niedziela, 18 października 2015

Rozdział 58

Chazer


- Wiesz, Chazer, trzeba myśleć pozytywnie. Skoro kochasz tę dziewczynę to ona pewnie ciebie też! Znacie się w końcu tyle lat! Musisz jej to powiedzieć, albo dać do zrozumienia, że jesteś zainteresowany. Jeśli cię kocha, powinna zignorować ten wasz głupi kodeks! A ta Ahsoka... Skoro was opuściła bez pożegnania, musiało się coś stać. Skoro była waszą prawdziwą przyjaciółką, nigdy by was nie zostawiła bez powodu. Czasami już po prostu tak jest, że ludzie zostawiają tych, których kochają.- jej głos nagle posmutniał.- Po jakimś czasie przestanie boleć. Wiem o czym mówię. Zawszę będziesz pamiętać, ale nie będzie to takie okropne uczucie, jak teraz.
Vyrny i Chazer siedzieli w niewielkiej, przyjemnej kawiarni niedaleko budynku senatu. Dziewczyna obracała w dłoniach do połowy pełny kubek gorącej czekolady. Starała się streścić bratu wszystkie lata swojego życia bez niego, posłuchać o jego problemach i udzielić mu dobrej rady z głębi serca.
- Wiesz, może ona jeszcze się opamięta, emocje opadną, a ona się z wami skontaktuje. Trzynastoletniej przyjaźni nie porzuca się od tak! Skoro jest taką dobrą osobą, na pewno jeszcze nie raz się spotkacie.
Jej jeszcze dziecięcą twarz rozjaśnił szczery uśmiech.
- Skoro tak twierdzisz... Staram się nie trzymać długo urazy, ale obawiam się, że kiedy Atari się dowie, będzie chciała znaleźć Ahsokę. Były dla siebie jak rodzone siostry. Właściwie, to nie wiem, jak zareaguje Atari. Obstawiam coś pomiędzy płaczem, a chęcią zniszczenia świata...
- Matko, człowieku, serio musiałeś się zakochać w nieobliczalnej dziewczynie?- prychnęła cicho, dopijając czekoladę.
- Nie jest nieobliczalna... Jest po prostu... nieco nerwowa. I to rzadko! Tylko wtedy, kiedy ktoś ją zdenerwuje, a że trudno ją zdenerwować, to widziałem ją wściekłą tylko... czasami.
- Taa..- mruknęła.
- No co?
- Nic, nic.- roześmiała się.- O matko, już szesnasta! Chazer, muszę iść, tata wraca za pół godziny z Senatu. Dzisiaj głosowali, czy trzeba dodać Kanclerzowi większe uprawnienia. Masz.- podała mu kartkę.- To mój numer. Jakby co skontaktuj się ze mną. Komunikator mam zawsze włączony. Lecę.
Pocałowała brata w policzek i wybiegła z kawiarni, zostawiając po sobie jedynie przyjemny zapach owocowych perfum.
Chłopak zostawił pieniądze na stoliku i wyszedł z lokalu. Nagle poczuł znajomą obecność. Jego twarz od razu rozjaśnił uśmiech. Pobiegł w stronę świątyni, zapominając na chwilę, że kiedy dotrze do celu, będzie musiał przekazać przykre wiadomości...

Atari

Nie mogę w to uwierzyć. Nie chcę... Czemu? Czemu tak się stało?! Jak Zakon mógł tak postąpić? Tak bezpodstawnie oskarżyć niewinną osobę!
Żal
Pierwszy raz w życiu czułam się tak pusto. Nic nie miało znaczenia. Wraz z tą jedną, krótką wiadomością, całe moje życie wydawało się być niczym. W ciągu tej krótkiej chwili, wyrwano mi serce i pocięto je na kawałki, nie zostawiając mi nic. Zakon mnie zranił. Ona mnie zraniła. Czy tak ciężko było jej wcisnąć ten guzik w komunikatorze i powiedzieć mi o tym, co zaszło? Czemu tak postąpiła? Przecież spędziłyśmy razem całe życie! Wytworzyła się między nami więź, którą do tej pory uważałam za nierozerwalną! A ona tak po prostu, zerwała ją, jakby nic jej to nie kosztowało...
