niedziela, 29 września 2013

Rozdział 16




Rozdział 16



 Obudziłam się dosyć wcześnie. Jednak nie wcześniej niż Elektra. Moja siostra stała na środku namiotu i wykonywała poranne ćwiczenia. Była całkowicie rozbudzona. Podniosłam się z łóżka i przywitałam z Dathomirianką. Wyszłam z namiotu zaczerpnąć świeżego powietrza. Na dworze było już kilka Sióstr Nocy. Po chwili wróciłam do namiotu. Zimne powietrze zadziałało pobudzająco. Przyłączyłam się do ćwiczeń Elektry. Po kilkunastu minutach ciszy dziewczyna zaczęła:
- Atari?
- Tak.
- Wiesz... Jeśli jesteś moją siostrą i córką moich rodziców to masz pewną umiejętność wrodzoną, którą każdy ma.
- Jaką?- Zapytałam.
- Chodź to ci pokarzę.
- Okej.
Wyszłyśmy z namiotu. Elektra podążała ku wyjściu z obozu sióstr. Jednak nie wyszła za bramę jak się spodziewałam, ale skręciła nagle w prawo. Przed nami pojawiła się budowla. Elektra się uśmiechnęła.
- Już jesteśmy. Teraz mogę ci powiedzieć. Jako członkini naszej rodziny masz wrodzoną umiejętność jazdy na Rancorach!- Wykrzyknęła i pobiegła do budowli, która była zagrodą Rancorów.- No chodź! One są oswojone! A i tak możesz panować nad ich umysłem. Przecież masz dar!- I roześmiała się.
Podążyłam za siostrą w stronę budowli. Ona już była przy drzwiach. Otworzyła je i wyszedł przez nie najprawdziwszy, dobrze zbudowany i zdrowy Rancor. Zaraz obok niego pojawił się drugi. Elektra, która jak większość sióstr potrafiła korzystać z Mocy jednym skokiem znalazła się na grzbiecie zwierzęcia. Zachęcona podbiegłam do Rancora i również wskoczyłam mu na grzbiet. Był on chropowaty i twardy, ale równocześnie wygody. Od razy znalazłam idealne do siedzenia miejsce i znalazłam jednocześnie słaby punkt Rancora. Na pierwszy drugi, trzeci i czwarty rzut oka Rancor był stworzeniem twardym i silnym. Jednak mało osób dotykało jego skóry, bo zazwyczaj zostały zjadane. Rancor ma po dwa wgłębienia na grzbiecie i po bokach. W tych wgłębieniach rosło najprawdziwsze futro, a pod nim była miękka i gładka skóra. Spojrzałam się zdziwiona na siostrę. Ona tylko się uśmiechnęła i klepnęła potwora w bok. Zrobiłam to samo. Kiedy Rancor ruszył poczułam jakbym jeździła na nich od dziecka. Ale kto wie czy tego nie robiłam jako trzy latka. Wyjechałyśmy z obozu i znalazłyśmy się na równinie. Gdzie nie gdzie rosły egzotyczne drzewa, a w oddali widać było las. Uśmiechnęłyśmy się do siebie i popędziłyśmy Rancory w jego stronę. Kiedy już dotarłyśmy do lasy, a zajęło nam to więcej niż przypuszczałyśmy, bo aż godzinę postanowiłyśmy zatrzymać się przy stawie widniejącego w oddali. Puściłyśmy zwierzęta, aby coś sobie upolowały, a my wyszłyśmy na równinę po drugiej stronie lasu. Spacerowałyśmy brzegiem lasu rozmawiając i żartując. Po pół godziny podbiegł do nas Rancor. Miał zakrwawione kły i pysk. Był to mój wierzchowiec. Poklepałam go po szyi jakby był zwykłym pieskiem. Nagle do mojej głowy wstąpił obraz z mojej wizji. Jeśli to była wizja, a nie sen oczywiście, to zaraz wszystko powinno zniknąć, a pojawiłaby się piękna kraina. Ale to ie nastąpiło. Podbiegłam więc do Elektry i opowiedziałam jej o śnie/wizji.
- Wisz... Jeśli tam były wodospady u trawa i Rancory to mogło być Rakatan Prime.
- Lechon!
- Noo... Tak.
- O i jak się pokazał Rancor z zakrwawionymi zębami to powinno wszystko zniknąć i pokazać się...
- AAAAAAAAAAA!!!

