niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział 54


Kol

Był wściekły. Na siebie, na tamtą kobietę, którą spotkał w promie, na informatora i na Jedi. Na siebie, bo był głupi. Na kobietę dlatego, że była osobą, której poszukiwał. Na informatora za to, że wcześniej nie powiedział mu kim jest łowczyni. Na Jedi był wściekły od tak. Ich zawsze nienawidził. Cały pobyt na Nar Shaddaa okazał się być jedną wielką pomyłką. Piętnaście razy próbowano go okraść, dwa razy zgwałcić, trzy nakłonić do wspólnego gwałtu, osiemnaście razy chcieli go upić, a raz wsypano mu coś do drinka. Normalnie cudowny pobyt. Każdy marzy o takich przygodach. Luksus. Gdyby nie ten idiota - informator, nie byłoby tak źle, ale oczywiście zawsze ktoś musi wszystko spieprzyć. No i czemu ta cała Anja nie mogła zostawić mu jakiegoś numeru, czy czegoś tam. Skontaktowałby się z nią i byłoby po wszystkim. Bo pewnie na Holonecie jej nie znajdzie. Tacy jak ona ukrywali się, a i tak w pewnym kręgach wszyscy o nich wiedzieli. Musiał ją znaleźć. Byli inni łowcy nagród, ale Anja go fascynowała. Nie miała przeszłości. No i nie żądała astronomicznych sum.
Zabicie Jedi nie było bardzo trudne. Jeśli miało się umiejętności, nawet Jedi byli łatwą zwierzyną. A ona je miała. Według jego źródeł, była świetna. Należała do elity w swoim fachu. Szybka i cicha. Ona da radę mu pomóc. Może nie wyzwolą razem jego planety. To może okazać się niemożliwe, ale przynajmniej pomoże zabić dowódców Jedi, tych, których tak bardzo nienawidził. Zniszczyli życie jemu i jego rodzinie. Niewybaczalne. Muszą zginąć. Plo Koon i Obi-Wan Kenobi powinni szykować się na śmierć...

Ahsoka

Ahsoka Tano przemierzała dolne poziomy Coruscant. Nie zeszła jeszcze tak nisko, by się bać, ale czuła się bezbronna bez swojego miecza i shoto. Gdyby niebezpieczeństwo się zbliżało, wyczułaby to, ale i tak była niespokojna. Wszędzie w cieniu czaili się ludzie i obce istoty. To nie było środowisko Jedi. Tutaj każdy kierował się egoizmem i miał swój cel. Jedi postępowali zupełnie inaczej, chroniąc galaktykę i oddając całe swoje życie dla służby cywilom. Jednak wydawało się, że ich wysiłki nic nie dają. Ludzie na niższych warstwach żyli w biedzie i w brudzie. Niektórzy leżeli na ulicy, pozbawieni chęci do życia z nadzieją, że może dadzą radę coś ukraść i przeżyć następny tydzień. Ona tak nie potrafiła. Musiała coś robić, musiała być aktywna, ale... To było niemożliwe. Myślała o wstąpieniu do marynarki Republiki, ale zapewne nie przyjęliby jej. Republika miała klony, a Ahsoka była teraz nikim. Anonimowym cywilem z wojskową przeszłością.Nic nie znaczącą siedemnastolatką, która kiedyś była Jedi. I tak nikt tego nie będzie wiedział. Zabawne było to, że mimo ciągłego pokazywania wizerunków Anakia i Ahsoki w Holonecie, jej twarz była tutaj nierozpoznawalna, chociaż Togrutanka wcale się nie kryła. Mieszkańcy Coruscant mijali ją obojętnie, czasami ktoś podejrzliwie spojrzał na jej strój. Nie był to tradycyjny strój ludzkich Jedi, a togrutańskich. Nikt jednak nie widział świetlnego miecza przy pasie, więc Ahsoka nie miała żadnych nieprzyjemności.
Jej miecz. Odchodząc z Zakonu nie mogła go zachować, ale oddała tylko shoto. Jej zwykły miecz zgubiła gdzieś niedaleko miejsca zamachu. Musiała się tam dostać i go zdobyć. Miecz był jej częścią. Przedłużeniem jej ręki, jej życiem. Anakin zawsze powtarzał, że Jedi nie może zgubić swojej broni. To było niewybaczalne. Ahsoka zamierzała posłuchać byłego mistrza. Musiała wrócić na miejsce zbrodni, a potem... Potem musiała zacząć żyć, nie jako komandor Tano, tylko zwyczajna Ahsoka Tano, togrutanka z Shili.

