wtorek, 22 września 2015

Rozdział 57



Nichal

Dziewczyny stały na przeciwko siebie z zaciętymi minami. Deturi miała w oczach nienawiść i opanowanie. Selomi strach i niedowierzanie. 
- Jak... Czemu?
- Nie zrozumiałabyś. Moje powody były głębokie. Nawet nie chodziło o pokusę Ciemnej Strony, tylko zatracanie się Jedi w sprawy rządu i inne wasze zachowania, których nie pochwalałam. Granica między dobrem, a złem się zatarła. Wojna zmieniła pojmowanie ludzkiego życia. Wszyscy są marionetkami, którymi poruszają główni dowodzący konfliktów. A może porusza nimi tylko jeden marionetkarz? Cała ta gra jest z góry przewidziana, wojna chyli się ku końcowi, a szala zwycięstwa przechyla się na jedną ze stron. Dobrze wiesz, którą. A może nie wiesz. W końcu to wszystko okryte jest mgłą tajemnicy, której nie może przejrzeć nawet sam Wielki Mistrz Yoda.
- O czym ty mówisz?!
Selomi była coraz bardziej zdenerwowana. Nic nie dało powtarzanie sobie pierwszej linijki kodeksu, którym kierowała się przez tyle lat. Deturi była jej przyjaciółką. Jeszcze niedawno razem chodziły na treningi, jadły przy jednym stole i walczyły ramię w ramię za Republikę, a ona mówi, że to nic nie znaczyło, że już od lat była po stronie Sithów? Selomi nie mogła w to uwierzyć. Deturi była jej jedyną przyjaciółką. Selomi nie miała nikogo innego... Straciła już wszystkich. Nie chciała tracić też Deturi!
- Mówię o tym, że ta wojna nie jest oczywista. Korupcja niszczy Republikę od środka. Separatyści są słabi i ciągle się kłócą. Podobnie jak senatorzy. Myślisz, że to wszystko jest takie proste? Może istnieją inne możliwości niż przegrana Separatystów i wygrana Republiki lub odwrotnie? A może... wygrana Republiki i Sithów, a przegrana Separatystów i Jedi? To ciekawa wizja, prawda? Zabawne jest to, że właśnie ona jest najbardziej prawdopodobna.
- Nie... Kłamiesz!- krzyknęła Cereanka.
Skoczyła na Sithankę. Jej przed chwilą przyczepiony do pasa miecz, spoczywał zapalony w jej ręce. Deturi bez trudu odepchnęła przeciwniczkę. Ułamek sekundy ich ostrza znów się zwarły. Niebieskie i czerwone. Nichal dobrze wiedziała, że ta walka będzie łatwym zwycięstwem. Selomi była wściekła, a Deturi mogła bezkarnie czerpać z jej gniewu garściami. Sithanka kopnęła Jedi w brzuch. Cereanka odleciała na kilka metrów w tył, a Deturi skoczyła za nią, żeby zadać szybko ostateczny cios. O dziwo, Selomi zdołała powstrzymać ostrze, przed zagłębieniem się w jej ciało. Odepchnęła Deturi i natarła, starając się zepchnąć przeciwniczkę w róg. Deturi zaśmiała się, przeskoczyła nad przeciwniczką i cięła w plecy. Rozległ się trzask świetlnych ostrzy, które o siebie uderzyły. Następny cios skierowany w ramię i kolejny w odsłoniętą nogę. Oba odbite. Cała walka toczyła się w niesamowitym tempie. Ich ruchy zlewały się w czerwono-niebieską, rozmazaną burzę. Dziewczyny wykonywały obroty, nie