18 BBY
Kiedy tylko ją zobaczył, przyćmiła urodą wszystkie kobiety spacerujące po Królewskim Parku w centrum Theed, chociaż w rzeczywistości nie wiedział, co go tak bardzo w niej zauroczyło. Drobna budowa, jasne włosy, które wiatr ciągle pchał jej do oczu, niebieskie oczy. Tak, to musiały być oczy. Błękitne jak czyste niebo nad nimi.
Rozmowa szła im łatwo, zupełnie jakby znali się od dawna. Od słowa do słowa, dowiadywali się o sobie coraz więcej. On - najmłodszy syn imperialnych urzędników. Ona - jedyna córka średnio zamożnego handlarza. Jaen całe życie spędził na Naboo, a Raya od najmłodszych lat podróżowała wraz z ojcem po całej galaktyce aż w końcu stała się na tyle dorosła, by zamieszkać samotnie na rodzinnej planecie Naboo.
Siedzieli w ich ulubionym miejscu w mieście - niewielkiej kawiarni w centrum. Z ich miejsc mieli idealny widok na wypełniony ludźmi i obcymi istotami główny plac w Theed oraz przepiękny pałac królewski górujący nad całym miastem.
- Raya?
- Tak?
- Długo nad tym myślałem i uważam, że powinniśmy się usamodzielnić. Nie możemy wiecznie żyć z tego, co dają nam rodzice.
Dziewczyna westchnęła, ale nie przerwała mu.
- Skończyłem szkołę wojskową - kontynuował. - Jeśli wstąpiłbym do wojska, otrzymywałabyś co miesiąc sporo kredytów, mogłabyś urządzić nam tutaj mieszkanie, a ja wróciłbym za dwa lata i moglibyśmy razem zamieszkać.
- A pomyślałeś o tym, że możesz nie wrócić? Wojsko to nie jest zabawa! Możesz zginąć!
Jaen ujął jej dłoń i uśmiechnął się pewnie.
- Przecież nie ma żadnej wojny.
- A zbrojne pacyfikacje?
Jaen parsknął śmiechem i spojrzał na ukochaną z pobłażaniem. Jej ojciec pewnie nasłuchał się propagandy podczas swoich podróży i przekazał ją ślepo wierzącej w niego córce.
- To tylko rebelianckie gadanie. Przecież to tak nie wygląda. Chyba w to nie wierzysz, Raya?
- No nie wiem. Tata podróżuje po całej galaktyce i widzi jak to wygląda poza głównymi planetami Imperium. Imperium wcale nie jest wspaniałe.
- Na pewno lepsze od skorumpowanej, zakłamanej Republiki.
- A rebelianci?
- Bandyci.
- Będę tutaj czekać - wymruczała mu w ramię.
- Wrócę za dwa lata i już na zawsze z tobą zostanę.
- Nie zapomnisz o mnie?
- Nigdy! - zaprzeczył gwałtownie.
Ujęła go za dłoń i zacisnęła jego palce na niewielkim, okrągłym przedmiocie.
- To naszyjnik mojej babci. Dziadek podarował jej go, kiedy wyruszał na wojnę, żeby jej o nim przypominał. Chcę żeby teraz przypominał ci o mnie.
Zawiązał podarunek na szyi i przyjrzał się zawieszce. Była prosta, ale piękna. Nie wiedział, co przedstawia wyryty na niej wzór, ale nie zapytał. Lubił tajemnice.
Pocałował Rayę w usta. Kochał to. Jest wargi były miękkie i delikatnie, idealnie wpasowywały się w jego wargi.
- Dziękuję - wyszeptał.
***
16 BBY
Siedzieli w ich ulubionym miejscu w mieście - niewielkiej kawiarni w centrum. Z ich miejsc mieli idealny widok na wypełniony ludźmi i obcymi istotami główny plac w Theed oraz przepiękny pałac królewski górujący nad całym miastem.
- Raya?
- Tak?
- Długo nad tym myślałem i uważam, że powinniśmy się usamodzielnić. Nie możemy wiecznie żyć z tego, co dają nam rodzice.
Dziewczyna westchnęła, ale nie przerwała mu.
