otworzyła swój umysł, by móc myślami obejmować okolicę. Nadal nie wyczuwała zagrożenia, ale to nic nie znaczyło.
    Zatrzymała się tam, gdzie ustalił plan - w wąskiej uliczce miedzy domami, na wschód od jej mieszkania. Miała stąd idealny widok na okna salonu.
    Atari zamknęła oczy i sprawdziła Mocą mieszkanie. Zgodnie z podejrzewaniami Sheeli, nie było puste, ale obecność w nim kogoś była bardzo świeża, intruz dopiero przedostał się przez zabezpieczenia i wszedł do środka.
    Nie czekając na Sheelę, Dathomirianka rozejrzała się uważnie i nie widząc nikogo wokoło, wspomagając się Mocą, wskoczyła na nagrzany parapet. Jednym ruchem nadgarstka otworzyła okno i zgrabnie weszła do środka. Przywołała leżący w szufladzie miecz świetlny i zacisnęła na niej palce. Od razu poczuła się o wiele pewniej. Bez miecza czuła się jak bez ręki i dopiero teraz, kiedy w końcu mogła go użyć, to uczucie się spotęgowało. Cicho przeszła do pokoju i uśmiechnęła się na widok dość wysokiego Sullstanina, którego cała uwaga poświęcona była  złamaniu zabezpieczeń w datapadzie Kola.
    Niedbałym ruchem ręki, Atari chwyciła Mocą urządzenie i wyrwała je z ręki zaskoczonego intruza. Miała nadzieję, że mężczyzna straci orientację i pewność siebie, więc nie będzie musiała go zabijać, ale ten niestety był przygotowany na taki obrót wydarzeń i od razu wystrzelił w jej kierunku kilka wiązek laserowych, które od razu odbiła. Miecz świetlny był jednak najwspanialszą bronią galaktyki.
    Pchnięciem Mocy posłała przeciwnika na ścianę na tyle mocno, by stracił przytomność. Nie chciała go zabijać, przynajmniej nie do czasu, kiedy przyjdzie Sheela i zdecyduje się, co z nim zrobić.
    Na szczęście nie musiała czekać długo, bo kilka standardowych minut później, do mieszkania weszła Sheela, zdyszana i w gorszym stanie niż wtedy, kiedy się rozstały.
    - Idź na zachód - prychnęła. - Czekało na mnie kolejnych dwóch, naprawdę nie słyszałaś strzałów?
    - Byłam zajęta tym tutaj - nagięła nieco fakty. - Zresztą jesteś przecież wykwalifikowanym łowcą nagród, na pewno poradziłaś sobie z nimi bez problemu.
    - Oni też byli łowcami nagród. A ja nie mam ani miecza świetlnego, ani tej całej Mocy.
    - Tak, tak, to co z nim zrobimy?
    - Oddamy szturmowcom, kiedy w końcu tutaj przylecą. Może coś z niego wyciągną.
    Atari skrzywiła się nieco, znając metody jakich używali żołnierze do przesłuchiwania jeńców, ale nie skomentowała tej decyzji.

Anja

    - Idziemy za nimi - zarządził Kol.
    Tym razem Anja się nie spierała, Misja piekielnie się dłużyła, a oni przez miesiąc bezskutecznie próbowali dowiedzieć się czegokolwiek. Bariera tubylców była jednak ogromna, a prywatne rozmowy w obecności ambasadorów były niespotykane. Ich krok do przodu był tak ogromny, że z początku misji dotarli właściwie do jej końca.
    - Jaki masz właściwie plan? - Wolała polegać na genialnym umyśle Kola i jego strategicznych umiejętnościach. Ona na ich miejscu po prostu posłuchałaby o czym ich wrogowie mówią, a potem ich wszystkich zabiła, ale to raczej nie było zbyt mądre.
    - Posłuchamy o czym mówią, a potem ich zabijemy - powiedział spokojnie.
    Potrzeba walnięcia się ręką w czoło była zbyt wielka. Kol na ten gest zareagował jedynie śmiechem.
    - Już poinformowałem Lorda Vadera o planach tubylców. Podejrzewam, że przyśle krążownik, by załatwić sprawy do końca.
    - To głupi plan - powiedziała.
    - Zabijanie możemy zostawić szturmowcom. My ich tylko schwytamy i poturbujemy.

