Kana
Po raz kolejny tego dnia wycierała półki w sklepie właściciela. Najwyraźniej był tak ślepy, że nie widział, że lśnią już czystością, a plam po smarze nie ma, jakby nigdy nie istniały. Kanę bolały już ręce i kręgosłup, ale przywykła do tego. Było to dla niej codziennością. Od sześciu lat służyła w sklepie. Najdłużej ze wszystkich. Wcześniej, bardzo dawno temu, jeszcze przed jej narodzeniem w tym samym sklepie służył mały chłopiec, Anakin Skywalker. Kana słyszała o nim wiele. Nawet na Tatooine wzbudzał podziw. Jakiś człowiek korzystając ze sztuczek wygrał go na wyścigach, uwolnił i zabrał ze sobą, by szkolić go na Jedi. Teraz ten chłopiec jest dorosły i walczy na wojnie. Odnosi wiele zwycięstw i jest wielkim bohaterem. Zapewne mało osób wie, że kilkanaście lat temu był zwykłym niewolnikiem z Tatooine.
- Zostaw te półki! Masz pieniądze, idź po wszystko, co zapisałem na tej kartce.
Watto, mały, latający, obleśny stworek, który ciągle przeklinał i prawie zawsze mówił po huttyjsku, wręczył dziewczynie małą torebkę.
- To duża kwota. Jeżeli uciekniesz, wysadzę cię w powietrze.
Wiedział, ze Kana nie ucieknie. Bała się, a do tego nie miałaby gdzie pójść. Do tego Watto traktował swoich niewolników o wiele lepiej niż inni. Kanie nigdy do głowy nie przyszło, by uciec. Pamiętała jednak, że Watto nie może jej wysadzić. Jej tata, kilka dni przed śmiercią wykrył i dezaktywował chip w jej ciele. Dziewczynka po prostu nie chciała uciekać. Przyzwyczaiła się już do bycia niewolnikiem i wcale nie było jej źle. Oczywiście, kiedy była wolna było o wiele lepiej, ale wtedy był z nią tata. A teraz już go nie ma... Wolność bez niego byłaby dziwna.
Dziewczynka wyszła ze sklepu, chowając torebkę w kieszeń po wewnętrznej stronie koszuli. Teraz tylko przez pół godziny albo więcej będzie się smażyć w blasku dwóch słońc Tatooine. Dla jej skóry na pewno nie było to dobre. Taki minus życia na Tatooine.
Przecisnęła się przez tłum ludzi. Ktoś ją popchnął. Cudem utrzymała równowagę i ruszyła ponownie przed siebie.
- Śmierdzący niewolnik...
Poczuła szarpnięcie i mocny ból. Upadła na twardy piasek. Zacisnęła pięści. Uderzyłaby z chęcią człowieka, który ja popchnął, ale nigdzie go nie widziała. Z jej gardła wydobył się krzyk. Poczuła straszny ból w okolicy żeber. Ktoś tu chyba cierpi na niedostatek wrażeń. Spojrzała się na swojego prześladowcę. Miał na sobie ciemnozieloną zbroje z czarnymi elementami. Nie nosił hełmu. Miał ciemne, krótkie włosy, opaloną skórę, ciemne oczy i ostre rysy twarzy. Jego twarz poznaczona była wieloma bliznami. Należał do ludzi tęgich.
Po raz kolejny kopnął ją w żebra. Na tyle mocno, by zaczęła płakać.
- Jeżeli coś poważnego mi się stanie, będziesz musiał zapłacić.- powiedziała z trudem.
To zazwyczaj działało. Ale nie tym razem. Chwycił ją za kołnierz i po prostu rzucił w jakąś ciemną uliczkę. Uderzyła się mocno w głową. Ledwo udało jej się zdusić krzyk. Nie pierwszy raz ktoś się nad nią znęcał bez powodu. Na Tatooine po prostu mieszka wiele sadystów. Kana poczuła, że ktoś przygniata jej palce. Znów okropny ból.
- Dlaczego to robisz?- zapytała się.
Starała się nie pokazywać, że ją boli. Miała nadzieję, że zajmie go chociaż na chwilę rozmową. W odpowiedzi dostała tylko kolejne kopnięcie. Uderzyła plecami o ścianę.
- Powiedzmy, że się odpłacam.
Co! Za co niby się odpłaca? Przecież ja nigdy nikomu nic nie zrobiłam...
- Twój tatuś kiedyś zabrał mi wszystko. To, ze jesteście niewolnikami mi nie wystarcza.
Tata mu podpadł?Ale on przecież nie żyje już od kilku lat.
Kana chciała powiedzieć to prześladowcy, ale nic nie mogła powiedzieć. Wszystko ją bolało. Czuła, że jakaś substancja spływa jej po głowie. Nie mogła poruszyć palcami prawej ręki. Za każdym razem, kiedy próbowała, przeszywał je ogromny ból. Miała chyba złamane żebro.