Atari

Atari uspokoiła oddech, używając jednej z relaksacyjnych technik Jedi. Opierała się o ścianę i starała zmieścić między nią, a piaszczystą kolumną, która podtrzymywała strop jaskini. Było tam tak mało miejsca, że nie była pewna w jaki sposób w ogóle zdołała się tam zmieścić, ale nie miała czasu nad tym teraz rozmyślać. Gdzieś tam, po drugiej stronie jaskini, ukrywała się Yala, zaś na środku ogromnej sali, przykuta do kolumny zwisała Padme. Atari wyczuwała jeszcze trójkę dzieci, jedna dziewczynka była dość silna Mocą, a reszta wykazywała jej śladowe ilości. Jednak oni nie byli w tej chwili ważni. Liczyła się tylko Padme. Ocalenie jej było najważniejsze. Yala miała dać Atari sygnał przez Moc. Do tamtej pory dziewczyna miała przestudiować teren i to własnie zrobiła. Z drugiej strony kolumny stał strażnik. Ze swojego miejsca była całkowicie niewidoczna, ale tak blisko stojący wróg i tak ją dekoncentrował. Po jaskini przechadzało się jeszcze około dwudziestu osób, a w bocznych pomieszczeniach było ich około piętnastu. To dość spora siła, ale Atari miała nadzieję, że sobie poradzą. Yala w końcu jest mistrzynią Jedi i powinna sobie dać radę z co najmniej połową. W centralnej części jaskini było sporo urządzeń elektrycznych, ale trudno było określić do czego służą. Czekała spokojnie. Powoli jednoczyła się z Mocą, by w momencie walki być z nią w kompletnej harmonii. Poczuła stanowcze dotknięcie jej umysłu Mocą. Wyskoczyła z kryjówki, dokładnie w tej chwili, co Yala. Odcięła głowę strażnikowi, który właściwie nie zorientował się, że umarł. Atari poczuła ogromny ból w sercu. Ten człowiek był zły, ale... Był pierwszym człowiekiem, który poległ z jej ręki. Ruszyła dalej, pokonując ból. Pozwoliła, by Moc go wyparła, by ją poprowadziła do walki. Przecięła kolejnego mężczyznę, który dopiero co wyciągał blaster. Następnie odbiła kilka strzałów, nie zwracając uwagi na to dokąd je posyła. Pchnięciem Mocy posłała kolejnego porywacza na ścianę. Nabił się na jakiś wystający ze ściany pręt i zawisnął dwa metry nad ziemią. Atari z bólem rzuciła okiem na zakrwawiony pręt, który przebił się przez ciało, ale ruszyła dalej, prowadzona przez Moc. Zabiła kolejnych dwóch napastników. Moc dawała jej siłę, nie pozwala poczuć zmęczenia. Kierowała idealnie wyćwiczonymi przez wiele lat ruchami, zamieniając dziewczynę w mordercę. Tak samo było podczas wszystkich bitew, ale wtedy Atari zamieniała po prostu roboty w zwykły złom. Teraz było inaczej. To byli żywi ludzie, Mogli mieć rodzinę, przyjaciół... Ale to oni porwali Padme. To było niewybaczalne.Skoro zbicie ich było jedyną drogą do uwolnienia Padme, nie miała innego wyjścia. Musiała ich zabić dla większego dobra. To była niewielka ofiara.
