niedziela, 17 stycznia 2016

Rozdział 65


Mirlea


Mirlea przewróciła się na drugi bok. Była wykończona. Do południa trenowała siebie, od południa swojego padawana. Do tego wieczorem odwiedziła jaskinię, co jeszcze bardziej nadwątliło jej siły. Co najgorsze, już od pięciu godzin próbowała zasnąć - na marne. Przeszło jej przez myśl wspomnienie czytanych kiedyś książek dla nastolatków. Prawie wszystkie bohaterki cierpiały na typową, książkową narkolepsję. Tylko przyłożyły głowę do poduszki i już spały, nie ważne, czy umarła im matka, ojciec, samochód przejechał kota, czy właśnie odkryły, że są adoptowane. Mirlea przez chwilę zapragnęła być jedną z nich. Niestety, mimo że oczy jej się kleiły i same się zamykały, sen nie przychodził. Spróbowała nawet pomedytować, by się wyciszyć i zasnąć, ale to nic nie dało. Minuty ciągnęły się niemiłosiernie, Mirlea miała wrażenie, że zaraz wykituje. Do tego, od kiedy tylko wróciła z jaskini, dręczyły ją zawirowania w Mocy, które nie miały nic wspólnego z tym, czego dowiedziała się od Revana.
Po kolejnych dziesięciu minutach leżenia, warknęła zdenerwowana i podniosła się z łóżka, nie zważając na mroczki przed oczami.
Zegarek wyświetlał godzinę trzecią w nocy. leżała tylko cztery godziny, a miała wrażenie, jakby minęło co najmniej piętnaście.
Wzięła lodowaty prysznic, który nieco ją rozbudził i przebrała się w normalne ubrania. Wiedziała, że to była jedna z tych nielicznych nocy, podczas których sen po prostu nie chce przyjść i czego by się nie zrobiło, nie zaśnie się. Dochodziła już czwarta rano, Coruscant Prime dopiero wschodziła, ale miasto, jak zwykle, było przepełnione światłem lamp, neonów i reflektorów śmigaczy. Coruscant nigdy nie spało.
Ziewnęła. Nadal była wyczerpana, ale nic nie mogła z tym zrobić. Skierowała się w stronę stołówki, żeby zrobić sobie duży kubek kawy na pobudzenie.
Nagle usłyszała dobiegający z oddali stukot. Jakoś nigdy nie potrafiła nie rozpoznać stukotu laski Mistrza Yody. Wyjątkowo nie chciała go spotkać. Była pewna, że Mistrz wiedział o jej pogawędkach z Lordami Sithów, ale jeszcze, z jakichś niewiadomych przyczyn, nie rozmawiał z nią o tym.
- Witaj Mirleo, niepokój twój wyczuwam. Czy coś niepokojącego się stało?- zza zakrętu wyłonił się Wielki Mistrz Jedi.
Starzec jak zwykle podpierał się na swojej drewnianej lasce. Wpatrywał się w swoją rozmówczynię z powagą. Jego spojrzenie wydawało się móc przejrzeć umysł i wybrać z niego najbardziej skrywane sekrety. Mirlea z trudem powstrzymała się, by nie spuścić wzroku. Aura, która emanowała od Mistrza sama wręcz skłaniała do zeznań.
- Nic się nie stało. Po prostu nie mogłam spać i tyle. Dziękuję za troskę.