spuszczając przeciwniczki z oczu choćby na ułamek sekundy. Tańczyły. Ich walka była sztuką. Morderczym tańcem, którego finałem była śmierć. Ich ostrza ścierały się na sekundę, by się od siebie oderwać i znowu złączyć. Dziewczyny co chwila odskakiwały od siebie, by po chwili znów zetrzeć ze sobą miecze. Deturi odbiła dość niedbały cios Selomi i sama zaatakowała, zmuszając przeciwniczkę do odskoczenia. Nie czekając, aż Jedi wyląduje, Deturi pchnęła ją Mocą na ścianę, doskakując do niej i kierując miecz w stronę jej piersi. Selomi jednak odchyliła się na tyle, by miecz ledwie drasnął jej ramię. Swąd palonego ciała wypełnił nozdrza nastolatek. Cereanka odepchnęła przeciwniczkę Mocą i szybko podniosła się na nogi, przywołując swój miecz świetlny do ręki. Dziewczyny stały naprzeciwko siebie, oddychając ciężko. Były na tym samym poziomie. Deturi zaczerpnęła siły z Mocy. Czuła ją. Czuła, jak przepływa przez jej ciało, otwierając jej oczy na nowe możliwości. Nie miała czasu na stanie i czekanie aż Selomi w końcu kontynuuje walkę. Teraz Nichal miała szansę, którą musiała wykorzystać.
Rzuciła się w stronę przeciwniczki, pokonując dzielącą je odległość w zaskakująco szybkim czasie. Czerwone ostrze miecza syczało, jakby przewidywało, że zaraz zatopi się w ciele ofiary. Posypały się iskry. Miecze się ze sobą zderzyły. Deturi wykonała kilka szybkich cięć. W Mocy było tyle negatywnych czuć. Selomi się bała, nieświadomie wzmacniając potęgę Deturi. Sithanka kopnęła przeciwniczkę, posyłając ją na ścianę. Wykonała zgrabny obrót i cięła mieczem gdzieś w okolice klatki piersiowej Cereanki. Poczuła delikatny opór, który po chwili ustał. Ciało padło na podłogę, a chwile później znalazła się obok niego głowa Selomi.
Deturi zgasiła miecz, przypięła go do pasa i wybrała połączenie z Halle Burtoni. Uśmiechnęła się delikatnie, widząc dziwny spokój na twarzy Selomi. Była Jedi, więc teraz pewnie zjednoczyła się z Mocą. Tak głosił kodeks. Nie ma śmierci, jest Moc. Może.
- Tak? Załatwiłaś sprawę z tą Jedi?- dobiegł ją głos Kaminoanki.
- Taa. Jej ciało leży w korytarzu jakieś pięć metrów od głównego wejścia. Lepiej szybko się nią zajmij. Sama skieruję się do głównego komputera.
- D-dobrze...- Burtoni drżał głos.- Zabiłaś ją?
- Nie, pogłaskałam po główce. Oczywiście, że jest martwa! Bez odbioru.
Rozłączyła się i uklękła przy ciele Selomi. W jej kieszeni znalazła datapad. Przerzuciła z niego mapę Tipoca City na swój i odeszła szybko, podnosząc przy okazji z ziemi swój czarny płaszcz Sitha. Zarzuciła kaptur na głowę i szybkim krokiem powędrowała do celu, nawet nie odwracając się, by spojrzeć na martwe ciało dawnej przyjaciółki. Teraz jesteś zabójcą, Nichal. Ludzie nie znaczą dla ciebie nic. Nawet Avis..., powiedziała do siebie w myślach.
To była przeszłość. Minęło w końcu tyle lat. Już się przyzwyczaiła. A Avis już dawno nie żyła. Na pewno...

