niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział 61

Ahsoka

Stała na skraju lasu. Za nią były tylko wysokie, liściaste drzewa. Przed nią urwisko. Piękne. Ziemia porośnięta było zieloną, świeżą trawą. Niebo było wyjątkowo błękitne, słońce mocno świeciło, ogrzewając nagie ramiona Ahsoki. Kilka metrów przed nią nagle, znikąd, pojawiła się czarnowłosa, wysoka dziewczyna. Stała na skraju urwiska, z ciekawością wpatrując się w przepaść. Ahsoka miała wrażenie, że nieznajoma zaraz skoczy, ale tak się nie stało. Dziewczyna odwróciła się od skarpy i lekkim krokiem podążyła w stronę Ahsoki. Uśmiechnęła się delikatnie. To była Atari!
- Witaj.
Ahsoka zmarszczyła brwi. Była pewna, że to sen. Jeszcze nigdy nie była widoczna dla innych w swoich snach. Chciała już odpowiedzieć, ale dziewczyna spojrzała się w bok. Stałą tam kolejna osoba. Blondynka. Deturi! Ahsoka miała ochotę krzyknąć do Atari, żeby wyjęła miecz, w końcu to zdrajczyni, ale czarnowłosa nadal uśmiechała się przyjaźnie.
- Witaj, Atari. Dawno się nie widziałyśmy.
- To prawda. Od tamtej pamiętnej nocy na Korriban, kiedy przebiłaś mi mieczem ramię. 
- Tylko przebiłam? Miałam zamiar ci je odciąć.
- Zawsze byłaś słaba we władaniu mieczem.
- Najwyraźniej lepsza od ciebie, skoro nie dałaś rady mnie zranić. 
- Byłam zmęczona i przestraszona tym, co się stało z Mirleą. Do tego, jestem o wiele potężniejsza.  niż wtedy. Bardzo się zmieniłam od tamtego czasu.
- Wiem, czuję. Jesteś... szara. Tak, jak twoja Mistrzyni. Darth Sidious bardzo cię ceni. Ma nadzieję, że w końcu poddasz się swojemu przeznaczeniu. Jesteś w końcu wiedźmą. Twoja matka pochodzi ze Śpiewającej Góry, ale ty jesteś Siostrą Nocy. Jedi dawno to przewidzieli. Mój Mistrz również. Wszyscy znali twoje przeznaczenie, zanim nauczyłaś się mówić.
- Nie wierzę w przeznaczenie. Sama tworzę swoją przyszłość, bez opierania się na zdaniu innych.
- Pożyjemy, zobaczymy
- Ja na pewno. Ty... cóż, nie sądzę, żebyś przeżyła dzisiejszy dzień.
W jej ręce znalazła się rękojeść miecza świetlnego. Ułamek sekundy później wysunęło się z niej błękitne ostrze, świecące chłodnym światłem. Deturi również trzymała swój miecz o krwistym ostrzu.
- Nie wolno mi cię zabić, ale chętnie cię uszkodzę.
- Nie dasz rady. Ciemna strona nigdy nie wygra z Jasną.
- Ty nie jesteś po Jasnej Stronie.
- Po Ciemnej też nie jestem!
W jednym momencie rzuciły się ku sobie. Ich miecze zderzyły się ze sobą, skwiercząc głośno. Iskry posypały się, znikając w połowie drogi od ziemi.
- Już dawno powinnam cię zabić, Deturi!
- Prędzej Nichal. Darth Nichal.

Ahsoka obudziła się z krzykiem. Czy to była wizja, czy sen? Deturi, Atari... I co miała na myśli ta zdrajczyni, mówiąc, ze Atari jest szara? Czy to była zapowiedź przyszłości? Przez cały czas czuć było mrok w wizji. Od Deturi promieniowała nienawiść, od Atari całkowita obojętność. Czy tak miały potoczyć się ich losy?
- Atari...