- Gdybyś o czymś porozmawiać chciała, gdzie mnie znaleźć, wiesz.
- Oczywiście, Mistrzu. Jeśli będzie potrzeba skorzystam.
Yoda westchnął ciężko i przymknął oczy, jakby w zamyśleniu.
- Młodą Jedi, jesteś. Jakie konsekwencje z twego daru płyną, nieświadoma jesteś. Wielkie zło, z którym kontakty otrzymujesz, wiarygodnym źródłem nie jest. Musisz zrozumieć to.
- Nie wiem o jakim źle mówisz, Mistrzu. Człowiek, z którym się porozumiewam nie jest ani zły, ani dobry. Stoi na granicy światła i ciemności, bez problemu utrzymując równowagę. Poznał już i jasną i ciemną stronę Mocy. Zna ich wady i zalety. To mój przodek w prostej linii.
- Mirleo, to Lord Sithów.
- I Rycerz Jedi. Uratował Republikę dwukrotnie. Najpierw przed Mandalorianami, potem przed swoim Imperium i uczniem, który przejął jego ambicje. Następnie przez setki lat powstrzymywał wroga przed atakiem na Republikę. Był wielkim bohaterem, nie ważne, po której stronie stał.
- Nie pochwalam tego.
- Wiem, ale to mój wybór, Mistrzu. Znam swoje możliwości, Znam też Revana. To nie jest Bane, czy Exar Kun. Jest tajemniczy i niebezpieczny, ale ufam mu. Prawdopodobnie nikt nie potrafi tego zrozumieć, ale po coś dostałam tę Moc Mistrzu i mam zamiar ją wykorzystać.- zawahała się, nie będąc pewna, czy kontynuować.- Revan powiedział, że zwycięży jednocześnie ta strona, której wygranej pożądamy i ta, której do zwycięstwa nie chcemy dopuścić. Nie wiem, co to oznacza, ale lepiej, żebyś to wiedział, Mistrzu. Nawet jeśli uważasz słowa Revana za kłamstwa Ciemnej Strony.
- Informację tę zachowam, jednak zachowania twego nadal nie pochwalam.
- Wiem, Mistrzu. Życzę miłego dnia.
Wyminęła staruszka, nie oglądając się na niego. Było to chamskie, ale nie potrafiła dalej ciągnąć tej rozmowy. Nikt nie potrafił zrozumieć, że Mirlea potrafi pokonać wpływ ciemnej strony. Udowodniła to w jaskini, Jednak Zakon nadal trwał w swoim zaślepieniu, nie potrafiąc dostrzec prawdy. Tak samo było z niewinną Ahsoką. Mirlea rozumiała ją idealnie, wiedziała, że odejście Tano ze Świątyni było jak najbardziej rozsądnym wyjściem. Jednakże... miała złe przeczucia, co do Ahsoki. Przez ostatnie trzynaście, nie, już czternaście lat Mirlea zdążyła poznać pełne światła i dobra poglądy Ahsoki. Mirlea czuła się źle ze swoim przekonaniem, ale miała wrażenie, że Ahsoka nie poradzi sobie w świecie tak innym od tego, do którego przywykli wszyscy Jedi. Sama Mirlea nie była pewna, czy ona lub Atari poradziłyby sobie w świecie niegodziwości ludzkiej.
- Ahsoka... ciekawe, co u ciebie.- szepnęła.
Odpowiedzią była jedynie cisza, przerywana jedynie odgłosami kroków.