Przebiła mieczem kolejnego napastnika. Spojrzał się na Atari oskarżającym wzrokiem, ale dziewczyna już się tym nie przejmowała. Wyrwała ostrze z jego ciał i kopnęło go w stronę jakiejś maszyny. Walka była jak taniec. Jej ostrze tańczyło w rytm śmiertelnej melodii. Moc podpowiadała jej, że to co robi jest jak najbardziej właściwie, a przecież Moc jest nieomylna. Jest właściwa. Pomaga, nie krzywdzi. To przyjaciółka wszystkich istot na nią wrażliwych. Nie okłamałaby Atari. Dziewczyna była tego pewna.
Odcięła głowę mężczyźnie, który chciał strzelić jej w serce. Nie zdążył. Jego głowa zbyt szybko została oddzielona od ciała. Na szczęście miecz świetlny wypalał rany i tamował wypływ krwi. Chociaż to i tak niewiele dawało, kiedy ciało było uszkodzone. Powoli liczba przeciwników malała. Yala z walczyła niedaleko zakładników, starając się, by nikt ich nie wyprowadził po cichu z centralnej części jaskini. Kiedy ostatni z porywaczy padł pocięty przez miecz Atari, dziewczyna poczuła, że opuszczają ją wszystkie siły. Musiała się oprzeć o ścianę, żeby nie osunąć się z wyczerpania na podłogę. Dyszała ciężko, a pot zalewał jej oczy, ale mimo to przypięła miecz do pasa i podbiegła do rozkutej już Padme. Kobieta przytuliła ją mocno do siebie.
- Nic ci nie jest.- szepnęła Padme szczęśliwa.- W pewnej chwili myślałam, że cię trafią.
Kobieta tak mocno tuliła Atari, jakby to padawanka była porwana i przytrzymywana w jaskini.
Atari odsunęła ją od siebie na odległość ramion.
- Przerażasz mnie, Padme. Zachowujesz się tak, jakby nic ci nie groziło, a ten pobyt w niewoli był co najmniej wakacyjnym odpoczynkiem.- zażartowała Atari.- Coś mogło się im stać.- powiedział tym razem poważnie, wskazując na zaokrąglony brzuch kobiety.
Padme instynktownie pogładziła brzuszek i uśmiechnęła się uspokajająco do kuzynki.
- Kim są te dzieciaki?
Za nimi stała Yala i trójka dzieciaków. Właściwie to już nastolatków. Atari kojarzyła ich z wizji. To właśnie ta najmłodsza ostrzegła wszystkich i zapewne ona stworzyła niewidzialną barierę, której Atari prawie nie potrafiła przebić. Zmarnowała na to mnóstwo Mocy i siły. Padme od razu odwróciła się w stronę kobiety, zwracając jej uwagę na swój stan błogosławiony. Atari poczuła, jak jest mistrzyni dotyka Padme za pomocą Mocy i wyczuwa jej dwójkę dzieci.
- To Shira, Kana i Ander. Rozmawiałam z nimi przed zamachem, a potem uciekłam razem z nimi z miejsca wybuchu. Pomagaliśmy sobie nawzajem. Możecie im zaufać, ręczę za nich.
- Nie wyczuwam w nich złych zamiarów.- zameldowałam.- Jedynie... ból i smutek. Zostaliście zabrani od rodziców?
- Nie mamy rodziców.- powiedziała szybko Shira, zanim Padme spróbowała jej przerwać.- Nazywam się Shira Oyan. Ja i Ander, mój daleki kuzyn, od jakiegoś czasu zmierzamy na Coruscant. Znaleźliśmy Kanę, kiedy jakiś człowiek w mandaloriańskiej zbroi chciał ją zabić. Unieszkodliwiliśmy go i od tamtej pory trzymamy się razem. Kana była niewolnicą, której nadajnik był nieaktywny, więc tak jakby nakłoniliśmy ją d ucieczki. Wcześniej opowiedzieliśmy wszystko Padme...