Rozpacz
Łzy spływały mi po policzkach nieprzerwanym strumieniem. To uczucie w sercu nie pozwalało przestać mi płakać. To tak bolało! Tak okropnie bolało... Czysta rozpacz ściskała mój umysł i serce, nie pozwalając mi myśleć. Jedynym, co mogłam zrobić w tej chwili, było przytulenie się do Chazera i ukrycie zapłakanej twarzy w jego ramionach. Nic nie powiedział. Przygarnął mnie tylko do siebie i pozwolił płakać. On też drżał. Czułam, jak pociąga nosem, starając się powstrzymać łzy. Ja tak nie potrafiłam. W tej chwili nic nie potrafiłam. Zdałam sobie sprawę, że całe moje życie kręciło się wokół Ahsoki. Byłam do niej przywiązana, jak do nikogo. Jej odejście sprowadziło na mnie cierpienie. Ból psychiczny, którego nie mogłam znieść.
Nie ma emocji, jest spokój.
Jak mogłam ich nie czuć? Jak mogła, być spokojna w takiej chwili? Straciłam przyjaciółkę, siostrę! Osobę, którą kochałam całym sercem i całą duszą. Byłyśmy razem, od kiedy pamiętałam! Kiedy tylko wkroczyła do sali treningowej, podeszłam do niej, od razu poczułam do niej sympatię. To ja wprowadziłam ją w świątynne życie, pokazałam wszystko i poznałam z innymi, chcąc, by nie czuła się obco... Przez kolejne siedem lat byłyśmy razem codziennie, ciężko trenując i spędzając razem czas. Potem wyjechałam do akademii, ale nigdy o niej nie zapomniałam. Ciągle starałam się z nią kontaktować. Ona też przecież o mnie wtedy nie zapominała i nawiązywała połączenie wtedy, kiedy mogła. Nie przeszkadzały nam nawet inne strefy czasowe! Kiedy wróciłam wszystko było jak dawniej. Nawet lepiej... Więc czemu... Czemu tera, podczas wojny, kiedy potrzebowałam jej najbardziej ona odeszła! Zostawiła mnie, Chazera, Mirleę i Wido tak, jakbyśmy nigdy nic dla niej nie znaczyli! Nawet nam nie powiedziała...
Wściekłość
Skoro tak nas potraktowała, najwyraźniej nic dla niej nie znaczyliśmy. Nie mogę płakać po Ahsoce. Ona by nie płakała. Podobno po zdradzie Barriss nie płakała. Ja też nie będę płakała po zdradzie Tano. Jak mogłam być taką idiotką i rozpaczać po nikim. Ahsoka jest nikim. Dla mnie nie ma znaczenia. Osoba, która swoim postępowaniem wywołuje łzy u swoich najbliższych, nie jest warta ich przyjaźni.
- Chazer, nie płacz.
Otarłam łzy i wbiłam wzrok w jego smutne oczy. Starłam jego łzy kciukiem.
- Ahsoka... Nie jest warta twoich łez.
- O czym ty mówisz?
- Ktoś kto krzywdzi ludzi, nazywając ich przyjaciółmi, nie jest wart posiadania ich. Też jestem smutna. Też żałuję. Jeszcze nigdy nie czułam się tak okropnie. Serce mnie boli. Nie potrafię jasno myśleć, kiedy zamykam oczy, widzę roześmianą twarz Ahsoki. Yala powiedziała mi niedawno, że przywiązanie nie jest złe, jeśli potrafi się je kontrolować. Przed chwilą zauważyłam, że tak bardzo kocham Ahsokę, że przysłania mi to umiejętność jasnego myślenia. Nie kontroluję tego przywiązania, a to może zaprowadzić mnie na Ciemną Stronę Mocy. Wiesz przecież. Smutek prowadzi do cierpienia. Cierpienie do nienawiści, a nienawiść do zemsty. Kto spowodował to wszystko? Barriss. Ona jest głównym winowajcą. Sith by się zemścił. My jesteśmy Jedi. Nie możemy ulegać takim sprawom. Prawda?