_________________________________________________________
Przerost rozmyślań nad właściwą treścią i ciekawą akcją, ale po prostu muszę nakreślić w jakiś mocniejszy sposób charaktery poszczególnych bohaterów :/ Planowałam poświęcić Mirlei rozdział już od dawna, żebyście poznali bardziej tę dziewczynę :) Mam nadzieję, że się udało.
Następne rozdziały będą zdecydowanie bardziej przepełnione akcją ^^

NMBZW!


niedziela, 3 stycznia 2016

Rozdział 64


Anakin

Obudził się nagle, dysząc ciężko. Pot spływał mu obficie po twarzy, mocząc i tak już mokrą koszulkę. Nie wiedział, czemu się bał, czemu rozpacz chwytała go za gardło. Nie pamiętał koszmaru, nie był nawet pewien, czy jakikolwiek mu się przyśnił, ale strach i zdenerwowanie trzymały się go nadal. Musiał być jakiś powód jego stanu, ale nie potrafił go znaleźć. Po prostu... chciał się uspokoić, ale nie mógł. Dał za wygraną i ze wszystkich sił starał się przypomnieć sobie sen. Dziewczyna, tak, na pewno w nim była. Czy była człowiekiem? Nie, na pewno nie. Była młoda, ale doświadczona. Rozpierana przez sprzeczne emocje. Anakin czuł jej cierpienie. Była niezdecydowana, jak zagubione dziecko, stające na rozwidleniu dróg, zastawiające się, którą z nich wybrać, by trafić do domu. Kto mógł stać teraz nad tak poważnym wyborem? Padme? Nie... ona miała inne problemy, równie ważne, ale nie tak oczywiste. Dziewczyna, dziewczyna... AHSOKA!
Nagłe olśnienie wywołało ból w sercu. Nadal ciężko odczuwał stratę padawanki, która była dla niego jak prawdziwa siostra. Kochał ją jak brat powinien. Ale ona odeszła... Każda myśl o niej powodowała cierpienie i strach o jej losy. Była w końcu jeszcze zwykłą nastolatką. Potrafiła walczyć, to fakt, ale nie miała żadnego doświadczenia w normalnym życiu. W końcu czternaście lat spędziła w świątyni lub na wojnie. Jakie mogła mieć pojęcie o przetrwaniu w świecie nie czarno-białym, jak uczono w świątyni, tylko szaro-czarnym, pełnym zła i niegodziwości? Wojna nie pokazywała całego okrucieństwa. Była straszna, ale podczas niej zabijali się żołnierze przygotowani do tego, nie cywile zmuszeni do morderstwa przez przyprawę, czy inne używki.
Skywalker od razu postanowił, że pójdzie poszukać młodej przyjaciółki. Nie mógł pozwolić, by coś się jej stało.
Szybko zerwał się z łóżka, całkiem rozbudzony, zmienił koszulkę i buty, po czym wyszedł ze świątynnego pokoju. Pierwszy raz cieszył się, że nie ma obok niego Padme, kobieta na pewno nalegałaby na to, że powinna iść z nim.
Wyszedł ze świątyni, wyczulając wszystkie swoje zmysły. Moc musiała pomóc mu odnaleźć Ahsokę. Anakin podejrzewał, że jeśli dzisiaj tego nie zrobi, stanie się coś bardzo niedobrego.
Nagle zapiszczał jego komunikator. Anakin poczuł niepokój. Coś musiało się stać, skoro wyrywają go o drugiej w nocy.
Nie chciał odbierać, był pewien, że przeszkodzi mu to w odnalezieni Ahsoki, co było teraz priorytetem, ale przeczuwał, że będą do niego wydzwaniać do skutku. Wcisnął niechętnie guzik i od razu usłyszał rozdrażniony głos Obi-Wana.
- Ile na ciebie można czekać, Anakinie? Musisz natychmiast stawić się w hangarze. Kanclerz został porwany przez Separatystów! Ich okręty są już nad Coruscant, dostaliśmy misję odbicia Kanclerza i pojmania Griveusa oraz Dooku. Obaj są na okręcie dowodzenia.
Anakin skrzywił się nieznacznie. Chętnie rzuciłby to zadanie i pobiegł po Ahsokę, ale Kanclerz również był jego wielkim przyjacielem, a do tego wielkim politykiem i przywódcą Republiki. W tym momencie Anakin musiał odstawić niepokój o dawną padawankę na bok i popędzić na ratunek Palpatine'owi.

