niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozkaz 66



Atari

To nie było normalne... W świątyni było jakoś inaczej. Niby wszystko działo się tak jak zwykle, ale panowała dziwna atmosfera. Zupełnie jakby zaraz miało się coś stać. To było dziwne, ale pierwszy raz nie czułam się bezpiecznie we własnym domu. Coś w mojej głowie szeptało, że powinnam stąd uciekać. Ukryć się i zniknąć z życia publicznego. Coś nie dawało mi spokoju. Zanosiło się na coś. 
- Atari, musimy porozmawiać!- do mojego pokoju wbiegł Chazer.
Wyglądał wyjątkowo poważnie. Na jego twarzy malował się niepokój. 
- Chaz? Coś się stało?
Chłopak rozejrzał się niespokojnie i zamknął drzwi od pokoju. Prywatna rozmowa? To do niego niepodobne.
- Atari, dzieje się coś złego. Mam złe przeczucia. Coś wisi w powietrzu... Wydaje mi się, że coś się stanie.
Czyli że on też... To było niepokojące. Chazer nigdy nie odbierał tak mocnych sygnałów z Mocy, które dotyczyły przyszłości. To nie było jego mocną stroną. A teraz był naprawdę zaniepokojony.
- Coś widziałeś?
- Tylko rozmazane kształty. Laserowe błyski i ludzi w białych zbrojach. I mnóstwo cierpienia. Czułem się, jakbym patrzył na śmierć mojej rodziny i nic nie mógł zrobić.- głos mu się załamał.
Usiadł na łóżku i oparł się o ścianę. Był załamany. Pierwszy raz w życiu widziałam go w takim stanie. Usiadłam obok niego i objęłam go. Oparł głowę o moje ramię.
- Ja też to wyczuwam. Słuchaj, może to po prostu przeczucie, które ostrzega nas o przyszłości. Będzie jakaś wielka bitwa. Postacie w białych pancerzach, to pewnie klony. Śmierć kogoś z rodziny... Może zginą jacyś Jedi, których znamy. 
- Może wyjdziemy dzisiaj ze świątyni?
- Że co?
- Jesteśmy niespokojni. Ciągle słuchamy o bitwach. Jesteśmy zestresowani. Może kiedy wyjdziemy na miasto się odprężyć, wszystko minie?
To był dobry pomysł. Miałam wrażenie, jakby nasze wyjście ze świątyni miało co najmniej wagę życia. Szybko przeszliśmy przez korytarze i zbiegliśmy po wysokich schodach prowadzących do świątyni. Kilka minut później, byliśmy już na jednej z wielu ulic Coruscant. Ludzie mijali nas, nie poświęcając nam większej uwagi. Najwyraźniej nawet wtedy, kiedy twoja twarz jest pokazywana codziennie w telewizji, jeżeli masz na sobie cywilne ubranie, nikt cię nie rozpozna. I o to nam chodziło, kiedy wychodziliśmy w celach towarzyskich na miasto. Starałam się zawsze ubierać, jak wszyscy. Nie wyzywająco, nie tajemniczo. Najzwyczajniej w świecie. I oczywiście tak, by nie przypominać Jedi w najmniejszym stopniu.
- Gdzie idziemy najpierw? Do klubu?
- Chyba nie jesteśmy przygotowani na wizytę w klubie.
- Czemu?- uważnie obejrzał mój strój.
Miałam na sobie krótkie dżinsowe spodenki z postrzępionymi nogawkami, luźną, biało-niebieską koszulkę ze średnim dekoltem, pod którą miałam schowany miecz świetlny. Na stopy założyłam czarne trampki do kostek. Włosy miałam rozpuszczone.
- Według mnie jesteś idealnie ubrana. Ja też. Idziemy?
Szybko rzuciłam okiem na jego strój. Miał na sobie rozpiętą, czerwoną koszulę w czarną kratę z rękawami podwiniętymi do łokci, czarną koszulkę z nadrukiem, dżinsy i czarne adidasy.
- Skoro tak sądzisz... Możemy iść. Nie mam nic przeciwko tańcom.
Chaz wyszczerzył się i pociągnął mnie w stronę "naszego" klubu. Po chwili byliśmy w środku. W klubie jak zwykle były tłumy, nie ważne jaka była pora dnia. Wszędzie siedzieli, stali lub tańczyli ludzie. Grała głośna muzyka, od której strasznie dudniło w uszach. Uwielbiałam takie miejsca!
- Zatańczymy?- zapytał się Chazer z łobuzerskim uśmieszkiem.