Ty tylko gra
Starałam się mówić tak, by głos mi się nie załamała. Grałam. Przed Chazerem, przed klonami. Udało mi się. Czułam, że Chazer nie jest zadowolony z mojej przemowy, ale ulżyła mu. On też był wściekły na Ahsokę. Smutek zmienił się w złość. Można było się tego spodziewać. Starałam się pozbyć wściekłości, która aż we mnie kipiała, wywołując u mnie mnóstwo sprzecznych emocji. Nie mogłam się im poddać, ale trudno było je ignorować.
- Chazer mi też jest ciężko, ale... Teraz powiem coś bardzo egoistycznego, więc wybacz. Nie po to szkoliłam się trzynaście lat na Jedi, by zaprzepaściło to odejście Ahsoki. Nie zawsze zgadzam się z Kodeksem i z Radą, ale uważam się za Jedi kroczącą ścieżką Jasnej Strony i nie chcę, by wściekłość i rozpacz skierował mnie ku Ciemnej Stronie. Mam nadzieję...
- Rozumiem. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że Kodeks nie powstał bez powodu. Mistrz Yoda miał rację, mówiąc, że powinniśmy wyzbyć się niektórych emocji. Nie potrafię pozbyć się miłości, ale moje przywiązanie do Ahsoki musi odejść w niepamięć.
Nie wiem, co właściwie stało się, kiedy Chazer wypowiedział te słowa, ale miałam ochotę pobiec za Ahsoką i ją własnoręcznie zamordować. Nawet bez miecza. Po prostu nagle poczułam ogromną nienawiść. Jeśli Chazer kocha Ahsokę, to...
- Kochasz ją?- zapytałam, starając się być jak najbardziej opanowana.
- Kogo?
- Mistrza Windu, wiesz... No Ahsokę, a o kim jest ta cała rozmowa?
- Kocham ja, jak siostrę, ale nie jak kobietę. Ciebie kocham.
- C-co?- wykrztusiłam.
Czy on właśnie wyznał mi miłość? Tak, człowieku, błagam, zrób to jeszcze raz, bo normalnie nie wierzę!
- No... Tego...- zarumienił się.- Kocham cię. Jak siostrę.- dodał po chwili ciszy.
- A ja ciebie jak brata.- walnęłam
Dlaczego właśnie dopadło mnie wrażenie, że niszczę chwilę, która może stać się najpiękniejsza w moim życiu? Mogłabym wyznać mu co czuję... Ale jeżeli on traktuje mnie jak siostrę, moje wyznanie mogłoby zniszczyć cała naszą wieloletnią przyjaźń! Nie mogę tego zrobić. On na pewno nie czuje tego, co ja. To jest pewne. W końcu to Chazer...
- Ładna dziś pogoda...- mruknął.
Takie rozwiązanie sytuacji sprawiło, że ryknęłam śmiechem i po prostu go przytuliłam, by po prostu przez chwilę poczuć się tak, jak kiedyś. Bezpiecznie.
_______________________________________________________________________
Taa, wiem, że końcówka słaba, ale musiałam w końcu dodać jakiś wątek romantyczny. W końcu bez tego byłoby nudno. (Wiem, że jest nudno, ale z tym stało się nudne trochę mniej xD)
Przepraszam za przerwę. Stwierdziłam, że rozdziały będą pojawiały się, co DWA TYGODNIE. Druga klasa jest trochę trudniejsza od pierwszej i nie mam zbyt dużo czasu :/ Fizyka i chemia odbierają mi wenę ;____;
Niech Moc Będzie z Wami!!