Prześladowca ciągle zadawał jej rany kute jakimś ostrym narzędziem.
- Kiedy twój tatuś zobaczy twoje martwe ciało u progu swojego domu, pewnie się załamie. A ja będę obserwować to i napawać się chwila szczę... Aaa!
Poleciał kilka metrów dalej. W jego miejscu stał ciemnoskóry chłopak. Miał intensywnie zielone oczy o pionowych źrenicach. Jego czarne włosy były roztrzepane na wszystkie strony. Uśmiechał się łobuzersko. W ręce miał metalowy pręt. Podbiegł do leżącego mężczyzny i z całej siły uderzył go w głowę. Słychać było trzask łamanych kości.
- Chyba trochę za mocno...- powiedziała tym razem dziewczyna, która wyłoniła się z cienia.
Była szczupła i całkiem ładna. Miała długie blond włosy, splecione w warkocz sięgający jej do połowy pleców. Blondynka podeszła do Kany i uklękła obok niej. Wyciągnęła z plecaka medykamenty. W ciszy obandażowała i zaszyła rany dziewczyny, podała jej leki na zrośnięcie kości. Po kilkudziesięciu minutach, Kana czuła się o niebo lepiej. Nadal ją bolało, jednak znieczulenie, które podała jej nieznajomo działało, a środki przeciwbólowe zaczęły dawać ukojenie.
- Kim jesteście?- zapytała się po długim milczeniu.
Kana zauważyła, że teraz kiedy zapanował spokój, jej wybawcy wyglądają o wiele młodziej. Mogli być najwyżej trzy lata od niej starsi.
- Nazywam się Shira. To jest Ander. Jesteśmy bezdomnymi dzieciakami, które szukają przygód.- w jej oczach błysnęły iskierki rozbawienia.- A ty?
- Jestem Kana. Mam trzynaście lat. Jestem niewolnikiem.
- Hmm... Shira?- powiedział Ander.
Przesunął się do niej i zaczął jej szeptać coś na ucho. Pewnie naradzali się, co zrobić z Kaną.
- Masz wszczepiony chip namierzający?
- Mój tata go zdezaktywował. Nie przyda się wam.
- Eee?- Ander najwyraźniej nie zajarzył, o co chodzi dziewczynce.
- Przecież nie chcemy wydobyć tego chipu. Chcemy ci zaproponować ucieczkę.
Ze zdziwienia rozchyliła usta. Jeszcze nigdy nie dostała takiej propozycji. Zdała sobie sprawę, jak wiele może jej dać opuszczenie Mos Espy. Teraz naprawdę chciała uciec. Nigdy sobie tego nawet nie wyobrażała. Po prostu nie wierzyła, że będzie mogła kiedykolwiek uciec, a do tego wcale nie chciała uciekać. Bała się samotności. A teraz... Może miałaby towarzyszy, którzy są od niej starsi i zapewne bardziej doświadczeni.
- Naprawdę, chcecie mi pomóc uciec?
- Nie tylko. Chcemy, żebyś była nasza towarzyszką. Właściwie, to się nie znamy, ale czuje, że jesteś osobą, z którą chętnie będę podróżować.- powiedziała Shira.- Potem ci opowiemy coś o sobie.
- W sumie... Co mi szkodzi z wami odejść. Zgoda!
Jej nowi towarzysze rozpromienili się.
- Super! W trójkę zawsze raźniej!- ucieszył się Ander.
- Trzeba omówić plan. Ja bym proponowała, jak najszybciej zwiewać z Tatooine.
Shira i Ander zaprowadzili Kanę do swojego tymczasowego mieszkania. Był to opuszczony budynek na obrzeżach Mos Espy. Długo omawiali plan. Okazało się, że Kana ma umysł zaprogramowany na strategię. Znajdowała wszystkie luki i niedociągnięcia w planie. Należało do tych niesamowicie inteligentnych istot. Shira i Ander szybko zakolegowali się z nową towarzyszka. Pod wieczór, kiedy kładli się spać, dziewczynka przytuliła ich i podziękowała za nowe życie.
- Nie ma za co.- odpowiedział nieco zarumieniony Ander.
- Dokładnie. Nie musisz nam dziękować.
- Skoro tak mówicie... Ja po prostu mam taką potrzebę. W ciągu kilku godzin zrobiliście dla mnie bardzo dużo. Uratowaliście mnie od śmierci, daliście wolność... Jesteście niesamowici.
Shira tylko się roześmiała.
- Trzeba będzie zdobyć broń.- powiedział poważnie Ander, po czym zasnął.