    Podążając za spiskowcami, dotarli do hangarów niedaleko lądowiska. Bezdźwięcznie wspięli się na skrzynie wypełnione zapewne pożywieniem dla miasta i dotarli do miejsca, gdzie już zebrała się dość spora grupa Sullustan i ludzi, którzy rozmawiali ze sobą przyciszonymi, ale wyraźnie podnieconymi głosami.
    Anja włączyła po ras kolejny tego dnia dyktafon, żeby nagrać całą rozmowę, by Imperium miało cały jej zapis.
    - Jest ich zbyt wielu - szepnęła Kolowi do ucha.
    - Cóż, myślałem, że mogą mieć pewną przewagę liczebną - mruknął. - Całkiem możliwe, ze nie damy im rady.
    - No co ty - prychnęła.
    Ich rozmowę przerwał podniesiony głos jednego ze spiskowców, który natychmiast uciszył wszystkich innych. Każdy skupił swoją uwagę na mężczyźnie. Nie trudno było się domyślić, że stanowił tutaj kogoś w rodzaju przywódcy.
    - Imperium coraz bardziej nas infiltruje - powiedział. - Możliwe, że teraz pośród nas są zdrajcy, którzy marzą tylko o tym, by donieść Imperatorowi o naszych planach. Dlatego musimy wypełnić nasze plany jak najszybciej. Postanowiliśmy, że zaczniemy powstanie dzisiaj w nocy. Każdy ma być przygotowany. Imperium o nas wie, ale nie spodziewa się tak szybkiej akcji. W ciągu tego tygodnia Sullust będzie w końcu wolne!
    Spiskowcy zaczęli wznosić okrzyki poparcia. Znów zaczęły się pełne oczekiwania i energii do działania rozmowy.
    - Trochę im współczuję - powiedział. - Całkiem możliwe, że... cholera!
    Leżący obok nich metalowy pojemnik stoczył się i spadł prosto pod nogi przywódcy spiskowców.
    - Szpiedzy! Łapać ich! - wrzasnął Sullustanin.
    Zerwali się z miejsc i rzucili biegiem do wyjścia. Już wcześniej ocenili, że nie mają szans w walce z całą grupą ludzi, nawet z superwytrzymałymi mieczami Kola i jego umiejętnościami.
    - Przydałyby się dziewczyny! - krzyknął Kol z nadzieją.
    - Przydałby się oddział szturmowców! - odkrzyknęła Anja.
    Jakoś udało im się unikać strzałów przeciwników, ale nie mogli polegać na szczęściu przez cały czas. Anja oddała kilka strzałów na ślepo, ale nie sądziła, by trafiła w cokolwiek innego niż w skrzynie.
    - Jesteśmy blisko wyjścia!
    Wydostanie się na zalany słońcem betonowy plac przed hangarem niewiele im dawał tak naprawdę. Znajdowali się na otwartej przestrzeni, bez większych możliwości ucieczki, a blasterowe błyskawice nadal latały wokół nich.
    Kol zatrzymał się, widząc, że nie ma szans i schował się szybko za jednym z nielicznych drzew, strzelając do wybiegających z hangaru napastników.
    Anja poszła za jego przykładem, ale zamiast atakować rozglądała się po okolicy szukając jakiejkolwiek możliwości ucieczki, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Do pierwszych zabudowań było co najmniej dwieście metrów otwartej przestrzeni, gdzie bez problemu zostaliby zabici. I tak teraz ich szanse wynosiły jakieś minus dziesięć procent. Za jakieś dwie minuty zostaną otoczeni i zabici albo pojmani. Walka nie miała sensu, ale mimo to kobieta zdecydowała się na atak.
    Spojrzała się na Kola, który z zapałem ostrzeliwał przeciwników. Wiedziała, że chłopak lepiej czuje się w walce kontaktowej, tak samo jak Atari, a do strzelania nie ma wybitnego talentu, ale radził sobie naprawdę dobrze.
    - Zanim zginiemy - powiedział nagle, przekrzykując hałas blasterów. - chciałem powiedzieć, że nie jesteś naprawdę taka okropna jaką próbujesz być. W sumie to próbowanie bardzo słabo ci wychodzi!
    Tylko on potrafił krytycznie skomplementować. Nie rozzłościło jej to jednak. W takiej chwili każde słowa były pokrzepiające.
    - Rzućcie broń! - krzyknął jeden z buntowników.
    Byli otoczeni, nie mieli żadnej szansy,a wszystko przez głupi, niestabilny pojemnik.
    Rzuciła broń, tak samo jak Kol. Nie było sensu i możliwości ciągnąć tej walki.
    - Wiesz, ty też czasami potrafisz być mniej irytujący niż zawsze - powiedziała.
    - Rozstrzelać - rozkazał przywódca.
    O dziwo nie czuła strachu. Nie miała wspomnień, rodziny. Jedynie pieniądze. Nie miała dla kogo żyć, a na śmierć przygotowana była od zawsze. Uśmiechnęła się delikatnie do Kola, który tak samo jak ona wyglądał na pewnego siebie. Może była to tylko maska, a tak naprawdę paraliżował go strach? Miała się już nigdy tego nie dowiedzieć.
    Odwzajemnił uśmiech. Nigdy go takiego nie widziała. Wyglądał tak szczerze, spokojnie...
    Dźwięk odbezpieczanej broni.
    Mogłaby polubić tego chłopaka.
    Strzały.
    Mimo wszystko, nie tak to sobie wyobrażała.
__________________________________________________
Ogólnie tak, cztery komentarze i pisze następny rozdział. Chociaż właściwie to dodaję nowy rozdział, bo jest już napisany, tak samo jak trzy następne.  Brakuje mi motywacji i chciałabym wiedzieć, że ktoś to czyta.
Ten rozdział był bardzo dla mnie problematyczny, ale w końcu się wzięłam i dałam mu radę :)

