niedziela, 25 września 2016

Rozdział 4(76)



Kiedyś moje życie spowijało światło, które miało nigdy nie zgasnąć i towarzyszyć mi w każdej minucie mojego istnienia. Tą jasnością była Moc, która mną kierowała i stanowiła największa podporę w trudnych czasach. Ale potem światło stawało się słabsze, jakby ktoś zmienił żarówkę na energooszczędną. 
Nastały jeszcze cięższe dni. Wybuchy, strzały, zniszczenie i śmierć. Mnóstwo śmierci niewinnych cywili oraz żołnierzy traktowanych przez całą Galaktykę. Wszystko było szare i smutne. Nadzieja na koniec ciągłego okrucieństwa powoli umierała. Nastawienie ludności stawało się coraz gorsze.
Zdrada.
Odrzucenie.
Ból.

Fear is the path to the Dark Side.

Bałam się nowego życia i świata, którego nie udało mi się poznać od swojej naturalnej strony. Nie byłam przygotowana do życia bez treningów, rozkazów, walki i mistrza.
Przez mój strach straciłam ludzi, których kochałam najmocniej, za którymi byłam w stanie skoczyć w ogień i wiedziałam, że są w stanie zrobić to samo. Rzuciłabym się w przepaść, żeby złapać spadającą przyjaciółkę i razem przyjąć śmierć lub wypracować sobie ratunek.

Fear leads to anger.

Byłam wściekła,bo zostałam zdradzona przez osobę, której zawsze ufałam, z którą spędziłam wiele wspaniałych i strasznych chwil. Razem opłakiwałyśmy porażkę lub wychodziłyśmy zwycięsko z bitew. Na Radę, która okazała się być zaślepiona i nie potrafiła dostrzec prawdy, kryjącej się za kurtyną Ciemnej Strony.

Anger leads to hate.

Ona zaprzepaściła wszystko, odrzucając przyjaźń i pogrążając się w nienawiści do świata. Ja znienawidziłam ją.
Dałam się zwieść tej części Mocy, z którą walczyłam od zawsze. Nie zauważyłam, kiedy zbliżyłam się do granicy. A kiedy ją przekroczyłam, wszystko przestało mieć dla mnie znaczenie.
I wtedy światło zgasło.

Hate leads to suffering.

Zaprzepaściłam wszystko i cieszyłam się tym. Dopiero, gdy spotkałam tą, za którą byłam w stanie oddać życie, poznałam prawdziwą naturę Ciemnej Strony.
Wątpliwości sprawiły, że cierpiałam.
Nie potrafiłam żyć z mrokiem w jedności. To nie było właściwe, zabijało mnie oraz moje światło, z którym żyłam przez siedemnaście lat.
Każda chwila, każde miejsce przypominało mi o ludziach, których kochałam. O poważnej Atari, wiecznie roześmianym Chazerze, zamyślonym Wido i spokojnej Mirlei. I chociaż wszyscy zostali bardzo zmienieni przez wojnę ich przyjaźń zdawała się trwać nieprzerwanie i być nawet silniejsza niż przed wojną.
Teraz nie potrafiłabym spojrzeć im w oczy. Bałabym się, że zobaczę w nich nienawiść, ból i wspomnienie straty.

There is no chaos, there is harmony.

Ale gdziekolwiek byli, miała, nadzieję, że są bezpieczni i pamiętają o beztroskich latach, które spędzili razem w Świątyni. Gdy nie wisiało nad nami widmo wojny i nic nie wskazywało na to, że kiedyś ich drogi rozejdą się całkowicie. Ona pamiętała doskonale. Właśnie te wspomnienia o cieple, radości i siostrzanej miłości sprawiły, że Ahsoka była w stanie pokonać ciemną stronę. Pokonała chaos szalejący w jej umyśle i duszy, osiągnęła harmonię z Mocą, która wydawała się być tak odległa i nieosiągalna. Ale jednego nie mogła wyrzucić ze swojej głowy. Nie potrafiła osiągnąć spokoju, bo doskonale wiedziała, przez kogo jej życie stało się pasmem cierpienia i niekontrolowanej nienawiści.

There is no good without evil.
Przez jednego człowieka, który miał wizję galaktyki pod rządami Ciemnej Strony, światło upadło wraz z Zakonem Jedi. Zdławione przez dym, płomienie, laserowe pociski wystrzeliwane z broni klonów oraz tego, który miał być zbawicielem. 
Wszystkiemu winne było Imperium.

Nazywam się Ahsoka Tano i żyję, by obalić tyranię Imperatora.
Nie stoję po żadnej ze stron. Jestem Szarą Jedi.