Anja

Coruscant. Nienawidziła tej planety jeszcze bardziej niż Tatooine. Była w stolicy galaktyki dopiero od kilku dni, a już zdążyła przekonać się o tym, jak ślepi są jej mieszkańcy. Kto to widział, żeby zachowywać się tak beztrosko, kiedy cały świat pogrążony jest w wojnie? To było niedorzeczne, ale najwyraźniej na Coruscant - planecie sprzecznej ze wszystkim z znała, niedorzeczność była postrzegana zupełnie inaczej. Mieszkańcy zachowywali się tak, jakby nic się nie działo! Zwykłe życie w zwykłych czasach pokoju. Ale nie było pokoju... Najwyraźniej dlatego tak wielu ludzi imigrowało na Coruscant. Ta mała dziewczynka również tu była. Od niej zależała przyszłość Anji. Kilka milionów kredytów za jej głowę było wyjątkowo opłacalnym interesem. Niestety, dziewucha znikała, kiedy tylko Anja trafiała na jej trop. Miała szczęście, ale łowczyni była pewna, że wkrótce dopadnie Kanę.
Mimo wszystko, Anja nieco dziwiła się swoim zapałem. Jeszcze nigdy się tak nie wciągała w zadania, które jej zlecano. Miała jednak wrażenie, że ta robota będzie miała nie tylko na jej przyszłość, ale także i przeszłość. Przeszłość, której przecież nie miała. Jej życie zaczęło się niedawno, jakby wcześniej nie istniała. Ale przecież w pamięci miała zakodowane wszystkie informacje o sobie. Wiek, imię, a nawet datę urodzenia. Dlaczego więc nie pamiętała choćby matki? Każde dziecko ma w sobie wspomnienie rodzica, nawet jeśli nie widziało go całe życie. To odległe wspomnienie ciepła i miłości... Ona czegoś takiego nie pamiętała. Jedynie chłód spowijał jej serce. Wszystkie wspomnienia, które powinna mieć były pokryte mgłą. Czasami miała wrażenie, jakby ich tam nie było. Wiedziała wszystko, jednocześnie nie wiedząc nic. Gdzie zdobyła całą swoją wiedzę? Kiedy się obudziła, już ją miała. Już wtedy potrafiła być idealną zabójczynią. Już wtedy nic nie czuła. Bo czym właściwie były uczucia? Ten dziwny ciężar na sercu? Nie. Nie znała przecież poczucia winy. Życie innych jej nie obchodziło. Liczyła się tylko ona i jej cele. Kim była? Sama nie wiedziała. Sobą, czy kimś innym? Zależy jak na to spojrzeć. W końcu znała tylko imię. Żyła. Nie. Istniała. Bo czy można było ją nazwać istotą żyjącą? Nie była nawet człowiekiem. W końcu, co to za człowiek, który nic nie czuje? Jak to było czuć ból? Nie wiedziała. Te delikatne impulsy, które odczuwała można było nazwać bólem. Strach? Strach według jej mózgu był podstawową funkcją istot, mający swe źródło w instynkcie przetrwania. Kiedy czuła strach? Wtedy, gdy stała oko w oko ze śmiercią. Ale czy powinna się bać w takich momentach? Potrafiła przecież znaleźć co najmniej dziesięć racjonalnych wyjść z każdej trudnej sytuacji. Dlaczego więc się bała? Mózg jej podpowiadał, że powinna być idealna, ale nie była. Coś nie wyszło, ale nie wiedziała coś. Niedoróbka. To słowo krążyło po jej głowie. Ale musiała je obalić. Celem jej życia było zabijanie. A może odnalezienie przeszłości? Żyła z zabijania, ale czy to było jedyne co mogła robić? Coś podpowiadało jej, że po to została stworzona. Nie, po to się urodziła.
Nie mogła się skupić. Wspomnienia z jedynych lat jej życia zaczęły się mieszać. Jej myśli zaczęły krążyć po głowie, przestając tworzyć spójną całość.
Opadła na kolana. Głowa jej pękała.
Niedoróbka.
Jak mogła płakać?
Niedoróbka.
Urodzona, by stać się zabójcą.
Niedoróbka.
Szkolona, by stała się idealna.
Niedoróbka.
Porzucona na pewną śmierć.
Niedoróbka.
Pozbawiona wspomnień.
Niedoróbka.
Cały świat pokryła ciemność. Opadła na chłodną podłogę swojego mieszkania, bez przytomności, w głowie słysząc echo wciąż powtarzanego określenia. Była tylko niedoróbką. Nie miała prawa żyć na tym świecie.
___________________________________________________
Mamy nadal niedzielę! Rozdział pojawia się więc zgodnie z planem xD 
Jakoś nie mogłam się do niego zabrać, a potem poszło bardzo szybko. 
Dziwne, bo dziwne, ale takie właśnie miało być ^^
Dedykacja dla Pysiowatej - nowej czytelniczki.