NMBZW!

wtorek, 14 lutego 2017

Przyjaciel



     Gdy ktoś zapytał go, kim jest jego najlepszy przyjaciel, nie zastanawiał się nawet przez moment. Odpowiedz była dla niego oczywista, zresztą nie zmieniła się od kilkunastu lat, czyli samego początku znajomości. Wielu nawet się nie pytało - wszyscy doskonale wiedzieli, że są nierozłączni. 
     Ta, którą tytułował jako najlepszą przyjaciółkę, stała znacznie niżej. Może dlatego, że u niej naczelne miejsce zajmowała Ahsoka. Może też z tego powodu, że zniknęła na wiele lat, a ich kontakt się urwał. Jakkolwiek, Wido Niro był odpowiedzią.

     Chazer nie mógł ukryć podekscytowania. Był bardzo mały, kiedy Kayla odeszła, by zostać wielką Jedi. Teraz on miał pójść w jej ślady. Nie patrzył na rodziców i małą, obrażoną siostrę, kiedy odchodził razem z wysokim, postawnym Mistrzem Jedi Mace'em Windu w stronę ścigacza. Pojazd nie był tak wielki, jak statki tatusia ani zgrabny jak te należące do mamusi, ale było w nim coś magicznego. Był znakiem nowego, wspaniałego życia. Z dala od niewygodnych, sztywnych kołnierzyków, delikatnych ubrań, których nie można było pobrudzić oraz restrykcyjnych reguł wyższego świata. Fajnie było mieć bogatych rodziców, ale wiązało się to z wieloma rzeczami, których żaden trzylatek nie chciał robić. Teraz nie musiał, bo miał Moc.
     Mistrz Jedi uśmiechnął się do niego pokrzepiająco, kiedy wsiadali do ścigacza.
    - Twoja siostra bardzo dobrze sobie radzi. Jest silna Mocą, tak samo jak ty.
    - Będę mógł ją spotkać? - zapytał z nadzieją.
    - Oczywiście! Najpierw jednak poznasz kolegów ze swojego nowego klanu.
    - Klanu? - zdziwił się.
     Niewiele wiedział o nauce w Świątyni. Tylko to, co wszyscy inni - uczy się tam walki niesamowitym mieczem świetlnym, który potrafi przeciąć dosłownie wszystko oraz umiejętności władania super siłą, którą nazywają Mocą.
    - Tak. Każdy adept zostaje włączony do klanu, żeby ułatwić mu integrację - cierpliwie wyjaśniał. - W klanie zazwyczaj jest kilka osób. Pięć, najwyżej sześć. Adepci uczą się i spędzają czas razem. Dobiera się ich tak, by klan był różnorodny. Dzieci powinny należeć do różnych ras i mieć różne pochodzenie społeczne. 
     Chazer uśmiechnął się szeroko. Nie znał jeszcze nikogo biednego, chociaż bardzo chciał. Rodzice jednak mu nie pozwalali. Dzieci senatorów były nudne, bo nie chciały się bawić w coś więcej niż oglądanie kreskówek, czy układanie klocków pod czujnym okiem droida - niani. 
    - A oni mnie polubią? - zapytał z nutą obawy w głosie.
     Do tej pory nigdy nie bał się o to, czy ktoś obdarzy go sympatią - nie musiał. Sam nie chciał się zaprzyjaźniać z dziećmi senatorów i generałów. (Nie ma wojny i klonów, więc te stanowiska zajmują pp ludzie i istoty) Lubił właściwie tylko Wyrny i to mu wystarczyło, była w końcu jego malutką siostrzyczką.
    - Zaraz będziemy.
     Chaz usiadł na kolanach, żeby lepiej widzieć widok za szybą, a było na co patrzeć. Ogromna Świątynia stanowiła charakterystyczny punkt planety - jest strzeliste wieżyczki wznosiły się ku niebu, a ogromne, długie schody wprawiały każdego w zachwyt.
     Kierowca wylądował w hangarze wśród wielu podobnych pojazdów. Ciemnoskóry Mistrz Jedi podniósł chłopca ze ścigacza i postawił na ziemi. 
     Chazer rozglądał się po Świątyni zachwycony. Przy jego wzroście, wysokie korytarze wydawały się być ogromne. Jasne ściany sprawiały jednak przyjemne wrażenie.
      Wszyscy ludzie, którzy go mijali byli ubrani w podobne szaty i stroje w przeróżnych odcieniach brązu. Wyróżniał się wśród nich w swoim jedwabnym, czarno-zielonym stroju. 
     Po dość długiej drodze, doszli do jeszcze większej sali treningowej, w której ćwiczyło dwoje dzieci pod czujnym okiem Mistrza Yody.
     Chazer z ciekawością obserwował niziutkiego, zielonego Jedi z kępką szarych włosów na głowie. Wyglądał jak gremlin z jednej z kreskówek, którą od jakiegoś czasu puszczano w HoloNecie.
    - Witaj Mistrzu - przywitał go Windu.
    - Adepta widzę przyprowadziłeś. Chłopcze, podejdź tutaj.
Chazer spojrzał się niepewnie na Mistrza Windu, ale zachęcony jego uśmiechem wykonał polecenie.
    - W Świątyni Jedi, witaj. Do siostry, podobny bardzo jesteś.
    - Dziękuję - powiedział.
Uznał, że o to, gdzie znajdzie Kaylę, zapyta się później.
    - Rad jestem, że rodzice zdecydowali się ciebie posłać. Wierzę, że czuł się dobrze będziesz. A teraz swoich nowych towarzyszy poznaj. Wido Niro i Deturi Killara się oni zwą. Do swej grupy, Chazera przyjmiecie, mam nadzieję.
     Oddalił się wraz z Mistrzem Windu, zostawiając ich, by mogli się poznać.
    - Jestem Chazer Motess - powiedział wesoło. - Miło mi was poznać. Jestem z Coruscant.
    - Deturi Killara. Mandalorianka z Brigii. 
    - Wido Niro, Alderaan. Będziesz naszym przyjacielem?
    - Jasne! - wykrzyknął chłopiec uradowany miłym przyjęciem.