*Siedziba łowców nagród*
W ciemnym pomieszczeniu przy biurku siedzieli dwaj mężczyźni. Jeden rozsiadł się na wygodnym, misternie wyrzeźbionym fotelu, a drugi siedział na zwykłym krześle z miękkim oparciem i siedzeniem. Człowiek siedzący na kosztownym siedzeniu, był ubrany w niebiesko-białą zbroję oraz hełm w tych samych barwach. Na kolanach leżał mu karabin. Drugi wyglądał podobnie. Miał ciemnozieloną zbroję z czarnymi elementami i ciemnozielony hełm. Oboje wyglądali na rozluźnionych, jednak uważnie wszystko obserwowali i byli w gotowości, by odeprzeć jakikolwiek atak.
- Mam dla was zlecenie. Słyszałeś o Pall'eu Geome?
- Sławny człowiek w naszym gronie. Przysporzył nam wiele kłopotów. Na szczęście jest martwy od kilku lat. Co takiego chcesz o nim wiedzieć?
- Nie chcę o nim nic wiedzieć. Chcę, żebyście zabili wszystkich członków jego rodziny.
Zapadła cisza. Człowiek w niebieskiej zbroi poważnie zastanawiał się nad propozycją. Rzadko zdarzało się tak poważne zlecenie. Do tego będą potrzebni najlepsi łowcy. Będą musieli wykryć wszystkich krewnych, a to może być kłopotliwe.
- Myślę, że zlecenie jest wykonywalne, ale koszty będą bardzo wys..
- Koszty nie mają znaczenia.- przerwał mu zleceniodawca.
- W takim razie... Nie ma sprawy. Jutro się z panem skontaktuję. Będzie musiał pan dostarczyć pieniądze jak najszybciej. Inaczej moi łowcy się rozmyślą.
- Mogę zapłacić nawet dzisiaj. Chcę tylko, by zginęli wszyscy związani z nim więzami krwi.
- Oczywiście. Do widzenia.
- Do widzenia.
Zleceniodawca podniósł się z krzesła i ruszył w stronę drzwi. Na jego twarzy ukrytej pod hełmem, pojawił się pełen satysfakcji uśmiech. Wolałby własnoręcznie zabić najbliższych Geoma, ale nie miał czasu bawić się w poszukiwania. Mogli być rozsiani po całej galaktyce, a od latania od planety do planety są pionki, a nie on. Przebił się przez tłum łowców nagród i ich zleceniodawców i wyszedł na jasną ulicę. Udał się w stronę swojego ścigacza.
________________________________________________________________________
- Mam dla was zlecenie. Słyszałeś o Pall'eu Geome?
- Sławny człowiek w naszym gronie. Przysporzył nam wiele kłopotów. Na szczęście jest martwy od kilku lat. Co takiego chcesz o nim wiedzieć?
- Nie chcę o nim nic wiedzieć. Chcę, żebyście zabili wszystkich członków jego rodziny.
Zapadła cisza. Człowiek w niebieskiej zbroi poważnie zastanawiał się nad propozycją. Rzadko zdarzało się tak poważne zlecenie. Do tego będą potrzebni najlepsi łowcy. Będą musieli wykryć wszystkich krewnych, a to może być kłopotliwe.
- Myślę, że zlecenie jest wykonywalne, ale koszty będą bardzo wys..
- Koszty nie mają znaczenia.- przerwał mu zleceniodawca.
- W takim razie... Nie ma sprawy. Jutro się z panem skontaktuję. Będzie musiał pan dostarczyć pieniądze jak najszybciej. Inaczej moi łowcy się rozmyślą.
- Mogę zapłacić nawet dzisiaj. Chcę tylko, by zginęli wszyscy związani z nim więzami krwi.
- Oczywiście. Do widzenia.
- Do widzenia.
Zleceniodawca podniósł się z krzesła i ruszył w stronę drzwi. Na jego twarzy ukrytej pod hełmem, pojawił się pełen satysfakcji uśmiech. Wolałby własnoręcznie zabić najbliższych Geoma, ale nie miał czasu bawić się w poszukiwania. Mogli być rozsiani po całej galaktyce, a od latania od planety do planety są pionki, a nie on. Przebił się przez tłum łowców nagród i ich zleceniodawców i wyszedł na jasną ulicę. Udał się w stronę swojego ścigacza.
________________________________________________________________________
I kolejny rozdział :) Ale mam wenę! Piszę dzień po dniu xD Tylko z publikowaniem jest inaczej, ale gdybym dodawała rozdział w tak krótkich odstępach czasu, nie byłoby niedosytu ;) (Chociaż nie sądzę, żeby jakikolwiek był, ale... Trzeba mieć marzenia!)
Niedługo już rozdział 40... Wow :D
Dedyk dla Kiwi, która zawsze komentuje jako pierwsza :)
NMBZW!!!