NMBZW!





niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 60

Wido

Wskoczył do kokpitu swojej podrasowanej o hipernapęd Ety-2. Z drżącym sercem opuścił klapę od kokpitu. Nałożył hełm pilota i włączył komunikator. Od razu usłyszał pełne podniecenia głosy klonów. Nie wiedzieli jeszcze, że idą na pewną śmierć. Tylko on ucieknie z pola bitwy jak ostatni tchórz. I co potem? Wróci do Świątyni i powie, że misja zakończyła się klęską i tylko on ocalał? Nie... musiało być inne wyjście. Poleci na zewnętrzne rubieże, na planetę, która od początku była ich celem. Dyplomatycznie rozwiąże konflikt między możnowładcami, a potem pomoże im w odbudowaniu sytuacji politycznej z okresu zgody. Poradzi sobie... Przynajmniej miał taka nadzieję.
- Meldować się.- wydał rozkaz.
Opanował drżenie głosu i rąk. Serce nadal waliło mu jak młotem, ale adrenalina krążąca w żyłach zaczynała wypierać strach i smutek. 
- Błękitny dwa, gotów.
- Błękitny trzy, gotów.
- Błękitny cztery, gotów.
- Błękitny pięć, gotowy do akcji!
- Błękitny sześć, melduje gotowość.
Uruchomił silnik, nastawił komputer celowniczy, wyłączył autopilota i ustawił współrzędne skoku na przestrzeń.
- Błękitny jeden do mostku. Mamy pozwolenie na start?
- Tak. Ruszajcie, niech Moc będzie z wami.
- Tak jest.
Podniósł myśliwiec i wyleciał z hangaru, kątem oka widząc resztę startujących myśliwców. 
- Formacja jeden-dwa, jeden-dwa. 
Od razu po jego bokach zobaczył skrzydłowych. Uważał te formację za najskuteczniejszą. W ten sposób udawało się zestrzelić większą ilość statków wroga.
Od razu, kiedy wylecieli, droidy-sępy zaczęły ich ostrzeliwać. Wido podświadomie wyczuł, gdzie będą leciały strzały, więc bez trudu ominął salwy i zestrzelił Vulture'a, który wysunął się na przód formacji. Klony też zaczęły strzelać. Szybka rozpoczęła się między nami niewielka bitwa. Wśród rozbłysków i huków nie było zbyt przyjemnie, ale Moc podpowiadała Wido, co powinien robić. Komputer celowniczy dał sygnał dźwiękowy, kiedy idealnie w celu znalazł się sęp. Nacisnął spust i z uśmiechem zauważył, jak zielone wiązki laserów trafiają w skrzydło Vulture'a. Sępy nie były żadnym przeciwnikiem dla Ety-2, więc chociaż miały przewagę liczebną, klony szybko zestrzeliły wszystkie myśliwce.
- Meldować o uszkodzeniach.
- Dostałem w prawe skrzydło, ale nie jest to poważne.
- Mam uszkodzony kokpit, ale nie jest dziurawy, tylko lekko pęknięty.
- Sto procent sprawności.
- Siedemdziesiąt dwa procent sprawności, brak większych uszkodzeń.
- Dobra, lecimy dalej, pomożemy naszym zniszczyć jeden ze statków.
- Tak jest, komandorze!
Zrobili ostry skręt i unikając laserów, zaczęli ostrzeliwać mostek jednego z separatystycznych okrętów.
- Cholera!- w słuchawkach rozległ się wrzask kolna.
Tylko to zdążył powiedzieć. Uszkodzony kokpit rozbił się, a pilota wessała próżnia. Wido zacisnął mocniej palce na spuście. Znał tego klona, nie raz ze sobą rozmawiali, nie raz walczyli ramię w ramię przeciwko Separatystom. Można było powiedzieć, że się nawet zakolegowali.
Wystrzelił kolejne salwy w kierunku statku, żeby odreagować. Trafił w lukę w osłonie. Statek zamigotał, błękitna bariera znikła. Wystarczyło jeszcze kilka strzałów, by mostek wybuchł. Statek przechylił się i zaczął powoli opadać. Zahaczył jednym ze skrzydeł o inną jednostkę, powodując kolejne wybuchy. W głośnikach rozległy się okrzyki euforii. Ich statek wystrzelił torpedy w stronę uszkodzonego przed chwilą okrętu. Niszczyciel Recusant rozpadł się na dwie części i zaczął opadać w stronę powierzchni nieznanej Wido, piaszczystej planety. Zostały jeszcze dwa krążowniki i fregata. Wszystkie miały niewielkie uszkodzenia. Nie mieli szans na zwycięstwo.