     Po trzynastu latach dziecięce relacje w większości się posypały. Deturi nadal uważał za dobrą koleżankę, ale rozmowa z nią w obecności Ahsoki była niemożliwa, dziewczyny się nienawidziły.
Z Atari było nieco lepiej, bo ta nigdy nie odczuła od strony Deturi złośliwości, ale jako przyjaciółka Ahsoki, stała za nią murem w każdej kłótni.
    W większości, bo Wido jak zaczął, tak wciąż się trzymał, zostawiając konkurencję daleko w tyle.
 
     Chazer, jak zwykle, wpadł do pokoju Wido nie przejmując się takimi niuansami, jak zachowanie spokoju i pokoju ducha, o których wspominał najważniejszy dokument jego życia, który potrafił wyrecytować nawet obudzony w środku nocy po pięciu godzinach treningu z sadystą powszechnie znanym jako Obi-Wan Kenobi.
    - Coś się stało? - zapytał chłopak, jakby nic się nie stało.
     Dla niego to była codzienność, norma. Nawet nie podniósł wzroku znad książki, gdyż doskonale wiedział, kto właśnie stoi w jego pokoju. Tak bardzo przyzwyczaił się do tego typu zachowania przyjaciela, że pewnie nawet nie wybudziłoby go ono ze snu. Może i wielu wzięłoby bezpośredniość Chazera za brak kultury, Wido zupełnie to nie przeszkadzało. Wiedział zresztą, że chłopak potrafi zachowywać się nienagannie, kiedy się tego od niego wymaga.
    - Atari mówi, że Mirlea znalazła jakiś fajny klub w Dzielnicy Komercyjnej. Dzisiaj piątek, mamy wolne do niedzieli - uniósł brwi sugestywnie, spoglądając na przyjaciela.
    Wido poczuł się naprawdę dziwnie, czując to spojrzenie. Charakterystyczne dla Chazera, wydawało się być specyficzne. Pociągające.
    Wyrzucił z głowy tę niedorzeczną myśl. Uważał, że Chazer był przystojny, ale nie żeby od razu myśleć o nim w taki sposób.
    - Chętnie - powiedział, żeby zająć myśli czymś innym.
    - To świetnie, dziewczyny będą na nas czekały przy wyjściu. Ubierz się jakoś normalnie.
    - Nie musisz mi mówić, jak mam ubierać się do klubu.
    - Muszę, nie masz ani grama stylu.
     W ogóle nie zwracając uwagi na protesty Wido, Chazer podszedł do jego szafy i zaczął przeglądać ubrania przyjaciela z krytyczną miną. Wido podszedł do niego i zajrzał mu przez ramię, żeby w miarę kontrolować poczynania Chaza.
    Nic nie przypadło mu najwyraźniej do gustu, więc odwrócił się od szafy, stają prosto przed zaskoczonym Wido. Zdecydowanie zbyt blisko, jak na jego gust. Chazer uśmiechnął się rozbawiony, zupełnie nieskrępowany tą pozycją.
    - Stary, czy ty masz tylko ubrania Jedi?
    - Nie potrzebuję innych - mruknął Wido, odsuwając się.
     Miał kilka cywilnych ubrań, ale Chazer, jak to on, najwyraźniej nawet nie wziął ich pod uwagę uznając za niegodne jego uwagi.
    - Dobrze, że masz mój rozmiar, pożyczę ci coś swojego - powiedział zrezygnowany.
     Pokój Chazera przeczył całkowicie jego osobowości. Wszyscy ludzie spodziewaliby się po nim bałaganu, ale w środku był całkowity, wręcz pedantyczny porządek. Wido doskonale pamiętał, jaki szok przeżył trzyletni wtedy Chaz, kiedy okazało się, że Jedi nie mają służących i muszą sprzątać samodzielnie. Deturi rzuciła, że to uczy odpowiedzialności, a to najważniejsze, czego musi nauczyć się Jedi. Zadziałało.
     Chazer podszedł do szafy i szybko wyciągnął z niej kilka ubrań. Podobnie jak Atari, miał ich mnóstwo. Wido zupełnie nie rozumiał ich szału na zakupy, nie brał udziału w ich wyprawach, zresztą nie miał prywatnego konta z całkiem sporą kwotą na nim, jak dwójka jego przyjaciół, więc nie miałby nawet ochoty wydawać bez sensu pieniędzy.
    - Przymierz.
     Wido pierwszy raz w życiu czuł się skrępowany w obecności przyjaciela, ale spełnił szybko jego prośbę. Ubrania oczywiście pasowały, nic nie zmieniło się przez te lata, zawsze byli tacy sami. Chazer wybrał dla niego czarną koszulę z czerwonym kołnierzykiem i dość ciasne dżinsy.
    - Nigdy nie zrozumiem, co ty widzisz w takich spodniach - mruknął Wido.
    - Są wygodne. Pospiesz się, zaraz idziemy.
    - Zaraz? Myślałem, że mamy jeszcze kilka godzin.
    - Tak jakby... powiedziałem ci na ostatnią chwilę. Ale się spieszyłem.
    - A gdybym miał jakieś plany? - prychnął.
    - Stary... na obiedzie żaliłeś się, że skoro nie mamy wieczornego treningu, to nie masz co robić. Serio, może i nie jestem idealnym partnerem do rozmowy, ale jak już ty postanowisz się odezwać raz na rok, to cię słucham. Chociaż obiad był trzy godziny temu... zmieniłeś planu od tamtej pory? - zapytał zaniepokojony. - Bo jak tak, to przepraszam, jakby co powiem dziewczynom, że nie mogłeś...
     Wido roześmiał się, słysząc rozpaczliwe tłumaczenie Chazera. Wytłumaczył mu szybko, że nie zmienił planów, żeby chłopak przestał się tak zadręczać bez powodu.
     Atari, Ahsoka i Mirlea, tak jak zapowiedziały, czekały na nich przy jednym z bocznych wyjść, którym zazwyczaj wychodzili. Od szesnastego roku życia padawani mogli chodzić do klubów legalnie, nie bawiąc się w podchody, ale oni mieli już swoje rytuały, których nie chcieli łamać.
     Klub rzeczywiście był tak dobry, jak mówiła przez większość drogi Mirlea. Przeznaczony głównie dla młodzieży i młodych dorosłych zachęcał brakiem smrodu taniego alkoholu wątpliwego pochodzenia i pijanych ludzi. Kluby młodzieżowe musiały spełniać tak wiele odgórnych wytycznych i były tak często sprawdzane, że cieszyły się popularnością również wśród starszych ludzi, którzy pragnęli zabawić się gdzieś, gdzie nie musieli przejmować się tym, że natkną się na kogoś niebezpiecznego.
     Atari od razu wzięła Chazera na parkiet, zostawiając Wido z przyjaciółkami. Te pociągnęły go do najbliższego wolnego stolika, których o tej porze nie pozostało już zbyt wiele.
     Chazer tańczył i rozmawiał z Atari. Nie wyglądali jak przyjaciele, tylko prawdziwa para. Może i nie pokazywali tego, ale uśmiechy jakie sobie posyłali, przypadkowe dotknięcia - mówiły więcej niż tysiąc słów.
     Przyłapał się na zbyt mocnym wpatrywaniu w Chaza, więc szybko odwrócił głowę. Mirlea przyglądała mu się z ciekawością.
    - Coś się stało między tobą i Chazem? - zapytała ostrożnie.
    - Nie, dlaczego pytasz?
    - Dziwnie się zachowujecie od jakiegoś czasu. Jakby coś między wami było?
    - W jakim sensie? - zapytał, odczuwając irracjonalną panikę.
    - Jakbyście się pokłócili... czy coś.
     "Czy coś" Mirlei miało w sobie tyle podtekstu, że wolał nawet nie myśleć o tym, co dziewczyna może mieć na myśli, bo mógłby wymyślić naprawdę abstrakcyjne rzeczy.
    - Patrzy się na ciebie - powiedziała, a on odwrócił się błyskawicznie.
     Chazer uśmiechnął się do niego znad ramienia Atari. Wystarczyło, żeby Wido wstał z wygodnej kanapy i podszedł do przyjaciela, odprowadzony przez rozbawione spojrzenie Mirlei. Atari prychnęła cicho, kiedy oznajmił jej, że musi porozmawiać z Chazerem, ale na jego szczęście, od razu do tańca poprosił ją obcy chłopak, na co przystała z uśmiechem.
    - Chcesz zatańczyć?
    - Co?
      Chłopak uśmiechnął się łobuzersko i złapał Wido za rękę. Prąd który przeszedł chłopaka przywrócił mu zdolność logicznego myślenia.
    - Porozmawiać - warknął i pociągnął Chazera na zewnątrz. - O co ci chodzi?
    - Mi? To ty mnie wyciągasz z klubu - był rozbawiony, jakby zdenerwowanie przyjaciele nie robiło na nim żadnego wrażenia.
     Wido zacisnął pięści. Jeszcze nigdy Chaz nie wyprowadził go z równowagi tak łatwo. Od jakiegoś czasu irytował go swoim zachowaniem, chociaż było ono takie jak zawsze wcześniej.
    - Będziemy czy gadać, czy patrzyć się sobie w oczy?
    - Ty i Atari.
    - Co?
    - Coś jest... no wiesz.
     Chazer parsknął śmiechem.
    - Ona się zgrywa. W życiu nie złamie kodeksu, a ja nie widzę w niej nikogo ponad przyjaciółkę, jeśli o to ci chodzi. To wszystko?
    - Właściwie to nie.
     Raz się żyje, pomyślał. Popchnął Chazera na ścianę i pocałował go namiętnie. Motess odwzajemnił pocałunek, jakby tylko na to czekał. Wplótł rękę we włosy Wido i przycisnął go do siebie jeszcze bardziej, pogłębiając pieszczotę. Wiedziony instynktem zszedł ustami na szyję chłopaka.
     Całe napięcie, które w sobie nosił zelżało, teraz liczył się ten cholernie gorący chłopak, którego za długo nazywał przyjacielem. Nie obchodziło go, że któraś z dziewczyn może ich zobaczyć, zaciekawiona ich długą nieobecnością. Za bardzo był skupiony na rękach Chazera, które jakoś znalazły się pod pożyczoną koszulą, która szybko znalazła się na ziemi. Tym razem Chaz wbił się w jego usta, przygryzając wargę Wido.
     Cichy jęk, który wyrwał się z jego gardła pod wpływem pocałunku Chazera, przywrócił Wido zdrowy rozsądek. Odsunął się od niego gwałtownie, czując ucisk w żołądku.
     Chaz patrzył się na niego zaskoczony, ale wyraźnie zadowolony. Guziki jego koszulki były rozpięte, a na szyi widniała czerwona malinka.
    - Jak tak mają wyglądać nasze rozmowy, to musimy rozmawiać częściej - mruknął i przyciągnął do siebie przyjaciela.

_____________________________________________
Dziękuję Kiwi za zainspirowanie mnie xDDD Masz solidny dedyk ode mnie.
Wiem, wracam po trzech tygodniach, a zamiast rozdziału one shot walentynkowy o pierwszej alternatywnej parze homoseksualnej. Ogólnie ten parring podoba mi się bardziej niż Chazer i Atari, ale niestety nie może zaistnieć.
Jak się podobało? Stwierdziłam, że zrobię akapity, bo tak.
Co więcej, zaczęły się ferie, więc równocześnie z nimi przyszło trochę weny, a co najważniejsze - odpoczynek.