niedziela, 4 października 2015

To tylko życie - 1



22 BBY

   - Mamo! Mamusiu! Mamusiu obudź się! Czemu nie oddychasz, mamusiu? Czemu nic nie mówisz?! Proszę, błagam! Nie chcę cię stracić! MAMUSIU!
Mała dziewczynka wtuliła się w jeszcze ciepłe ciało matki. Podświadomie rozumiała, że kobieta już nie wstanie, nie powie swojej córeczce, że ją kocha. Nie zrobi już nic. Na zawsze pozostanie nieruchoma, aż w końcu jej ciało zmieni się w kości, a kości w proch. Jednak dziewczynka tego nie chciała. Zasłoniła ciało mamy własnym ciałem widząc, że żołnierz w białej zbroi podchodzi do nich. Przed chwilą z broni, którą trzymał poleciał niebieski promień, który trafił mamę dziewczynki w pierś. Dziewczynka wiedziała, że ten człowiek walczy z robotami. Robotami, które ich chroniły. Na planecie roboty były chyba od zawsze, ale potem przyleciały biało-czerwone krążowniki, z których wyszli biali żołnierze z postaciami w brązowych szatach na czele. Dziewczynka nie rozumiała, po co ci źli ludzie przylecieli. Wprowadzili do jej życia chaos. Najpierw jej starszy braciszek został trafiony przypadkowym, niebieskim promieniem i upadł na ziemię tak, jak teraz mamusia. Roboty próbowały ich bronić, ale się nie udało. Teraz nie było robotów. Byli tylko biali żołnierze. Biała śmierć. Tak mówiła na nich mama, tak mówili sąsiedzi. Nikt ich nie chciał, ale obi i tak przyszli. Mówili niewiele. To Brązowe Płaszcze się odzywali. Mamusia mówiła na nich Jedi. Dziewczynka nie wiedziała, co to znaczy, dlatego używała prostszego języka. Brązowe Płaszcze za to mówili bardzo skomplikowanie. Dziewczynka ich nie rozumiała. Mieli dziwny akcent. Niektóre ich słowa wydawały się być znajome, ale dziwnie brzmiały. Dziewczynka się ich bała. Prawie tak samo jak bała się białej śmierci. Kiedyś bała się też robotów, ale one były dobre. Broniły jej przyjaciół i rodzinę. Roboty były Separatystów. Dziewczynka nie wiedziała kim są ci Separatyści i co to słowo właściwie oznacza, ale wiedziała, że oni są dobrzy. Kiedy na planecie były tylko ich droidy, było jedzenie i woda, a nawet słodycze! Kiedy przyszli biali żołnierze, wszystko zniknęło. Nie było nawet prądu. To było straszne. Brązowe Płaszcze mówili, że to wszystko wina Separatystów, ale przecież kiedy byli Separatyści, wszystko było dobrze. 
Dziewczynka nie potrafiła tego zrozumieć. Nie znała świata, nie wiedziała, co to prawdziwy dobrobyt. Wierzyła, że żyła w raju, dopóki nie przyszła Republika. Ten biały żołnierz przed nią też był z tej Republiki. Dziewczynka nie była pewna czym jest Republika, ale się jej bała. Bała się wszystkiego. Broni ściskanej przez żołnierza również się lękała. - Nic ci nie jest? Jego głos był dziwnie zniekształcony. Jego hełm sprawiam, że dziewczynka bała się jeszcze bardziej. Nie wiedziała z kim ma do czynienia. Za hełmem był jakiś Ktoś. Osobnik o nieznanej twarzy, który skrzywdził dziewczynkę bardziej niż ktokolwiek inny. Mała zadrżała i mocniej wtuliła się w ciało mamy, próbując powstrzymać łzy cisnące się jej do oczu. 
- Mamusiu...- szepnęła mimowolnie.