________________________________________________________________________________

W tym samym czasie w apartamencie pewnej pięknej pani senator...
Anakin i Padme siedzieli w apartamencie pani Senator.
- Annie?
- Tak?
- Kochasz mnie prawda?
- Oczywiście! Przecież wiesz.- Powiedział i pocałował ją namiętnie.
Padme oddała pocałunek z pasją, wkładając w niego całą miłość, którą żywiła do Anakina. Przyponiał jej sie moment pierwszego ich spotkania. Wtedy ledwo ośmioletni Annie zapytał się jej czy jest Aniołem. Po długiej chwili oderwali się od siebie spojrzeli sobie w oczy z miłością. Anakin złapał ją za ręce i powiedział:
- Kocham cię. I nigdy, orzenugdy o tym nie zapominaj. Dobrze?
- Nigdy nie zapomnę. Kocham cię tak mocno.- Powiedziała i wtuliła się w męża.
Ta noc była najlepsza w ich życiu. Pełna namiętności i żaru prawdziwej miłości. (Co ja mam dzisiaj z tymi rymami!!! O_o)
*Następnego ranka*
Anakin obudził się z przyspieszonym oddechem. Oczy miał szeroko otwarte. Padme leżało obok niego i również nie spała.
- Kochanie? Co się stało?
- Nie wiem, ale to coś z kimś bardzo bliskim sercu Soki. Albo Barriss Offe, albo Atari Orgeen, albo Chazer Mottess są w niebezpieczeństwie. Stawiam na ostatnią dwójkę. Oni są teraz samotnie na misji na Datchomirze. Nie podobało mi się to od początku. Wysłać Ahsokę, Chazera i Atari razem na misję... To jest przecież mieszanka wybuchowa. Przepraszam Padme. Wiem, że te dwa dni miałem spędzić s tobą, ale muszę zawiadomić radę.
- Nic się nie stało. Ja też martwię się o nich. A najbardziej o Atari. Jest impulsywna. I ma siostrę, którą na pewno poznała. Podejrzewam, że są takie same. One to dopiero mieszanka wybuchowa.


_________________________________________________________________________________
I skończyła. Podejrzewam, że końca wyczekiwaliście z niecierpliwością. Rozdział jest słaby i pisany z poczucia obowiązku i przypływu niemrawej weny. Jest Anakin i Padme, którzy ostatnio byli z jedenaście rozdziałów temu. Dedyki dla wszystkich czytających. Niech moc będzie z wami i z waszymi pomysłami;)





wtorek, 24 września 2013

Rozdział 15

Rozdział 15


- Nie tak jak ty Niro.- Odpowiedziałam na stwierdzenie starego przyjaciela.
- Ty z wyglądy. Miałaś brązowe włosy teraz są czarne miałaś również brązowe oczy. Teraz są żółte. Jak u Sitha.
- Lub jak u siostry nocy.- Powiedziała patrząc na mnie jedna z sióstr nocy.
Spojrzałam na nią. Nasze spojrzenia się spotkały.
- Takie same oczy...- Szepnęła druga z sióstr.- Niemożliwe... Żadne z nich nie wraca.
Poczułam dziwne ciepło na sercu. Patrząc w takie same oczy jakimi mnie niedawno obdarzono. Czułam się jak we śnie. Na twarz kobiety naprzeciwko mnie wstąpiła nadzieja. Ahsoka spojrzała się na mnie ze zdziwieniem.
- Ati... A może...
- Atari...- Szepnęła znowu druga Dathomirianka.
- Tak się nazywam.- Powiedziałam.
- Jak masz na nazwisko?- Spytała się pierwsza z kobiet.
- Ja... Mam na nazwisko... Ja... Jestem Atari Orgeen...
Na twarzach kobiet pojawiło się zdziwienie, które po sekundzie zmyło wielkie szczęście. Po twarzy kobiety tak podobnej do mnie poleciały łzy.
- Po tylu latach... Dlaczego Jedi cię tu przysłali...?
Nic już nie rozumiałam. Czy ta siostra nocy jest... jest moją, moją mamą?
- Ja nie jestem zdziwiona siostro. Oni myślą, że jesteśmy słabe. Że szybko zapominamy o stracie. Oni nie wiedzą czym jest uczucie rodzica siostro. Kim są twoi rodzice młoda rodaczko.
- Eee. Ja... Nie wiem. Moja mama miała na imię chyba Sidea. Jestem Dathomirianką. Jedi mnie zabrali siłą od mamy, kiedy miałam trzy lata. Później mi zmienili wspomnienia i wsadzili do komory transformacyjnej. Więcej nie pamiętam.
- Wiemy kim jesteś. A jesteś księżniczką Dathomiry. A ja jestem twoją matką.- Powiedziała kobieta tak podobna do mnie.
Zszokowało mnie to. Ona nie zapomniała przez te wszystkie lata o mnie. Chciała mnie. Kochała nadal. Nie odrzuciła choć mogła. Nie wiedziałam, co zrobić. Przecież znałam tą kobietę trzynaście lat temu. Spędziłam z nią trzy lata, których nie pamiętam.
- Cześć. Mamo...
- Dlaczego przybyliście na Dathomirę z tymi ludźmi? Po co oni wszyscy tutaj?
- Oni zaraz odlecą. Zostawiają zapasy i mały statek, którym odlecimy po zakończeniu misji. - Powiedziała Mirlea.
- A jaka jest ta misja?
- Musimy znaleźć jakieś zaginione dziecko- Odpowiedział Chazer.- Oczywiście zaraz się zwijamy, bo mistrzowie oczywiście poinformowali kogoś z nas dokładnie gdzie mamy szukać mam nadzeieję.- Dodał i rozejrzał się.
- Niestety Chaz. Chyba nie dysponujemy takimi informacjami.- Stwierdził Niro.
- Czyli mamy przeszukać tylko całą planeta, żeby znaleźć jakiegoś dzieciaka!- Wykrzyknęliśmy jednocześnie.
- Nie. Tylko nie to. Tak samo było w zeszłym roku na Nar Shadaa.- Powiedziała Ashoka. Musieliśmy szukać zaginionego generała, który szukał nas i tak krążyliśmy po całej planecie.
- Nie fajnie.
- Odnalazł się na Nal Hutta.