NMBZW!

niedziela, 15 stycznia 2017

Rozdział 10(82)



Chazer

Jego próba w jaskini była o wiele mniej ekscytująca, niż się spodziewał. Wszedł do niej podekscytowany i pełen chęci do działania, jednak jego umysł podrzucał mu ciągle wizje przyjaciół stojących w oddali, jednak kiedy kilka metrów przed nim pojawiła się Atari, zrozumiał na czym polegała próba. Dlatego Mistrz zabronił mu iść do jaskini z bronią - ona nie była potrzebna. Walka byłaby tak samo nierealna jak postać stojąca przed nim. W jaskini nie mógł poddać się uczuciom, tylko zachować spokój, tak ważny dla Jedi. I chociaż kochał Atari i wyrzucał sobie, że przyznał się do tego wtedy, kiedy wszystko popadło w ruinę, musiał na chwilę odsunąć uczucia, jednak nie pozbył się ich, co było celem. Jednak nikt nie musiał o tym wiedzieć i kiedy wyszedł z jaskini wiedział, że w końcu zacznie się prawdziwy trening.

Od kiedy Yoda zaczął go uczyć tak zaawansowanej techniki, jaką był kontakt ze zmarłymi Jedi, dni na Dagobah przestały być nużące i monotonne - codzienny wymagający trening, zarówno fizyczny, co psychiczny, pozwolił Chazerowi wrócić do dziennego rytmu ze Świątyni Jedi. Zdołał nawet jakoś przyzwyczaić się do papki, którą w swojej dobroci serwował mu na obiad Mistrz Yoda, który jednak geniuszem gotowania nie był. To była już druga jego słabość, którą Chaz poznał. Pierwszą oczywiście było niewykrycie Lorda Sithów tuż pod nosem. Oczywiście było to wytłumaczalne, ktoś kto miał tak głęboki kontakt z Jasna Stroną, mógł nie być w stanie wyczuć kogoś tak zanurzonego w mroku. Mistrz Windu, mimo swojego stabilnego balansowania na granicy, nie mógł wyczuć Sitha, tak samo jak Atari i Mirlea, nawet z ich naturalnym talentem do posługiwania się Ciemną Stroną.
- Ja też go nie widziałam - usłyszał nagle głos, którego spodziewał się od dawna.
- Kayla! - wyszczerzył się do zasnutej błękitną poświatą siostry.
Wyglądała prawie tak samo, jak wtedy, kiedy pojawiła się w jego pokoju. Ubrana w prosty strój Jedi z mieczem świetlnym przypiętym do pasa wyglądała jednocześnie groźnie i niewinnie. Długie, białe włosy związane miała w warkocz, uśmiechała się wesoło, rozglądając się po niezbyt przyjemnej okolicy.
- Myślałem, że jeszcze daleko mi do kontaktu z zaświatami.
- Bo ci daleko - odparła z bolesną szczerością.
Chazer tylko się roześmiał, jakby uwaga siostry nie zrobiła na nim większego wrażenia.
- Wiem mniej więcej, jak wygląda życie po śmierci. Możesz tutaj wrócić przyciągnięta silnymi emocjami lub potężnym impulsem w Mocy. Nie graj ze mną, nie mam już dziesięciu lat.
- Dobra, dobra, udało ci się - mruknęła niechętnie. - A dla uściślenia, w niewidzialnej formie mogę pojawić się w każdym miejscu, z którym jestem związana emocjonalnie, widzialna muszę być ściągnięta. A właściwie czegoś ode mnie chcesz, czy po prostu się nudzisz?
- Trenuję - odparł. - Ale fajny pomysł, będę cię ściągał za każdym razem, kiedy się nudzę.
Dziewczyna jęknęła z bólem.
Ich rozmowę przerwał odgłos kroków Mistrza Yody. Kayla ukłoniła się przed nim i zniknęła, zostawiając Chazera sam na sam z nauczycielem.
- Twój trening zakończony już jest - oznajmił.
Chłopak ledwo się powstrzymał przed zapytaniem "jak to". Spodziewał się, że Mistrz przekaże mu jeszcze wiele przydatnych nauk, czuł, że nie jest gotowy na bycie Jedi.
- Wiem, że wątpliwości masz, lecz prawda to jest. Gdyby Jedi nadal, jak dawniej funkcjonowali, pod Mistrza okiem lat kilka kształciłbyś się, teraz jednak czasu na to nie ma. Na Rycerza Jedi, pasowany jesteś.
Chłopak przełknął ślinę, ale uklęknął tak, jak powinien. Wiedział, że nie jest gotowy, był za młody, zbyt niedoświadczony.
Kiedy zabrzmiał słowa znacznie zmienionej przysięgi, wstrzymał oddech.
- Na prawach nadanych przez Jedi, z woli Mocy, mianuję cię Rycerzem Jedi. Powstań.
Spełnił polecenie. Odruchowo dotknął warkoczyka, symbolizującego jego status wiedząc, że będzie musiał go ściąć.

Atari

Nagły impuls w Mocy kazał jej odskoczyć na bok. Pociągnęła za sobą nieświadomą niczego Sheelę i obie upadły na brudny chodnik dokładnie wtedy, kiedy pierwszy promień z blastera trafił w dokładnie to miejsce, w którym przed chwilą stały. Ludzie i Sullustanie rozbiegli się z krzykiem. Plac na szczęście opustoszał, więc nie musiały martwić się o cywili. Atari odruchowo sięgnęła po miecz świetlny, ale w ostatniej chwili chwyciła dwa mandaloriańskie WESTARY-35, żeby uniknąć dekonspiracji.
- Odkryli nas? - zapytała Sheela.
- Nie wiem - odparła. - Jest ich tylko dwóch, nie mogę używać Mocy, więc musimy to załatwić po twojemu.
Kobieta uśmiechnęła się chytrze i ruszyła do akcji. Atari ruszyła biegiem na około widząc, że Sheela bez problemu poradzi sobie samotnie. Napastnicy mieli element zaskoczenia, ale Atari była Dathmoirianką - wyczuwała życie i naturę, a na tej martwej planecie przychodziło jej to ze szczególną łatwością. Teraz oni, zajęci Sheelą nie wiedzieli, że jest dokładnie za nimi. Zaryzykowała i zaczęła wspinać się po budynku wspomagając się Mocą. 
Delikatnie wyjrzała na dach i skrzywiła się, nie miała szans wejść niezauważona.
- Raz się żyje - stwierdziła i wybiła się delikatnie, by bezszelestnie wylądować na rozgrzanej, nieprzyjemnie lepkiej papie asfaltowej. Uchyliła się przed pierwszym strzałem blastera, który poleciał w jej stronę i wystrzeliła kilka razy na ślepo. Walka bez miecza świetlnego była trudna i wymagała większej ruchliwości, ale Atari jakoś sobie radziła, głównie dzięki Sheeli, która prowadziła ciągły ostrzał i utrudniała napastnikom porządne wycelowanie. Wystrzeliła i cudem udało jej się trafić jednego z napastników w ramię. Dało jej to czas, by do niego podbiec. Jej partnerka całkowicie zajęła walką drugiego Sullustana, więc miała wolną drogę.
Wycelowała kopnięcie w brzuch przeciwnika, ale ten mimo bólu zdołał się uchylić i spróbował trafić ją w twarz. Dziewczyna złapała go za rękę i automatycznie założyła mu dźwignię. Mocnym kopnięciem zepchnęła go z dachu w tym samym momencie, kiedy drugi z napastników padł na dach trafiony centralnie w pierś. 
Atari opadła na kolana, czując w piersi ogień. Temperatura na Sullust nie sprzyjała walce, co potęgował żar bijący z dachu. Kiedy uspokoiła oddech, a ręce przestały się jej trząść ze zmęczenia, powoli zeszła z dachu z o wiele większą trudnością niż na niego weszła. Odzwyczaiła się od walk i chociaż ci przeciwnicy nie byli wyszkoleni, ich przyzwyczajenie do warunków sprawiło, że ciężko było ich pokonać.
- Wszystko w porządku? - zapytała ją Sheela, kiedy siedemnastolatka w końcu stanęła na ziemi.
- Tak, nic mi nie jest, dzięki - uśmiechnęła się do przyjaciółki. - Nie trafił cię?
- Miałam dobrą pozycję - wskazała na przypalony ogniem z blasterów szeroki śmietnik. - Wracajmy, mogą na nas jeszcze czekać w domu, a Kol i Anja nic o tym nie wiedzą.
Atari tylko kiwnęła głową i spróbowała połączyć się przez komunikator z Anją, jednak ta nie odpowiedziała.
- Tak samo z Kolem. Zablokował połączenia. Albo coś się stało, albo spotkanie w parlamencie się przedłużyło.
- Albo poszli na samodzielna akcję - dodała Atari wiedząc, że własnie to trzecie jest najbardziej realne.
______________________________________________
Booom! Pierwszy raz od baaaardzo dawna mam już... gotowy rozdział w niedzielę!
Choruję, więc mam trochę czasu na ogarnięcie tego wszystkiego, co się dzieje na blogach.
Bijcie brawo, to się rzadko zdarza, ale oby coraz częściej, jako że mam wenę na sam koniec bloga.

