poniedziałek, 7 marca 2016

Rozdział 67


Zsunęłam się po murze, uważając by nie zahaczyć o żadną z wystających min. Czujniki ruchu były zdezaktywowane i teoretycznie materiały wybuchowe również nie powinny działać, ale informacje wywiadu na ich temat mogły być nieprawidłowe. Ogólnie wywiad rzadko kiedy dostarczał dobre wiadomości, więc lepiej było się mieć na baczności. Zanim wylądowałam na ziemi, przez chwilę zawisłam w powietrzu, uważnie obserwując podłoże. Nie zauważyłam żadnych pułapek, a Moc nie wykrywała zagrożeń, więc powinno być czysto. Puściłam się liny i wylądowałam na palcach. Od razu zauważyłam w oddali przechadzające się droidy. Białe zbroje komandosów były w tej chwili najbardziej rzucającym się w oczy elementem. Chociaż wcześniej komandosi wysmarowali je błotem, nadal przez brud prześwitywała biel pancerza. Blaszaki były jednak na tyle daleko, że mogły nie dostrzec klonów idealnie wyszkolonych do tego typu akcji.
Kiedy wylądował obok mnie pierwszy klon, od razu wycelował w droidy i obserwował ich przez lunetę karabinu.
- Nie możemy ściągnąć na siebie żadnej uwagi - poinformowałam. - Może i nie zauważą straty patrolu, bo nie ma zasilania, ale kiedy ekipa naprawcza natknie się na dwa wraki, będą już o nas wiedzieli.
- I tak się dowiedzą, komandorze.
- Lepiej później niż teraz.
Kiedy wszyscy znaleźli się na ziemi, wskazałam im drogę do najbliższego wejścia. Szybko przekradliśmy się do drzwi. Jeden z klonów złamał kod za pomocą jakiegoś nieznanego mi, wojskowego urządzenia - najpewniej prototypu. Przeszliśmy do wnętrza wewnętrznych murów. Stąd mieliśmy przedostać się do najwyższego piętra podziemnych bunkrów.
- Patrol sto metrów na lewo stąd - zameldował dowódca.
- Idziemy. Szybko - rozkazałam i ruszyłam w prawo.
Doszliśmy do zabezpieczonych grodzią i kodem drzwi. Drzwi były zasilane energią z generatora, więc wyłączenie prądu nic nie dawało w tym przypadku.
- Komandorze, kod dostarcziny przez wywiad jest najprawdopodobniej niezgodny.
- Ile procent szans na poprawne jego działanie? - zapytałam, strając nie zdradzić strachu, który ścisnął mnie za gardło.
- Pięć, góra siedem.
Ledwo powstrzymałam się przed przeklęciem. Tak bardzo staraliśmy się zachować wysoką niewykrywalność, a tu nagle wszystko było bliskie padnięcia. A raczej nie padnięcia, tylko wbicia się kilka kilometrów w głąb ziemi. Chociaż nie byłoby to takie złe. Generator znajdował się trzy kilometey pod ziemią, więc mielibyśmy ułatwione zadanie. Ale to nie science fiction. Takie rzezy tylko w bajkach.
- Macie zakłócacze jonowe?
- Tak.
- Możemy na kilka chwil zakłócić przepływ energii elektrycznej. Wtedy wprowadzicie kod od wywiadu. Jeśli jest on przedawniony, system może załapać. Jak nie to... jak najszybciej strzelajcie w panel i wchodzimy. Wtedy jednak mamy pięć minut na dotarcie do generatora, założenie ładunków wybuchowych i jakieś trzy na ucieczkę, więc włączamy tryb ninja i lecimy. Czas start.
Następnie wszystko potoczyło się w niesamowicie szybkim tempie. Nastąpiło krótkie spięcie, kod został wystukany na panelu, drzwi się rozsunęły... a dwie droideki turlały się prosto w naszą stronę.
Natychmiast wyciągnęłam miecz świetlny i odbiłam laserowe błyskawice pędzące w naszą stronę. Komandosi skryli się za ścianą i zaczęli strzelać do robotów. Plan "ninja" leżał i kwiczał gdzieś w jądrze planety. Zdecydowanie zbyt głęboko.