- Senator Amidali.- przerwała jej Yala.- Dobrze. Powinnyśmy teraz sprawdzić czy na pewno nikt was nie szuka. Czuję, że ukrywacie całą prawdę. Kana powinna wrócić do swojego byłego pracodawcy, ale jako że niewolnictwo jest nielegalne w Republice, jako jej przedstawicielki nie możemy tego zrobić. Muszę poinformować o was Radę...
- Nie, mistrzyni Yalo. Te dzieci są pod moją opieką i ja zadecyduję o ich przyszłości. Polecą z nami na Coruscant, a tam jż sobie poradzimy.
- Nie wiem, czy mogę...
- Znam te dzieci, wiem o nich o wiele więcej, niż pani. Wracajmy na Coruscant.
Yala ukryła swoje rozdrażnienie, ale opuściła temat przybłęd i ruszyła w stronę wyjścia, kontynuując rozmowę. Przeszła na temat porwania, zamachu i powodu, dla którego to wszystko się stało.
Atari zamykała pochód, zasypywana pytaniami Andera i Kany. Shira szła cicho, pogrążona we własnych myślach. Nic dziwnego. W końcu została wplątana w konflikt między Republiką a Separatystami. Porwanie nie było niczym przyjemnym. Porywacze mogli dbać o Padme, ale raczej dzieci ich nie obchodziły. Atari wyczuwała ich strach. Kana próbowała ukryć swoje przerażenie ciekawością i dziecięcą niewinnością, ale w Mocy było widać wszystko.
- Jak właściwie doszło do porwania?- zapytała się w końcu Atari kiedy dzieciaki zrobiły przerwę od zasypywania jej gradem pytań.
Kana zamyśliła się przez chwilę.
- To było... Dość dziwne.
______________________________________________________________________
Wakacje! Nie odchodźcie błagam!! Dlaczego one tak szybko odchodzą? Już jutro do szkoły... Nie, czemu?!
Te wakacje były dobre. Najlepsze w nich było to, że spotkałam Mroczne Kiwi (Ewok). Te dwa spotkania były najlepsze!!! 
Odpoczęłam przez te dwa miesiące. Wena mnie rozpiera (niestety atakuje tylko w dziwnych godzinach, na przykład za dwadzieścia pierwsza (oczywiście w nocy, jakże by inaczej)
Co do następnych rozdziałów... Komputer mi się psuje... Dzisiaj już pięć godzin (aktualnie jest godzina 12:33, komputer włączyłam jakoś tak za dziesięć ósma) uruchamiam komputer i nietety nic z tego. Błąd aktualizacji i dupa. Prawdopodobnie będę musiała oddać go do naprawy, więc nie wiem, co będzie z rozdziałami. Mam napisane do 56 bodajże. Mogę pisać na telefonie, tak jak teraz, ale wiadomo, że ich jakość będzie nieco gorsza... Nie wiem, jak to będzie, ale niech Moc będzie z moim kochanym laptopem (ja tam mam niezabezpieczone opowiadania ;__;)!!!
Co do rozdziału... Powinnam napisać jeszcze opowieść Kany, ale uznałam, że mogę zacząć od tego kolejny rozdział.
Dedyk dla wszystkich, którzy już jutro (;____;) wracają do tego okropnego miejsca zwanego szkołą!