Niech Moc będzie z Wami!

niedziela, 8 stycznia 2017

Rozdział 9(81)



Atari


Wbiegła po schodach z uśmiechem na twarzy. Wracała właśnie z kawiarni, do której po szkole poszła razem ze znajomymi. Przez ponad miesiąc pobytu na Sullust zdążyła zaprzyjaźnić się z Allorą, ale wiedziała, że w pewnym stopniu zawaliła na całej linii, bo zaangażowała się w to uczuciowo. Szkoła zaczęła się jej podobać - może i była poniżej poziomu akademii Jedi, ale panowała w niej o wiele większa swoboda.
Kiedy weszła do mieszkania, ledwo powstrzymała śmiech. Anja i Kol znowu się kłócili, nieświadomi tego, że każda ich wymiana zdań bynajmniej nie brzmi jak ta osób się nienawidzących, a wręcz przeciwnie.
- To, że nie rozróżniasz garnka od patelni, to już nie moja wina! - wrzasnęła Anja, ewidentnie czymś rzucając.
- To nie tak, ja nie rozróżniam pokrywki od patelni od pokrywki dużego garnka, przecież one są takie same! 
- Ale my nie mamy dużego garnka, palancie!
- No, ale gdybyśmy mieli - odparł Kol - to przecież...
- Ale nie mamy! - przerwała mu kobieta, jeszcze bardziej wkurzona. - Pokrywkę od patelni wkładasz tutaj! Nie tam! Rozumiesz? Czy mam ci karteczkę przykleić?
Atari parsknęła śmiechem. Kol miał prawie fotograficzną pamięć i niezwykły zmysł taktyczny - w jego przypadku zapomnienie o czymkolwiek było niemożliwe.
Atari przywitała się z czytającą w pokoju Sheelą, której najwyraźniej w ogóle nie przesadzały wrzaski pary, według nich nieznoszących się partnerów, ale Atari i jej partnerka miały co do tego zupełnie inne zdanie.
- Cokolwiek ruszyło? - zapytała nastolatka, wyjmując przy okazji prace domowe na następny dzień.
- Cała fikcyjna dyplomacja, tak - odparła. - Ale z naszą misją nie ruszyliśmy się ani krok do przodu, wszyscy zachowują się tak, jakby całkowicie popierali Imperium.
- Może ma coś, co się wam przyda. Kiedy wracałam z Allorą, zaprosiła mnie do siebie na jutro, bo jej ojca akurat nie będzie. Ma zostać dłużej w pracy.
- W parlamencie nie ma nadgodzin - zauważyła Twi'lekanka, odrywając się w końcu od książki.
- Wiem, możecie to sprawdzić, a ja, jeżeli dam radę, przeszukam jego pokój.

Kol

Pomysł, że jakikolwiek spiskowiec miałby przebywać w budynku rządu Sullust był nierealny - równo o szesnastej lokalnego czasu wszystkie sale i pomieszczenia pustoszały, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Godzina ta była magiczna - o tej porze ulice pustoszały, wszyscy zamykali się w domach, żeby o szesnastej trzydzieści nikt nie narażał się na burzę, która przychodziła codziennie o tej samej godzinie. I chociaż każdy budynek potrafił się jej oprzeć, każdy wolał być w swoim domu, które Sullustanie na własną rękę udoskonalali o kolejne przyrządy przeciwko promieniowaniu, ogromnym temperaturom i innym towarzyszącym burzy zjawiskom.
Kol i jego denerwująca towarzyszka byli prawdopodobnie jedynymi istotami w budynku. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że za bardzo gapi się na partnerkę. Niezwykle pociągającą partnerkę.
Zganił się za tę myśl. Oprócz tego była też wredna, wkurzająca, arogancka i niezwykle piękna.
Ledwo się powstrzymał przed uderzeniem głową w ścianę. Prawdopodobnie go ledwo tolerowała, a on myślał o niej w ten, nie inny sposób. 
Musiał skupić się na misji, nawet jeżeli się ona przeciągała, a do tej pory nie przyniosła żadnych skutków. Przynajmniej Vader nie domagał się jeszcze od nich wytłumaczeń...
- Możesz się na mnie nie patrzeć - fuknęła na niego Anja.
Odwrócił wzrok, ale nie mógł się powstrzymać od zjadliwego komentarza.
- Gdybym mógł patrzyć na coś innego niż szare ściany, nie zaszczyciłbym cię spojrzeniem. 
Chciała mu zapewne odpowiedzieć, ale zatknął jej usta dłonią i na wszelki wypadek przyłożył palec do swoich ust. Z pokoju na końcu korytarza dobiegał ich cichy głos. Anja również to usłyszała - jej postawa zmieniła się z luźnej na maksymalnie profesjonalną. Weszli po cichu do sąsiedniego pokoju i ukryli się za jedną z kanap. Słuchawki i mikrofon szybko weszły w ruch, by po chwili mogli usłyszeć wyraźną rozmowę dwóch Sullustan.
- Nie teraz - warknął mężczyzna o niskim, grubym głosie. - Nie widzisz, że Imperium węszy? Każdy ruch może być dla nas końcem, nie rozumiesz tego?
- Nie ma szans, żeby to wykryli - odparł drugi. - To ambasadorzy, nie mają pojęcia o tym, co się naprawdę dzieje.
- Ambasadorzy - prychnął. - Może i znają się na polityce, ale żaden leń z Senatu nie wygląda tak jak oni. To wojownicy, ślepy by to zauważył.
- Tym bardziej musimy to zrobić teraz, później Imperium może przysłać tu więcej swoich, a nawet oddziały wojska, nie możemy z tym dużej zwlekać.
Zapadła chwila ciszy, przerywana niespokojnymi oddechami. Jeden z Sullustan stukał palcami o blat jakiegoś mebla.
- Dobrze - powiedział w końcu pierwszy z nich. - Poinformuj naszych, do końca tygodnia Sullust będzie wolne.

