niedziela, 15 stycznia 2017

Rozdział 10(82)



Chazer

Jego próba w jaskini była o wiele mniej ekscytująca, niż się spodziewał. Wszedł do niej podekscytowany i pełen chęci do działania, jednak jego umysł podrzucał mu ciągle wizje przyjaciół stojących w oddali, jednak kiedy kilka metrów przed nim pojawiła się Atari, zrozumiał na czym polegała próba. Dlatego Mistrz zabronił mu iść do jaskini z bronią - ona nie była potrzebna. Walka byłaby tak samo nierealna jak postać stojąca przed nim. W jaskini nie mógł poddać się uczuciom, tylko zachować spokój, tak ważny dla Jedi. I chociaż kochał Atari i wyrzucał sobie, że przyznał się do tego wtedy, kiedy wszystko popadło w ruinę, musiał na chwilę odsunąć uczucia, jednak nie pozbył się ich, co było celem. Jednak nikt nie musiał o tym wiedzieć i kiedy wyszedł z jaskini wiedział, że w końcu zacznie się prawdziwy trening.

Od kiedy Yoda zaczął go uczyć tak zaawansowanej techniki, jaką był kontakt ze zmarłymi Jedi, dni na Dagobah przestały być nużące i monotonne - codzienny wymagający trening, zarówno fizyczny, co psychiczny, pozwolił Chazerowi wrócić do dziennego rytmu ze Świątyni Jedi. Zdołał nawet jakoś przyzwyczaić się do papki, którą w swojej dobroci serwował mu na obiad Mistrz Yoda, który jednak geniuszem gotowania nie był. To była już druga jego słabość, którą Chaz poznał. Pierwszą oczywiście było niewykrycie Lorda Sithów tuż pod nosem. Oczywiście było to wytłumaczalne, ktoś kto miał tak głęboki kontakt z Jasna Stroną, mógł nie być w stanie wyczuć kogoś tak zanurzonego w mroku. Mistrz Windu, mimo swojego stabilnego balansowania na granicy, nie mógł wyczuć Sitha, tak samo jak Atari i Mirlea, nawet z ich naturalnym talentem do posługiwania się Ciemną Stroną.
- Ja też go nie widziałam - usłyszał nagle głos, którego spodziewał się od dawna.
- Kayla! - wyszczerzył się do zasnutej błękitną poświatą siostry.
Wyglądała prawie tak samo, jak wtedy, kiedy pojawiła się w jego pokoju. Ubrana w prosty strój Jedi z mieczem świetlnym przypiętym do pasa wyglądała jednocześnie groźnie i niewinnie. Długie, białe włosy związane miała w warkocz, uśmiechała się wesoło, rozglądając się po niezbyt przyjemnej okolicy.
- Myślałem, że jeszcze daleko mi do kontaktu z zaświatami.
- Bo ci daleko - odparła z bolesną szczerością.
Chazer tylko się roześmiał, jakby uwaga siostry nie zrobiła na nim większego wrażenia.
- Wiem mniej więcej, jak wygląda życie po śmierci. Możesz tutaj wrócić przyciągnięta silnymi emocjami lub potężnym impulsem w Mocy. Nie graj ze mną, nie mam już dziesięciu lat.
- Dobra, dobra, udało ci się - mruknęła niechętnie. - A dla uściślenia, w niewidzialnej formie mogę pojawić się w każdym miejscu, z którym jestem związana emocjonalnie, widzialna muszę być ściągnięta. A właściwie czegoś ode mnie chcesz, czy po prostu się nudzisz?
- Trenuję - odparł. - Ale fajny pomysł, będę cię ściągał za każdym razem, kiedy się nudzę.
Dziewczyna jęknęła z bólem.
Ich rozmowę przerwał odgłos kroków Mistrza Yody. Kayla ukłoniła się przed nim i zniknęła, zostawiając Chazera sam na sam z nauczycielem.
- Twój trening zakończony już jest - oznajmił.
Chłopak ledwo się powstrzymał przed zapytaniem "jak to". Spodziewał się, że Mistrz przekaże mu jeszcze wiele przydatnych nauk, czuł, że nie jest gotowy na bycie Jedi.
- Wiem, że wątpliwości masz, lecz prawda to jest. Gdyby Jedi nadal, jak dawniej funkcjonowali, pod Mistrza okiem lat kilka kształciłbyś się, teraz jednak czasu na to nie ma. Na Rycerza Jedi, pasowany jesteś.
Chłopak przełknął ślinę, ale uklęknął tak, jak powinien. Wiedział, że nie jest gotowy, był za młody, zbyt niedoświadczony.
Kiedy zabrzmiał słowa znacznie zmienionej przysięgi, wstrzymał oddech.
- Na prawach nadanych przez Jedi, z woli Mocy, mianuję cię Rycerzem Jedi. Powstań.
Spełnił polecenie. Odruchowo dotknął warkoczyka, symbolizującego jego status wiedząc, że będzie musiał go ściąć.