Podałam mu dłoń, a on poprowadził mnie na parkiet. Kiedy tańczyliśmy, prawie zapomniałam o naszym niepokoju. Muzyka zagłuszała wszystkie moje myśli. Pozwoliła na odprężenie i chwilowe zapomnienie. Chazer świetnie tańczył. Mimo szybkiej muzyki, nie przeszkadzało mu trzymanie mnie w ramionach. Prawdopodobnie byliśmy zbyt blisko siebie... Ale kto by się tym przejmował? Przecież nie jesteśmy teraz w świątyni! Nie musimy trzymać się ściśle zasad, które po części były bezsensowne. Przywiązanie nie prowadziło na ciemną stronę. Ja byłam bardzo zżyta z moimi przyjaciółmi i gdybym ich straciła, załamałabym się, ale na pewno ni zeszłabym ze ścieżki Jedi. Przyjaciele dodawali mi sił. Byli dla mnie ważniejsi od kogokolwiek innego. Nie mogła sobie wyobrazić życia bez nich, ale wiedziała, że to przywiązanie nie jest złe. W końcu nie będzie mogła stracić ich wszystkich na raz. Przyjaciele są od tego, by się wzajemnie wspierać. Jeśli jeden z nich zginie, reszta nie pozwoli by jeden z nich się stoczył.
Nagle poczułam przeszywający ból. Usłyszałam krzyk wielu osób. Łzy pociekły mi z oczu. Nagle poczułam tak ogromny smutek, tak wielkie cierpienie, niedowierzanie... Chazer też miał wyraz bólu na twarzy. Zupełnie jakby ktoś go torturował. Moja psychika najwyraźniej starała się mnie zabić. Widziałam armię klonów zmierzającą w stronę świątyni i postać odzianą w czarny płaszcz, która szła na czele żołnierzy.
- Co się dzieje?- zapytał Chazer łamiącym się głosem.
- Chodźmy stąd.- powiedział z trudem.
Wyszliśmy szybko z klubu i skręciliśmy w jakiś ciemny, ślepy zaułek. Chazer oparł się o ścianę, a ja osunęłam się na ziemię i zaczęłam płakać. Ten ból był tak okropny... Jakbym traciła rodzinę i musiała się na to patrzeć. Umysł podsyłał mi wizje wybuchających myśliwców, w których siedzieli Jedi. Widziałam Adi Gallię, w której stronę zwróceni są żołnierze WAR z odbezpieczoną bronią. Widziałam młodzików i adeptów, których właśnie zabijał jakieś Jedi.
- Musimy tam iść.- szepnęłam zduszonym głosem.
Zerwałam się z ziemi i zaczęłam biec, zanim Chazer zdołał mnie powstrzymać.
- Atari, czekaj! Tam może być niebezpiecznie!
Nie słuchałam się go. Mirlea była w świątyni. Ona nie mogła umrzeć! Nie teraz! Dzięki wyczulonym zmysłom słyszałam, że Chazer zaczął mnie gonić. Przyspieszyłam. Potrącałam mieszkańców planety, którzy szli obok mnie. Rzucali w moją stronę przekleństwami i oburzonymi spojrzeniami. Nie zwracałam na nich uwagi. Jedynym co się liczyło w tej chwili, była świątynia, która w tym momencie była właśnie atakowana. Dotkliwy ból wciąż się nasilał, ale starałam się go odrzucić, całkowicie zignorować. Po kilku minutach szaleńczego biegu w końcu dotarłam do zaułka, z którego widać było świątynię. Po schodach wchodziły klony z przygotowaną bronią. Słyszałam krzyki. W odległym o kilkadziesiąt metrów ekranie widziałam kanclerza, który przemawiał do obywateli.
- Jedi zdradzili Republikę. Chcieli przejąć władzę, lecz ich bunt pozostał szybko stłumiony. Rozkaz 66 został wydany klonom. Zrobiłem to z wielkim bólem, ale niestety musiałem wydać to polecenie. Jedi byli naszymi wielkimi sprzymierzeńcami, ale władza namieszała im w głowie. Każdy kto zobaczy Jedi, ma obowiązek natychmiast wydać go władzom planety. Obywatele Republiki! Nie kierujcie się uczuciami, którymi darzyliście Jedi. Wszystko co robili, było manipulacją. Mieszali wam w głowie dzięki swoim umiejętnościom! Tak naprawdę od zawsze chcieli tylko jednego: całkowitego przejęcia kontroli nad galaktyką. Na dzisiejszym zebraniu Senatu, odbędą się obrady na temat powstania Jedi. Zadecydujemy o tym, jakie kroki podjąć w tej sytuacji. Jedynym Jedi, który pozostał wierny Republice jest Anakin Skywalker, prawdziwy bohater Republiki!
Nie mogłam tego dłużej słuchać. Czułam mroczną obecność w świątyni. Już wiedziałam kto to jest. Anakin... To on był tą postacią ubraną w ciemny płaszcz. To on zabija własnie młodziki w świątyni. Chciałam coś zrobić, ale nie mogłam się ruszyć. Przecież on był Wybrańcem Mocy! Jak mógł zwrócić się przeciwko swojej rodzinie? I skąd ta okropna propaganda, którą właśnie wygłosił Kanclerz? Przecież nie było czegoś takiego jak powstanie Jedi! Wszyscy służyliśmy Republice! Inni Jedi nawet oddali za nią życie! Jak on śmie tak mówić! Przecież zawsze był po stronie Jedi! Może coś zrobiono Kanclerzowi... Może to jego klon czy coś, jakiś android... Kanclerz nigdy nie powiedziałby czegoś takiego! Zawsze był wielkim przyjacielem Jedi... Może to ten szpieg w senacie, który przekazywał informacje Separatystom. To pewnie jakaś jego intryga, ale Anakin... Jak on mógł...