Żołnierz rozejrzał się i uklęknął, zdejmując hełm. Był człowiekiem. Chyba... Wyglądał jak człowiek, ale... Coś było z nim nie tak. Dziewczynka potrafiła to poczuć. Zawsze widziała więcej niż inni ludzie. Mama mówiła, że jest wyjątkowa, ale nie może nikomu powiedzieć o swoim darze. Miała tę umiejętność po tacie. Ale taty już nie było. Nikogo nie było. Została tylko ona. Ona i żołnierz z karabinem. Słyszysz mnie.
Spojrzała się na niego tak, by poczuł jej ból i cierpienie. 
- Przepraszam, nie chciałem nic zrobić twojej matce...
Nie chciałem... Nie chciałem... Chciałeś. Nie nacisnąłeś spustu przez przypadek. Takie tłumaczenie... W sercu dziewczynki wezbrał gniew, który zaczął rozsadzać ją od środka. Nie miała mamy, nie miała domu, nie miała rodziny. Wszystko przez Republikę...
- To niedługo się skończy i uwolnimy was spod tyranii Separatystów. Nie bój się. Pomogę ci. Jedi już wysłali prośbę o posiłki. Już niedługo twoja planeta będzie wolna. Żołnierz chciał dobrze, jednak wywoływał efekt zupełnie inny od tego, który chciał osiągnąć. On myślał, że ludziom na planecie było źle! Zachowywał się tak, jakby on i jemu podobni byli wybawicielami. Zabił mamę. Dziewczynka nie chciała tego. Nie mogła na to pozwolić. Gniew, który w niej wezbrał chciał się wyzwolić. 
- Jak się nazywasz? Źle się czujesz?
Nie... Niewybaczalne... To nie mogła być prawda... Jak on mógł...
- Coś się stało?
Czuła energię, która zaczęła krążyć wokół niej. Widziała świetliste nici, które łączyły ją, martwe ciało mamy i żołnierza. Były dziwne. To była jej Moc. 
Żołnierz wyciągnął rękę w jej stronę. Wszystko wydawało się dziać w zwolnionym tempie. Dziewczynka wyciągnęła przed siebie ręce w akcie obrony. Żołnierz odleciał kilka metrów w tył, jakby został po+pchnięty jakąś niewidzialną siłą. Uderzył w ścianę budynku i osunął się na ziemię, wygięty pod dziwnym kątem. 
- Oko za oko, ząb za ząb...- powiedziała pustym głosem.
Jej oczy były całkiem suche, mimo potwornego cierpienia. Jej psychika próbowała poradzić sobie ze wszystkim co się stało. Jednak jej umysł nie mógł przedrzeć się przez ból, który spowił wszystkie zmysły dziewczynki. Wpatrywała się ona w ciało martwej matki. Nie mogła ruszyć żadną kończyną. Chciała ją pochować, ale nigdzie nie było ziemi, w której mogłaby zakopać kobietę. Nie znała innych sposobów pochówku. Jedyny pogrzeb, w którym uczestniczyła, był pogrzebem braciszka, kilka tygodni wcześniej.  
- To ktoś bliski?- serce załomotało jej w piersi, kiedy tuż za sobą usłyszała chłopięcy głos.
Odwróciła się szybko i zasłoniła się drobnymi rączkami. Opuściła je jednak, kiedy zobaczyła, że jej towarzysz to zwykły chłopiec, prawdopodobnie w jej wieku. Nie opadło jednak jej przerażenie. Chłopiec wyglądał strasznie dziwnie. Zupełnie inaczej niż ludzie na planecie. Dziewczynka też, dzięki ojcu nie była typowym dzieckiem. Nikt nie był typowy, posiadając szkarłatne włosy i czerwone oczy bez źrenic. Jedynym, co upodabniało ją do ludzi zamieszkujących planetę były rytualne malunki pod oczyma, przypominające zwierzęce pazury. Chłopiec również je posiadał, chociaż w pierwszej chwili dziewczynka ich nie zauważyła. Uwagę przyciągały jego niesamowite oczy. Prawe było czarne, a lewe białe. W czarnym źrenica była ledwie widoczna, a w drugim przybrała ona biały kolor. Jego włosy również były inne. Prawie całe białe, od połowy uszu stawały się czarne. Chłopiec wiązał je w cienką kitkę. 