NMBZW!


wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział 53

Atari


Przy wejściu do jaskini nie stały żadne straże. Z głębi dobiegała mnie silna obecność Padme i kilku innych osób, które zostały uprowadzone wraz z nią.
Czemu tak bardzo nie chcesz wypełnić swojego przeznaczenia? Nie pasujesz tutaj.
Przewróciłam oczami. Czy ten cholerny głos musi gadać do mnie w tak ważnej chwili? To chyba jakiś objaw schizofrenii... Mam dość. Niech to w końcu się skończy.
- Idziemy.- zdecydowałam i nie czekając na Yalę ruszyłam w głąb ciemnej, piaszczystej jaskini. Skradałam się, starając się nie wydać z siebie żadnego, choćby najmniejszego dźwięku. Gruba warstwa piasku pod moimi nogami tłumiła moje kroki, ale utrudniała chodzenie. Otworzyłam się na Moc, siła przepływała przeze mnie bez problemu. Wskazywała mi drogę, pomagała odnaleźć Padme. Nie pozwalała zgubić się w labiryncie prawie identycznych korytarzy.
Po co ją ratujesz? To i tak pójdzie na marne. Już niedługo świat, który znasz, zmieni się nieodwracalnie.
Nie odpowiedziałam. Ona ciągle wymyślała jakieś teorie spiskowe, które zapewne nigdy nie miały się spełnić. Całkowicie zignorowałam głos i skierowałam się w stronę prowadzącego wyraźnie w dół korytarza.
- Na pewno tędy?- zapytała się Yala, która do tej pory pozostawała cicho.
- Tak myślę...- powiedziałam.
Ogarnęły mnie nagłe wątpliwości. A co jeśli Padme tam nie mia? Już raz zawiodłam się na moich przeczuciach, przecież teraz może być tak samo. Padme może już dawno nie żyć albo przebywać na innej planecie!
- Niech Moc cię prowadzi Atari. Nie znam senator Amidali. Nigdy jej nie spotkałam na żywo, więc na nic nie zdam się w tych poszukiwaniach. Musisz zaufać Mocy, moja padawanko. Kiedy już to zrobisz, nic nie będzie dla ciebie przeszkodą.
- Spróbuję.
- Nie próbuj. Rób albo nie rób. Nie ma próbowania. Nauki Mistrza Yody nie są bezcelowe, Atari. Zawierają niezliczone pokłady mądrości. Jeśli będziesz się nimi kierować, nie zbłądzisz.
- To chyba nie jest najlepszy czas na pogadanki na temat drogi Jedi.- przewróciłam oczami i przyspieszyłam tempa.
Usłyszałam pełne rezygnacji westchnięcie Yali.
- Jeszcze wrócimy do tej rozmowy.
Zignorowałam ją. Wyjęłam miecz świetlny na wszelki wypadek i oczyściłam myśli. Teraz jedynym priorytetem było uratowanie Padme i jej nienarodzonych dzieci. A te maluchy, które były razem z nią uratuje się przy okazji i odstawi do domu. Ich rodzice pewnie szaleją z niepokoju.