- Atari.- Chazer podbiegł do mnie i złapał mnie za ramiona.
Był to mocny uścisk. Chciałam mus się wyrwać, ale nie dałam rady. Był zbyt silny.
- O co ci chodzi?- warknęłam wściekła.
- Nie możesz tam iść, słyszałaś komunikat Palpatine'a!
- To nie może być Palpatine! On nigdy by czegoś takiego nie powiedział.- szepnęłam.
Z trudem powstrzymywałam się od wybuchnięcia. Chciałam na niego nawrzeszczeć. Jak on mógł być tak cholernie spokojny, kiedy ginęli nasi przyjaciele! Nasza rodzina!
- Nie bądź głupia. To jest Palpatine! Nie rozumiesz tego? Anakin, który staje nagle po przeciwnej stronie, Palpatine wydający rozkaz natychmiastowej eliminacji wszystkich Jedi, WAR posłuszne mimo wszystko. Wido kiedyś podzielił się ze mną swoimi przypuszczeniami. Tajny szpieg, który wie o wszystkich panach Republiki. Nawet o tych najtajniejszych, do których dostęp ma tylko garstka osób. On musiał być kimś ważnym, prawda? Na samej górze. Czyli albo Mistrz Yoda, albo Palpatine. Yoda odpada. W końcu jest Jedi. Tajemniczy Darth Sidious. Sith, który swoje kontakty ma w całej galaktyce, traci ucznia, którym na pewno był Dooku. Anakin zabił Dooku. Nie widzisz tutaj pewnej zależności?
- Nie, nie widzę! Puść mnie natychmiast Motess!
Chazer mimo nakazu nadal trzymał mnie mocno. Kopnęłam go, ale on chyba nawet nie poczuł bólu. Wepchnął mnie do opuszczonej klatki schodowej. Przycisnął mnie do ściany, zabierając mi możliwość ruchu.
- Cholera, mówią, że to ty jesteś ta mądrzejszą... Czy możesz się uspokoić w końcu? Nie bądź głupia, jeżeli tam pójdziesz, zabiją cię! Zawsze uważasz się za rozsądną, gdzie ten rozsądek, co? Mirlea i Wodo nie są głupi. Poradzą sobie. Mirlea ma kontakty z martwymi Sithami. Oni nie chcą stracić jedynej łączniczki z ich światem, więc zapewne zmyła się ze świątyni już kilka godzin wcześnie, a przedtem ostrzegła Niro. Teraz pewnie są już razem daleko stąd. Mozę nawet zdążyli już opuścić Coruscant. My tez powinniśmy. Gdyby nie żyli, poczułabyś to. Palpatine i Anakin będą szukali ocalałych. Musimy uciec stąd jak najdalej.
- Kim oni są Chazer?
Zrozumiałam już jak głupio się zachowałam. Dziękowałam Mocy za takiego przyjaciela jak Chazer. W codziennych sytuacjach nie był poważny, ale kiedy coś nam zagrażało, zawsze jego osobowość się zmieniała. Stawał się rozsądny i opanowany. Nie rzucał się tak jak ja. Był wspaniałym Jedi. O wiele lepszym ode mnie.
- Mistrz i uczeń. Nie jestem pewny, ale to bardzo prawdopodobne...
- Uczeń i mistrz... Masz na myśli, że Papatine jest...
- Darthem Sidiousem? Tak. Anakin to jego uczeń, a WAR... Od początku byli zaprogramowani, by wykonać rozkaz 66. Mieli go w głowach od urodzenia. Trzeba było go tylko aktywować, a wtedy wszystkie ich relacje z Jedi popadały w zapomnienie. To był koniec. Klony służą Palpatine'owi. Służą Sithom. Trudno mi to powiedzieć, ale najwyraźniej Sithowie wygrali. Wojny Klonów chylą się ku końcowi. Jedi już nie ma, a Lord Sithów panuje nad Republiką i Separatystami. Koniec wojny właśnie się rozpoczął i nic nie możemy na to poradzić.
Przestałam się opierać. Po prostu wpadłam chłopakowi w objęcia i zaczęłam płakać. Świat o który walczyliśmy... To wszystko było kłamstwem. Mieliśmy walczyć, dopóki władza Palatine'a się nie umocni. Od samego początku byliśmy skazani na rzeź. Eksterminacja Jedi się zaczęła, a my właśnie na to patrzyliśmy i nie mogliśmy nic zrobić. Coś we mnie pękło. Wszystko się zawaliło. W tej chwili droga którą podążałam zniknęła. Już nie mogłam być Jedi, musiałam znaleźć nową ścieżkę w życiu, zniknąć w cieniu i nie rzucać się w oczy. Sprawić, by nikt nigdy nawet nie pomyślał, że jestem Jedi...