- Komandorze, proszę się odsunąć!
Odskoczyłam kilka metrów w głąb korytarza, a ułamek sekundy później zaskwierczał granat jonowy, który spowodował zwarcie w układach droidów. Potężne droideki natychmiast padły na podłogę robiąc sporo hałasu. Jeden z klonów przestrzelił je na wszelki wypadek.
- Dobra panowie, szybko. 
Pobiegliśmy w stronę włazu. Już nie bawiliśmy się w ostrożność i ciszę. Dowódca drużyny otworzył właz i wskoczył do środka. Za nim ruszyli inni członkowie drużyny, a na końcu ja. Zamknęłam właz i przysmażyłam go mieczem świetlnym, by choć na chwilę opóźnić prawdopodobną pogoń.
Dalej droga była bardzo wąska, niska i stroma. Pierwszy raz cieszyłam się z mojego niewielkiego wzrostu, gdyż mogłam biec wyprostowana, w przeciwieństwie do klonów, którzy byli jakieś dwadzieścia centymetrów wyżsi ode mnie.
- Za dwieście metrów przepaść. Tylko nią można się przedostać do generatora - poinformował klon na przodzie.
Jęknęłam bezgłośnie. Tego również nie było w planach od wywiadu. Kto tam w ogóle pracował? Plany wszelkich superbroni Separatystów załatwiali w kilka dni, a zdobycie zwykłego rozkładu pomieszczeń podrzędnej bazy Separańców wychodziło poza ich możliwości... Gdzie tu logika?!
Kiedy dotarliśmy do przepaści, żołnierze odpalili plecaki rakietowe, które na szczęście wchodziły w wyposażenie komandosów i zlecieli powoli na dół.
Zamknęłam oczy i zebrałam w sobie jak najwięcej Mocy. Wszystkie myśli odpłynęły z mojej głowy. Wypełnił mnie spokój. 
Nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiłam krok w przepaść, a moje ciało poleciało w dół, nabierając ogromnej prędkości.
Kiedy poczułam, że zbliżał się do ziemi, dzięki Mocy spowolniłam mój lot i wykorzystałam pchnięcie Mocy by wyhamować. Wylądowałam, podpierając się ręką o podłogę, by nie upaść. Obok mnie leżały trzy korpusy droidów, częściowo spalone przez wystrzelone z bliska promienie laserów. 
Klony już rozkładały ładunki wybuchowe, więc przyłączyłam się do nich, ustawiając zapalnik czasowy na pięć minut - maksymalny czas na opuszczenie i oddalenie się od bazy.
Kiedy wszystko było gotowe, wróciliśmy do szybu. By dostać się na górę musiałam kilka razy skorzystać z haków do wspinaczki, ale i tak pobiłam swój rekord w skoku wzwyż. Puściłam się biegiem, by dogonić klony.
Właz, który zamknęłam, był otwarty. A raczej nie otwarty, tylko brutalnie rozerwany przez siłę wyższą, jaką był termodetonator. Wokół dziury stało kilkanaście droidów, które kiedy tylko nas zobaczyły, załadowały broń i zaczęły strzelać. Przedostałam się na przód drużyny i zaczęłam odbijać strzału, posyłając je  z powrotem w stronę napastników. Ogień jednak był tak silny, że prawie połowa wiązek energii leciało za mnie na klony. 
Pierwszy wrzask bólu zmroził mi krew w żyłach. Nie wiedziałam nawet jak miał na imię zraniony klon. Nawet nie spytałam się ich o imiona. Jeszcze dwa lata temu zrobiłabym to na samym początku, a teraz... nie było to dla mnie ważne. Odrzuciłam jednak wątpliwości i smutek. Środek walki to nie czas na wspominki. 
Zrobiłam piruet, a mój miecz świetlny przeciął trzy blaszaki w pół. Błękitna smuga światła znaczyła drogę broni. 
Miałam wrażenie, że minęło mnóstwo czasu od chwili, kiedy wyszliśmy z korytarza. Stos blaszaków leżał na posadzce. Swąd spalenizny drażnił moje zmysły, a oczy domagały się wyjścia na teren mniej zadymiony.