- Skończyłem szkołę wojskową - kontynuował. - Jeśli wstąpiłbym do wojska, otrzymywałabyś co miesiąc sporo kredytów, mogłabyś urządzić nam tutaj mieszkanie, a ja wróciłbym za dwa lata i moglibyśmy razem zamieszkać.
- A pomyślałeś o tym, że możesz nie wrócić? Wojsko to nie jest zabawa! Możesz zginąć!
Jaen ujął jej dłoń i uśmiechnął się pewnie.
- Przecież nie ma żadnej wojny.
- A zbrojne pacyfikacje?
Jaen parsknął śmiechem i spojrzał na ukochaną z pobłażaniem. Jej ojciec pewnie nasłuchał się propagandy podczas swoich podróży i przekazał ją ślepo wierzącej w niego córce.
- To tylko rebelianckie gadanie. Przecież to tak nie wygląda. Chyba w to nie wierzysz, Raya?
- No nie wiem. Tata podróżuje po całej galaktyce i widzi jak to wygląda poza głównymi planetami Imperium. Imperium wcale nie jest wspaniałe.
- Na pewno lepsze od skorumpowanej, zakłamanej Republiki.
- A rebelianci?
- Bandyci.
***
- Obiecaj, że wrócisz.
- Obiecuję.
Przytuliła go tak mocno, jakby to było ich ostatnie spotkanie, jakby chciała go tak trzymać aż do końca świata.
***
15 BBY
Wszędzie wokół latały strzały, wybuchy wybijały w powietrze ziemię po obu stronach. Wszyscy czekali na wsparcie bombowców z powietrza. To one miały przesądzić, kto wygra tę bitwę. Wszystko zależało od tego, którzy piloci szybciej przedrą się przez wielką bitwę nad nimi.
Jaen strzelał już automatycznie, całkowicie polegając na swojej zbroi, która potrafiła zatrzymać większość pocisków.
Rebelianci pozwalali sobie na coraz więcej śmiałych starć, na co Imperium musiało odpowiedzieć zdecydowanie. Przez te dwa lata służby Jaen zdążył zrozumieć, że walka po żadnej ze stron nie jest taka, jak podają media. Wszystko było zwyczajną strzelaniną, w której ludzie ginęli tak samo po obu stronach.
- Robimy wypad - usłyszał głos Daana w głośnikach w hełmie. - Na lewej zrobił się spory wyłom w szeregach tych szumowin. Jeśli przejdziemy tamtędy, damy radę przedostać się na ich tyły i ich wystrzelać.
Jaen podniósł się z klęczek i nadal schylony pobiegł za czterema kolegami z drużyny. Inni szturmowcy ich osłaniali, więc nie musieli się tak bardzo przejmować rebeliantami.
Dzięki swoim białym zbrojom mogli wtopić się w tło przysypanego grubą warstwą śniegu lasu.
- Kierujemy się na północny zachód, tam się nas nie spodziewają. Yam, masz granaty?
- Jasne - zameldowała jedyna kobieta w całym batalionie.
- Kiedy dotrzemy, obrzucisz ich tak, by myśleli, że nadciągamy z południa, a kiedy się nabiorą, odstrzelimy ich i z ich pozycji wykończymy prawą stronę całkowicie.
- To dość ryzykowny plan - powiedział niepewnie Savio.
- Teoretycznie samobójczy - odparł Daan. - Ale ja wiem, że się nam uda.
- Ty i te twoje przeczucia - westchnęła Yam, ale po jej głosie słychać było, że podoba się jej ta akcja.
Szykowała już zresztą granaty.
- Moje przeczucia zawsze się sprawdzają.
- Uważaj, bo jeszcze cię za Jedi wezmą.
- No coś ty, Sav... przecież ja jestem żołnierzem z krwi i kości. Nie miałbym cierpliwości na te wszystkie bzdury. Na mój rozkaz... dajesz Yam!
Rozległy się wybuchy. Zgodnie z przewidywaniami, rebelianci pilnujący tego posterunku pobiegli w tamtą stronę, a Daan dał znak do ataku.
W ciągu kilkunastu sekund czerwone smugi pomknęły w stronę rebeliantów, trafiając ich w plecy. Ci, którzy się zorientowali, że zostali wprowadzeni w błąd, schowali się za barykadami i odpowiedzieli ogniem. Yam wyrzuciła termodetonator i padła na ziemię, krzycząc do reszty by zrobili to samo. Jaen posłusznie wykonał rozkaz i od razu poczuł na plecach gorąc, którego nie zdołała zablokować nawet zbroja.