- Komandorze! Tri-fightery!
- Uważajcie!
Tri-fightery były o wiele lepsze od sępów. Ich sztuczna inteligencja była na o wiele wyższym poziomie niż u swoich poprzedników. Były też o wiele szybsze. Może i nie były tak zwrotne jak Vultury, ale o wiele ciężej się z nimi walczyło.
Wido posłał serię w stronę droidów. Trafił. Dwa zniknęły w wybuchu, przy okazji załatwiając jeszcze dwa inne. Klony też świetnie sobie radziły. Po dłuższej chwili liczba wrogich myśliwców zmieniła się o połowę, ale wtedy stało się coś, czego Wido obawiał się najbardziej. Okręty Separatystów podwoiły swój ostrzał, celując w jedyny pozostały krążownik Republiki. Krążownik zaczął oddawać strzały, ale była to niewielka siła ognia, w porównaniu do możliwości wroga. Wido zestrzelił jeszcze kilka myśliwców. Wstąpiły do niego nowe siły do walki, ale ta walka była już przegrana.
W głośnikach rozległ się krzyk Błękitnego cztery. Jego myśliwiec zamienił się wkulę ognia i pomknął w stronę niszczyciela Separatystów. Rozbił się w okolicach mostka. Republikańskie działa skierowały swój ogień w uszkodzoną stronę. Wido również zaczął tam strzelać. Już po chwili tamto miejsce stanęło ogniu. Ku powierzchni planety pomknęły kapsuły ratunkowe, a niszczyciel zaczął opadać. Piloci zaczęli krzyczeć z radości, ale w tej chwili ich myśliwce zostały odepchnięte przez potężną falę wybuchu. Serce Wido przeszył nagle okropny ból. Jego więź z Mistrzem nagle znikła, pozostawiając po sobie jedynie obcą mu do tej pory pustkę. Po jego policzkach spłynęły łzy, które szybko powstrzymał. Strata człowieka, który był dla niego jak ojciec okropnie bolała, ale Wido wiedział, że bitwa nie jest dobrym miejscem na płacz. Musiał się stąd jak najszybciej ewakuować. Ale nie mógł. Oprócz niego został tylko jeden myśliwiec, nie mógł zostawić towarzysza na pstwę separatystów.
- Piątko, jak najszybciej kieruj się w stronę planety, jak najdalej od miejsca, w którym spadły jednostki Separatystów. Będę tuż za tobą. Widzę osadę, tam się kierujmy!
- Tak jest!
Klon wykonał zwrot i skierował się w stronę wypełnioną resztkami okrętu. Mądry, ale niebezpieczny pomysł. W ten sposób Separatyści będą mieli problem z wykryciem ich. Wido ruszył za myśliwcem, unikając zręcznie strzałów tri-fighterów. Szczątki stanowiły ogromne utrudnienie w poruszaniu się, ale były dość spore i łatwo było wśród nich zniknąć Tylko myśliwce rzuciły się w pogoń za nimi, jednak po kilkunastu minutach porzuciły swój zamiar i wróciły na pokład swojego statku. Separatyści prawdopodobnie nie mieli ochoty gonić dwóch ocalałych.
 Planeta pod nimi była zamieszkana, ale neutralna w tym konflikcie. Wido dostrzegł na powierzchni tylko kilka niewielkim osad po tej stronie półkuli, więc pewnie była zbyt słaba by wesprzeć którąś ze stron. Możliwe też, że należała do piratów, ale nie stawiał na to zbyt wiele.
- Komandorze, jak wrócimy na Coruscant?
- Nie wracamy.- odparł od razu.- Lecimy na Seali, do celu naszej misji. Nie mogę porzucić rozkazów Zakonu. Chciałbym, żebyś mi towarzyszył. Jeśli nie, pomogę ci znaleźć statek na tej planecie i polecisz na Coruscant, donieść o porażce.
- Też musisz znaleźć statek, komandorze.
- Mój myśliwiec jest lepszy niż inne jednostki tego typu. Ma wzmocnioną osłonę i wbudowany hipernapęd. W każdej chwili mogę skoczyć w nadprzestrzeń, ale tego nie zrobię. Nie zostawię żołnierza pod moim dowództwem na pastwę losu.
- Dziękuję, komandorze! Chętnie wypełnię tę misję. Jestem jednak wyszkolony w walce, nie w stosunkach dyplomatycznych, więc nie wiem, jak mógłbym pomóc...
