poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 25




Wygrzebałam się spod stery gruzu. Pył dostał mi się do nosa i gardła, a łzy cisnęły mi się do oczu, ale jakoś udało mi się odzyskać widoczność i nie kaszleć, by przypadkiem nie obudzić kolejnych wielkich pająków. Albo kolejnych zmutowanych stworzeń. Na przykład wielkich, obślizgłych, opancerzonych dżdżownic.Rozejrzałam się po jaskini i z ulgą stwierdziłam, że pająk przewrócił się, a wielki stalaktyt wbił się w nieopancerzoną część dolną głowotułowia.
- A gdzie reszta?- zapytałam się i zaczęłam kopać w gruzie, by natknąć się na ciało, któregoś przyjaciela. Albo przynajmniej część ciała. Paluszek, rękę. Żeby ich tylko nie zmiażdżyło. Bez ręki i nogi da się przeżyć. Ze zmiażdżonymi narządami wewnętrznymi, raczej nie.
- Ati? Co robisz?- usłyszałam głos.
Odwróciłam się i zobaczyłam Chazera wygrzebującego się spod sterty gruzy. Obok niego stała Mirlea i pomagała mu się wygrzebać.
- Szukam Ahsoki, Elektry i Wido.
- Tu jestem!- zawołała Elektra, która nie wiadomo skąd pojawiła się obok pająka.- Wiecie, ze to bardzo rzadki gatunek pająka jaskiniowego? Jego jad ma nie tylko zabójcze działanie. Podany w dobrych ilościach leczy rany, a nawet złamania. Rany się nim smaruje, a złamania leczy się podając jad doustnie. Ale człowiek może go użyć tylko raz w życiu, bo jad zostaje w organizmie na zawsze. Kolejna dawka powoduje bardzo bolesną i powolną śmierć. Jakieś reakcje chemiczne. Rozpuszczają się narządy wewnętrzne.
- Siostrzyczko kochana zbierz ten jad, jeżeli masz do czego i nie opowiadaj nam o takich rzeczach.
Elektra wyraźnie się naburmuszyła, ale wykonała polecenie, a my zaczęliśmy przetrząsać gruz. Nagle poczułam materiał. Zaczęłam kopać głębiej i w końcu udało mi się odkopać zakopanego. Była to Ahsoka. Żywa i zdrowa.
- Dlaczego się sama nie odkopałaś?- zapytałam.
- Wolałam poczekać, aż wy to zrobicie. To strasznie męczące zajęcie.- odpowiedziała, podniosła się i otrzepała z pyłu.- To ktoś jeszcze został?
- Wido jest tutaj.- powiedziała Mirlea.- Ten przynajmniej próbował się odkopać.
- Ale macie problem- prychnęła Soka.
- Dobra. Tam jest kolejny tunel. Wysoki i wilgotny. Prowadzi w górę, więc może damy radę wyjść na powierzchnię. - zaczęła Elektra.- Z twoją nogą wszystko w porządku?- zwróciła się do Ahsoki.- Znam dawki potrzebne do otrucia kogoś i wyleczenia, więc mogę ci go podać. Powinien wyleczyć twoją kostkę.
- Nie dzięki. Wolę nie eksperymentować.
- Ale eksperymenty już były. Kilka ofiar śmiertelnych, ale naukowcy odkryli dawkę. Chociaż miligram więcej bym ci podała i możesz umrzeć...- Dodała ściszając na końcu.
- Bardzo pocieszające wiesz?

Weszliśmy do tunelu. Był on śliski i mokry.
- Jakby to była nora jakiegoś ogromnego robala, to bym się nie zdziwił.- powiedział Chazer.
Mirlea uderzyła go z całej siły w brzuch. Chłopak zgiął się w pół i zaczął kaszleć, ale nikt nie okazał mu współczucia.
- Potwór...- wyjąkał.
Szliśmy i szliśmy. Tunel wydawał się nie mieć końca, ale powietrze, ku naszej uciesze wyraźnie stało się świeższe. Szczególnie ucieszona była Elektra. Całe swoje życie spędziła na powierzchni i w nielicznych lasach Dathomiry. Pozbawienie czystego, leśnego powietrza było dla nie ciosem. Nienawidziła jaskiń, miejsc, w których nie było widać nieba, ciasnoty. Nawet gdy padał deszcz chętnie przebywała pod gołym niebem, by tylko uniknąć bezczynności w namiocie. Jaskinie uważała za zło. I dlatego w tej chwili szła na przodzie grupy. Najchętniej by puściła się biegiem, żeby tylko wyjść na powierzchnię. Wszystkich opanowało podniecenie związane z wyjściem na powierzchnię. A na pewno każdy z nas tęsknił za niebem usianym gwiazdami, słońcem, księżycem, drzewami, a nawet za skałami i piaskiem, który pokrywał Dathomirę.