- Pomogę ci ją pochować. Kim dla ciebie była?
Dziewczynka uśmiechnęła się smutno.
- To moja mama...- w jej oczach w końcu pojawiły się łzy.
- Nie płacz. Ona nie byłaby szczęśliwa, gdyby widziała twoje łzy.
Wyjął z kieszeni kwadratowe pudełko. 
- Zapałki? Chcesz spalić... Nie! Tak się nie robi! Tak nie wolno!- krzyknęła.
Chłopiec spojrzał się na nią zdziwiony i odepchnął jej rękę. 
- Głupia, a jak inaczej mamy ją pochować? Możemy zostawić ją oczywiście na ulicy na pożarcie przez szczury. W naszej kulturze dozwolone jest spalanie. Czytałem o tym. 
Zbliżył zieloną końcówkę zapałki do boku pudełka i szybko przeciągnął. Pojawił się gorący płomień, który rozświetlił pozbawioną lamp i światła słonecznego uliczkę. Chłopiec rzucił zapałkę na ciało kobiety. Potem dwie kolejne. Ogień zaczął przeżerać zniszczone ubranie i palić skórę. Swąd palonego ciała byłby trudny do zniesienia, gdyby nie roztaczał się tak często po mieście. Wcześniej dziewczynka nie wiedziała, co to za smród, ale zdążyła się do niego przyzwyczaić. Teraz rozumiała, jak znikały ciała wszystkich ludzi, którzy z głodu umierali na ulicy.
- Nie płacz. Potem będzie lepiej.- powiedział cicho chłopiec, kładąc jej rękę na ramieniu.
Dziewczynka wtuliła się w niego ufnie, chociaż wcale go nie znała. Chłopiec odwzajemnił uśmiech i trwali tak, póki ciało nie zmieniło się w trudną do zidentyfikowania kupę mięsa, kości i tkaniny. Chłopiec dorzucił jeszcze trzy zapalone zapałki, by ogień całkowicie strawił ciało i pozostawił tylko nadpalone kości. 
- Chodźmy stąd.- powiedziała dziewczynka.
Bez słowa odwrócili się i szybko zagłębili się w jednej z bocznych uliczek. Dziewczynka starała się nie płakać. To bolało. Okropnie ja bolało, ale nie wiedziała, że nie może się załamać. Nie było na to czasu. Trwała wojna, nie było czasu na rozpacz. Zbyt wiele jej było wokoło.
- Nazywam się Heike.- powiedział chłopiec.
- Tahria.

~*~

19 BBY

   Wojna wciąż trwała. Planeta od trzech lat nie zaznała spokoju. Konfederacja Niezależnych Systemów, szerzej znana jako Separatyści od dwudziestu lat kontrolowała planetę. Trzy lata temu przyleciała Republika i pod pretekstem wyzwolenia planety rozpoczęła krwawą wojnę. Trzynastoletnia Tahria straciła wtedy całą swoją rodzinę, która i tak zbyt liczna nigdy nie była. Czternastoletni Heike również wiele stracił, jednak najważniejszym, co odebrała mu wojna, było jego postrzeganie świata. I Tahria i Heike zmienili się przez trzy lata od swojego poznania. Dołączyli do ruchu oporu.
- Słyszałam, że Kanclerz* wysłał do Hrabiego Dooku prośbę o posiłki!- do ich niewielkiego pokoju w kwaterze wpadła czternastoletnia Janna.- Może w końcu uda nam się odeprzeć Republikę!
Johanna, zwykle nazywana po prostu Janną, jak zwykle powalała wszystkich swoim optymizmem i pozytywnością. Była sanitariuszką, więc jej podejście było wspaniałe. Tahria prawdopodobnie by się z nią zaprzyjaźniła, gdyby miały trochę więcej czasu. Niestety, czas który spędzały razem był okropnie ograniczony. Ciągle trwały jakieś walki, na których musiała być albo Janna albo Tahria. Republika miała ogromną armię, która składała się z dziesięciu tysięcy klonów. Ruch oporu Jarri miał jedynie roboty, które wystarczył o jedynie uszkodzić, by je pokonać i trzy tysiące ludzi, którzy odważyli się stawić opór Wielkiej Armii Republiki. 