_____________________________________________________________________
Taki sobie one-shot. Nie najlepszy, nie najgorszy. Taki sobie po prostu. Trzeba było coś napisać, a że był w zanadrzu napisany w jednej piątej one-shot, to pomyślałam, że go skończę. I tak przy akompaniamencie Jedi Temple March, powstał ten oto o-s.
Dedykacja dla Kiwi! Słuchanie starych piosenek przy Tobie jest o wiele ciekawsze!
 NMBZW!




niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział 47



Anja

Bez większych problemów udało jej się zdobyć informacje na temat młodej Kany. Była niewolnicą u handlarza Watto. Mieszkała w Mos Espie i zapewne najprościej było ją spotkać w sklepie Toydarianina. To, że była niewolnicą ucieszyło w głębi duszy Anję. Nie przepadała za mordowaniem dzieci, a skoro Kana jest niewolnicą, nie ma wartościowego życia. Anja przynajmniej nie będzie miała wyrzutów sumienia. Nie zabierze tej dziewczynce życia, którym wszyscy chcieliby żyć. Właściwie, to tylko skróci jej cierpienia.
Wstała wcześnie rano. Musiała jedynie pójść do tego handlarza i obserwować niewolnicę. Kiedy będzie gdzieś szła, wystarczy zaciągnąć ją do jakiegoś ciemniejszego zaułka i zastrzelić. Albo podciąć gardło. Będzie ciszej. Śmierć też będzie szybka. Może trochę pocierpi. Ale co z tego? To tylko nic nie znaczące dziecko.
Przez trzy godziny obserwowała sklep Watto, ale ani razy nie zauważyła dziewczyny. Z jej obserwacji jednak wynikło, że Toydarianin jest wściekły. Jako że uwielbiała denerwować istoty myślące, podniosła się ze swojego miejsca i swobodnie weszła do sklepu.
- Dzień dobry!
Handlarz odwarknął coś na powitanie.
- Coś się stało?
- Chcesz coś kupić?!
- Może grzeczniej. Szukam niewolnicy. Kana Geome.
- Coś przeskrobała? To nie moja sprawa.
- Nie żyje?- zapytała zdziwiona.
- Uciekła.- powiedział zdenerwowany.
Watto wręcz kipiał z wściekłości. Najwyraźniej niewolnica była mu bardzo potrzebna. Anji również. A skoro młoda uciekła... To znaczy, że jej zadanie stało się trudniejsze. Będzie musiała zacząć poszukiwania, stworzyć siatkę informatorów, delikatnie rozpytywać się w różnych kręgach... A jeśli dziewczyna odleci z Tatooine... Będzie o wiele gorzej. Jej poszukiwania mogą zająć kilka miesięcy, a Anja nie zamierzała bawić się w to dłużej niż miesiąc.
- Zabiłeś ją?
- A co cię to obchodzi?!- wrzasnął.
- Mam do niej sprawę.
Powiedziała z błyskiem w oku Anja. Podstępny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Uczucia handlarza z miejsca się zmieniły. Już nie był wściekły, lecz przerażony. W tej dziewczynie było coś, co wywoływało obezwładniający strach. Bezwzględność, którą zdradzało każde jej zachowanie.
- Żyje...- powiedział Watto drżącym głosem.- Ma usunięty chip...
Toydarianin czuł, że nie powinien tego mówić tej kobiecie, jednak nie potrafił się powstrzymać. Czuł jakby coś kazało mu wypowiadać wszystkie te informacje mimo jego woli. Może była to siła jej spojrzenia, może jej postawa. Nie wiedział. Nigdy w życiu nie był tak przerażony, jak w tej chwili, mimo że kobieta nie wyciągnęła broni, nie groziła mu. Po prostu chciała, żeby powiedział, co wie, a on musiał się jej posłuchać. Nie wiedział jak to wytłumaczyć. Był odporny na sztuczki Mocy, lecz nie potrafił oprzeć się sile spojrzenia tej kobiety. Właściwie jeszcze dziewczyny. Zwyczajnej, ludzkiej nastolatki.