Wszyscy się roześmialiśmy. Siostry nocy zaproponowały nam schronienie w swojej wiosce. Tam zapoznałam się z moją mamą znowu. Okazało się, że mam młodszą o rok siostrę. Moja rodzina była super. Mama okazała się naprawdę zabawna i miła, Szybko się ze wszystkimi zaprzyjaźniłam. Z tata też miałam świetne stosunki. Po kolacji chyba do drugiej w nocy gadałyśmy z Ahsoką, Mirleą i moją siostrą Elektrą o wszystkim i obgadywałyśmy chłopaków. Elektra opowiedziała nam wiele rzeczy o zwyczajach w klanie sióstr nocy i klanie ze śpiewającej góry. Elektra powiedziała, ze teraz każda siostra potrafi władać mocą i magią Dathomiry. Elektra opowiadała również o legendach dwóch klanów i o darach, którymi obdarzone są niektóre siostry. Ona sama władała prądem. Z tond jej imię. Już w pierwszych sekundach życia przejawiała swoje umiejętności. Podobno każdy w rodzinie ma taki dar. Ja sama odkryłam w sobie pewną umiejętność. Zawsze miałam lepsze kontakty ze zwierzętami. Słuchały się mnie i ufały. Mogłam z nimi rozmawiać. Ale to nie było ważne. Dowiedziałyśmy się od Elektry, że klan sióstr nocy i klan ze śpiewającej góry oraz kilka innych klanów, które podlegały klanom głównym oswoiły kilka rancorów. Jednak na wolności żyje mnóstwo dzikich okazów. W wyśmienitych nastrojach zasnęłyśmy na moim ogromnym łóżku gdyż żadna z nas nie miała siły iść do siebie. Przez resztę nocy spałam spokojnie chociaż moje sny nie były zbyt zwyczajne. Nie wiedząc czemu nawiedzał mnie obraz ogromnego rancora z kłami poplamionymi świeżą krwią. No i była tam też dziewczyna o włosach białych jak świeży śnieg, a oczach niebieskich jak czyste zimowe niebo. Skóra jej była blada jak... jak nie wiem co, a usta czerwone jak krew. Jednak jakoś nie była straszna. A ten Rancor... Jak rancor. Pewnie właśnie zeżarł jakieś stworzonko... Albo innego rancora... Przydała by mu się szczoteczka do zębów, no ale w końcu to jest zwerzę. Ciekawe tylko czy ta dziewczyna istnieje. Przecież to miejsce, w którym ją widziałam we śnie to nie była Dathomira. Była tam zielona trawa, niebieskie niebo. Rzeka i wodospad. To było piękne miejsce...