- To wspaniale. Mam nadzieję, że przyślą roboty typu B3 i droideki. Inaczej nie obronią tych cennych złóż, na których tak bardzo zależy obu stronom... Cholera, czemu ta pieprzona armia Republiki nie mogła sobie w końcu odpuścić! Trzy lata walczyli bez przerwy i żadna strona nie zamierzała się poddać! A mieli już tyle ofiar...
- Heike, odpłynąłeś.- zauważyła Tahria.
Siedziała na krześle, niebezpiecznie odchylając się na jego tylnych nogach. Heike miał wrażenie, że Tahria zaraz za bardzo się przechyli i wyląduje twardo na ziemi. Zawsze tak robiła, ale jeszcze nigdy do tego nie doszło. Heike mimo całej swojej sympatii do jej osoby, zawsze miał nadzieję, że Tahria w końcu się wywali. No bo kto by nie chciał zobaczyć tak komicznego widoku? Każdy miał w duszy małego demona, którego radował widok ludzi spadających ze schodów, potykających się, czy zlatujących z krzeseł. To nie było zabawne, ale trudno było się przy tym nie śmiać.
- Co się tak gapisz Heike? Wiem, że chcesz żebym się wywaliła, ale ja balansowanie na krześle mam opanowane do perfekcji.
Na dowód tego, uniosła lekko do góry nogi, rozstawiła szeroko ręce i bez większego trudu siedziała na krześle postawionym tylko na tylnych nogach. Nie musiała nawet poruszać specjalnie ciałem, żeby zachować równowagę. Kiwała jedynie delikatnie nogami, kiedy czuła, że traci kontrolę nad siłą grawitacji.
- Jesteś pewna, że nie używasz do tego tej całej Mocy, czy jak jej tam?- spytała Janna.
Tahria zmarszczyła brwi.
- Myślę, że nie dałabym rady ot tak używać Mocy. Nigdy nie byłam szkolona w jej użytkowaniu. Umiem tylko to, czego sama się nauczyłam.
- Byłoby super, gdybyś miała taką Moc jak Jedi! Wtedy na pewno byśmy wygrali! Na pewno nie potrafisz się tego nauczyć?- zapytała z nadzieją.
- Nie ma szans. Nie umiem. Jedi szkolą się do tego przez całe życie. A do tego, ta Moc wcale nie sprawia, że Republika odnosi zwycięstwa! To wszystko przez ich armię klonów. Nieczułych i bezwzględnie posłusznych rozkazom.- w głosie dziewczyny zabrzmiała czysta, niezmącona żadnymi innymi uczuciami nienawiść.
Heike pamiętał doskonale, czemu dziewczyna tak nienawidzi klonów. W końcu jeden z nich zabił jej matkę. Tahria zabiła klona, a Heike zaciekawiony jej siłą podszedł do niej i zaczął z nią rozmowę. To było na samym początku wojny. Teraz po trzech latach wyniszczających planetę, krwawych starć, żadna strona nadal nie odpuszczała, powodując u ludności cywilnej strach i panikę. Bomby bardzo często spadały na ulice, powodując ogromne zniszczenia i odbierając życia mieszkańcom miasta. W tym koszmarze ich trójka się wychowała. Tahria żyła rządzą zemsty i nienawiścią do Republiki za zniszczenie jej rodziny. Janna chciała pomagać swoim rodakom i żyć z nimi w zgodzie. Tahria mówiła, że Johanna jest aniołem, który zstąpił na pole bitwy diabłów. Janna zawsze się z tego śmiała. Uważała się za zwykłą dziewczynę. Dziewczynę, która swoją dobroci chętnie obdarzyłaby wszystkich.. Heike nie miał powodu do walki. Nie obchodziło go, kto będzie rządził planetą. Czy Republika, czy Separatyści. Nic go właściwie nie obchodziło. Nic nie pamiętał. Jego życie zaczęło się, kiedy poznał Tahrię. Wcześniej... wcześniej był jedynie oślepiający błysk i ból. Wybuch, który pozbawił go najcenniejszych dla człowieka rzeczy - uczuć i pamięci. Kiedy widział martwą kobietę w ciąży, nie potrafił wykrzesać sobie choćby najmniejszego współczucia. Nie wiedział, co znaczy być szczęśliwym, wściekłym, czy smutnym. Nie znał nienawiści. Był jedynie pustą skorupą człowieka, która jakimś sposobem żyła. Nawet nie potrafił lubić dziewczyn, które uważały go za przyjaciela. One po prostu mu pasowały. Przy nich czuł się swobodnie, ale nie mógł ich lubić. To było nieco irytujące, podobnie jak to, że przecież nie czuł irytacji.