- Yam, co to było, do cholery! - wykrzyknął Daan, próbując ukryć podziw.
- Mój ojciec jest saperem - odpowiedziała dumnie.
Posterunek był zdobyty. Gdzieniegdzie płonął ogień, który wywołała ulepszona zabawka Yam.
- Chyba powinienem opowiedzieć o tobie ojcu...
- Jeszcze tego nie zrobiłeś, Daan? - udała zdziwienie. - Pochwała admirała na pewno będzie ładnie wyglądała w CV.
- A co, planujesz zmienić robotę? - zapytał Jaen.
- No wiesz, przydałoby się więcej kasy, nie każdy ma za rodziców wyższych urzędników.
- Dobra, ludzie, pogadacie sobie później, mamy zadanie do wykonania - przerwał im Savio.
Przemknęli na tyły głównych oddziałów. Oprócz kilku niewielkich potyczek nie mieli większych problemów. Tutaj rzeczywiście było widać, że żałosny ruch oporu na tej planecie ma zdecydowanie za małe fundusze i jej szeregi nie są tak silne, by mogli bez problemu zabezpieczyć każdą stronę.
- Przydałyby się AT-DP - mruknął Savio.
- Musimy sobie poradzić bez nich.
Ukryli się za prowizorycznymi barykadami i zaczęli ostrzelać nieliczną prawą stronę od tyłu. Ostrzał po obu stronach wywołał lekkie zamieszanie, ale rebelianci zdołali się szybko przegrupować.
- Łaziki! - wykrzyknął Jaen.
Daan zaklął. Od strony centralnej zbliżały się do nich stare, republikańskie AT-TE, które aktualnie zostawały zastępowane w Imperialnej Armii AT-ST oraz AT-AT.
- Ostrzeliwanie ich nic nie da!- krzyknął Savio, unikając pierwszej, dość niedokładnej salwy. - Jak podejdą bliżej będzie po nas, trzeba je rozwalić już teraz!
- Nie mamy takiego zasięgu, muszą podejść bliżej, strzelajcie w łączenia segmentów, to ich najsłabsze punkty! - rozkazał Daan.
- Nie mamy takiego zasięgu, muszą podejść bliżej, strzelajcie w łączenia segmentów, to ich najsłabsze punkty! - rozkazał Daan.
Jak powiedział wcześniej Savio, blastery w tym przypadku nic nie dawały, ale dwa łaziki były nadal poza ich zasięgiem, więc granaty Yam były dla nich w tej chwili bezużyteczne. Na dodatek Rebeliantów wcale nie ubywało.
- Mówiłem, że to była misja samobójcza? - powiedział Savio.
- Strzelaj, a nie gada... Jaen! - wrzasnął nagle.
- Co..?
Odrzuciło go co najmniej kilka metrów do tyłu. Wylądował twardo na plecach. Pokruszone elementy zbroi wbiły mu się w ciału, powodując jeszcze więcej bólu.
Ramiona i brzuch piekły go niemiłosiernie, jakby ktoś przyłożył mu do nich rozgrzane żelazo.
***
Leżeli na piasku nad jednym z pięknych jezior Naboo. Ciepłe promienie słońca padały na ich twarze sprawiając, że Jaen kręcił się bez przerwy, żeby znaleźć odpowiednią pozycję.
- Rebelianci stają się coraz silniejsi. Imperium z nimi walczy coraz poważniej, umiera mnóstwo ludzi po obu stronach. Skąd możesz wiedzieć, że nie będziesz jednym z nich?
- Pięć lat byłem w szkole wojskowej - odpowiedział. - Rozumiem na czym polega walka. Zresztą zbroje chronią szturmowców od wielu obrażeń. Tylko niektóre miejsca są szczególnie wrażliwe. Szanse, że mnie tam trafią są niewielkie. Nie przejmuj się tak bardzo.
- Boję się o ciebie.
Pocałował ją czule w czoło.
- Ej, kochanie, przecież potrafię o siebie zadbać.
- No wiem...
***
Obudził się w pomieszczeniu, którego biel z początku raziła go w oczy, jak słońce w środku lata. Kiedy jednak jego oczy przyzwyczaiły się do jasności, zrozumiał, że jest w szpitalu na "Karze", niszczycielu, na którym służył wraz z drużyną.