Atari

Nagły impuls w Mocy kazał jej odskoczyć na bok. Pociągnęła za sobą nieświadomą niczego Sheelę i obie upadły na brudny chodnik dokładnie wtedy, kiedy pierwszy promień z blastera trafił w dokładnie to miejsce, w którym przed chwilą stały. Ludzie i Sullustanie rozbiegli się z krzykiem. Plac na szczęście opustoszał, więc nie musiały martwić się o cywili. Atari odruchowo sięgnęła po miecz świetlny, ale w ostatniej chwili chwyciła dwa mandaloriańskie WESTARY-35, żeby uniknąć dekonspiracji.
- Odkryli nas? - zapytała Sheela.
- Nie wiem - odparła. - Jest ich tylko dwóch, nie mogę używać Mocy, więc musimy to załatwić po twojemu.
Kobieta uśmiechnęła się chytrze i ruszyła do akcji. Atari ruszyła biegiem na około widząc, że Sheela bez problemu poradzi sobie samotnie. Napastnicy mieli element zaskoczenia, ale Atari była Dathmoirianką - wyczuwała życie i naturę, a na tej martwej planecie przychodziło jej to ze szczególną łatwością. Teraz oni, zajęci Sheelą nie wiedzieli, że jest dokładnie za nimi. Zaryzykowała i zaczęła wspinać się po budynku wspomagając się Mocą. 
Delikatnie wyjrzała na dach i skrzywiła się, nie miała szans wejść niezauważona.
- Raz się żyje - stwierdziła i wybiła się delikatnie, by bezszelestnie wylądować na rozgrzanej, nieprzyjemnie lepkiej papie asfaltowej. Uchyliła się przed pierwszym strzałem blastera, który poleciał w jej stronę i wystrzeliła kilka razy na ślepo. Walka bez miecza świetlnego była trudna i wymagała większej ruchliwości, ale Atari jakoś sobie radziła, głównie dzięki Sheeli, która prowadziła ciągły ostrzał i utrudniała napastnikom porządne wycelowanie. Wystrzeliła i cudem udało jej się trafić jednego z napastników w ramię. Dało jej to czas, by do niego podbiec. Jej partnerka całkowicie zajęła walką drugiego Sullustana, więc miała wolną drogę.
Wycelowała kopnięcie w brzuch przeciwnika, ale ten mimo bólu zdołał się uchylić i spróbował trafić ją w twarz. Dziewczyna złapała go za rękę i automatycznie założyła mu dźwignię. Mocnym kopnięciem zepchnęła go z dachu w tym samym momencie, kiedy drugi z napastników padł na dach trafiony centralnie w pierś. 
Atari opadła na kolana, czując w piersi ogień. Temperatura na Sullust nie sprzyjała walce, co potęgował żar bijący z dachu. Kiedy uspokoiła oddech, a ręce przestały się jej trząść ze zmęczenia, powoli zeszła z dachu z o wiele większą trudnością niż na niego weszła. Odzwyczaiła się od walk i chociaż ci przeciwnicy nie byli wyszkoleni, ich przyzwyczajenie do warunków sprawiło, że ciężko było ich pokonać.
- Wszystko w porządku? - zapytała ją Sheela, kiedy siedemnastolatka w końcu stanęła na ziemi.
- Tak, nic mi nie jest, dzięki - uśmiechnęła się do przyjaciółki. - Nie trafił cię?
- Miałam dobrą pozycję - wskazała na przypalony ogniem z blasterów szeroki śmietnik. - Wracajmy, mogą na nas jeszcze czekać w domu, a Kol i Anja nic o tym nie wiedzą.
Atari tylko kiwnęła głową i spróbowała połączyć się przez komunikator z Anją, jednak ta nie odpowiedziała.
- Tak samo z Kolem. Zablokował połączenia. Albo coś się stało, albo spotkanie w parlamencie się przedłużyło.
- Albo poszli na samodzielna akcję - dodała Atari wiedząc, że własnie to trzecie jest najbardziej realne.
______________________________________________
Booom! Pierwszy raz od baaaardzo dawna mam już... gotowy rozdział w niedzielę!
Choruję, więc mam trochę czasu na ogarnięcie tego wszystkiego, co się dzieje na blogach.
Bijcie brawo, to się rzadko zdarza, ale oby coraz częściej, jako że mam wenę na sam koniec bloga.