Głowna sala informatyczna była ogromnym pomieszczeniem. Kręcili się po niej Kaminoanie, ciągle wprowadzając kolejne dane do komputerów. Nikt się nie zdziwił jej przybyciem. Niektóry nawet kiwnęli jej niedbale głową. Deturi zignorowała ich. Byli po jej stronie, nie musiała więc zwracać na nich uwagi. Jej jedynym celem był główny komputer - ogromne urządzenie, stojące pośrodku sali. Setki monitorów błyskały niezliczoną ilością liter, które przewijały się przez ekran z niesamowitą szybkością. Deturi podeszła do głównej klawiatury i szybko wpisała potrzebne algorytmy. To było takie proste. Programowanie było jej żywiołem. Teraz wystarczyło tylko wcisnąć enter, żeby zmiany zostały zapisane w głowach klonów. I po raz kolejny wpisać kilka algorytmów, wcisnąć enter i sprawdzać, jak jeden z klonów próbuje zabić Jedi, po czym zostaje zabity przez swoich braci. Tak. Zrobią to. W końcu Deturi usunęła z nich wszelkie uczucia. Sprawiła, że zostali maszynami do zabijania. W końcu, ich uczucia mogły przeszkodzić w Rozkazie 66. Enter. Na ekranie, na przeciwko niej pojawił się obraz z widoku pierwszej osoby. Nieznana jej Jedi szła przed niewielkim oddziałem klonów. Ten, którego oczy służyły za źródło obrazu podniósł broń i wystrzelił. Jedi uchyliła się przed strzałem. Inne klony tez wyjęły broń. Rozległo się kilka odgłosów wystrzału. Obraz się nagle rozmazał i znikł. Idealnie. To był losowy klon z armii, która obecnie przebywała na jednej z planet ogarniętych wojną. Plan był gotowy do wcielenia w życie. Już niedługo Rozkaz 66 zostanie aktywowany, a wtedy... Wtedy nastąpi koniec wojny. Rozpocznie się era Imperium. W końcu Sithowie odniosą zwycięstwo.
Na jej twarz wpłynął pełen zadowolenia uśmiech. Teraz musiała tylko poinformować o ich małym sukcesie Dartha Sidiousa. A potem... potem zakończy się ta era. Sithowie będą rządzić całą galaktyką, a Jedi znikną z tego świata! W końcu!
_______________________________________________________________________
Opóźnienie aż dwudniowe, przepraszam was za to bardzo. Byłam chora i przez weekend wręcz cierpiałam katusze przez brak weny. Chciałam coś napisać, pomysł szwendał się po mojej głowie, ale był nieuchwytny. To było okropne :/
Dodaję obiecaną walkę nieco później niż planowałam. Rozdiał krótki, ale dzisiaj zaczęłam go dopiero pisać już dzisiaj skończyłam, więc jestem z siebie całkiem dumna.
Dedyk dla:
Kiwi
Ashary
Margaretch
Sonii 
Kochane jesteście <3 Dziękuję za wasze komentarze, naprawdę podnoszą one na duchu i dodają mi weny!