_____________________________________________________
Cieszycie się? Wiem, że się cieszycie. Ahsoka Tano wróciła, świętujmy wszyscy razem!
I w ogóle te rozdziały są takie krótkie, a ja nie potrafię napisać nic długiego :___: Nie na blogi, bo oczywiście zadanie domowe na historię zajmuje mi dwie strony i i tak jest mało -.-.
Weno wróć, nie bądź świnia, potrzebuję cię!
Dedyk dla tych, którzy chcą xD

NMBZW!

sobota, 17 września 2016

Rozdział 3(75)


Dagobah

- Mistrzu, czego właściwie chcesz mnie nauczyć? - zapytał Chazer.
Już od kilku godzin medytował, nie zwracając uwagi na komary, wilgoć i chłód, przez który przemarzł do szpiku kości. Dni na Dagobah mijały, a on powoli zaczął przyzwyczajać się do ciągłej obecności Wielkiego Mistrza Jedi. Chazer był niezmiernie szczęśliwy, że nie tylko on przetrwał Rozkaz 66. Ten moment, w którym poczuł śmierć tak wielu bliskich mu ludzi, był chyba najgorszym w jego życiu. Czuł ich ból. Miał wrażenie, że widzi upadających Mistrzów, którzy próbują walczyć ze zdradzieckimi klonami. Kiedy zobaczył Yodę, powróciła nadzieja na odbudowanie Zakonu. Najpierw jednak musieli pokonać Imperium Galaktyczne, co wydawało się być niemożliwe. Sithowie triumfowali, a resztki Republiki zostawały niszczone żelazną pięścią Imperatora.
- Spokoju zaznać musisz, padawanie. Tylko on pomoże przetrwać ci próby, które cię czekają.
- Próby na Rycerza Jedi? - zapytał, nie przerywając medytacji.
Jego głos brzmiał jak echo, podobnie jak słowa Yody.
- Nie tylko. Gdy Dagobah opuścisz, bardzo wiele spraw, które mogą cię przerosnąć cię czeka, przeczuwam. Dlatego twój trening tak ważny jest. Niespokojny i żywiołowy jesteś. Emocjom dajesz zwieść. A kodeks głosi:
- Nie ma emocji - jest spokój - powiedział Chazer automatycznie.
I zamilkli, pogrążając się w medytacji. Chłopak nagle zauważył, że Mistrz Yoda w ogóle nie odpowiedział na jego pytanie, ale nic nie zrobił. Skoro Mistrz trzymał go w niewiedzy, znaczyło to, że tak musi być. A na to, że było to strasznie irytujące, Chazer nic nie mógł poradzić. Zreszta, Mistrz Yoda uwielbiał podtrzymywanie napięcia i gierki słowne. Po czternastu latach chłopak zdołał się przyzwyczaić.

Coruscant

Atari skuliła się w kącie, siedząc na łóżku w swoim pokoju. Mieszkanie w Imperial City zakupiła za pieniądze, które zbierała od kiedy tylko trafiła do Świątyni. Padme zawsze upierała się, że dzieci powinny dostawać kieszonkowe i dawała je Atari nawet wtedy, kiedy wyszło, że nie są w ogóle spokrewnione. No, ale Padme wiedziała o tym od samego początku, ale nawet po wszystkim nazywała ją kuzynką i traktowała jak rodzoną siostrę. Najwspanialsza kobieta na świecie. Szkoda, że sprawy musiały się otoczyć właśnie TAK.
Gdyby wszystko poszło inaczej, Atari nie musiałaby teraz okłamywać wszystkich. Nienawidziła swojej pracy, ale nie była gotowa na śmierć. Po prostu stchórzyła. A teraz musiała grać. Bo ściany zawsze miały oczy i uszy. Nie byłaby Jedi, gdyby nie wiedziała o agencie IBB, chodzącym za nią i Sheelą jak cień. Była pewna, że donosi o wszystkim Palpatine'owi. "Ku chwale Imperium" - fanatyczna głupota i tyle. Istoty, które musiała zabić nie umierały od razu - Atari chciała, by ginęli godnie, przekonani o swoich ideałach lub w walce. Nie poddając się. Bo im więcej takich, jak oni, tym większa szansa na to, że Imperium upadnie, a Imperator straci władzę. Chociaż skrycie Atari miała nadzieję, że wpadnie do zsypu na śmieci i zostanie zgnieciony przez jego ściany. Ewentualnie mógłby go zabić Vader. Jeden opętany szaleniec to zawsze lepiej niż dwóch. Ucznia zawsze można spróbować przeciągnąć na dobrą stronę, jeśli nie jest doszczętnie przeżarty ciemnością. Zresztą zawsze można znaleźć ocalałych Jedi i zrobić jakąś rebelię o wiele lepiej zaplanowaną niż te wybuchające na mało znaczących planetach.
Atari wolała myśleć pozytywnie - tylko to ją ratowało przed pogrążeniem się w bólu, który spowodowała śmierć jej wielkiej rodziny, którą byli Jedi. Każdej nocy śniły jej się ruiny świątyni oraz ból, który czuła podczas wykonywania Rozkazu 66. Codziennie medytowała, żeby przywołać spokój i jasną stronę, a także odnaleźć, gdzieś tam w głębi Galaktyki, odnaleźć choćby najmniejszy ślad jej przyjaciół, ale nic nie czuła. Nawet najmniejszego tropu! A przecież nie zginęli! Wyczułaby to, na pewno. Ukrywali się, na pewno się ukrywali. Ale ona nie mogła nawet ich poszukać. Była związana z Imperium tak długo, aż ono nie upadnie. Sama wybrała sobie taki los i teraz musiała za to zapłacić bardzo drogo.