- Coś jeszcze? Kto widział ją ostatnio? Gdzie poszła?
- Ja... Widział ją handlarz Tryun, ithorianin stacjonujący na stacji naprzeciwko lotniska... Ja nie wiem nic więcej!
Ogarniała go panika. Uczucie to przygniatało go. Jego wnętrzności przewracały się z nerwów. Nie mógł wydusić już żadnego słowa. Jego gardło ścisnęło przerażenie. Coś było z nim nie tak. Ta dziewczyna przecież nic nie robiła! Może jej lodowaty, pozbawiony uczuć ton tak na niego wpłynął. Może bezwzględność i cynizm wymalowany na jej twarzy. Albo ten demoniczny uśmiech...
- Nie jesteś mi już potrzebny... Twoje informacje były prawie całkowicie niepotrzebne. Żegnaj.
Todarianin myślał, że kobieta odwróci się i wyjdzie z jego sklepu. I tak zrobiła. Ale wcześniej, ułamek sekundy przed tym, coś błysnęło w powietrzu. Blask słońc odbił się w jakimś metalowym przedmiocie i poraził go w oczy. Jego uszy wychwyciły jeszcze krótki świst. A potem nastąpił ból. Poczuł, jakby coś przebijało się przez jego skórę, znajdywało drogę między żebrami, a następnie bezlitośnie wbijało się w serce, po czym przebijało się z drugiej strony. Zdał sobie sprawę, że nie może oddychać. Każda próba wywoływała bezlitosny ból. Wszystko to trwało chwilę. Ledwo czas potrzebny na mrugnięcie. Watto z wielkim wysiłkiem skierował swoje spojrzenie w dół. Zobaczył połowę rękojeści. Jej reszta, wraz z ostrzem, była zanurzona głęboko w jego ciele. Był to ostatni widok w jego życiu. Todarianin bezwładnie upadł na ziemię z hukiem. Trzasnęły drzwi. Dziewczyna wyszła ze sklepu w codzienny ruch uliczny, jakby nic się nie stało. Jedynie zimny uśmiech wskazywał na to, że ta śliczna, młoda dziewczyna, byłaby zdolna do zabójstwa z zimną krwią.

Kana

Przez chwilę czuła dziwny, przygniatający smutek. Jakby straciła coś bliskiego. Zabolało ją to. Przez chwile przed jej oczami  pojawił się obraz dawnego właściciela. Toydarianina, Watto. Czyżby coś mu się stało? Zaczęła się o niego martwić. Może i nigdy nie miała więzi z handlarzem, ale mimo wszystko znała go przez wiele lat. Nie przepadała za nim, ale przecież to on ich utrzymywał w zamian za pracę dla niego i całkowite posłuszeństwo. Był dobrym właścicielem. A teraz miała wrażenie, że coś mu się stał. Nie potrafiła tego zrozumieć. To było coś w rodzaju krótkiej wizji. Najpierw była twarz Toydarianina wykrzywiona w grymasie wściekłości. Następnie na jego twarzy malowały się kolejne uczucia. Zdziwienie, gniew, strach, ból i... nic. Jakby nagle jego emocje zostały zmazane. Chociaż nie... Było widoczne jedno uczucie. Delikatne ździwienie. Jakby coś go zaskoczyło. Nie potrafiła określicz, czy było to negatywne, czy pozytywne uczucie. Wizja trwała chwilę. Sekundę. Może dwie. Nie było czasu, by przypatrzyć się jej dokładniej. Wszystkie szczegóły były zamazane, jakby pamięć nie pozwalała dziewczynce zobaczyć rzeczy, które kryły się za białawą mgłą zapomnienia. Jedyne, co było wyraźne to nagły smutek, który ścisnął jej serce. 