***W innym miejscu, ale w tym samym czasie***
- Mistrzu... Kiedy będę mogła się w końcu ujawnić. Kiedy będę mogła zniszczyć jej życie i wykonać twój plan zemsty? Kiedy w końcu Sithowie powstaną?
- Już niedługo moja uczennico. Niedługo cała galaktyka będzie oddawać pokłon nam. Republika upadnie, a my będziemy rządzić całym światem. Nasza era się dopiero zaczyna, ale nie skończy się tak szybko. Jedi upadną tak jak cała nadzieja w galaktyce...- po ciemnej komnacie rozniósł się zimny, okrutny rechot, do którego po chwili dołączył równie przerażający, ale kobiecy śmiech...
***Teleportacja na Coruscant***
Anakin Skywalker przytulał swoją ukochaną żonę do swojej piersi. Kochał ją całym sercem, była dla niego najważniejsza i żałował, że może spędzać z nią tak mało czasu. Gdyby tylko poprosiła opuściłby Zakon Jedi. Dla niej skoczyłby w ogień. A nawet nie musiałaby go prosić o opuszczenie Zakony, gdyby nie jedna mała rzecz. A raczej togrutanka. Jego siostra. Jego padawanka. Najpierw jej nie tolerował. Nie chciał mieć padawana. Uważał ją za kule u nogi, której nie da się odczepić. Ale po jakimś czasie zaczął dostrzegać w niej potencjał. Smark. Tak ją nazywał. Ahsoka Tano z przeszkody stała się częścią rodziny, osobą, za którą pójdzie na koniec świata i rozwali galaktykę, jeżeli coś będzie jej groziło. W jego sercu zajmowała drugie miejsce na podium. Pierwsze było zarezerwowane dla Padme, a jeszcze wyżej stała jego motka, której nie zdołał uratować przed śmiercią, której ostatnie słowa brzmiały 'Kocham cię.". Od jej śmierci postanowił, że nie umrze nikt kogo kocha. Dlatego teraz, kiedy jego jego Ahsoka wyruszyła na misję na obcą planetę, którą zamieszkiwały bardzo niebezpieczne kobiety, niepokoił się. W każdej sekundzie bał się, że coś może jej się stać. A teraz, kiedy zaginęły Atari i Elektra na pewno poszła jej szukać. Wraz z przyjaciółmi, którymi jak na złość byli chyba najmniej rozgarnięci padawani w świątyni. Chazer Motess i Wido Niro. Wybuchowa mieszanka głupoty, odwagi i niebezpiecznego humoru.
- Annie? Coś się stało?- dobiegł go aksamitny głos żony.
- Martwię się o Ahsokę.
- Poradzi sobie. Wiele się od ciebie nauczyła. I nie jest sama z chłopakami. Są tam przecież Atari i Mirlea. Ta grupa jest świetnie zgrana. Od trzynastu lat są razem. Sadzą radę. Wrócą. Zanim się obejrzysz znowu będą urządzali sobie wyścigi do stołówki jakby nadal mieli dziesięć lat, będą uciekali z treningów i będą się bili na korytarzu jak zwykle.- pocałowała go delikatnie.
Ujęła jego twarz w dłonie.
- Ja też się niepokoję. Atari jest moją przyjaciółką i częścią rodziny. Ale wieżę, że uda jej się wrócić. Zawsze trzeba mieć nadzieję.
Ich usta złączyły się w pełnym miłości pocałunku.
***I znów skok, tym razem do Bultar Swan i Adi Galli.***
Dwie mistrzynie Jedi siedziały w komnacie medytacyjnej. W pomieszczeniu przebywały tylko one, więc mogły swobodnie porozmawiać o dręczących ich problemach. Dwie Jedi od dawna się przyjaźniły i ufały sobie bezgranicznie. Teraz jeszcze bardziej połączył ich kolejny wspólny problem. Padawanka Adi Galli Mirlea Rossen i padawanka Bultar Atari Orgeen były na wspólnej misji na Dathomirze. Obie zdążyły pokochać je jak rodzone córki i strasznie się o nie bały. Wiedziały, ze gdyby coś się im stało byłyby na Dathomirze zanim rada wydałaby zgodę a nawet gdyby jej nie wydała. Broniłyby je zaciekle, byleby tym dwóm nic się nie stało. Adi Gallia podobnie jak Bultar załamałaby się, gdyby ich padawnki zginęły. Dlatego teraz bardzo się niepokoiły, a spokój znajdowały jedynie w medytacji i oddawaniu się praktykom Jedi.
***A teraz wróćmy do naszych zagubionych owieczek Jedi***