- Nie ma sprawy, wyznam ci, że ja też nie miałem do czynienia z dyplomacją. Jedi szkoleni głównie są w technikach walki mieczem świetlnym, korzystaniu z Mocy i panowaniu nad swoimi emocjami. Nie wiem czemu my zostaliśmy poproszeni o zajęcie się tym konfliktem, ale najwyraźniej coś jest na rzeczy. Podczas takiej misji musimy kierować się logiką. Musimy tez być bezstronni, pamiętaj. Nie ważne, czyje ideały wydają nam się słuszne, musimy doprowadzić do kompromisu. Poradzimy sobie. Moja przyjaciółka zawsze kieruje się logiką. Spędziłem z nią trzynaście lat, z krótkimi przerwami. Raczej potrafię naśladować jej sposób myślenia.
Skierowali myśliwce w stronę powierzchni planety, zwinnie omijając szczątki pozostałe po bitwie sprzed chwili.
- Za piętnaście minut wejdziemy w atmosferę.- zakomunikował klon.
- Jak się nazywasz?
- C-9998.- odpowiedział automatycznie.
- Chodzi mi o twoje prawdziwe imię.
- Last.
- Czemu tak?- zaśmiał się chłopak.
- Zawsze byłem ostatni w akademii... Dzisiaj też byłem ostatni.
- Powinieneś się cieszyć. Martwy nikomu się nie przydasz. Żywy może dotrwasz do końca wojny.
- Śmierć na polu bitwy to zaszczyt.
- Ja wolę żyć. Jaki jest stan twojego myśliwca?
- Sześćdziesiąt osiem procent sprawności, uszkodzony komputer celowniczy.
- Na nic ci się już nie przyda. Wchodzimy w atmosferę.
Przednia część jego Ety szybko zaczęła zwiększać swoją temperaturę, kiedy przekraczali kolejne warstwy atmosfery. W końcu, kiedy przebili się przez chmury, zobaczyli przed sobą pustynię. Kilka kilometrów od nich można było dostrzec niewielką wioskę. Rozejrzał się. Na wschód od nich unosił się ledwo widoczny dym. Komputer wyświetlił, że od miejsca rozbicia się okrętów dzieli ich ponad pięćdziesiąt kilometrów. Wyrównał lot. Myśliwiec unosił się teraz jakieś pięć metrów nad ziemią.
- Lądujemy.- wydał rozkaz.
Opuścił myśliwiec, wyłączył silnik i wyskoczył z kabiny. Zamknął myśliwiec, wyjmując z niego niewielki element, który pozwalał wystartować.
- Wyjmij przekaźnik mocy!- krzyknął do towarzysza.
- Już to zrobiłem. Komandorze, skąd wiesz, że w tej wiosce nas przyjmą?
- Nie wiem. Zdaję się na szczęście.
- Podobno dla Jedi nie ma czegoś takiego jak szczęście.- zażartował.
- Rzeczywiście. Ale od tej chwili ja nie jestem ani Jedi ani komandorem, a ty nie jesteś żołnierzem WAR i klonem. Dobrze, że masz strój pilota. Ale zdejmij hełm. I schowaj broń do plecaka. A mi mów po imieniu. Wido Niro jestem. Zapomnij o stopniach wojskowych. Na czas misji nie jesteś porucznikiem, a ja nie jestem komandorem. Idziemy.
Na pustyni nie było szczególnie gorąco. Było bardzo ciepło, ale dało się wytrzymać. Może trzydzieści parę stopni.
Kiedy dotarli do wioski, słońce zaczęło zachodzić. Wędrówka po sypkim piasku pomieszanym z kamieniami w takim słońcu okazała się być wyjątkowo męcząca. Nie zrobili żadnego postoju, w końcu byli zaprawieni w trudach wędrówki. Mimo tego, że utrzymywali w miarę szybkie tempo, przebycie odległości ledwie dwóch kilometrów zajęło im ponad półtorej godziny.
Wioska nie była zbyt ruchliwa. Nieliczni ludzie na ulicach, na widok przybyszy, chowali się do domostw.
- Dość nietowarzyski lud...
- Są zaniepokojeni. Najwyraźniej rzadko ich odwiedzają.- odpowiedział Wido.- Raczej nie będą tu mieli żadnego okrętu. Ale może coś z hipernapędem się znajdzie... Ewentualnie mogę wpakować cię do mojego myśliwca i polecisz w nogach.
- Wolałbym nie.- uśmiechnął się.- O! Ktoś nam wychodzi na spotkanie.
Rzeczywiście. Z domu położonego w centrum wioski wyszło dwoje ludzi. Zaczęli kierować się ewidentnie w stronę Wido i Lasta.
- Qua liet.