Atari

Ciągłe narzekanie 3PO zaczynało mnie już męczyć. Cud, że wytrzymałam z tym durnym robotem trzy dni. Niektórzy nie dawali rady przeżyć trzech minut w jego towarzystwie. Robot wciąż wymyślał.nowe teorie spiskowe, które mogły wyjaśnić nagłe zaginięcie Padme. Nawijał również o dzieciach, które z nią rozmawiały. Złoty robot określił je jako "młodocianych terrorystów". Osobiście wolałam uznać dzieciaki za maluchy, które znalazły się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie i zostały posądzone o "zbrodnię" zanim ktokolwiek z nimi porozmawiał. Mistrzyni przyjęła, że moja propozycja może być dobra. W końcu te maluchy nie mogły porwać Padme. Bez przesady, nie wyciągajmy tak radykalnych wniosków. Padme po prostu potrafiła się dobrze ukryć. A jeżeli chodzi o niekomunikowanie się z nami... Po prostu zepsuł się jej komunikator czy coś...  Na pewno już niedługo zdobędzie nowy! Przecież nie jest głupia i zapewne wzięła jakieś pieniądze! To przecież oczywiste, Padme jest senatorem, więc musi myśleć logicznie. Może te dzieciaki nie porwały jej, tylko jej pomogły? To byłby plus, w końcu mogą podejść do sklepu po jakiś komunikator i będzie po sprawie. Padme umie się bronić. Ona umie o siebie zadbać.
Te słowa były moją mantrą. Pozwalały mi się przekonać o tym, że Padme jest bezpieczna. Boję się o nią strasznie. Na pewno poczułabym, jeśli by umarła. Jesteśmy w końcu prawie rodziną.
- Atari, nie zadręczaj się tak.
Yala podeszła do mnie i objęła mnie ramieniem, chcąc dodać mi otuchy. To było miłe.
- Rozumiem cię. Kiedy byłam trochę młodsza od ciebie, porwano moją Mistrzynię. Była dla mnie jak matka. Bardzo ją kochałam, ale się do tego nie przyznawałam przed nikim. Chyba tylko ona wiedziała, jak bardzo ją cenię. Pewnego dnia, kiedy wyjechała na misję beze mnie, okazało się, że zniknęła. Straciliśmy z nią kontakt. Po dwóch miesiącach, które były dla mnie najgorszym czasem w życiu, dostaliśmy od niej wiadomość. Już kilka dni później była w świątyni. Okazało się, że ludzie, którzy przysięgli jej, że się na niej zemszczą, wepchnęli ją do groty, a przejście zawalili. Miała tam zginąć z głodu i pragnienia. Chcieli, żeby jej śmierć była bolesna. Nie wiem, dlaczego tak jej nienawidzili, ale najwyraźniej Mistrzyni zaszła im za skórę. Gdyby nie mała pomoc, nigdy nie wydostałaby się z jaskini. Było w niej wiele korytarzy, ale nie potrafiła odnaleźć właściwej drogi w Mocy. Nie czuł jej w tamtym miejscu, mimo że słynęła z dużej wrażliwości na Moc. Pomoc dały jej dzieci. Dziewczynka i chłopiec. Rodzeństwo, trzyletnie bliźniaki. Przeprowadzili ją przez jaskinię, a kiedy wyszli na słońce, zniknęli. Rozpłynęli się powietrzu, jakby nigdy nie istnieli. Zamartwiałam się wtedy tak jak ty, ale wiedziałam, że Mistrzyni wróci. I wróciła. Padme też wróci. Na pewno jest tutaj, na Tatooine. Nie bój się.