- Hej, Heike, słuchasz ty nas w ogóle?
Chłopak ocknął się z zamyślenia i spojrzał się na przyjaciółki, nie rozumiejąc do końca, co się wokół niego dzieje.
Nagle bardzo blisko ich kryjówki rozległ się huk. Budynek zadrżał, a tynk posypał się z sufitu. Janna pisnęła, chwyciła apteczkę i wybiegła z pokoju, by pomóc możliwym rannym. Heike chwycił broń swoją i Tahri, rzucił jej i wybiegli z pomieszczenia. W głównej sali panowało zamieszanie. Z głośników wylewał się męski, stanowczy głos. Heike jednak nic nie dosłyszał, ponieważ wszędzie panował niesamowity gwar. Do niego dołączył alarm nakazujący ewakuację.
- Co się dzieje?- zapytał mężczyznę, który przechodził obok.
Na mundurze miał oznaczenia oznajmiające, że jest komandorem.
- Armia atakuje stolicę od południa i zachodu. Do tego centrum stolicy jest bombardowane. Armia została rozdzielona Jesteś chorążym, tak?
- Tak. Z grupy dywersji. Wiemy co mamy robić. Dzięki za informacje, komandorze. Tahria, chodź!
Pobiegli w stronę wyjścia, gdzie zebrała się grupa młodzieży w podobnym wieku do nich. Najmłodszy chłopak miał może trzynaście lat, a najstarsza dziewczyna siedemnaście. Była dowódcą grupy. 
- Dobra, mamy rozkazy. W zachodniej części miasta, w dzielnicy biznesowej, Republika ma centrum dowodzenia na czas walk w tamtej części. Prawdopodobnie przebywa tam kilku dowódców. Mamy materiały wybuchowe. Kai i Roovi wślizną się tam, podłożą ładunki i wrócą. Będziecie mieli trzy minuty.- zwróciła się do wyznaczonych.- Musicie zdążyć uciec. Ładunki eksplodują i zginiecie. Zgadzacie się?
Oczywiście, że się zgodzili. Dowódcy się słucha.
- Dobra, idziemy.
- Tak jest, poruczniku!



* Nie chodzi mi tutaj o Palpatine'a oczywiście, tylko o przywódcę planety. Na niektórych jest prezydent, na innych król, na jeszcze innych senator, a tutaj mamy kanclerza.
________________________________________________________
Mówiłam może coś o braku weny twórczej? Nie? To teraz mówię xD. Coś tam dzisiaj naskrobałam, nie jest to zbyt wiele, ale przynajmniej coś jest. 
Prawdopodobnie zauważyliście, że to One-Shot, który będzie miał kilka części xD Można powiedzieć, że to Multi-Shot, czyli odskocznia od głównego opowiadania. 
Mam nadzieję, że się wam podobało. ^^ 
Przepraszam was, że w zeszłym tygodniu nie było notki, ale po prostu druga gimnazjum wyciska z człowieka siły... :/


NMBZW!