- Las równikowy? Serio? Co my na Kashyyk? Wookie jesteśmy? Po drzewach mamy skakać? Czy siła wyższa, która stworzyła tą popapraną planetę nie miała mądrzejszych pomysłów?Najpierw podziemne tunele, a teraz podmokła puszcza? Może jeszcze na tą porypaną planetę dadzą Tatooine i Hoth? Yghh... Czy świat robi wszystko, by uprzykrzyć nam życia? 
- Ciesz się, że deszcz nie pada Atari.- uciszył przyjaciółkę Chazer.
- Chaz, czy ja mam cię przebić mieczem świetlnym? Przestań gadać o anomaliach pogodowych i o wielkich, zmutowanych stworzeniach?
- No bo jeżeli w tych jaskiniach były te pająki, to duże szanse są na to, że natkniemy się na ogromne komary, czy mrówki, albo termity.
- Możemy tu też spotkać Lyleki, Sarlacce, Ślimaki bagienne...- dodał Wido.
- No może jeszcze smoki Krayt. Wesołą rodzinkę, która z wielką chęcią zje nastolatków na obiadek. Ach jakie to zabawne. Zajmijcie się w końcu poważniejszymi rzeczami. Najpierw trzeba zauważyć, że jest jasno, a nie pada deszcz, czyli że jest albo przed dwunastą, albo po osiemnastej. Miejmy nadzieję, że ta druga opcja, bo pora deszczowa już się w takim wypadku skończyła. Musimy zejść na dół i znaleźć jakieś pożywienie i co ważniejsze słodką, wodę, ale jej tu raczej nie brakuje. Ahsoka. Masz liny?
- Oczywiście. 
- Dobra. Ktoś z nas zejdzie pierwszy i zobaczy, czy teren jest bezpieczny. Atari. Obwiąż linę wokół jakiegoś kamienia, lub kawałka skały i wraz z Elektrą zadbaj o bezpieczeństwo. Ja, Ahsoka i Chazer będziemy trzymać linę. Niro. Jesteś najlepszy z nas w wspinaczce. Zsuniesz się na linie z klifu i sprawdzisz, czy jest bezpiecznie. W razie czego szarpnij linę, a my cię wciągniemy. Nie spiesz się, bądź spokojny i zjednaj się z mocą. Pamiętaj o wszystkich naukach na Coruscant. 
- Mirlea. Wiem co mam robić, ale dzięki, że się martwisz.
- Ja wcale się nie martwię!- zaperzyła się, ale na jej policzkach pojawił się rumieniec.
Wido się uśmiechnął.
- Jeżeli wszystko będzie dobrze, szarpnę liną dwa razy. Jak źle to będę nią szarpał, aż zaczniecie mnie wciągać.
Pokazałam mu uniesiony kciuk Lina była przywiązana, a ja razem z Elektrą trzymałyśmy ją jeszcze na wszelki wypadek. Wido obwiązał się w pasie i zaczął spuszczać po ścianie. Chazer, Soka i Mirlea popuszczali po trochu liny. Nic się nie działo. Wido spokojnie schodził na dół. Nagle liną szarpnęło. Mirlea wyglądała na przerażoną. Puściła linę i podeszła na skraj przepaści. Uczucia na jej twarzy zmieniały się. Widać było strach, ulgę, złość, ulgę i jeszcze raz ulgę, a potem zrezygnowanie.
- Lina się skończyła.- powiedziała obojętnym tonem. 
Nagle jednak Niro szarpnął liną dwa razy. Wszystko było okej.
- Dobra. Ja teraz zejdę.- powiedziałam. 
Opuściłam moje stanowisko. Ja i każdy po mnie był w niebezpieczniejszej sytuacji, bo musieliśmy polegać tylko na sile rąk i nóg. Złapałam się liny i zaczęłam się powoli opuszczać na dół. Odbijałam się nogami od stromej ściany. Po kilku minutach byłam już na dole. Niro siedział na wilgotnej murawie i spoglądał się spokojnie w niebo. Po pół godziny wszyscy bez problemów zeszli na dół.
- Będziemy musieli zostawić tu linę.- stwierdziła Mirlea.- Słońce już zachodzi. Mamy szczęście. Musimy znaleźć jakieś schronienie. Najlepiej coś nad ziemią. Deszcz nas tam nie zaskoczy. Dzisiaj obejdziemy się bez jedzenia, a w bidonach zostało jeszcze trochę wody. Przeżyjemy tę noc.
- Ale nas pocieszyłaś.- stwierdziła sarkastycznie Ahsoka.- Kiedy schodziłam widziałam jaskinię. To w tamtą stronę. Damy radę się tam wspiąć. Dochodzą tam liany, więc tylko nam ułatwią wspinaczkę.