- Komandorze, Axel nie żyje. 
Od razu poczułam, jak wiele bólu czują po stracie towarzysza. Ja również byłam smutna. Strata żołnierza, który służył pod moimi rozkazami była ogromną porażką. Nie chciałam nikogo tracić, by później nie obwiniać się za jego śmierć.
- Chcecie go pochować? - zapytałam.
- Grobem żołnierza jest pole bitwy! - powiedział Nix z dumą, ale również i bólem.
- Dobrze, musimy się spieszyć. Mamy jeszcze niecała minutę.
Ruszyłam biegiem, by jak najszybciej znaleźć się daleko od fabryki. Klony dorównywały mi kroku, również nie chcąc pozostać w zasięgu wybuchu. Wystarczył jeden termodetonator rzucony w biegu przez Nixa, by w murze zrobiła się ogromna dziura, przez którą przebiegliśmy. Instynktownie unikałam laserowych wiązek posyłanych przez czujniki umiejscowione na murach. Zasilanie najwyraźniej wróciło i miało się świetnie. 
Kiedy dobiegliśmy mniej więcej do połowy wolnej przestrzeni, oddzielającą mury i las usłyszałam przytłumiony odgłos wybuchu, który z każdą chwilą narastał. Ziemia się zatrzęsła i zaczęła pękać, po czym ciśnienie* wyrzuciło ją do góry, nie oszczędzając przy tym nas. Wrzasnęłam z zaskoczenia, po czym postarałam się wyciszyć i uspokoić, co nie było zbyt proste, kiedy leciało się z prędkością kilkudziesięciu kilometrów na godzinę będąc kilka metrów nad ziemią. Na szczęście Nix w porę przypomniał sobie o mnie i złapał mnie za kołnierz, pociągając do góry. Dzięi plecakowi rakietowemu, zręcznie unikał wszystkich odłamków, które często były dwa razy większe od nas.
Kiedy w końcu wylądowaliśmy, trzęsłam się ze strachu. Dwa inne klony wydawały się być całe i zdrowe. 
- Wszystko dobrze, komandorze? - zapytał jeden z nich.
- Taak... dzięki za pomoc. A teraz, powiecie jak się nazywacie? Ale tak naprawdę.
- Kris.
- Joke.
- Zabawne imię. 
- Wiem komandorze - roześmiał się. - Eee... mamy problem. 
Nie wyczułam zbliżających się droidów. Teraz byliśmy otoczeni, zdani na łaskę lub niełaskę robota dowódcy.
- Rzućcie broń - zakomunikował swoich elektrycznym, denerwującym głosem. - Poddajcie się, inaczej zostaniecie wyeliminowani.
Oceniłam szybko nasze szanse w starci z jakąś czterdziestką droidów i stwierdziłam, że nie mamy zbyt wielkich szans.
- Poddajemy się - powiedziałam i odłożyłam miecz świetlny.
- Ale jak to?! - wykrzyknął Kris.
- Możemy walczyć! - dodał Nix.
- Nie chcę by ktokolwiek z was umarł. Wykonaliśmy zadanie i nasza misja skończyła się powodzeniem. To jest najważniejsze - powiedziałam, mając nadzieję, że przynajmniej podniosę ich nieco na duchu. Moc podpowiadała mi, że to najlepsze wyjście, a Moc nigdy się nie myliła - przynajmniej chciałam tak wierzyć.
- Skuć ich - rozkazał dowódca.
- Ale dowódco... - zaczął jeden z droidów.
- Nie dyskutujcie ze mną! Jesteście niżsi stopniem.
- Ale my nie mamy kajdanek, dowódco... - powiedział mniej pewnie. 
- Idioci - parsknął Kris.
- Jak Separatyści mogą wydawać kredyty na takie badziewie?
- Dno i pięć metrów mułu - dodał Joke. 
Roboty zaczęły się sprzeczać między sobą, nie dostrzegając powagi sytuacji. Po kryjomu przywołałam miecz do ręki i dałam dyskretne znaki komandosom. 