NMBZW



niedziela, 13 września 2015

Rozdział 56



Uwaga
To jest ckliwe, słodkie i tęczowe. Jeśli ktoś czuje się nie na siłach, niech ominie drugą połowę pierwszego wątku. 

Chazer


Wyrwał się w końcu ze Świątyni. Miał już wszystkiego dość. Ciągłe misje, wojny, intrygi. Nie miał czasu dla siebie. Nie mógł nawet pójść na spacer w inne miejsce niż Arboretum, czy Komnata Tysiąca Fontann, które znał już na pamięć! Mistrz Kenobi udał się na misję razem ze swoim starym padawanem, Skywalkerem. Kanclerz został porwany, Chazera nikt nie wezwał, więc szybko czmychnął ze Świątyni, wyskakując przez okno w swoim pokoju. Przebrał się w normalne, młodzieżowe ciuchy (jedyna rzecz, na którą poszły pieniądze od rodziców, które dostawał co roku na gwiazdkę) i wtopił się w tłum normalnych ludzi. Bez tradycyjnego stroju Jedi, poczuł się na kilka chwil normalnym człowiekiem, który bezpiecznie żyje sobie na Coruscant i jedynymi jego stycznościami z wojną są codzienne relacje w Holonecie z informacjami o przebiegu walk i propagandowymi informacjami o zwycięstwach Republiki. Zwykli ludzie mieli dobrze. On miał pecha. Jego pech nie polegał na ciągłych wyjazdach na bitwy i codziennym narażaniu życia, tylko na pechu do przyjaźni. Jego najlepszy przyjaciel wyleciał z Coruscant i miał wrócić najwcześniej za pół roku. A jego przyjaciółka... Dziewczyna, którą przez czternaście lat traktował jak siostrę, uciekła! Zrezygnowała z bycia Jedi! Opuściła ich, nawet się nie żegnając! Był na nią wściekły. Jak mogła! Zachowała się jak zimna suka, która ma gdzieś uczucia innych. Może nie chciała się żegnać, może tak zawiodła się na Zakonie, że nawet przyjaciół nie chciała widzieć. Rozumiał to, ale złość na Ahsokę nie odchodziła. Togrutanka zraniła jego uczucia, a tego nie potrafił jej wybaczyć. Kochał ją jak siostrę, a ona zostawiła go i resztę ich "rodziny". Chazer czuł się okropnie. Spowiło go tyle negatywnych emocji, że chyba aura wściekłości emanowała od niego na kilka metrów. Miał ochotę coś kopnąć, wyżyć się na czymś! Zapragnął znaleźć się na polu bitwy i roznieść w pył tyle robotów, ile mu się pod ostrze miecza nawinie! - Nie.-szepnął do siebie.- Nie ma emocji, jest spokój. Nie powinien się unosić. Miał żal do Ahsoki, to było oczywiste, ale gniew i nienawiść karmiły ciemną stronę. Chazer przez czternaście lat uczył się, by odrzucić negatywną energię. Jeden incydent nie mógł zawalić filozofii, którą się kierował. Musiał być opanowany, jak na Jedi przystało. To było trudne, ponieważ cierpienie psychiczne nigdy nie odchodziło zbyt szybko. 
- Chazer?- z zadumy wyrwał go dziewczęcy głos. 
Centralnie przed nim stała ludzka nastolatka. Chazer był pewny, że gdzieś ją kiedyś widział, ale raczej nie byli ze sobą zbyt blisko. Inaczej zapamiętałby ją. Dziewczyna była dość niepozorna. Miała jasne, blond włosy i oczy w kolorze mlecznej czekolady. Wyglądała trochę podobnie do dawno martwej siostry Chazera, Kayli. 
- Przepraszam, czy my się znamy?
Dziewczyna zrobiła oburzoną minę i chwyciła się pod biodra, przybierając groźną pozę. 
- Czy my się znamy? Żartujesz, Chazer? Nie poznajesz mnie?- z każdym zdaniem, jej głos stawał się coraz bardziej oburzony. 
Chazer miał wrażenie, że usłyszał też nutkę rozpaczy w jej głosie, ale szybko odrzucił od siebie tę myśl. To była przecież jakaś nieznajoma nastolatka. 
- Nie mam pojęcia kim jesteś. 
Zagryzła wargi. W jej oczach zalśniły łzy. 
- Jesteś najgorszym bratem w całej galaktyce!- wrzasnęła wściekle i kopnęła go w piszczel. Teraz Chazer zrozumiał, dlaczego miał wrażenie, że skądś zna dziewczynę. Poczuł się strasznie głupio. Jak mógł nie poznać Vyrny? Kiedyś byli ze sobą blisko, a teraz nawet jej nie poznał... Stang! 
- Ja... Przeprasza Vyrny, wyglądasz zupełnie inaczej niż dwa lata temu.- spróbował się wytłumaczyć. 
- Twarz nadal mam taką samą! Pewnie gdybyś zobaczył mamę, nie wiedziałbyś, że jesteście w jakikolwiek sposób spokrewnieni! Jesteś debilem, Chazer! 