- Hej. Pamiętajcie też o misji. Ati. Słyszałaś w tym śnie płacz dziecka w cichym lesie. Myślę, że to tutaj. Nie sądzicie, że jest trochę za cicho? Najpierw nie rzuca się to jakoś strasznie w oczy, ale teraz jest dziwnie. Taki las powinien być wypełniony zwierzętami, ćwierkaniem ptaków, odgłosami małych zwierząt i bzyczeniem komarów. A tutaj nic nie słychać. Myślę, że w tym lesie siedzi coś złego. I obawiam się, że musimy się tym zająć. 
Wszyscy smętnie pokiwaliśmy głowami. Ahsoka jednak się po chwili uśmiechnęła.
- Hej ludzie. Głowy do góry. Wyglądacie jakbyście szli na ścięcie. Przecież szybko sobie z tym dzieciakiem poradzimy i pójdziemy do domu.
Udało jej się nas pocieszyć. Postanowiłam jej pomóc.
- Dokładnie. Wrócimy i będzie jak dawniej. Będziemy się ścigać, bić, śmiać. 
- Ati?- zapytała Ahsoka
- Tak?
- Wracasz do świątyni na zawsze, czy znów polecisz na Dantooine? Tak samo ty Mirlea. Przez kilka lat przebywałaś na stacjach medycznych i pomagałaś ludziom. A ty Niro to wybyłeś ze swoim mistrzem na tą misję i zobaczyliśmy cię dopiero po czterech latach i to na Dathomirze. Ja i Chaz jedynie zostaliśmy na Coruscant. Dostaliśmy mistrzów. A od was nie dostawaliśmy wiadomości. Nawet Van Strees za wami tęskniła, a wiecie przecież, że ona nie tęskni.
- Teraz to serio dowaliłaś Van.
Wszyscy się roześmiali. Chyba już zapomniałam jak to jest się śmiać z niczego. Jak to jest rozmawiać z przyjaciółmi bez niepokoju. Nie pamiętałam nawet jak to jest, kiedy nie ma wojny. A ta nie trwa tak długo. Uśmiechnęłam się do przyjaciół.
- Wszystko będzie dobrze. Wrócicie na Coruscant, a wojna się w końcu skończy, Będziecie mogli żyć jak dawniej.
- Och nie...- jęknął Chaz.- Znowu będzie trzeba chodzić na matmę z mistrzem Windu!
Znowu zaczęliśmy się śmiać. Przed oczami stanął nam widok czerwonego ze złości mistrza Windu, kiedy Chaz przykleił mu do pleców kartkę z napisem: "Kocham mistrza Yodę bardziej od koreliańskiej Whisky!" Chodził z tym napisem przez cały dzień, a dopiero Vokare Che zlitowała się nad nim i mu o tym powiedziała. Chazer musiał myć podłogę w całej świątyni szczoteczką do zębów. Jednak od tego czasu wszyscy uczniowie nabijają się po cichu z ciemnoskórego mistrza, co go bardzo denerwuje.
- Hej! Doszliśmy!- wykrzyknęła nagle Ahsoka.
Wskazała nam jaskinię wydrążoną w skale. Niro w natychmiastowym tempie wskoczyła na ścianę i zaczął się po niej wspinać. Kiedy dotarł do jaskini zajrzał do środka i po chwili pozwolił nam wspiąć się po ścianie, a sam wkroczył do jaskini i zaczął ją badać. Okazało się, że jest to pięciometrowe wgłębienie osłonięte lianami. Najwyraźniej nie było zamieszkane. Mirlea wyjęła z plecaka koce i zaczęła je rozkładać na ziemi, Chazer zszedł na dół, bo zauważył drzewo z owocami joganu. Wziął na wszelki wypadek i puste bidony, gdyby natknął się na strumyk z wodą. Czyli, że schronienie na dzisiaj jest dobre i wydaje się, że zjemy smaczną kolację. Coś za wiele dobrych rzeczy się dzisiaj zdarzyło. Ale przynajmniej wiemy, że jutro będzie lało. Położyłam się na jednym z koców i zamknęłam oczy. Nie mogę się doczekać, kiedy wrócimy do domu...
_________________________________________________________________________________
Wita was Mroczny Melonik z nowym rozdziałem. No jestem z siebie dumna. Od rana tworzę ten rozdział i w końcu go stworzyłam :D
Dedyk dla Kiwi! Za to Walenie Tynków w Walentynki :D
Proszę komentujcie!
Niech Moc Będzie Z Wami!