Uspokoiłam się. Oddychałam spokojnie. Powtarzałam sobie, że nie ma emocji - jest spokój. Otworzyłam się na Moc. Pozwoliłam jej przez siebie przepływać. Medytacja była dobra. Zawsze medytowałam, kiedy byłam smutna lub zła. To mi pomagało. I wtedy nagle poczułam bardzo odległą, znajomą obecność. Wysłałam wici Mocy, by sprawdzić kto to jest. Pobierałam Moc z otoczenia. W otoczeniu Yali było jej więcej. Jakby Moc lgnęła do Mistrzyni. Czułam, że energia nie opuszcza mnie tak szybko jak zwykle. Może to mój niepokój dodawał mi siły? Chęć odnalezienia Padme i miłość do niej dodawały mi siły. Mój umysł przenikał przez kolejne uliczki, domy, sklepy  i mieszkania. Widziałam rodziny, dzieci bawiące się na podwórkach, bitych niewolników i natarczywych handlarzy. Obecność Padme była wyczuwalna, nieco mocniejsza niż wcześniej. Dobiegała z najbardziej zapuszczonej części Mos Espy. Od razu się tak skierowałam. Energia wciąż mnie opuszczała, a Moc stawała się coraz trudniejsza do okiełznania. Czułam drugie źródło Mocy. Skupienie jest wokół osoby. Nie wiedziałam czy to Yala, czy coś innego, nie byłam w stanie myśleć teraz o tym, co dzieje się w tamtym pokoju. Zaczęłam pobierać Moc od tego skupiska. Na lekcjach w świątyni mówili, że jest to możliwe, ale Jedi nie posługują się takimi sztuczkami. Było coś jeszcze, ale teraz nie pamiętałam, o czym mówił Mistrz Yoda. Energia od razu do mnie powróciła. Mocy było o wiele więcej. Wici Mocy pomknęły w kierunku, z którego dobiegała mnie obecność Padme. Po ulicy przechadzała się jasnowłosa, opalona dziewczyna. Nieco podobna do tej z portretu pamięciowego. Czy to możliwe, że to właśnie ona? Wici pomknęły dalej. Pełzły w powietrzu, jak długie, cienkie i świetliste dżdżownice. Zatrzymały się przy ścianie jednego z budynków. To niemożliwe, żeby Padme w nim była. Jej obecność była niesamowicie słaba. Może to dlatego, że nie posługiwała się Mocą? A może z innego powodu? Czułam dziwną barierę. Wici miały trudności z przejściem przez ścianę. Pobrałam jeszcze więcej Mocy. Znalazłam się na klatce. Świetliste smugi zaczęły powoli pełznąć po schodach, jakby straciły zapał. Zatrzymały się przed drzwiami. Napierały na przestrzeń przed nimi, ale nie mogły przejść. Była przed nimi rozciągnięta świetlista bariera, która chroniła drzwi. Zupełnie jakby ktoś postawił te barierę. Ale jak? Niemożliwe, żeby ktoś był w stanie stworzyć coś takiego. O tym nigdy nas nie uczyli! Muszę przebić tę przeszkodę. Skupiłam się i pobrałam ogromną ilość energii i Mocy. Obrona pękła i zaczęła się rozpadać jak szklana szyba. Przeniknęłam przez drzwi i znalazłam się w średniej wielkości pokoju. Były w nim dwa łóżka i materac. Na materacu leżał czarnowłosy chłopak z portretu pamięciowego. Na piętrowym łóżku leżała dziewczynka, którą opisywał 3PO. Na pojedynczym łóżku leżała bardzo dobrze znana przeze mnie osoba. Jej brązowe loki rozsypane były na poduszce. Była spokojna. Czyli nie była porwana. Te dzieci jej jedynie pomogły. Albo to ona pomogła im. Uśmiechnęłam się w duchu. Już miałam spróbować wrócić, kiedy ciszę przerwał krzyk dziewczynki. Najmłodsza z całej trójki podniosła się gwałtownie na łóżku. Obudziła wszystkim. Chłopak zerwał się gotowy do obrony, Padme zacisnęła palce na nożu kuchennym.
- Ktoś tu jest.- szepnęła dziewczynka i spojrzała się prosto na mnie.
Poczułam, że cała energia mnie opuszcza. Ogarnęła mnie ciemność.