______________________________________________________
Jak fajnie napisać krótki rozdział, w którym jest tyle bełkotu xDD No ale czasem trzeba i tak (co z tego, że tak jest bez przerwy), 
A tak swoją drogą, witajcie po wakacjach! 
:_______________________________________________:
Tak, ja też się nie cieszę... :/ Trzecia gimnazjum smutna rzecz, szczególnie, że będę musiała się rozstać z kilkoma genialnymi ludźmi, dzięki którym wszystko było lepsze :) 
No, ale jeszcze cały rok, to mnóstwo czasu :) Życzę wam wszystkim, żeby ten rok był dla was szczęśliwy i pełen wspaniałych wrażeń!

NIECH MOC BĘDZIE Z WAMI WSZYSTKIMI!



niedziela, 4 września 2016

Ta dziewczyna...




Ta dziewczyna od Sithów

Jeśli ktoś pomyślał, że Mirlea Rossen po usłyszeniu w holowiadomościach informacji o zamachu stanu i orędzia kanclerza straciła rezon, jest w błędzie. Wyglądała na zdziwioną, to fakt, ale kto normalny by się nie zdziwił, gdyby właśnie publicznie oskarżono go o zdradę Republiki, dla której walczyło się przez ostatnie trzy, długie lata pełne cierpienia i śmierci.
Chazer siedzący na fotelu drugiego pilota również zachował spokój i jedynie zmarszczył czoło, jakby coś mu ewidentnie nie pasowało.
- Mirleo, moja droga przyjaciółko - zaczął bardzo oficjalnie, ale Mirlea znała zbyt dobrze ten jego charakterystyczny błysk w oku, by nie wiedzieć, że od powagi mu bardzo daleko. - Ja to ogólnie jestem poza informacjami, ale tak się zastanawiam, czy popełniłaś ostatnio jakieś niewielkie wykroczenie? No... na przykład próbę przejęcia władzy w Republice? Nic nie sugeruję, ale to dość niepokojąca sytuacja.
- Nie przypominam sobie - odpowiedziała. - Ostatnim zamachem był chyba ten Barriss... Kaan, a ty może o czymś wiesz? - zwróciła się z uśmiechem do swojego ucznia.
Dzieciak był jeszcze bardzo młody i niedoświadczony. Gdyby jego mentorka pokazała, jak bardzo w rzeczywistości jest wytrącona z równowagi. Nie mogła się przed nim rozpłakać, chociaż właśnie całe jej życie rozpadło się na miliard kawałeczków i nigdy nie miało już wrócić do oryginalnej formy.
Chłopiec jednak mimo opanowania starszych Jedi, trząsł się, ledwo powstrzymując płacz. Miał w końcu tyko dwanaście lat. Mirlea dotknęła jego umysłu, żeby chłopiec się nieco uspokoił. Niewiele to dało.
- M-mistrzyni... co się teraz z nami stanie? - zapytał przez łzy.
Chciała powiedzieć coś, co podniosłoby Kaana na duchu, dało nowy cel w życiu, ale... ona sama nie wiedziała, co będą robić. Zakon Jedi dawał im całe życie, a bez niego trudno było się odnaleźć.
- Wszyscy Jedi będą chwytani i mordowani - powiedział Chazer. - Trudno mi to mówić, na prawdę, ale uważam, że najlepszym wyjściem będzie, jeśli zdecy...
- Chaz, nie owijaj w bawełnę, błagam - przerwała mu Mirlea.
- Musimy się rozdzielić. Wiem, to szalone, ale to nasza jedyna szansa.
Kaan się przeraził. Mirlea doszła do tego samego wniosku, co Chaz. Nie mieli innego wyjścia.
- Nie płacz Kaan, ale łatwiej będzie nas wyśledzić, jeśli będziemy podróżować we troje.
- Dlatego też - wtrąciła się Mirlea - wiem, co z tobą zrobić i w twoim wypadku jest to najlepsze. Odstawimy cię na Korelię do twoich rodziców.
- Jesteś pewna? Imperium będzie szukać.
- To Korelianie - uśmiechnęła się. - Tacy jak oni wiedzą, jak oszukać władzę.