piątek, 14 lutego 2014

Walentynkowy Specjal!


Muzyka :)
Atari

Czarnowłosa wpatrywała się w kalendarz. Jej wyraz twarzy można byłoby określić jako szalony, obłąkany i przerażający. Ten dzień nadszedł tak niespodziewanie szybko. Wszystko wina separatystów! Gdyby nie było wojny to byśmy się w szkole nudzili, a czas płynął by wolniej. Ten dzień nie nadszedłby tak szybko. Od rana listy od chłopaków, zalotne spojrzenia i miziające się pary. Mistrzowie i starsi rycerze nic nie mogli poradzić. Mistrz Yoda zamknął się w komórce i zapewne będzie tam siedział jeszcze tydzień. Jedi potrafiący znieść atak różu i serduszek zapewne będą się starali powstrzymać kruche romanse zakwitające wśród padawanów. No a inna część Jedi będzie uciekała na ten jeden dzień z akademii, by tylko nie dopadła ich różowa zaraz lukru, cukru i prawdziwego zła. A młodzież będzie starała się jak najbardziej pognębić starszyznę i zaliczyć przynajmniej jedną dziewczynę, lub chłopaka.
Atari tego dnia nie wystawi nosa za drzwi. Serduszka zwieszające się z sufitu, które widziała gdy szła na śniadanie doszczętnie popsuły jej humor.
- Co za idiota wymyślił walentynki?- zapytała sama siebie.- Sith na pewno. Zapewne najgorszy ze wszystkich. Trzeba być serio zdrowo szurniętym, by to przesłodzone święto zaistniało. Ten potwór, przez którego to, że tak powiem święto istnieje uprzykrzył życie połowie świata. A druga połowa je kocha. No cóż teraz pozostaje tylko czekać, aż ten znienawidzony dzień wreszcie się skończy, a jutro będzie można powrócić do normalnego życia.