- Poznałbym mamę... Ojca też. Teraz po prostu byłem rozkojarzony, dlatego cię nie poznałem. Vyrny nie dała się przekonać. Wyglądała tak, jakby zamierzała sprać Chazera mocniej, niż kiedykolwiek. Ostatnio biła się z nim, kiedy miała siedem lat, ale Chazer nadal pamiętał, jak bolesne może być wbicie długich paznokci w twarz.  
- Taa, pewnie. Od pogrzebu Kayli nie rozmawiałeś z rodzicami i ze mną! Rodzina nic dla ciebie nie znaczy! 
Mieszkańcy Coruscant przechodzący obok z ciekawością wpatrywali się w kłócących się nastolatków. Takie sceny były codziennością, ale ludzie nie mogli się powstrzymać od słuchania i krytykowania ich w myślach, a nawet na głos, jeśli szli z kimś. Specjalnie mówili głośno, by wszyscy usłyszeli ich zdanie.  
- Znaczy wiele, ale dobrze wiesz, że przywiązanie prowadzi na Ciemną Stronę...
- Mam to gdzieś! -przerwała mu.- Jedi doszczętnie wyprali ci mózg! Przywiązanie i miłość nie są złe! Kayla cię kochała i nie przeszła na Ciemną Stronę, tej waszej pieprzonej Mocy! 
- Może nie pamiętasz, ale Kayla przez swoje przywiązanie była podatna na Ciemną Stronę! To właśnie przez nią zginęła!
Chazer wcale tak nie myślał, ale ani myślał przyznać siostrze rację. 
- Kayla zginęła na misji! Nie próbuj opowiadać mi jakichś niestworzonych historii! Dobrze wiem, czemu ona umarła! Przez Jedi i przez wasze durne przekonania! Gdyby nie one, Kayla dalej by żyła i zapewne przyjęłaby propozycję rodziców, nie tak jak ty! Jak mogłeś ją odrzucić?!  
Przeskakiwała między tematami wyjątkowo zwinnie. Wyrzucała mu wszystko, co leżało jej na duszy, całą swoją wściekłość i nienawiść gromadzoną od pogrzebu starszej siostry. 
- Zakon też jest moją rodziną! Nie mogę go od tak porzucić! Poświęciłem mu całe życie! Zakon to moje życie!  
Po policzkach Vyrny ciekły łzy. Nie powstrzymywała ich. Nie wstydziła się ich. Pokazywały, jak bardzo boli ją to, że brat pozostawił rodzinę dla Zakonu. Pokazywał jej cierpienie, które rosło z każdym dniem bez rodzeństwa. Vyrna nawet nie pamiętała swojej siostry, jako dziecko. Urodziła się rok po odejściu Kayli do Zakonu. Brata pamiętała tylko ze zdjęć. Miała dwa latka, kiedy Chazer został zabrany, by zostać Jedi. Miała im to za złe. Kochała i jednocześnie nienawidziła. Zawsze chciała, żeby jej rodzina była pełna i szczęśliwa. Jednak przez Zakon Jedi, nie buło to możliwe. 
- Nie rozumiesz, że rodzice się martwią? Ja też się martwię! Trwa wojna, w każdej chwili możesz zginąć! Zdaj sobie sprawę z tego, że komandor Motess ma rodzinę, która codziennie boi się, że cię straci! Twoja rodzina cię kocha! Zrozum to!- krzyknęła przez łzy.
Uderzyła Chazera w klatkę piersiową. Sięgała mu tylko do brody, więc było to najlepsze miejsce do uderzenia. Posypały się kolejne ciosy. Była bezsilna. Miała wrażenie, że Chazer jej już nie kocha. Blondyn przyjmował uderzenia bez sprzeciwu. Przyzwyczaił się do bólu. Gdyby nie łzy siostry, byłby niewzruszony, ale teraz dopadły go wyrzuty sumienia. Kochał Vyrnę, kochał też rodziców. Bał się przywiązania, ale nie potrafił go nie odczuwać. Zamrugał szybko, kiedy poczuł wilgoć w kącikach oczu. Przyciągnął do siebie siostrę i przytulił. Vyrna zaniosła się jeszcze większym szlochem i wtuliła w brata, mocząc mu łzami koszulkę. 
- Kocham was. Bardzo was kocham, ale w Zakonie jest pewna osoba, którą darzę ogromnym uczuciem.- szepnął cicho do jej ucha.- Czasem chcę opuścić Zakon, boję się jak każdy człowiek, myślę o was codziennie. Chciałbym móc spotykać się z wami codziennie, jeść razem posiłki i z tobą rozmawiać każdego dnia, ale ta dziewczyna w Zakonie jest dla mnie bardzo ważna. Kocham ją, tak bardzo ją kocham... Nie chcę stracić jej przyjaźni i zaufania. Proszę Vyrna, kiedy wojna się skończy, będę spotykał się z tobą po kryjomu. Nie chcę żebyś cierpiała. Nie chcę żebyś jeszcze kiedykolwiek płakała. Twoje łzy też mnie bolą, siostrzyczko...
Darth Sidious
*Powszechnie znany jako Wielki Kanclerz Republiki*