Po krótkiej chwili podjechał do niego robot medyczny, który kazał mu się położyć i wykonał wszystkie potrzebne pomiary. Jaen nie chciał przez to przechodzić, bo czuł się już całkiem zdrowy, ale sam od aparatury podtrzymującej życie nie mógł się odłączyć. Na szczęście robot sam to zrobił.
- Proszę się nie przemęczać w ciągu następnego tygodnia, podporuczniku. Admirał życzył sobie, by stawił się pan w jego biurze.
Jaen bez słowa przebrał się w swój mundur i wisiorek od Rayi, po czym wyszedł ze szpitala. Najpierw poszedł coś zjeść, bo podejrzewał, że przez cały jego pobyt w szpitalu dostawał jedynie zastrzyki.
Trwała akurat pora obiadowa, więc przy stoliku, który zazwyczaj zajmował, siedzieli już Daan i Yam. Wziął jedzenie i podszedł do nich.
- Cześć.
Yam podskoczyła na krześle, zaskoczona, a Daan uśmiechnął się radośnie.
- Jaen! Już się bałem, że cię tam wykończyli! Przepraszam. Gdybym wtedy nie...
- To nie twoja wina - przerwał mu Jaen. - Ale co to właściwie było?
Usiadł obok nich i zabrał się za jedzenie.
- Przeczucie - westchnął porucznik. - Dobrze wiesz, że w moim przypadku zawsze się sprawdzają, a tamto było takie wyraźne, że nie potrafiłem się powstrzymać. Miałem wrażenie, że już dostałeś.
Jaen poklepał przyjaciela pokrzepiająco po ramieniu. Jego szósty zmysł tyle razy uratował im życie, że tego jednego razu nie mógł mieć Daanowi za złe.
- A tak w ogóle, to gdzie Savio?
Zapadła krępująca cisza, a to mogło oznaczać tylko jedno. Oparł głowę na rękach i przez chwilę również siedział w ciszy, wspominając kolegę. Savio miał szorstki charakter, ale zawsze był dobrym przyjacielem, a przede wszystkim genialnym żołnierzem.
- To dzięki niemu udało nam się rozwalić te łaziki - powiedział w końcu Daan. - Yam pobiegła się tobą zająć, a Savio wziął od niej granaty i wyrzucił je w ostatniej chwili. Zastrzelił go jakiś cholerny rebeliancki pies. Yam odstrzeliła mu łeb.
***
Po kilkunastu minutach oczekiwania, wszedł do gabinetu admirała Tenanta. Stanął na baczność i zasalutował.
- Usiądź. - Jaen wykonał polecenie. - Chciałbym ci pogratulować udziału w tak ryzykowanej akcji poprowadzonej przez mojego syna. Porucznik Daan poniósł już konsekwencje tego wypadu. I tak były one bardzo delikatne dzięki waszej wygranej.
Jaen nie sądził, że admirał wezwał go do siebie tylko, żeby pogratulować udanej akcji, więc siedział cicho.
- Postanowiłem, że za osiągnięcia i poświęcenie na polu walki, należy się pany awans na stopień porucznika.
Jaen starał się, by jego twarz nie wyrażała żadnych większych emocji, ale awans był dla niego sporym zaszczytem. Dzięki szkole wojskowej, od razu został sierżantem, po roku dostał awans na podporucznika i przenieśli go do nowo uformowanej drużyny dowodzonej przez Daana.
- Tak jest, panie admirale.
- Będziesz dowodził plutonem trzecim. Podporucznik Yamena Miles została mianowana na pana zastępce. W twoim plutonie będzie jedna drużyna specjalna, na której czele staniesz. Podoficerów w niej służących poznasz jutro.
- Przepraszam, panie admirale, ale co z naszym dotychczasowym dowódcą, porucznikiem Tenantem?
- Został przeniesiony do plutonu dwunastego stacjonującego w sektorze Chommel.
Wrócił do przeglądania dokumentów, co było jawnym znakiem, że wizyta jest już skończona.
Jaen zasalutował i wyszedł z gabinetu. Musiał porozmawiać z Yam o tym wszystkim.