Chazer jednak nie zamierzał lecieć na Korelię. Poprosił, żeby wylądowali na Tralusie, jednej z planet układu koreliańskiego i tam się z nimi pożegnał. Wyszedł właściwie bez niczego. W cywilnych ubraniach z plecakiem na plecach, w którym znajdowało się kilka kredytek, komplet ubrań na zmianę, racje żywnościowe na tydzień, medpakiet oraz dobrze ukryty miecz świetlny, z którym chłopak nie chciał się rozstać za nic w świecie. Oczywiście nie była to jego jedyna broń. Chazer Motess bez blastera to nie Chazer. Mirlea nie wiedziała, co planował i jak ma zamiar przeżyć samotnie na dość nieprzyjaznej planecie, ale on najwyraźniej miał plan, którego jej brakowało.
Dopiero później zdała sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie widziała swojego przyjaciela ostatni raz w życiu.
Niedługo później, Mirlea skierowała statek ku Korelii. Kaan, który podniesiony na duchu widząc swoją ojczyznę, odzyskał humor, siedział na fotelu drugiego pilota i zgrabnie operował pulpitem sterowniczym.
- Za dziesięć sekund wejdziemy w atmosferę - poinformował.
Jak na komendę, statek nagle się zatrząsł i zaczął nabierać prędkości, pokonując kolejne warstwy atmosfery. Stary gruchot, jak pieszczotliwie określali przydzielony im przez Republikę statek, okazał się mieć starą, ale dobrą elektronikę.
Wylądowali na cywilnym lotnisku.
- Idź do pokoju i się przebierz. Ktoś mógł nas widzieć nas na lotnisku w Świątyni.
Sama również poszła do swojej sypialni i zmieniła strój Jedi na zwyczajny, cywilny. Czarne spodnie, biała tunika, którą dostała na urodziny od Atari. Przyjrzała się sobie w lustrze i chwycił nożyczki. Jej włosy, długie do połowy pleców, leżały na podłodze. Zamiast ślicznej fryzury, Mirlea miała krótkie, nierówno przycięte kosmyki. Zbyt często widać ją było w Holonecie, żeby mogła wyglądać tak jak wcześniej. Kaanowi rozpoznanie nie groziło, ale i tak wolała podjąć nawet najmniejszy krok bezpieczeństwa, jakim była zmiana ubrania.
Chłopiec czekał na nią w sterowni, ubrany tak, jak każdy dzieciak z Korelii. Widać było, że czuje się dziwnie bez stroju Jedi i miecza świetlnego przy pasie. Broń leżała na fotelu drugiego pilota. Mirlea włożyła ją do torby, obok swojej.