Wszystko przebiegała zgodnie z jego planem. Ledwie kilka godzin temu Darth Tyranus został zabity przez Anakina Skywalkera. Jego przyszły uczeń ślepo kroczył drogą, którą mu Sidious wyznaczył. Jedi nawet nie wiedział, jak bardzo jest kontrolowany! - Mistrzu.- do gabinetu przez tajne przejście wślizgnęła się postać odziana w czarny płaszcz. Spod kaptura skrywającego w cieniu twarz, wystawały jasne kosmyki długich włosów. Płaszcz idealnie ukrywał płeć przybysza, ale Sidious wiedział, że jest to jego zaufana, tajna uczennica. Darth Nichal* skłoniła się przed Lordem Sith i poczekała, aż jej Mistrz przemówi.
 - Masz wszystko, czego potrzebujemy do rozpoczęcia naszego planu? 
Dziewczyna wyprostowała się. Jej usta wykrzywiły się w w pełnym zadowolenia uśmiechu. 
- Oczywiście, Mistrzu. Wszystko gotowe. Wystarczy jedynie wprowadzić zmiany do głównego komputera na Kamino. Halle Burtoni zgłosiła, że wszystko zostało przygotowane, a Jedi, która zajmowała się szkoleniem klonów, opuściła Tipoca na dwa dni. Możliwe, że przyślą kogoś innego, ale Burtoni zarzekała, że nic takiego się nie wydarzy. 
- Jeśli zjawi się jakiś Jedi, zabij go. Burtoni zajmie się zatuszowaniem jej śmierci. 
 Darth Sidious miał nadzieję, że żaden Jedi się nie pojawi. Nie chciał jeszcze zaczynać działać tak mocno. Rozkaz 66 miał wykończyć ich wszystkich za jednym zamachem. Pojedyncze ofiary nie były mu potrzebne. To miała być szybka masakra. Przy życiu nie mógł pozostać żaden niepotrzebny mu Jedi. Tych, których potrzebował, Nichal już dawno usunęła z archiwum. 
 - Oczywiście, Mistrzu. Od razu włączyć tryb testowy? 
- Tak. Musimy być pewni, że Rozkaz 66 zostanie wykonany. 
- Tak jest Mistrzu. Twój rozkaz zostanie wykonany. 
Ukłoniła się i wyszła z pomieszczenia tym samym ukrytym przejściem. Była idealną uczennicą. Zawsze mogła się wszędzie przedostać z pewnością, że nikt jej nie rozpozna. Do tego, doskonale znała się na programowaniu, dzięki czemu bez problemu mogła zaprogramować w umysłach kolonów nowy rozkaz, którego nie będą mogli nie wykonać. Jego włączenia spowoduje całkowite wyłączenie się u klonów własnej woli. To będzie wielkie zwycięstwo Sithów. Nie było innej możliwości. Wszystko planował wiele lat, a teraz jego plany miały się w końcu wydarzyć. To będzie koniec Jedi i ich Republiki. Nastanie czas Sithów, czas ich wielkiego Imperium! 
Nichal