Chazer
Stał w drzwiach swojego pokoju. Właśnie wrócił z treningu. Dziewczyny zachowywały się jeszcze bardziej nienormalnie niż zazwyczaj. To chichotanie, ten róż na korytarzach i te serduszka wiszące u sufitu, leżące na podłodze, przyklejone do ścian. Co to był za dzień? Czternasty luty. Nic mu nie mówiła ta data. Chociaż... Czternasty luty... Luty... Luty podkuj buty... Jaki czternasty luty? Nie ma szans żeby coś się tego dnia działo. Świąt nie ma. Żaden jego przyjaciel nie ma urodzin. Chazer spojrzał na kalendarz stojący na biurku. Odszukał dzisiejszą datę. Walentynki.
- A co to do diabła jest? Walentynki... Coś mi świta.
Chazer zamyślił się, a rzadko mu się to zdarza i nagle wiedza spłynęła do jego mózgu.
- Najgorsze święto w roku! Święto zakochanych! Ja nie mam ukochanej osoby...
Atari. Jedno imię, a bardzo wiele zmienia. Źrenice chłopaka pomniejszyły się. Wytrzeszczył oczy i lekko rozchylił usta. 
- A- Atari...
Jedyna dziewczyna, przy której czół się dziwnie. Przy niej zawsze się popisywał. Chciał, by ona zwróciła na niego swoje spojrzenie. Aby posłała mu chociaż jeden uśmiech. Wszyscy widzieli tylko jej zewnętrzny wygląd. Tylko jej przyjaciele wiedzieli jaka jest naprawdę. Ale Chazer widział w niej coś więcej. Była dla niego aniołem. Upadłym aniołem. Gdy na nią patrzył czuł ciepło w okolicach serca. Jego duszę rozbudzała czarnowłosa dziewczyna o oczach złotych jak słońce i skórze dziwnie bladej. Większość chłopaków widziała tylko to. Ale blondyn wiedział, że dziewczyna może być nie tylko piękna jak upadli.Ona może się zachowywać jak oni. W końcu Atari Orgeen jest wiedźmą. Potrafi ona odciąć człowiekowi, lub istocie humanoidalnej. Bez skrupułów skręcić kark mocą, czy po prostu bić się na pięści. Ale to tylko pociągało Chazera. On: człowiek i ona: wiedźma. Pasują do siebie. A teoretycznie rzecz biorąc, to Ati jest jego narzeczoną od trzynastu lat. W końcu przyjęła oświadczyny. Trzeba tylko kupić kwiaty i jakiegoś misia. A potem pójdę do niej i wyznam wszystko. Pomyślał i wybiegł z pokoju.

Ahsoka

I znów została sama. Mirlea gdzieś poszła, a Atari zamknęła się w swoim pokoju. Barriss jest na stacji leczniczej i ma swoje sprawy. A Ahsoka musi spędzać ten nudny dzień sama. Idąc korytarzem mijała dziewczyny i chłopaków w różnym wieku. Niektórzy rzucali sobie nieśmiałe spojrzenia, a inni trzymali się za ręce i szeptali słodkie słówka. Spuściła głowę i szła dalej wpatrując się w swoje czarne glany. Nagle poczuła duży wstrząs. Zachwiała się i prawie by upadła, ale powstrzymały ją silne ramiona jakiegoś nastolatka. Podniosła głowę i zobaczyła, że jej wybawicielem jest nie kto inny jak Wido Niro. Spłonęła rumieńcem. Bąknęła ciche dziękuję i szybko oddaliła się z miejsca zdarzenia tym razem patrząc przed siebie, a nie na swoje buty. Weszła do arboretum. Przypomniały się jej wspólne zabawy z Atari i resztą właśnie w tym miejscu. Usiadła przy fontannie i głęboko się zamyśliła. Walentynki są świętem ludzi zakochanych. Ale mnie przecież nikt nie kocha. Ja też nie kocham. Czy podczas wojny da się kochać naprawdę? Ludzie biorą ślub, bo wiedzą, że już następnego dnia mogą być martwi. Wszyscy się boją, chociaż starają się to ukryć pod maską spokoju. Republika nie może wszystkich chronić. Ona także niszczy podczas walki z separatystami. Niedługo pewnie coś się stanie tak jak mówi Mirlea. Według niej duchy są niespokojne. Ona mówi, ze zmarli uważają, że podczas życia tego pokolenia i następnego będzie wiele wojen. Miłość nie może istnieć w tych czasach. Lepiej jest być zależnym tylko od siebie i nie dzielić swojego serca z kimś innym. Miłość to przywiązanie. Namiętność. Ona ciągnie w stronę ciemnej strony. Tak by powiedział mistrz Yoda. Ahsoka wychowana została w tej zasadzie. Trudno jej było wyobrazić sobie siebie ją łamiącą. Będzie żyła bez miłości. Postanowiła. Klamka zapadła. Podniosła się ze swojego miejsca i szybkim krokiem udała się do swojego pokoju. Lepiej się odciąć od świata tak jak Atari.