Chazer

Po trudnej bitwie na Kashyyyk w końcu wrócił do Świątyni. Oprócz zwycięstwa zyskał również rękę złamaną w dwóch miejscach i cudowną ranę na plecach. Oczywiście Mistrza Kenobiego na Kashyyyk nie było. I do tej pory go nie ma. Nie żeby Chazer zabiegał o towarzystwo Obi-Wana Kenobiego, ale w końcu od trzech lat Chaz był jego padawanem i utworzyła się między nimi pewna więź. Przynajmniej Chazer ją odczuwał. Ale skoro Mistrz się nie odzywał i najwyraźniej nie miał czasu na spotkanie z padawanem, Chaz postanowił nie szukać Obi-Wana tylko czekać na wezwanie. Na razie chciał zająć się swoimi sprawami. Miał nadzieję na szybkie spotkanie z Atari i resztą. Dawno się nie widzieli. Wojna osłabiła nieco ich relacje, a on za wszelką cenę chciał przywrócić je do stanu przed wojny.
Atari, Wido i Mirlei nie było w Świątyni. Jedynie Ahsoka nie została jeszcze nigdzie wysłana, a Chaz chciał spędzić choć trochę czasu z przyjaciółką, więc nie tracąc wolnych chwil, ruszył w stronę pokoju Ahsoki.
Chłopak spokojnie przemierzał świątynne korytarze. Chciał znaleźć się jak najszybciej u Ahsoki, jednocześnie nie wywołując oburzenia innych Jedi. Chazer chciał pokazać wszystkim, że dorósł, że nie jest już tym samym dzieciakiem co kiedyś, Miał czternaście lat, kiedy wybuchła wojna, a teraz nawet nie zauważył, kiedy minęły dwa tygodnie od jego siedemnastych urodzin. Właśnie w dzień swoich urodzin dostał list, List, który jednocześnie miał być prezentem. Szansą na nowe życie. Oczywiście, Chaz nie byłby sobą, gdyby nie odrzucił propozycji. Przed lotem na Kashyyyk napisał krótką, taktowną i jak na gust chłopaka, zbyt polityczną odmowę, pozdrowienia i dość długi list do młodszej siostry, w którym opowiedział jej o wszystkim.
W końcu Chazer dotarł pod drzwi do pokoju Ahsoki. Jak zwykle,bez pukania, wszedł do pokoju przyjaciółki.
- Człowieku! Zwariowałeś? Nie wchodzi się do czyjegoś pokoju bez pukania!- usłyszał obcy, dziewczęcy głos.
Zanim zdążył cokolwiek zauważyć, dostał w twarz dość twardą poduszką.
- Co jest...- zamarł.
Dziewczyna, która stała zdenerwowana na środku pokoju na pewno nie była Ahsoką. Chociaż... Może Togrutanie mają możliwość transformacji i bez problemu zamieniają się w Zabraków.
Dziewczyna, patrząca na niego morderczym miała żółtą cerę, jasne włosy i niewielkie wyrostki kostne nad czołem.
- Nie jesteś chyba Ahsoką Tano, prawda?
- Nie znam żadnej Ahsoki. Nazywam się Varis Kote i przyleciałam tutaj z Dantooine. Poprzednia dziewczyna, która tutaj mieszkała odeszła z Zakonu. Może to własnie ta Ahsoka, czy jak jej tam.
- To... Cześć.
Chazer szybko wyszedł z pokoju. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Ahsoka... Jak ona mogła opuścić Zakon? Co się w ogóle stało? Dlaczego nic nie powiedziała! Czyżby nie obchodziło ją to, co poczuje Chaz, Atari i reszta, kiedy się dowiedzą o jej odejściu? Jak mogła tak...
- Ahsoka...- szepnął, powstrzymując łzy cisnące mu się do oczu.- Dlaczego?
Szybko spróbował nawiązać połączenie z Togrutanka, ale jej komunikator nie odpowiadał, a przecież zawsze miała go włączonego. Ale Ahsoka nigdy nie odeszłaby nie mówiąc o tym! Chazer, kiedy czwarta próba połączenia się z przyjaciółką nie wyszła, postanowił pójść do Anakina Skywalkera. Był w końcu jej mistrzem, powinien wiedzieć, gdzie ona jest. Pobiegł korytarzem w stronę pokoju Skywalkera. Wybraniec nie będzie miał mu chyba za złe, jeśli zakłóci jego spokój. Chwilę później już pukał, a właściwie walił do drzwi pokoju Wybrańca. Nagle Chaz poczuł czyjąś dłoń na ramieniu.
- Anakina nie ma. Coś się stało, padawanie?
Obi-Wan...
- Mistrzu, jest sprawa. Byłem przed chwilą w pokoju Soki i... Czy ona...
- Dla wszystkich był to cios. Ahsoka została oskarżona o zamach, którego nie była sprawcą. Została wydalona z Zakonu, a kiedy Anakin złapał prawdziwego sprawcę, Ahsoka nie chciała już wrócić. Wiem, że była twoją dobrą znajomą...
- Była moją przyjaciółką. I dzięki Mistrzu, że mnie o tym poinformowałeś tak wcześnie. Bo wcale nie widziałeś przez te trzy lata i wcześniej, jak prawie każdy wolny dzień spędzaliśmy razem. Ja, Ahsoka, Atari, Wido i Mirlea. Oni pewnie też nie wiedzą... Po prostu... Super, Mistrzu.- powiedział z goryczą.
Odwrócił się i odszedł. Pierwszy raz w życiu żałował, że nie ma tu nigdzie armii droidów. Potrzebował czegoś na czym będzie mógł się wyżyć. Musiał zrobić cokolwiek, by na chwilę chociaż zapomnieć o bólu w sercu. Nie stracił przyjaciółki. Stracił siostrę, którą kochał całym sercem. Znali się czternaście lat, a on nadal pamiętał dzień,kiedy się poznali...