piątek, 13 września 2013

Rozdział 14



Nie zaważyłam nawet, kiedy statek wylądował na powierzchni planety. Poinformował mnie o tym Chazer, który zachowując wszystkie zasady kultury Chazer'a wpadł do mojego pokoju na statku przewracając się na wysokim progu i strącając z półki waląc w nią głową kilka książek, które dodatkowo wylądowały w sposób niewiadomy na jego głowie. Ja wcale nie posłużyłam się do tego mocą! Ja jestem grzeczna. Jako, że Chazer sam dał radę wstać nie musiałam się o niego martwić. A, że po kilku sekundach mógł już gadać i gadać i jeszcze raz gadać byłam pewna, że sobie nie uszkodził już i tak uszkodzonej główki. Chazer, kiedy już skończył nadawać o jakiś żelkach i kwiatkach zaciągnął mnie na mostek, na którym oczywiście nikogo nie było i musieliśmy przechodzić przez cały statek (Znowu!) żeby wyjść na powierzchnię. Trafiliśmy oczywiście na moment gdzie cała rampa była zapchana ludźmi. Udało nam się wydostać na zewnątrz, ale tylko tyle. Stojąc na rampie musiałam pilnować Chazera, który chciał się wdrapać na statek i z niego zeskoczyć. Odwiodłam go na szczęście od tego pomysłu. Wiedziałam już, co muszę zrobić. A pomógł mi w tym pewien słodki ptaszek, który leciał sobie bardzo ładnie i nagle spadł. Wyciszyłam umysł i owinęłam się mocą, po czym ugięłam kolana i skoczyłam. Kiedy ominęłam ludzi i poczułam, ze spadam zebrałam szybko moc i spowolniłam upadek i wylądowałam zgrabnie na ziemi. Chazer po chwili wylądował obok mnie. W posługiwaniu się mocą był naprawdę dobry. Po kilku sekundach zorientowałam się, że stoimy kilka metrów przed trzema osobami. Dwie z nich stały po bokach. Rozpoznałam w nich siostry nocy. Były pewnie w naszym wieku lub troszkę starsze. Pomiędzy nimi stał wysoki chłopak o czarnych włosach i kilku bliznach na twarzy. Od razu skojarzył mi się z martwym już uczniem Sith. Jednak po dłuższych oględzinach już nie wyglądał jak Klaus. Jego rysy były łagodniejsze. I był nieco młodszy. Jednak nie wiedząc czemu nadal mi kogoś przypominał. Zamknęłam oczy. Po chwili je szeroko otworzyłam, bo usłyszałam mój głos w głowie.

Znasz go. Jest ci bardzo bliski.
Ech... Znowu ty?
Chamstwo. Nie będę zwracała na te twoje komentarze uwagi. Nie ma emocji jest spokój.
Bla bla bla. Czego chcesz tym razem?
Pff. Przypomnij sobie. Znasz go dobrze.
A nie możesz pokazać mi po prostu wizji?
Ty to zawsze idziesz na łatwiznę. To jest choroba!
Zwana potocznie lenistwem. Nie matkuj mi tu, tylko daj wizję.
Jak chcesz.

Znalazłam się w ogrodzie w świątyni Jedi. Niedaleko mnie kilkoro adeptów chyba bawiło się w berka. W jednej dziewczynce rozpoznałam siebie. Miałam jeszcze długie brązowe loki. Malutka, może pięcioletnia bliźniaczka Padme Amidali. Młodsza wersja mnie uciekała przed chłopcem, który chyba kierował się jedynie Mocą, bo czarne włosy całkiem zasłaniały mu oczy. 
Nieopodal stała roześmiana Togrutanka, w której rozpoznałam Ahsokę. Obok niej dwie, nieco starsze dziewczynki rozmawiały ze sobą, ukradkiem przyglądając się adeptom.
Spojrzałam z powrotem na mnie i chłopca. Dogonił mnie i rzucił na miękką trawę. Chazer, który właśnie wybiegł ze świątyni roześmiał się głośno i krzyknął coś o wyższości chłopców nad dziewczynami.
Czarnowłosy chłopiec coś odpowiedział i odgarnął włosy z twarzy. Już wiedziałam kim on jest. Dawno się nie widzieliśmy...

Wizja się urwała. Spojrzałam się w stronę chłopaka i wesoło się roześmiałam. Prócz tego, że urósł, niewiele się zmienił. On odwzajemnił uśmiech. 
Już miałam zamiar się przywitać, ale on mi przerwał.
- Cześć Atari, dawno się nie widzieliśmy.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Z oczu poleciały mi łzy. Jednym skokiem znalazłam się przy chłopaku i mocno go przytuliłam.
- Zmieniłaś się.

_______________________________________________________
Poprawiony... Nie jest tak źle, jak myślałam xD