Niech Moc będzie z Wami!

niedziela, 8 stycznia 2017

Rozdział 9(81)



Atari


Wbiegła po schodach z uśmiechem na twarzy. Wracała właśnie z kawiarni, do której po szkole poszła razem ze znajomymi. Przez ponad miesiąc pobytu na Sullust zdążyła zaprzyjaźnić się z Allorą, ale wiedziała, że w pewnym stopniu zawaliła na całej linii, bo zaangażowała się w to uczuciowo. Szkoła zaczęła się jej podobać - może i była poniżej poziomu akademii Jedi, ale panowała w niej o wiele większa swoboda.
Kiedy weszła do mieszkania, ledwo powstrzymała śmiech. Anja i Kol znowu się kłócili, nieświadomi tego, że każda ich wymiana zdań bynajmniej nie brzmi jak ta osób się nienawidzących, a wręcz przeciwnie.
- To, że nie rozróżniasz garnka od patelni, to już nie moja wina! - wrzasnęła Anja, ewidentnie czymś rzucając.
- To nie tak, ja nie rozróżniam pokrywki od patelni od pokrywki dużego garnka, przecież one są takie same! 
- Ale my nie mamy dużego garnka, palancie!
- No, ale gdybyśmy mieli - odparł Kol - to przecież...
- Ale nie mamy! - przerwała mu kobieta, jeszcze bardziej wkurzona. - Pokrywkę od patelni wkładasz tutaj! Nie tam! Rozumiesz? Czy mam ci karteczkę przykleić?
Atari parsknęła śmiechem. Kol miał prawie fotograficzną pamięć i niezwykły zmysł taktyczny - w jego przypadku zapomnienie o czymkolwiek było niemożliwe.
Atari przywitała się z czytającą w pokoju Sheelą, której najwyraźniej w ogóle nie przesadzały wrzaski pary, według nich nieznoszących się partnerów, ale Atari i jej partnerka miały co do tego zupełnie inne zdanie.
- Cokolwiek ruszyło? - zapytała nastolatka, wyjmując przy okazji prace domowe na następny dzień.
- Cała fikcyjna dyplomacja, tak - odparła. - Ale z naszą misją nie ruszyliśmy się ani krok do przodu, wszyscy zachowują się tak, jakby całkowicie popierali Imperium.
- Może ma coś, co się wam przyda. Kiedy wracałam z Allorą, zaprosiła mnie do siebie na jutro, bo jej ojca akurat nie będzie. Ma zostać dłużej w pracy.
- W parlamencie nie ma nadgodzin - zauważyła Twi'lekanka, odrywając się w końcu od książki.
- Wiem, możecie to sprawdzić, a ja, jeżeli dam radę, przeszukam jego pokój.