Trenowali. Trenowali ciężko, jak każdego dnia. Tata powiedział, że dzięki temu będzie silniejszy, że będzie miał moc, by chronić Republikę. Chazer nie chciał zawieść taty. Nie chciał zawieść nikogo. Nie chciał być Jedi, ale rodzice stwierdzili, że to wielka szansa, że nie powinien tego zmarnować. Przecież syn w Zakonie sprawi, że rodzina będzie jeszcze bardziej poważana. Tak powiedziała tata. Siostrzyczka nie miała tej Mocy, a nawet gdyby miała, mamusia nie chciała jej oddawać. Mamusia bardzo ją kochała. Chazera też kochała. Tak mówiła. Ale i tak oddała go do Zakonu. To było przykre. Stracił rodzinę. Ale u Jedi nie było tak źle. Poznał Deturi i Wido. Oni byli super. Deturi była strasznie fajna. Zawsze mógł z nią porozmawiać, a Wido był zabawny. No i doszła jeszcze Atari. Ona nie była w klanie Sarlacców od początku. Najpierw przyszła Deturi. Potem ja i Wido tego samego dnia, a Ati doszła dwa tygodnie później. Była bardzo ładna. Deturi jej nie polubiła. Chazer nie wiedział czemu. Obie były ładne i miłe, a Atari nigdy nie kłóciła się z nikim. Deturi mówiła, że nie lubi odmieńców. Widziała w Ati coś odmiennego. Ale przecież Ati była normalna. Det próbowała mu to wytłumaczyć, ale on i tak nie rozumiał. Dziewczyn po prostu nie dało się zrozumieć!
Trenował codziennie, razem z resztą klanu. Tym razem zajmowali się formą trzecią. Mistrzyni Adi Gallia właśnie pochwaliła Chaza i Atari. Kazała też Deturi bardziej się postarać. Chłopiec był zadowolony z pochwały. Pracował ciężko, by spełnić oczekiwania innych i w końcu się udało. 
Nagle usłyszał kroki. Do sali weszli czterej mistrzowie. Yoda, Plo Koon, Mace Windu i Qui Gon Jinn. Obok Plo Konna szła jakaś nieznajoma Togrutanka. Mogła mieć najwyżej trzy lata. Jej montrale i lekku nie były jeszcze zbyt rozwinięte. Dziewczynka miała pomarańczową skórę i duże niebieskie oczy, które pasowały do niej wręcz idealnie. Była dość niska. Chyba o głowę niższa od Chazera. Jedynie Deturi była podobnego wzrostu.
- Adebci, Ahsoka Tano to jest. W klanie Sarlacców od dziś będzie. Dobrze przyjmijcie ją. Koniec na dziś treningu. Musicie zapoznać się. 
- J-jestem Ahsoka. Mam trzy lata...- powiedziała nieśmiało.
- Jestem Chazer Motess. Miło cię poznać. Nie musisz się bać, przecież nie gryziemy. Chodź. Ta blondynka to Deturi. Chłopak to Wido, a to jest Atari.- wskazał na czarnowłosą.
- Potrafimy się przedstawić. Miło cię poznać. Jestem Atari Oreen. Pokazać ci świątynię?

Tak się to zaczęło. Potem dołączyła jeszcze Mirlea. Ona tez dołączyła do ich klanu. Przeniosła się od smoków. Chociaż dzieliły ich dwa lata nauki, Mirlea nie zamierzała zostać w swoim klanie. Od tamtej pory ich piątka była nierozłączna. Nawet kiedy wojna rozrzuciła ich po odległych krańcach Galaktyki, nadal czuli tę więź między sobą. Zawsze kiedy się spotykali nie nudzili się. Ich przyjaźń była jak wiecznie pracująca maszyna, którą zasila pięć ogniw. Teraz jedno ogniwo zgasło... Bez Ahsoki nie będzie tak jak kiedyś.
_______________________________________________________________________
Jest nowy rozdział :) Napisany i dodany między wyjazdami. Niedawno wróciłam z Krakowa. Był tam internet, ale brakowało mi laptopa. Teraz sytuacja się zmienia. Jadę do Polanicy Zdrój razem z laptopem, ale prawdopodobnie będę przez tydzień pozbawiona internetu :/
Mam nadzieję, że rozdział się podoba i serio proszę o komentarze, bo juz po raz kolejny zastanawiam się, czy mam dla kogo pisać. Bo Kiwi mogę przesyłać rozdziały przez FB xD

NMBZW