_____________________________________________________
Ten moment, kiedy ogarniasz, że jest niedziela i jeszcze nic nie wstawiłaś xD
Przynajmniej miałam to prawie skończone, więc nie jest tak źle ^^
Rozdział muszę zadedykować Sonii xD

sobota, 31 grudnia 2016

Rozdział 8(80)



Atari

Hotel, którego współrzędne przesłała jej Anja nie wyglądał najgorzej, chociaż do średniaków z Coruscant wiele mu brakowało. Był jednak idealny dla osób, które nie chcą przyciągać wzroku tłumów, nawet jeżeli na tym między innymi ma polegać ich praca. Przylecieli na Sullust, żeby zinfiltrować dwie partie polityczne, podejrzane o dążenia niepodległościowe. Nie była to wymarzona praca, wymagała od nich całkowitego zaangażowania, idealnej konspiracji i zapewne kilku tygodni na przeprowadzenie wszystkich działań, ale Atari wiedziała, że tak będzie. Lord Vader wyraźnie zaznaczył, że są eksperymentalną jednostką do zadań, do których nie można wysłać klonów.

Kiedy weszła do ich niewielkiego, acz przytulnego mieszkania zauważyła, jak bardzo brakowało jej normalnego, niewypełnionego smrodem siarki i lawy powietrza o temperaturze niższej niż trzydzieści stopni.
- O, Atari, dobrze, że jesteś - powiedziała Anja, odrywając się od książki. - Na łóżku położyłam twój mundurek.
- Co?
- No do szkoły.
Ta informacja całkowicie wytrąciła Atari z równowagi. Słowo szkoła było dla niej właściwie nieznane. Nigdy jej noga tam nie stanęła. W Świątyni uczyła się wszystkiego, co było jej potrzebne, a poziom nauczania był o wiele wyższy niż w cywilnych placówkach.
- Dlaczego mam chodzić do... szkoły? - wykrztusiła.
- Bo masz siedemnaście lat - odpowiedział Kol. - My, jako dorośli ludzie, zajmiemy się polityką, a ty, jako dziecko, będziesz grzecznie chodziła do szkoły.
- No chyba was po...
- Dokładniej mówiąc - przerwała jej Sheela - w twojej klasie będzie córka jednego z podejrzanych o wspieranie buntowników. Chyba wiesz, co robić.
- Według statystyk republikańskiego wywiadu takie akcje mają mniej niż piętnaście procent szans na powodzenie - powiedziała sceptycznie.
Wiedziała, że zachowuje się niedojrzale, ale nie chciała iść do szkoły, siedzieć w ławkach z rówieśnikami, którzy nie mają pojęcia o prawdziwym życiu, a tym bardziej o wojnie i zajmują się swoimi głupimi problemami nie przejmując się w ogóle tym, co dzieje się na świecie.
- No widzisz, Imperialne Biuro Bezpieczeństwa wyzerowało statystyki, jesteś pierwsza, więc jak ci się uda, będzie sto procent! - roześmiała się Anja. - Nie marudź, jesteś przecież żołnierzem.
- Inkwizytorem.
- To to samo - odparła.
Nie miała siły się sprzeczać, szczególnie, że i tak nie miała szans wygrać. Naburmuszona ruszyła do swojego pokoju żałując, że nie da się trzasnąć rozsuwanymi drzwiami.

Następnego ranka mundurek wydawał się wyglądać jeszcze gorzej niż wieczorem. Mimo, że była to zwyczajna szmaragdowa bluza z logo szkoły, nie pociągała. W Świątyni Jedi ceniony był skromny ubiór, ale nie było szczególnych wymogów, co do jego wyglądu. Ważne było, by był dobry do wszelkich akrobacji i w miarę przylegający do ciała. Niechętnie założyła bluzę i od razu zatęskniła za szatą Jedi. W niej przynajmniej mogła wtopić się w tłum ludzi. W tak widocznym ubraniu czuła się jakby była na celowniku snajpera.
Przejrzała swój nowy plan na datapadzie. Zaczynała dwoma godzinami matematyki, potem miała być chemia i fizyka. Nie miała pojęcia, kto układał plan, ale już go nie znosiła. Kto normalny daje aż cztery godziny przedmiotów ścisłych pod rząd i to na dodatek z rana? Jedynym plusem było to, że po tym miała mieć Wiedzę o Kulturze, Przysposobienie Obronne i WF.
- Super wyglądasz - zakpił Kol, kiedy weszła do kuchni pełniącej jednocześnie funkcję jadalni i salonu.
- Bez komentarza - odpowiedziała. - Spełnisz swój dorosły obowiązek i odwieziesz mnie do szkoły?
Już miała wyjść, aktorsko trzaskając drzwi, ale Kol o dziwo wstał z krzesła i poszedł za nią, po drodze zabierając swoją kurtkę.
- Czemu nie, chodź.

Pomalowany na niebiesko trzypiętrowy budynek wyglądał nienaturalnie wśród innych, przeważnie szarych brył, które w niczym nie przypominały ogólnie przyjętego wyglądu domów. Jednakże nawet ona nie oparła się szkodliwemu działaniu natury i szary pył, który na niej osiadł powoli sprawiał, że niebieski kolor zanikał. Szkoła nawet pokusiła się o posadzenie kilku mizernie wyglądających drzewek. Na spalonej lawą skale wyglądało to żałośnie, ale i tak sprawiało, że szkoła była najbardziej pozytywnym budynkiem w tej części stolicy.
- Jak wrócisz, mogę pomóc ci w zadaniach domowych! - krzyknął Kol na pożegnanie.
- Wal się -- burknęła Atari.
Ruszyła w stronę szkoły, czując się w tłumie młodzieży wyjątkowo obco. Zapominając o stwarzaniu pozorów normalności, do klasy matematycznej dotarła po prostu kierując się Mocą. Jej mózg podrzucał jej obrazy, na których przy drzwiach nie stał trzydziestoosobowy tłum Sullustan i ludzi, tylko Chaz, Ahsoka, Mirlea, Barriss oraz Wido. Niestety, były to tylko wspomnienia z przeszłości, która miała nigdy nie wrócić.
Stanęła przy ścianie i włączyła jedną z gier, które magicznie pojawiały się na datapdzie po każdej aktualizacji systemu, przy okazji zaśmiecając jej pamięć. Starała się nie zwracać uwagi na krzyki i dzieci z młodszych klas ganiające po korytarzu.
Kiedy zadzwonił dzwonek na pierwszą lekcję miała już dość szkoły do końca życia, chociaż nawet nie przekroczyła progu klasy.