Zgrabnie osadziła statek na gładkiej płycie lądowiska na Kamino. Zarzuciła czarny kaptur na głowę raczej z przyzwyczajenia, niż chęci ochrony włosów przed deszczem. Szaty były przemakalne. więc nie mogła liczyć na to, że nie zmoknie, ale przyjęła to bez większych emocji i wyszła na zewnątrz. Deszcz lał niemiłosiernie, wiatr wiał jej prosto w twarz, kierując największy deszcz w jej kierunku. Szybko przeszła przez drogę prowadzącą do drzwi i z ulgą weszła do ciepłego, białego korytarza. Czekała tam na nią już Halle Burtoni. Kaminoanka skłoniła się lekko i skierowała się w stronę korytarza. Sithanka podążyła za nią, zdejmując p drodze płaszcz i przewieszając go przez ramię.
Miasto Kaminoan było wyjątkowo piękne. Białe korytarze, które rozświetlały ścienne lampy raziły nieco w oczy, ale jednocześnie zachwycały swoiją prostotą i urodą.
- Jest pewien problem.- powiedziała cicho Burtoni.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Miało nie być żadnych problemów. Wszystko miało być przygotowane. Burtoni zbliżała się do niebezpiecznej granicy spokoju Nichal
- Przysłali Jedi. Jakąś cereańską padawankę.
- Cereańską?- Nichal od razu przypomniała sobie swoją starą przyjaciółkę właśnie tej rasy. Selomi była jedyną osobą, którą znosiła charakter Nichal i trwała przy niej przez cały czas.- Jeśli będzie mi przeszkadzać, zabiję ją. Zajmiesz się wszystkim, jeśli do tego dojdzie.
- Oczywiście.- nagle zapiszczał komunikator kaminoanki. Odebrała połączenie.- Tak?
- Pani Burtoni, wyczułam silną energię Ciemnej Strony. Na lądowisku pojawił się nowy statek. Podejrzewam, że mamy w mieście nieproszonego gościa.- Nichal skrzywiła się w myślach, słysząc bardzo dobrze znany jej dziewczęcy głos.
- To okropne.- stwierdziła Burtoni nieprzekonywająco.
- Mam już współrzędne pani pobytu. Proszę się nie ruszać. Zaraz do pani przyjdę. Mam panią ochraniać w razie ataku.
- Nie trzeba!
- Trzeba! Musze wykonać swoje zadanie. Proszę się nie ruszać. To może być Sith!
Padawanka rozłączyła się, a Nichal wyczuła, że jej obecność w Mocy nagle zaczęła się przybliżać. Nie wiedziała, czemu nie ukryła swojej obecności i nie poszukała ewentualnego zagrożenia w Mocy. No tak... Przecież szanowna pani Burtoni powiedziała, ze będzie informowała Nichal o wszystkich zmianach, a w szczególności o Jedi przebywających na terenie miasta!
Sithanka zaklęła w myślach. Odruchowo chwyciła swój miecz świetlny.
- Proszę tu poczekać. Ja zajmę się Jedi. Potem się rozliczymy.- zagroziła na odchodnym.
Odbiegła, nakładając na siebie szybko wilgotny płaszcz. Zarzuciła na głowę kaptur i pozwoliła pokierować się Mocy. Po chwili zatrzymała się na zakręcie i zacisnęła palce na rękojeści broni. Zgodnie z jej obliczeniami, Cereanka wyłoniła się po chwili zza zakrętu i zamarła, widząc Sithankę.
- Witaj.- powiedziała chłodnym głosem Nichal.- Nie miało cię tu być. Gdybyś mnie nie wykryło, nie musiałabym marnować czasu, zabijając cię. Niestety, teraz nie da się uniknąć ofiary.
- Kim jesteś! Co robisz na Kamino?!
Tak... Nichal dobrze znała tę padawankę. W końcu kiedyś należały do jednego klanu w Świątyni Jedi. Było, minęło. Sithanka nie przejęła się specjalnie tym, że będzie musiała zgładzić dawną koleżankę.
- Kim jestem? Znasz mnie bardzo dobrze, Selomi.
Na twarzy Cereanki pojawił się strach. Nie miała się czego bać. Jeszcze nie doszło do walki. Może już zaczęła odczuwać strach przed śmiercią? Tego też nie powinna się bać. Śmierć niebyła bolesna. Była jedynie kolejnym krokiem w życiu człowieka. Tym ostatnim. Cóż... Jedi pojmowali śmierć trochę inaczej. Nie ma śmierci, jest Moc. To było kłamstwo, które po prostu pomagało Jedi wysyłać na śmierć niezliczone ilości klonów, które odbierały kolejne życia, nie tylko żołnierzom, ale także cywilom. Tak, to był jedna z rzeczy, przez które opuściła Zakon.
- Kim ty...
Sithanka zgrabnym ruchem zrzuciła z siebie płaszcz, odsłaniając całą swoją postać.
- Ty... Deturi...


* Kochani moi czytelnicy. Zapewne nie pamiętacie, ale postać Nichal pojawiła się już w ósmym(!) rozdziale.
_____________________________________________________________________
Taa, zaczęła się jakaś tam akcja, a rodzina Chazera po raz kolejny się powiększyła. Jest chyba jedyną osobą, którego rodzina jest tak dobrze wszystkim znana. Może jeszcze Atari ma rozbudowany rodzinny wątek, ale u niej to się już skończyło. Rodzina Chazera jest dość ważna, ale na razie to nie jest ważne xD
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. Skapnęłam się, że go nie dokończyłam, a muszę dzisiaj dodać, więc na szybko dokończyłam ostatni wątek. Miał on jeszcze zawierać walkę Deturi i Selomi, ale prawdopodobnie był nie zdążyła, więc dostajecie nieco okrojoną wersję rozdziału :)
Akapity mi się same robią i prawdę mówiąc, modyfikacja kodu HTML zabiera mi mnóstwo sił.