Wido

Jak to jej powiedzieć? Dzisiejszy dzień - walentynki. Ona jest przecież taka poważna. Wierna kodeksowi jak mało który Jedi. Nie odwzajemniła by uczuć, którymi ją darzył. Gdybym powiedział, że ją kocha wyśmiałaby mnie. Ale nie ma piękniejszej dziewczyny od niej. Jedyna, która leje mnie codziennie. Wystarczy tylko coś głupiego powiedzieć. Inni będą się śmiali, a ona się wnerwi. Zrobię to! Powiem jej, co do niej czuję. Od trzynastu lat. Od chwili, w której po raz pierwszy ją zobaczyłem. Jest jedyną dziewczyną, którą obdarzyłem uczuciem innym niż braterska miłość. Ona jest idealna. Jedyna w swoim rodzaju. Jedyna, którą kocham...

Atari

Ktoś zapukał do drzwi. Po raz kolejny. Ale skąd ta chęć otworzenia ich? Skąd to przeczucie, że kiedy otworzy wszystko się zmieni? Otworzyć? Nie. Nie wiem. Nie była w stanie wysłać wici mocy chociażby za drzwi. Nie potrafiła powiedzieć kto stoi na korytarzu i puka. Podniosła się z łóżka. Zacisnęła zęby, ale podeszła do drzwi. Wystarczy nacisnąć tylko jeden przycisk. Jeden. Jedyny. Otwierający drzwi. Drzwi do czego? Do szczęścia, czy do smutku? Otwarte... Przed czarnowłosą stał wysoki blondyn. Chazer. W dłoniach trzymał bukiet kremowych tulipanów. Stali tak przez chwilę. Wpatrywali się w siebie. Jedna strona z miłością, a druga ze zdziwieniem. Chłopakowi pociły się ręce ze zdenerwowania. Zaciskał zęby.
- A... Atari, ja...  Proszę.
Podał jej kwiaty i się lekko zarumienił.
Przyjęła kwiaty. Do jej nozdrzy docierał przyjemny aromat. Zapach jej ulubionych kwiatów. Zauważyła rumieńce na twarzy chłopaka. Zdziwiła się leciutko. Ale jednocześnie poczuła ciepło w okolicach serca. Poczuła jak robi jej się gorąco. Nie potrafiła odwrócić głowy, by ukryć rumieńce. Jedyne, co była w stanie teraz robić, to wpatrywać się w przepełnione miłością i nadzieją oczy przyjaciela. A może... Może on nie był tylko przyjacielem? Kimś więcej? Była zbyt oszołomiona, by zauważyć, że chłopak zbliżył się do niej. Był blisko. Bardzo blisko. Pochylił się nad Datchomirianką i pocałował. Jednak w ten pocałunek włożył całe swoje uczucie. Atari oddała pocałunek. Kiedy tylko jego usta złączyły się z jej wargami zrozumiała... Zrozumiała, że go kocha...