Wido i Last wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Mogli się spodziewać, że na obcej, nieznanej planecie, tubylcy będą posługiwali się swoim językiem. Basic był powszechny na większości planet Republiki i Separatystów i reszcie znanych światów.
- Dobry wieczór.- odpowiedział Wido, lekko się kłaniając. Chciał pokazać gestami i tonem głosu, że przybyli w pokojowych zamiarach.- Nazywam się Wido,- wskazał na siebie - a to Last.- wskazał na klona.- Przybywamy w pokoju.- złożył ręce, jak do modlitwy.- Przeszkodziła nam bitwa na górze.- wskazał na niebo.
- Nie wygłupiaj się chłopcze. Znamy Basic. Nazywam się Dor Rakt i jestem wodzem tej wioski. To moja żona i główna doradczyni, Orai Mensa.Witamy was w naszej osadzie.
- Co was sprowadza na Jakku? Rzadko ktoś tu się zapuszcza. Nasza osada jest jedną z większych na tej jałowej ziemi. W czym możemy wam pomóc?
- Miło was poznać. Jesteśmy podróżnikami. Przez przypadek wpakowaliśmy się w sam środek bitwy. Separatyści podstępem zaatakowali statek Republiki. Musieliśmy awaryjnie wylądować na tej planecie. ponieważ hipernapęd w statku Lasta całkowicie się zepsuł. Potrzebujemy pomocy w naprawie. Mamy ze sobą tylko kredyty Republiki, więc możemy zapłacić za nocleg pracą tutaj.
- Przyjmiemy was. Nasz syn niedawno opuścił naszą planetę, więc jego pokój jest wolny. Chodźcie ze mną. Pokażę wam, waszą sypialnię, a jutro rano zobaczymy wasz statek. Mamy tutaj kilka części statków, zbieramy je. Jutro też powiem wam, co moglibyście zrobić dla wioski. Brakuje nam rąk do pracy.
- Jestem dobrym mechanikiem.- powiedział Last.
- Ja również dobrze sobie radzę. Znam się też na medycynie.
- Na medycynie?! To cudownie! W naszej wiosce ostatnio wybuchła choroba... Tutejsza ludność nie jest odporna, niektórych naszych mieszkańców trawi wirus, gdybyś nam pomógł, byłoby cudownie! Oczywiście, nie wymagam tego od ciebie. To dość skomplikowana choroba.
W tym momencie Wido cieszył się, że Barriss dawała mu korepetycje z medycyny, twierdząc, że ma pewien talent w tym kierunku. Nigdy go to szczególnie nie interesowało, ale znał podstawy i potrafił wyleczyć prostsze choroby i uszkodzenia ciała. Nie uważał, że wyleczy mieszkańców, ale miał nadzieję, że znajdzie źródło choroby i pomoże w znalezieniu lekarstwa.
- Chętnie pomogę.
- Jutro po śniadaniu pójdziemy do szpitala. Ty chłopcze - zwróciła się do Lasta - pójdziesz z Dorem zobaczyć części. I przyprowadzicie do wioski wasze pojazdy. Na pustyni nikt wam tego nie ukradnie. Jest niezamieszkana przez istoty rozumne.
- Tak jest!
Wido zmroził klona wzrokiem. Brakowało jeszcze, żeby zasalutował i stanął na baczność. Kobieta na szczęście tylko roześmiała się i ruszyła wzdłuż głównej uliczki.
_______________________________________________________
No, no, ale mnie złapała wena! We wtorek spięłam się i napisałam rozdział! Jest jeszcze tyle niedokończonych wątków, a ja już zaczynam nowy. Chociaż szczerze mówiąc... Na razie jest tylko wątek dzieciaków z Tatooine, Anji i Kola, którzy i tak związani są z tym pierwszym, życie Ahsoki i nadchodzący rozkaz 66. (Co wy na to, żeby miał miejsce już w rozdziale 66? xD Będzie pasowało.) Tylko cztery watki, razem z tym, który dzisiaj doszedł. A potem i tak dodam jeszcze co najmniej dwa, bo po wybiciu Jedi Chazer, Ati i Mirlea raczej razem nie będą. Czasu do wypełnienia Rozkazu 66 też nie ma co przeciągać... W końcu zbyt długo ta "sielanka" nie może trwać xD
Dobra, nie spojleruję :P
Rozdział nieco dłuższy niż ostatni. Podoba mi się, szczerze powiedziawszy. Jest walka, jest więcej akcji niż zwykle, jest sporo opisów... Czego chcieć więcej? (Nie, sensu i logiki tu nie znajdziecie xD)
(Kanonu poszedł do Rossmana, a tam 49% zniżki na kosmetyki do twarzy więc szybko nie wróci :D)