Rodzice Kaana mieszkali na przedmieściach Tyreny w ładnym, jednopiętrowym wiejskim domku ogrodzonym wysokim plotem. Za domem aż po horyzont widać było zielone pole.
Chłopiec wpatrywał się w miejsce, w którym mieszkał przez pierwsze lata swojego życia bez niepotrzebnego sentymentu. Mirlea podejrzewała, że chłopiec nie pamiętał nawet jak wygląda jego matka. Pewnie nawet nie był pewny, czy to właściwy dom.
Mirlea zadzwoniła domofonem przy furtce. Po chwili drzwi od od domu się otworzyły i stanęła w nich młoda kobieta.
- Już idę! Mikrofon w domofonie nam się zepsuł, więc i tak byśmy nic nie pogadały.
Otworzyła furtkę i zaprosiła ich do środka, bez żadnych pytań. Przyglądała się jednak z zaciekawieniem Kaanowi.
Wnętrze domu było bardzo przytulne. Usiedli we troje przy stole w kuchni, a robot stojący przy ścianie poszedł zrobić dla nich kaf.
- Jestem Kamina - przedstawiła się dziewczyna. - Rodzice zaraz do nas dołączą.
- Nazywam się Rossa - skłamała Mirlea.
Kaan nie zdradził nic, przyzwyczajony do takich zagrywek.
Do kuchni weszła kobieta w średnim wieku, a za nią mężczyzna. Kiedy tylko zobaczyła Kaana, uśmiechnęła się i podeszła do chłopca.
- Urosłeś.
Ona wiedziała. Po prostu wiedziała. Mirlea nie rozumiała w jaki sposób, bo kobieta widziała syna ostatnio jakieś dziesięć lat temu. Czyżby to był ten słynny instynkt macierzyński? Przecież czuć było, e nie jest ona wrażliwa na Moc, a jednak... Ciekawe, jak silny musi być ten instynkt u kogoś obdarzonego Mocną. Nie żeby chciała to odkrywać na sobie.
- Dzień dobry, mamo. - Kaan nie bardzo wiedział, co ma zrobić w tej sytuacji.
Matka jednak wybawiła go z opresji i przytuliła.
Mirlea przykleiła pod stołem niewielki mikrofon, który przesyłał na statek wszystko, co zostało wypowiedziane w salonie i ulotniła się z pokoju, odwracając uwagę od siebie Mocą.
Za trzy dni mikrofon przestanie działać i się rozpadnie, a ona będzie wiedziała, czy wszystko potoczyło się dobrze, czy nie.
Teraz pozostało jej tylko wrócić na statek i obrać kurs na Korriban. Nie do domu tylko tam, gdzie będzie mogła pomedytować w samotności. Wśród Mocy tych, którzy szepczą w jej głowie. Wśród ich grobowców.

Ten chłopak z cmentarza



Leżał tutaj, pod jego nogami w jednej z przemysłowych części Coruscant. Ale nie było to takie, jak sobie wyobrażał przez ostatnie kilkanaście lat! Wszystko poszła nie po jego myśli, wszystko! 
Miał ochotę coś rozwalić, ale nie chciał zachowywać się jak niepełnosprawny psychicznie i niestabilny emocjonalnie dzieciak.
Mimo wszystko... to nie miało tak być.
Czarnoskóry Jedi, którego tak bardzo pragnął zabić Kol był już zabity. Teraz mężczyzna mógł tylko popatrzeć na to zmasakrowane ciało, które najwyraźniej spadło z wysoka i rozbiło się o ziemię. Jego ręka zniknęła, ale miecz świetlny, dziwnym trafem, leżał tuż obok ciała.
Kol schylił się i podniósł broń. Kiedy wcisnął przycisk na rękojeści, ostrze zalśniło fioletowym blaskiem.
- Ktoś go pięknie urządził - stwierdził Kol, wyłączając miecz świetlny.
Włożył broń do plecaka.
- Chciałabym poznać tego, kto go załatwił. Rękę uciął Jedi, to pewne. No i jest dość mocno porażony prądem. Ciekawe co mu zrobili - roześmiała się Anja, opierająca się o brudną ścianę budynku. - Ważne, że jest martwy.
Kol kopnął bezwładne ciało i z satysfakcją usłyszał chrzęst kości złamanej pod wpływem kopnięcia.
- Właśnie straciłem cel życia. Ciekawe uczucie.
- Mówisz? Ty miałeś przynajmniej coś ambitnego... ja ganiałam po całej Galaktyce za rodziną jakiejś dziewuchy i za nią samą. Gdybym nie dostała za to kupy kasy, rzuciłabym to w cholerę. 
- To gdzie teraz idziesz?
- Szczerze? Nie mam pojęcia. Chyba poszukam jakichś zleceń. Ty też mógłbyś - uśmiechnęła się nikło. - Jesteś dobry.
- Może.
- Moglibyśmy zostać partenarami. Znaczy... dobrze mi się z tobą pracuje i tyle. Nic więcej.
- Jasne - odparł od razu.
- Co?
Przypatrywali się sobie przez chwilę w milczeniu. Żadne nie chciało się odezwać pierwsze, aż w końcu Kol się odważył.
- Mówię, że możemy współpracować.
Wymienili uścisk dłoni.
- Oby to była owocna współpraca. Inaczej cię wywalę ze spółki.
- Tak wiem, na śmietnik i w czarnych workach.

_____________________________________________________
Nie ma w tym one-shocie Wido i Ais. Dlaczego?
Będą się oni przeplatać przez dalsze części opowiadania, więc nie było sensu tutaj o nich wspominać. Historia Wido będzie wytłumaczona w którymś z rozdziałów. Avis jeszcze będzie miała swoje pięć minut.

Niech Moc będzie z Wami!