Kol

Pomysł, że jakikolwiek spiskowiec miałby przebywać w budynku rządu Sullust był nierealny - równo o szesnastej lokalnego czasu wszystkie sale i pomieszczenia pustoszały, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Godzina ta była magiczna - o tej porze ulice pustoszały, wszyscy zamykali się w domach, żeby o szesnastej trzydzieści nikt nie narażał się na burzę, która przychodziła codziennie o tej samej godzinie. I chociaż każdy budynek potrafił się jej oprzeć, każdy wolał być w swoim domu, które Sullustanie na własną rękę udoskonalali o kolejne przyrządy przeciwko promieniowaniu, ogromnym temperaturom i innym towarzyszącym burzy zjawiskom.
Kol i jego denerwująca towarzyszka byli prawdopodobnie jedynymi istotami w budynku. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że za bardzo gapi się na partnerkę. Niezwykle pociągającą partnerkę.
Zganił się za tę myśl. Oprócz tego była też wredna, wkurzająca, arogancka i niezwykle piękna.
Ledwo się powstrzymał przed uderzeniem głową w ścianę. Prawdopodobnie go ledwo tolerowała, a on myślał o niej w ten, nie inny sposób. 
Musiał skupić się na misji, nawet jeżeli się ona przeciągała, a do tej pory nie przyniosła żadnych skutków. Przynajmniej Vader nie domagał się jeszcze od nich wytłumaczeń...
- Możesz się na mnie nie patrzeć - fuknęła na niego Anja.
Odwrócił wzrok, ale nie mógł się powstrzymać od zjadliwego komentarza.
- Gdybym mógł patrzyć na coś innego niż szare ściany, nie zaszczyciłbym cię spojrzeniem. 
Chciała mu zapewne odpowiedzieć, ale zatknął jej usta dłonią i na wszelki wypadek przyłożył palec do swoich ust. Z pokoju na końcu korytarza dobiegał ich cichy głos. Anja również to usłyszała - jej postawa zmieniła się z luźnej na maksymalnie profesjonalną. Weszli po cichu do sąsiedniego pokoju i ukryli się za jedną z kanap. Słuchawki i mikrofon szybko weszły w ruch, by po chwili mogli usłyszeć wyraźną rozmowę dwóch Sullustan.
- Nie teraz - warknął mężczyzna o niskim, grubym głosie. - Nie widzisz, że Imperium węszy? Każdy ruch może być dla nas końcem, nie rozumiesz tego?
- Nie ma szans, żeby to wykryli - odparł drugi. - To ambasadorzy, nie mają pojęcia o tym, co się naprawdę dzieje.
- Ambasadorzy - prychnął. - Może i znają się na polityce, ale żaden leń z Senatu nie wygląda tak jak oni. To wojownicy, ślepy by to zauważył.
- Tym bardziej musimy to zrobić teraz, później Imperium może przysłać tu więcej swoich, a nawet oddziały wojska, nie możemy z tym dużej zwlekać.
Zapadła chwila ciszy, przerywana niespokojnymi oddechami. Jeden z Sullustan stukał palcami o blat jakiegoś mebla.
- Dobrze - powiedział w końcu pierwszy z nich. - Poinformuj naszych, do końca tygodnia Sullust będzie wolne.

_____________________________________________________
Ten moment, kiedy ogarniasz, że jest niedziela i jeszcze nic nie wstawiłaś xD
Przynajmniej miałam to prawie skończone, więc nie jest tak źle ^^
Rozdział muszę zadedykować Sonii xD