Ahsoka

Zdecydowała, że jednak wyjdzie z pokoju. Udała się w stronę arboretum. Ulubione miejsce i teraz i z dzieciństwa. Za każdym razem, kiedy tam byłą przypominały jej się zabawy z Atari i Mirleą, a także z chłopakami. I chociaż tego dnia już tam byłą chciała je zobaczyć jeszcze raz. Przejść się między drzewami i fontannami. Popatrzeć na rośliny i nacieszyć się widokiem, którego nigdy nie było dosyć. Wiedziała doskonale gdzie teraz jest. Za zakrętem zobaczy największe drzewo w arboretum. Minęła zakręt i zmierzała w kierunku pięknego buku, ale jej uwagę odciągnęły dwie osoby. Pod największym z drzew siedziała Deturi Kilara i... Luks Bonteri! Całowali się. Ahsoka przez chwilę stała wpatrzona w parę, po czym odwróciła się i odbiegła. Co to za uczucie? Dlaczego mam łzy w oczach? Dlaczego moje serce tak boli? Dlaczego jestem taka smutna? Przecież Luks to tylko przyjaciel. Rozpłakała się już na dobre. Usiadła pod jednym z drzew i ukryła twarz w dłoniach. Dlaczego...? Czy to uczucie, gdy na niego patrzę to miłość? To dziwne ciepło w sercu? Dlaczego, kiedy jestem obok niego jest mi gorąco i i się rumienię? Czy to miłość? Dlaczego oni się całują? Są razem? Czy on nie wie, że Deturi to... Zwykła dziwka? Chodziła już z połową padawanów. A on myśli, że Deturi go kocha? Jest ładna, to prawda. Ma w końcu te długie blond włosy i błękitne oczy. Duże piersi i ładne kobiece kształty, ale jej charakter jest obślizgły. Ale on ją kocha. Ja jestem tylko przyjaciółką. Tylko przyjaciółką...


Wido

Wiedział gdzie ją spotka. Biegł w tamtą stronę. Na twarzy miał uśmiech, a w głowie nadzieje, że go nie odrzuci, że odwzajemni uczucia. Dotarł na miejsce. Sala treningowa. Siedziała na ławce. Podbiegł do niej i usiadł obok. 
- Niro. Miło cię widzieć.
- Mirlea muszę ci coś ważnego powiedzieć. 
- Co takiego?- zmarszczyła lekko brwi. 
Patrzyła się zaciekawiona na chłopaka.
- Mirlea ja... ja cię...
Ogromny hałas przerwał chłopakowi. Odrzuciło ich pod przeciwległą ścianę.
- Mirlea!
Poczuł ogromny ból. Złamał chyba rękę. Nie obchodził go jednak stan jego ciała. Wszystko przed oczami mu się rozmazywało, ale go obchodziła w tej chwili tylko jedna osoba. Szukał ukochanej. Leżała pod ścianą. Kilka metrów dalej. Nie zważał na ból. Podbiegł do niej. Z tyłu głowy ciekła jej krew. Czerwona ciecz posklejała jej włosy. Oddychała. Słabo. Z jej otwartych oczu leciały łzy. 
- Mirlea.- szepnął cicho.
Złapał dziewczynę za rękę. Z jego oczu zaczęły wypływać łzy. Łaskotały go w policzki i opadały na twarz ukochanej.
- Nie umieraj. Ja... Ja cię kocham... Mirlea...
- Wido...- wyszeptała cichutko. 
Następne słowa przyszły jej z trudem.
- Ja też. Bardzo, bardzo cię kocham. Od... Od dawna...
Uśmiechnęła się lekko. Spojrzała na chłopaka oczami pełnymi miłości.
- Zawsze cię kochałam.
Były to jej ostatnie słowa. Jej głowa przechyliła się w bok. Klatka piersiowa przestała się poruszać. Ostatnia łza popłynęła po jej policzku i opadła na ziemię. Chłopak nie wierzył w to, co się właśnie stało. 
- Mirlea!- krzyknął.
Wziął jej twarz w dłonie. Pochylił się i złożył na jej martwych, jeszcze ciepłych ustach pocałunek. Przyjrzał się twarzy ukochanej. Otwarte oczy. Same białka. Jej piękna cera, policzki wciąż mokre od łez i usta. Piękne usta. Wciąż ułożone w słaby uśmiech, którym obdarzyła chłopaka. Jej ostatni uśmiech...
_________________________________________________________________________________
Nowa notka specjalnie na walentynki :) Miłość nie zawsze jest szczęśliwa, więc bardzo chciałam, żeby były trzy sytuacje. Miłość prawdziwa i szczęśliwa, nieodwzajemniona i odwzajemniona, lecz smutna. Mam nadzieję, że wyszło mi to. A więc wesołych walentynek!

NMBZT