Dobra, nie nudzę was już podkreskowym ględzenie autorki :P

NMBZW!

niedziela, 1 listopada 2015

Rozdział 59

Wido

Bitwa w przestrzeni kosmicznej zawsze była przerażająca. Wido Niro nigdy nie przepadał za lataniem, a walki w kosmosie wręcz nienawidził. Ewakuacja z pola bitwy była prawie niemożliwa. Kapsuły ratunkowe bez trudu zostały bezlitośnie niszczone zaraz po wykryciu przez przeciwnika. Ogólnie Wido nigdy nie lubił bitew. Huki, błyski, krzyki i ogólny hałas był tym, czego Wido nie znosił najbardziej. Czasami sam się sobie dziwił, że wytrzymał te wszystkie lata z Chazerem, Ahsoką i Atari. Rozwrzeszczana zgraja. Jednocześnie jego jedyni przyjaciele. Aż trudno mu powiedzieć, że to oni zostali jego rodziną.
Kolejna salwa z wrogiego okrętu wstrząsnęła statkiem, zwalając niektórych członków załogi z nóg. Zewsząd dało się słyszeć przekleństwa. Nic dziwnego, on sam miał ochotę w coś mocno przyłożyć. Wpadli w zasadzkę! Tak wiele wrogich okrętów przeciwko trzem krążownikom. Nie mieli szansy na zwycięstwo. Już dawno powinni się wycofać, ale nie, kazali im walczyć, a teraz... Teraz sprawa jest przegrana. Padł hipernapęd. Lewy silnik stracił moc, osłony zaczęły padać. Ta bitwa była już teoretycznie skończona. Wido ie rozumiał po co jeszcze to ciągną. Powinni skapitulować.
- Komandorze Niro, generał Waridi rozkazuje panu poprowadzić eskadrę "Błękitnych". - poinformował go nieznany klon.
- Powiedz generałowi, że bezzwłocznie stawię się w hangarze. Piloci mają być gotowi do wylotu.
- Tak jest, sir!
Żołnierz zasalutował i odszedł szybkim krokiem. Wido skierował się do hangaru. Niechętnie wykonał ten rozkaz, ale nie miał wyboru. Nie przepadał za lataniem, nie przepadał za walką. Całe życie mówiono mu, że zabijanie i walka nie jest domeną Jedi, a tutaj nagle zaczęto wysyłać go na front. Ostatnie trzy lata głównie spędził na polu bitwy - miejscy tak sprzecznym z ideologią Jedi, że już chyba bardziej nie można było. Miał tego serdecznie dość. Nie po to zostawał STRAŻNIKIEM POKOJU, by brać udział w konflikcie zbrojnym na tak ogromną skalę. Nadal pamiętał, jak trzynaście lat temu, z dudniącym sercem opuszczał rodzinny dom na Alderaanie. Usłyszał od Mistrza Wardi wiele wspaniałych rzeczy o Jedi i zapragnął zostać jednym z nich. Pamiętał, że mama z trudem powstrzymywała łzy, kiedy przekraczał próg ich domu po raz ostatni. Tata z dumą przyglądał się synowi, wspierając go w jego wyborze. Wido nie płakał w tamtym momencie. Świadomie podjął tamtą decyzję i do tej pory był z niej zadowolony, ale... kierował się filozofią Zakonu, którą wpajano mu od kiedy tylko znalazł się w świątyni. Co więcej, zgadzał się z nią prawie całkowicie, dlatego też udział Jedi w wojnie był dla niego sprawą karygodną.