***
Nie był pewny, czy się cieszy z powodu awansu. Do tej pory dobrze mu się pracowało pod rozkazami Daana w ich niewielkiej drużynie. Wcześniej było ich dziewięcioro, jak być powinno, ale podczas walk z terrorystami na Coruscant w wybuchu zginęło aż pięciu szturmowców, z którymi do tej pory pracowali. Fakt, że nikogo im nie dołożyli rzeczywiście był podstawą do podejrzeń, że niedługo zostaną rozwiązani.
- Jaen?
Zza zakrętu wyszła Yam. Wracała najwyraźniej z siłowni, bo ubrana była w zwyczajny podkoszulek i spodnie, zamiast w typowy dla niej mundur.
- Cześć, Yam. Musimy pogadać.
- Też tak myślę - odparła.
Udali się do kajuty ich drużyny i usiedli na łóżku, które dawniej zajmował Savio.
- Jesteś teraz moim dowódcą. - Uśmiechnęła się niepewnie.
- Partnerem - poprawił.
Widać było, że bo tym stwierdzeniu nieco jej ulżyło. Atmosfera znowu była taka jak zawsze - swobodna.
- Martwi mnie ten pluton trzeci - kontynuował Jaen. - To przecież ludzie od pacyfikacji. A my mamy być na dodatek oddziałem specjalnym od tego. Nigdy się nie rwałem do takiej roboty.
- Ja też nie, ale przecież nie powiem, że nie chcę tego robić. Tylko... jeśli wpadniemy w ręce Rebeliantów, zabiją nas bez sądu.
- Mam nadzieję, że nie będziemy musieli tego nigdy przeżywać. Może nawet nie będziemy musieli uczestniczyć w zbyt wielu akcjach - powiedział, chociaż sam w to do końca nie wierzył.
Nie teraz, kiedy na kresach Imperium wybuchało tak wiele konfliktów.
Nie teraz, kiedy na kresach Imperium wybuchało tak wiele konfliktów.
- W ogóle od jakiegoś czasu zastanawiam się... często bawisz się tym wisiorkiem. Jest dla ciebie ważny? No wiesz, zawsze go zakładasz.
***
- Wrócę za dwa lata i już na zawsze z tobą zostanę.
- Nie zapomnisz o mnie?
- Nigdy! - zaprzeczył gwałtownie.
Ujęła go za dłoń i zacisnęła jego palce na niewielkim, okrągłym przedmiocie.
- To naszyjnik mojej babci. Dziadek podarował jej go, kiedy wyruszał na wojnę, żeby jej o nim przypominał. Chcę żeby teraz przypominał ci o mnie.
Zawiązał podarunek na szyi i przyjrzał się zawieszce. Była prosta, ale piękna. Nie wiedział, co przedstawia wyryty na niej wzór, ale nie zapytał. Lubił tajemnice.
Pocałował Rayę w usta. Kochał to. Jest wargi były miękkie i delikatnie, idealnie wpasowywały się w jego wargi.
- Dziękuję - wyszeptał.
***
- Narzeczona mi go dała, kiedy odlatywałem do armii. Ma mi o niej przypominać.
- To ty masz narzeczoną?! - wykrzyknęła, kompletnie zbita z tropu.
- No jakoś od dwóch lat - roześmiał się. - A ty?
- Męża.
- Męża.
- Co? - wykrzyknął jeszcze bardziej zaskoczony niż Yam przed chwilą.
Z tego, co pamiętał Yam miała dwadzieścia dwa lata, normalnie ludzie w tym wieku się uczą, a nie biorą ślub. Sam dopiero kiedy skończył dwadzieścia trzy zdecydował się oświadczyć Rayi, ale ślub planował dopiero po skończeniu służby.
- Pochodzę z Hapes. Tam to normalne. Ale akurat tam standardy normalności są zupełnie inne niż w reszcie Galaktyki. Więc się stamtąd wyrwałam. Jeszcze by mi dzieci kazał rodzić. - Wzdrygnęła się, jakby wizja posiadania niemowlaka była dla niej najgorszą możliwością.
- Cześć! - do pokoju wpadł Daan i rzucił się od razu na swoją pryczę. - Ech, teraz już nie mogę ci rozkazywać - jęknął, nie kryjąc rozbawienia.