Wido


Orai Mensa poprowadziła go do największego, jednopiętrowego budynku w wiosce - szpitala. Mieszkańcy nie dysponowali najwyraźniej wieloma surowcami, gdyż budynek ulepiony został z gliny i jakiegoś nieznanego chłopakowi metalu, którego nie wykorzystywano w innych częściach galaktyki.
Widząc jego zaciekawione spojrzenie, Mensa powiedziała:
- Jakku nie sprzyja życiu jakichkolwiek stworzeń. Ta wieś to jedna z niewielu oaz na tej planecie. Ziemia jest nieurodzajna, utrzymujemy się ze zbierania części i tworzenia nowych przedmiotów z niczego. Pustynia jest zdradliwa, ktoś niedoświadczony może wpaść w ruchome piaski, orientując się o tym dopiero wtedy, kiedy nie ma już możliwości ucieczki.
- Skąd wzięli się tutaj jacykolwiek ludzie?
- Kiedyś Jakku była planetą górniczą. Milenia temu, niewolnicy wydobywali tutaj kruszec służący do budowy niektórych obiektów. Był bardzo cenny i wytrzymały, ale im głębiej górnicy się zapuszczali, tym mniej atrakcyjny był ów metal. W końcu zaprzestano wydobycia, gdyż pestal stracił swoje zalety. Zarządcy odlecieli, zostawiając niewolników na pastwę losu. My jesteśmy ich potomkami. Jest nas jednak coraz mniej. Zaraza wybija dzieci i starców. Nie wiemy, czemu tak się dzieje.
- Postaram się pomóc. Nie jestem specjalistą, ale jakąś wiedzę mam.- zapewnił Wido.
W rzeczywistości czuł się dość niepewnie. Zranienia, przeziębienia i inne delikatne uszczerbki na zdrowiu nie były żadnym problemem, ale nieznana zaraza dziesiątkująca mieszkańców była ponad jego siły. Gdyby była tu Barriss... niestety, dziewczyna po dokonaniu zamachu została zamknięta w szpitalu psychiatrycznym. Trafiłaby do więzienia, gdyby jedna z Mistrzyń nie wyczuła w jej umyśle czegoś dziwnego. Wido nawet się ucieszył. Offee nigdy nie wykazywała buntowniczych zapędów, a już na pewno nikt nie spodziewałby się, że dziewczyna posunie się do zamachu terrorystycznego.
- Nikt na tej planecie nie jest specjalistą. Nie mamy możliwości odlotu stąd, dlatego znamy jedynie medycynę ludową.
- Skoro od tysięcy lat nie opuszczacie planety, skąd znacie basic?
Wolał dowiedzieć się jak najwięcej o miejscowych. Nigdy nie wiadomo, jakie informację się przydadzą w przyszłości.
- Zarządcy posługiwali się tym językiem. Przodkowie mieli swój własny język, ale jest on już częściowo zapomniany. Wykorzystujemy tylko niektóre zwroty. W każdej oazie nasz język nieco się różni. Nazwałbyś to pewnie gwarą.
- Rzeczywiście. Mogłabyś pokazać mi kogoś z początkowym stadium choroby? Może wirus nie rozprzestrzenił się tak bardzo i dam radę go wyplenić. Nic nie obiecuję, ale postaram się coś zdziałać.
- Lepiej nie porywać się z motyka a słońce, to prawda.
Zaprowadziła go do izolatki. Nie było w niej zbyt wiele miejsca. Tyle, by zmieściło się łóżko z pacjentką, niewielka komoda, stoliczek i krzesło.
Na łóżku leżała chuda dziewczynka. Jej pobladła twarz była nieco zielonkawa, a usta nabrały sinej barwy. Wido podszedł do niej i dokonał wstępnych oględzin. Nie zauważył żadnych zmian skórnych, czy innych objawów, które mogłyby się pojawić.
- Czu u innych pacjentów zauważono zmiany fizyczne?
- Nie.-odparła natychmiast kobieta.- Jedynie lekkie zazielenienie twarzy, jakby pacjenci mieli chorobę lokomocyjną.
Wido złapał śpiącą dziewczynkę za ramię i przeszukał jej organizm Mocą. Nic nie wyczuwał. Dopiero, kiedy dotarł do umysłu, skrzywił się i prawie puścił dziecko. Mózg chorej był zielony, w niektórych miejscach. Kiedy sięgnął w dziecko dokładniej Mocą, dostrzegł, że do krwi przedostaje się zielona ciecz. To musiał być wirus, ale nie wyglądał tak, jak wszystkie inne. To była prędzej trucizna... Barriss opowiadała mu o objawach zatrucia gazem. To wyglądało podobnie, ale problem wydawał się pochodzić z głowy, co było dość nietypowe.
- Czy powietrze na Jakku jest czyste?
- Oczywiście. To najlepsze, co jest na tej planecie.
- Muszę obejrzeć innych pacjentów.- zażądał Jedi.
Był szczerze zaniepokojony objawami. W życiu nie leczył zatrucia, a to wydawało się być wyjątkowo poważne. Chciałby skontaktować się z Barriss lub Mirleą, które były zaznajomione z medycyną o wiele bardziej niż on. Niestety, jego komunikator został uszkodzony podczas lądowania. Nawet gdyby do tego nie doszło, Wido podejrzewał, że nie złapałby zasięgu. Jakku było przeraźliwie zacofane technologicznie.
Musiał porozmawiać z Lostem. Trucizna w organizmie dziewczynki była podejrzana. Na dodatek Wido od chwili wkroczenia do szpitala czuł silne zaburzenia Mocy i czyjąś odległą, znajomą obecność...
_______________________________________________________
W sklepie mówili, że zasilacz dadzą radę naprawić na wtorek. Tata to zrobił w piętnaście minut, przecinając kable i łącząc je... co ważniejsze, nie jest ani elektrykiem, ani informatykiem, a germanistą... skąd się zna na takich sprawach - nie wiem, ale cieszę się, że zasilacz działa i mogę napisać rozdział :3

Napisaliście, że czekacie, więc nie nadwyrężam jeszcze bardziej waszej cierpliwości! 
NMBZW!!