- Wido!- usłyszał krzyk Sako Wardi'ego.
Obrócił się i pobiegł do swojego mentora.
- Tam jest twój myśliwiec. Wylatujecie za pięć standardowych minut.
- Tak jest, Mistrzu.
Odwrócił się, by pójść do swojego statku, kiedy zauważył, że różni się od standardowych jednostek swojego typu.
- Mistrzu, po co mi jednostka z hipernapędem?
Zmarszczył brwi. To miała być jedynie szybka operacja zniszczenia myśliwców wroga, które bez ustanku ostrzeliwały statek, osłabiając jego osłony. Zaraz po tym mieli wrócić na statek. Coś musiało być nie tak.
- Zaufaj mi, Wido.
- Mistrzu, lecisz z nami, prawda?
- Nie. Zostaję tutaj do końca.
- Mistrzu... Ta bitwa jest przegrana, nie lepiej ewakuować załogę i uciec?
Jedno spojrzenie wyjaśniło całą sprawę. Ewakuacja była niemożliwa. Mistrz nie chciał porzucać swoich żołnierzy, a sam siebie uratować.
- Nie...- zaczął.- Nie zgadzam się! Proszę, Mistrzu, ja zostanę, ty możesz się ratować!
Jak się czuł w tym momencie? Nie potrafił tego dobrze określić. Od środka rozsadzała go niezliczona ilość emocji. Żal, smutek, strach, niepewność, gniew...Ten człowiek dał mu nowe życie! Zabrał do Świątyni Jedi i nauczył wszystkiego, co sam wiedział. A teraz chciał tak po prostu poświęci swoje życie... Był Mistrzem! Jego wiedza bardziej przydałaby się Zakonowi, niż siła jakiegoś szesnastoletniego padawana, który nadal niewiele wie.
- Wido, byłeś najlepszym padawanem, jakiego do tej pory miałem. Jesteś w stanie mnie przewyższyć. Zakon Jedi cię potrzebuje. Twoi przyjaciele również. Leć. Żołnierze widza twój strach. Nie odbieraj im pewności siebie, Wido. Jesteś dla mnie jak syn. Nie sprzeciwiaj się w tak ważnej chwili. Ratuj siebie.
- Mistrzu... Ja sobie nie poradzę bez ciebie.- zagryzł wargę.- Jesteś mi jak ojciec!
Czuł łzy zbierające się w kącikach oczu, ale nie pozwalał im popłynąć.
- Idź już. Niech Moc będzie z tobą.
- Niech Moc będzie z tobą, Mistrzu.- powiedział zdławionym głosem.
Uścisnął swojego mentora mocno i odbiegł w stronę myśliwca, nie odwracając się za siebie. Bał się spojrzeć w oczy człowiekowi, który przez ostatnie trzynaście lat zastępował mu ojca.
____________________________________________________
Dzisiaj notka bardzo krótka, za co Was ogromnie przepraszam, ale tak wyszło, że dopiero dzisiaj zaczęłam ją pisać :(. Wytłumaczę się tym, że wczoraj poprawiałam rozdział 10, a przez ostatnie dwa tygodnie miałam mnóstwo testów i intensywne próby. W piątek, 30 października wystawialiśmy "Dziady" w szkole i musieliśmy bardzo się spiąć, żeby nam to wyszło. I udało się, było idealnie :).
Mam nadzieję, że rozdział się Wam się spodobał. Za dwa tygodnie dokończę ten wątek :)

NMBZW!!