Nauczyciel od matematyki złapał ją za ramię i pociągnął na środek klasy, zanim Atari zdążyła choćby skierować się w stronę najbliższej ławki.
- Macie od dzisiaj nową koleżankę w klasie. Przedstaw się i powiedz coś o sobie - powiedział ciepło.
Z jego opalonej twarzy nie schodził uśmiech.
"Cześć, nazywam się Atari Orgeen, pochodzę z Dathomiry, ale od trzeciego roku życia szkoliłam się na Jedi. Aktualnie jestem Inkwizytorem pod bezpośrednimi rozkazami Lorda Vadera, miło mi was poznać."
Nie miała pojęcia, co powiedzieć. W Świątyni Jedi nigdy nie trzeba było robić tak głupich rzeczy.
- Nazywam się Quari. Mam siedemnaście lat i pochodzę z... - przerwała na chwilę, nie widząc, którą planetę podać - z Naboo. Przeprowadziłam się na Sullust na kilka miesięcy razem z rodzeństwem. Miło mi was poznać - uśmiechnęłam się.
Kłamanie było jedną z czynności, których nie znosiła robić, ale musiała Nie mogła żadnym swoim zachowaniem zdradzić, że ze szkołą nie ma nic wspólnego, a w jej torbie oprócz książek i zeszytów znajdują się dwa miecze świetlne i mandaloriański WESTAR-35.
Usiadła na jedynym wolnym miejscu obok Sullustańskiej dziewczyny.
- Alloro, oprowadzisz Quari po szkole, kiedy skończycie lekcje.
Dziewczyna siedząca w pierwszej ławce kiwnęła głową, a Atari ledwo powstrzymała pełen satysfakcji uśmiech. Allora Daan, córka Dava Daana, czyli cel.
Po siedmiu godzinach żałosnych lekcji, Atari miała serdecznie dość. Na Przysposobieniu Obronnym nauczyciel wziął ją do pokazania ćwiczenia tylko dlatego, że była nowa. Od razu wylądował na macie. WF okazał się być zupełnie inny niż ten, jaki mieli dawniej w Świątyni, ale spodobał jej się. Pół godziny rywalizacji między dwiema drużynami było fajnym przeżyciem. Mogła na chwilę oderwać się od misji zwyczajnie w świecie się zabawić.
Po lekcjach podeszła do Allory, uśmiechając się przyjaźnie. Chciała jak najszybciej zyskać przyjaźń, a przynajmniej zaufanie dziewczyny, żeby móc zakończyć tę misję i wrócić na Coruscant w przeciągu tego miesiąca. Zanieczyszczone powietrze zaczynało jej przeszkadzać mimo maski tlenowej, którą wczoraj dostała od Sheeli.
- Cześć - powiedziała Sullustanka bez większego entuzjazmu. - Serio muszę cię oprowadzać?
Oczywiście, że nie, Moc mi wystarczy w zupełności - pomyślała, ale na głos jedynie potwierdziła, udając niepewność.
- Wiesz, ta szkoła jest strasznie duża, ledwo dotarłam dzisiaj rano na lekcje, a dalej chodziłam za wami. Sama w życiu nigdzie nie trafię - skłamała.
- Jakoś nie widziałam, żebyś się czuła zagubiona - odparła Sullstanka.
O tym, że zdolności aktorskich nie miała, wiedziała doskonale - dlatego też nie pchała się do bycia agentem IBB.
- Skąd ty właściwie jesteś? - podejrzliwość wręcz promieniowała z dziewczyny. - To nie jest dobra planeta, nikt tutaj nie przylatuje z własnej woli, a tym bardziej nie na stałe.
Atari uśmiechnęła się w duchu, Allora była nieufna, ale przynajmniej zaczynała rozmowę, którą można pokierować na dobre tory.
- Chyba nie myślisz, że chciałam tu przylatywać - prychnęła. - Do tej pory mieszkałam na Naboo i możesz być pewna, że za nic nie zmieniłabym Theed na kupę skał i kamieni. To wszystko wina mojej siostry - podziękowała w myślach Mocy za widoczne podobieństwo między nią i Anją. - No wiesz, przysłali ją tu na jakąś dyplomatyczną wyprawę - przewróciła oczami, udając rozdrażnienie. - A ja oczywiście nie mogłam zostać w domu.
Atari pochwaliła się za tak ładną, improwizowaną historię. Była raczej na tyle wiarygodna, by Allora w nią uwierzyła - jako zwyczajna nastolatka raczej nie była szkolona w wykrywaniu kłamstwa, jak Jedi czy pracownicy służb specjalnych.
- W sumie nawet nie wiem, jakie interesy może mieć tutaj Imperium - westchnęła.
- Serio nie wiesz? - zdziwienie Allory było autentyczne.
Atari poczuła je nawet w Mocy, co było całkiem niezłym znakiem. Nie wyczuwała od Sullustanki żadnych złych intencji, tylko coraz większe zaangażowanie i zainteresowanie rozmową.
- Nie interesuję się specjalnie polityką, mam od tego siostrę.
Allora uśmiechnęła się nieco.
- Sullust od dawna chciało wyjść z Republiki, teraz z Imperium Galaktycznego. No wiesz, mamy możliwości, jako układ planet bez problemu zapewnilibyśmy sobie wszystko, co potrzebne.
- A jedzenie? Przecież z kamieni nic wam nie wyrośnie. A bez porozumienia z Imperium handel byłby niemożliwy.
Dziewczyna przez chwilę milczała, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Jest Hapes - odparła w końcu.
Atari nie mogła powstrzymać się od roześmiania się. Jeżeli ojciec Allory myślał w ten sposób, bo sama Sullustanka raczej nie doszła do takich wniosków, musiał przegrać tę walkę. Cały ten plan był jednym wielkim "co by było gdyby", który tak naprawdę miał same niewiadome.
- Wybacz, ale Hapes ze swoją izolacjonistyczną polityką na niewiele się nada Sullustanom. Szczególnie, że po odłączeniu się Sullust od Imperium, stałoby się wrogiem, a Konsorcjum nie prowadzi interesów, które mogą im zaszkodzić.

Wieczorem, po streszczeniu rozmowy Anji, Sheeli i Kolowi miała rozkaz kontynuowania tejże znajomości oraz ustaleniu z An, że będą podawały się za siostry, Atati otrzymała dość niespodziewaną wiadomość od Allory, która proponowała, żeby następnego dnia poszły razem do szkoły skoro mieszkały całkiem blisko siebie.
Ta propozycja sprawiła, że Atari nagle cieszyła się o wiele lepszym humorem niż przez cały dzień - misja zaczynała ruszać do przodu.

__________________________________________________________
Znowu przerwa, wiem, przepraszam, wybaczcie :(
Jako, że nie chcę zostawiać 2016 roku bez kolejnego rozdziału, wstawiam go już dziś! 
Przy okazji - życzę wam wszystkiego, co najlepsze w Nowym Roku 2017! Oby był lepszy od 2016!