Kris i Joke rzucili w największe skupiska droidów granaty jonowe, a Nix zaczął strzelać do klonów z karabinu maszynowego Z-6 natychmiast zmniejszając liczbę przeciwników. Ja skoczyłam w stronę dowódcy, zanim ten zorientował się, ze rozpoczęła się walka i przecięłam go na pół. Następnie pocięłam najbliżej stojące roboty. Ta seria musiała być chyba nieudana, bo roboty niszczyło się o wiele łatwiej niż zwykle. 
Po kilku minutach było już po wszystkim. 
- Jak zwykle wykonaliśmy kawał dobrej roboty, chłopcy! - wykrzyknął radośnie Nix. - Pani też była świetna.
- Dzięki, ale nie mów do mnie pani. Dopiero skończyłam siedemnaście lat.
- A my trzynaście - powiedział Joke. 
- Widzicie, tylko pięć lat różnicy. Jak byłam w waszym wieku mówiłam po imieniu starszym znajomym ze świątyni.
- Tak nie wypada. 
- Wypada... - przerwał mi przyjemny warkot silników nadlatującej kanonierki.
Na pokładzie stała Yala w towarzystwie dwóch klonów. Rozpromieniłam się na jej widok i pomachałam. Już się za nią stęskniłam, chociaż nie minęła nawet godzina.

- Świetnie sobie poradziłaś, Atari. Już mieliśmy się poddawać, kiedy nagle zasilanie padło i droidy się wyłączyły. Straciłaś jednego z żołnierzy?
- Tak. Axela.
- Dla klona zaszczytem jest zginąć podczas walki. Nie przejmuj się tym za bardzo.
- Postaram się... - westchnęłam.

Mirlea zerwała się z podłogi. Już wiedziała gdzie ma iść i co robić. Nieprzyjemne spotkanie z Darthem Bane'em pozwoliło jej oczyścić myśli tak, jak uczył ją Revan. Tylko spokój pozwalał jej na kontrolowanie swoich wizji. Teraz wyczuwała Ahsokę tak, jakby ta stała tuż obok Mirlei i wyciągała w jej stronę rękę, by ta mogła się jej uchwycić i przyciągnąć Ahsokę do siebie. Wydawało się to być takie proste, że Mirlea od razu opuściła swój pokój, po raz kolejny zachowując się impulsywnie, co jak na nią było dość dziwne.
Zbiegła po wysokich, świątynnych schodach i skierowała się w stronę najbliższej windy. Ahsoka pierwszy raz od dawna nie zakłócała swojej obecności, a to wydawało się Mirlei niepokojące, chociaż sama nie wiedziała dlaczego. Powinna się cieszyć, a nie martwić. Odejście Ahsoki było jej własnym, przemyślanym wyborem, ale fakt, że odsunęła os siebie przyjaciół był niezrozumiały. Jeszcze dziwniejsze było to, że Atari zdawała się przestać tym przejmować. Nawet nie próbowała szukać Ahsoki. Chazer mówił, że Orgeen się po prostu obraziła i za jakiś tydzień jej przejdzie i zacznie szukać Ahsoki, ale Mirlea nie mogła siedzieć z założonymi rękoma i czekać aż wszystko się rozwiąże samo! Ahsoka w każdej chwili mogła opuścić Coruscant, nie było czasu na czekanie!

*Poprawcie mnie, jakby co. Mogłam coś namieszać xD
_______________________________________
Jawa tak bardzo przypomina sobie jak grała w Jedi Academy i normalnie sobie chodziła po bazie, rozwalała wszystkich mieczem świetlnym i błyskawicami Mocy, a potem spadała z najwyższego piętra, bo nacisnęła spację chodząc po dachu xDD. Na podstawie tych przeżyć pisana jest cała akcja pierwszego wątku! :D *doświadczona tak bardzo*
Co do opóźnienia... przez dwa tygodnie po feriach nauczyciele cisnęli strasznie. Sprawdziany kartkówki, zadania domowe, odpowiedzi... normalnie musieli się chyba wyżyć po feriach -.- Na dodatek chyba się przeziębiłam w kościele...