- Nadal jesteś wyższy stażem - odparł Jaen, przechodząc na swoje łóżko. - Ja bym chętnie się z tobą zamienił W sektorze Chommel jest Naboo, a na Naboo czeka na mnie narzeczona.
- To ty masz narzeczoną!
- Serio jestem aż tak szkaradny, że oboje musicie aż krzyczeć po usłyszeniu, że ktoś mnie jednak zechciał?
***
W hali, po zakończeniu musztry, żołnierze ze specjalnego oddziału plutonu trzeciego ustawili się w dwóch szeregach według stopni wojskowych i stażu. Większość było sierżantami i tylko dwoje z nich: Sala Saavan z Tatooine oraz Olle Zidane nosili odznaczenia starszego sierżanta.
Jaen szybko przekazał im najnowsze rozkazy i przedstawił swoje oczekiwania, co do działalności grupy. Starał się nie okazywać stresu, który odczuwał i chyba mu to wyszło. Jedynie Yam doskonale wiedziała, co mu w duszy gra i uśmiechała się do niego pokrzepiająco.
- Podporuczniku Miles, starsi sierżanci Saavan i Zidane, zostańcie.
- Tak jest!
Odprawieni szturmowcy odmaszerowali, została tylko ich czwórka.
- Spocznij. Kto z was wcześniej służył w plutonie pacyfikacyjnym?
Nikt się nie odezwał. Jaen już wiedział, że to będzie ciężka praca.
***
Okazało się jednak, że nie jest to praca trudna. Co prawda nieprzyjemna. Jaen nie czuł się dobrze strzelając do cywili, którzy czasem nie mieli nawet jak się bronić. Oczywiście najczęściej mieli tej broni zdecydowanie za dużo, a ich opór zadawał więcej szkód planecie niż, jak zamierzali, Imperium. Dopiero na Anaxes pluton trzeci natknął się na większy problem - żałosny ruch oporu, który zaczął się rozwijać na zewnętrznych rubieżach, postanowili wspomóc ruch oporu na planecie.
Wszystko układało się dobrze, jego oddział specjalny był już prawie u celu, kiedy nad ich głowami przeleciały X-Wingi, a wszystko wokół zaczęło wybuchać. Stał pośród tej katastrofy i nie miał gdzie iść, widział Yam, której udało się uciec z terenu bombardowania. Olle, któremu siła wybuchu po prostu oderwała głowę.
Nagle poczuł, że dostał w łączenie zbroi miedzy udem a brzuchem. Laser przebił się przez ubranie i wypalił skórę.
Jael padł na kolana i wtedy zobaczył napastnika. Dokładniej napastniczkę. Oddał strzał, zanim zorientował się kogo tak naprawdę widzi. Jasne włosy i te niebieskie oczy, które odznaczały się nawet przy tej odległości, jaka ich łączyła.
- Raya...
***Nagle poczuł, że dostał w łączenie zbroi miedzy udem a brzuchem. Laser przebił się przez ubranie i wypalił skórę.
Jael padł na kolana i wtedy zobaczył napastnika. Dokładniej napastniczkę. Oddał strzał, zanim zorientował się kogo tak naprawdę widzi. Jasne włosy i te niebieskie oczy, które odznaczały się nawet przy tej odległości, jaka ich łączyła.
- Raya...
W jakiś sposób udało mu się podnieść z ziemi. Mimo potwornego bólu, miał tylko jeden cel - chciał dotrzeć do dziewczyny, która kilka lat wcześniej zawładnęła jego sercem, a teraz chciała sprawić, by przestało ono bić.
Szedł do niej na miękkich nogach, rana w boku dawała o sobie znać przy każdym, nawet najmniejszym ruchu.
Szedł do niej na miękkich nogach, rana w boku dawała o sobie znać przy każdym, nawet najmniejszym ruchu.
Wystrzeliła dwa razy, mimo jego podniesionych rąk. Jedna z laserowych błyskawic musnęła jego nogę, ale zbroja skutecznie zablokowała strzał, który wywołał jedynie niewielki ból. Rebeliantka ledwo trzymała broń w trzęsącej się dłoni, ale nie poddawała się.