Yala

Atari się uspokoiła. Miała zamknięte oczy, ale nie spała. Pogrążyła się w medytacji. Bardzo dobrze. To najlepszy sposób na uspokojenie się. Moc przepływała przez ciało, sprawiając, że jej użytkownik był z nią całkowicie zjednoczony. Yala naprawdę współczuła Atari. Biedna dziewczyna była przywiązana do Padme Amidali. Tak już było, że mimo wszystko dzieci przywiązują się do ludzi, a to przywiązanie zostaje zwykle na zawsze. Nagle Yala poczuła spadek energii. Musiała oprzeć się o łóżko. To było gwałtowne i niesamowicie wyczerpujące. Poczuła jeszcze dziwny sygnał od swojej uczennicy. Po kilku minutach nadszedł kolejny atak. O strony Atari... To było niemożliwe. Skąd ta dziewczyna wiedziała, że coś takiego jest możliwe? Wysysała od Yali energię! Atari nie powinna tego potrafić. To była umiejętność Ciemnej Strony. Niemożliwe. Może na lekcjach było coś wspomniane o tym sposobie odzyskiwania energii, ale przecież to była zaawansowana forma Ciemnej Strony. Nie można było się tego od tak nauczyć. Energia powracała do Mistrzyni szybko, ale nada było jej niewiele. I wtedy nadszedł trzeci atak. Z gardła kobiety wyrwał się zduszony krzyk. Z oczu pociekły jej łzy. Wysysanie energii było bolesne psychicznie i fizycznie. Tym razem atak był o wiele mocniejszy. Dziewczyna wyssała z Yali dwa razy więcej energii niż wcześniej. Kobieta nie była w stanie obudzić padawanki. Nie miała jej tego za złe. Możliwe, że po prostu natknęła się na coś w Mocy i chciała to zbadać. Energię mogła pobierać podświadomie, ale mimo to będzie musiała się dowiedzieć o tym, co zrobiła. 
Atari nagle osunęła się w objęcia Mistrzyni. Dziewczyna była wyczerpana. Zasnęła. Ciemna strona Mocy była wykańczająca dla osób, które posługiwały się nią nieumiejętnie. Atari nie mogła wcześniej używać tego rodzaju sztuczek. Nie zemdlałaby po czymś takim, tylko byłaby przepełniona energią. Dobrze, że tak zareagował jej organizm, ale trzeba będzie ją uświadomić, ze rozwinięciem wyssania energii, jest wyssanie życia.
_____________________________________________________________________
Ta przypadkowa umiejętność Atari wzorowana na wyssaniu życia z KOTOR'a. Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał ;) Przepraszam, że musieliście tak długo czekać. Rano opublikowałam ten rozdział, ale niestety nie odświeżyłam bloggera i usunęło mi się wszystko od perspektywy Atari, więc musiałam to jeszcze raz napisać. Dodałam nowy wątek, którym jest opowieść Yali i wydłużyłam nieco jej część.
Dedykuję rozdział wszystkim czytającym!
NMBZW!!



niedziela, 5 kwietnia 2015

Życzenia i mała informacja.

Znalezione obrazy dla zapytania wielkanoc

Wiem, że nowy rozdział miał być dzisiaj, ale niestety okazało się, że święta nie kończą się na śniadaniu Wielkanocnym. Trzeba siedzieć przy stole i coś zjeść, potem na spacer na półtorej godziny, albo i dłużej, męcząc się podczas chodzenia w głębokim, kołobrzeskim piasku. Kiedy minęły dwie godziny nieustające charczenia Niemców przechodzących z każdej strony, lub jadących swoimi najnowszymi mercedesami, okazuje się, że na obiad przychodzi rodzina! Dwanaście osób na 80 m2 to nienajlepszy pomysł... Dlatego, kiedy wszyscy w końcu przyjdą, będą zapewne siedzieć do 20.00 no bo jakżeby inaczej! Przecież trzeba się napić, pogadać i nadrobić ten czas od Świąt Bożego Narodzenia. Oczywiście nie ma tak wspaniale, że mogę zaszyć się w pokoju i dokończyć pisanie rozdziału, ponieważ wraz z rodziną przychodzą dwie kuzynki! Lat 9 i 4. Trzeba się nimi zająć, a ten "zaszczytny"obowiązek spada oczywiście na mnie. Już zapomniałam, że w święta tak to już jest. 

A teraz, kiedy już wszyscy wiedzą, dlaczego nie ma notki, czas na życzenia!

Moi kochani, drodzy czytelnicy!

Życzę wam weny! To chyba najważniejsze, czego mogę wam życzyć, gdyż wszyscy jesteście pisarzami.Należy się wam, żeby wena (ta kapryśna i niestała baba, która chyba ma ciągle okres, bo nie da się jej zrozumieć i wszystkich wkurza) towarzyszyła wam przez cały czas i pomagała wam pisać jak najdłużej i jak najciekawiej! Oprócz tego, smacznego jajka wam życzę! Mokrego dyngusa (nie utopcie się tylko!), świetnej zabawy. Żebyście nie umarli z nudów na rodzinnych spotkaniach z ludźmi, których widzicie dwa razy do roku, żeby wam "zajączek" przyniósł jak najwięcej słodyczy! A po świętach życzę wam, by powrót do szkoły nie był taki okropny.... 
I to będzie już chyba wszystko ;)

Wesołych Świąt i niech Moc będzie z Wami!