Widać było idealnie, że jest zaskoczona jego zachowaniem, ale gdyby tylko mogła wycelować zastrzeliłaby Jaena bez chwili wahania. Odblokował zapięcia i powoli ściągnął hełm. Kiedy spojrzał na nią ponownie, tym razem własnymi oczami, była jeszcze piękniejsza niż zwykle, mimo brudu i krwi pokrywających jej twarz.
Uklęknął obok niej i ujął jej twarz w dłonie. Uśmiechała się niepewnie, ale jej oczy błyszczały ze szczęścia i poczucia winy.
- Raya...
Nie wiedział, co ma właściwie powiedzieć.
- Jesteś z plutonu trzeciego - wyszeptała.
W jej ustach zabrzmiało to jednak jak najgorsza obelga. Zapragnął nagle zakryć symbol jednostki, uważanej przez Rebeliantów za jedną z najgorszych.
- Od kiedy?
- Dwa miesiące. Od kiedy dostałem stopień porucznika i objąłem dowództwo nad plutonem - odpowiedział.
- Jesteś mordercą.
- Jestem żołnierzem - odpowiedział automatycznie.
Nie miała prawa mówić mu takich rzeczy. Jeszcze kilka minut wcześniej zabiła jego dwóch kolegów i próbowała zastrzelić jego.
- Egzekutorem Imperium...
- A ty Rebeliantką. Jak mogłaś... - przerwał.
Kiedyś nie miała nic przeciwko Imperium, nie spierała się, kiedy powiedział, że chce wstąpić do armii. A teraz była w stanie go zabić w imię grupki buntowników...
- Kocham cię - powiedziała, jakby chciała go przeprosić. - Ale twoi... koledzy - wypowiedziała to słowo z ogromną odrazą - zamordowali mojego tatę. Oddział trzeci po prostu... - rozpłakała się na wspomnienie straty.
Chciał ją przytulić, pocieszyć, ale nie potrafił. Bał się, że Raya go odepchnie, okrzyczy. Będzie obwiniał za stratę rodziny. Zresztą śmierć jej ojca to nie był powód do stawania przeciwko Imperium. To głupota!
- Jaen... - wyszeptała.
Z jej ust popłynęła strużka krwi.
- Raya! - wykrzyknął przestraszony.
Chwycił ją za dłoń i przytrzymał głowę ukochanej. Umierała, a on nie mógł nic na to poradzić. Nie chciał jej stracić. Była Rebeliantką, powinien ją zabić. Ale kochał ją bardziej niż szanował Imperium.
- Nie zostawiaj mnie - powiedział zdławionym głosem.
Nie potrafił powstrzymać łez spływających mu po policzkach. To nie tak miało być. Miał do niej wrócić po dwóch latach. Mieli zacząć wspólne życie, wziąć ślub w jakimś pięknym miejscu, mieć dzieci...
- Obiecałeś, że wrócisz. - Uśmiechnęła się słabo. - Jesteś tutaj... bardzo cię kocham... Jaen.
Jej ciało zwiotczało, ale usta nadal układały się w delikatny uśmiech, w którym zakochał się kilka lat wcześniej. Zgasły jej oczy, błękitne jak czyste niebo ponad nimi.
***
Przez wizjer w hełmie wpatrywał się w płonące ciało Rebeliantki, którą kochał całym sercem. Razem mieli budować ich wspólne życie i przeszkodził im w tym konflikt. Nie rozumiał, dlaczego zdecydowała się na walkę po stronie Rebelii, wiedząc, że on jest szturmowcem, ale zaakceptował to. Ostatecznie, obiecał jej kiedyś, że będą razem aż do końca, że wróci. Dotrzymał słowa.
Teraz jego jedynym celem była służba w armii Imperium.
***
A potem pokonały go pluszowe misie.
THE END
_________________________________________________
Nie mogłam się powstrzymać, wybaczcie xD
Chciałam napisać zabiły, ale nie potrafię rozstawać się z bohaterami :(
W kwestii wyjaśnienia, Rebelia, którą znamy z SW tutaj dopiero się rozwija, a rebeliantami nazywam po prostu członków ruchu oporu na różnych planetach.
NMBZW!
Chciałam napisać zabiły, ale nie potrafię rozstawać się z bohaterami :(
W kwestii wyjaśnienia, Rebelia, którą znamy z SW tutaj dopiero się rozwija, a rebeliantami nazywam po prostu członków ruchu oporu na różnych planetach.
NMBZW!