niedziela, 8 marca 2015

Rozdział 46


Anja Staen

Siedziała w ciemnej kantynie. Czekała na swojego zleceniodawce. Nie wiedziała jeszcze czego chce, ale proponował sporą sumę pieniędzy. Szykowała się dla niej świetna okazja na zarobek. Chciała się wyrwać z tej dziury, ale nie miała pieniędzy. To zlecenie może zapewnić jej komfortową podróż i zapewnienie sobie wygodnego mieszkania na Coruscant. Anja odgoniła robota-kelnera. Uznała, że lepiej będzie, jeśli zachowa trzeźwy umysł. 
- Witam.
Do jej stolika podszedł mężczyzna. Człowiek. Miał na sobie czarny strój z metalowymi elementami, które zapewniały pewną ochronę. Na głowie miał hełm. Anja kiwnęła głową na powitanie. Przybysz usiadł na stołku i oparł łokcie o stół. Pochylił się w jej stronę.
- Anja Staen?
Zleceniodawca. Pomyślała kobieta,
- Tak.
Przesunął ręką po stole w jej stronę. Kiedy zabrał rękę, zauważyła niewielką saszetkę leżącą na stole. Zsunęła ją po chwili ze stołu. Mężczyzna kiwnął jej głową, po czym odszedł niespiesznie w stronę wyjścia. Anja schowała sakiewkę do kieszeni. Posiedziała w kantynie jeszcze kilka minut, po czym powoli wstała i wyszła z kantyny. Na Tatooine trwała noc. Kantyny jak zwykle były ruchliwe, ale na zewnątrz było o wiele mniej osób niż w dzień. Oczywiście nie trudno było zauważyć jakiegokolwiek przechodnia. Anja ruszyła przed siebie. Mieszkała w oddalonej o dwa kilometry od kantyny chacie. Niedaleko stał jej ścigacz. Chciała jak najszybciej dostać się do domu, żeby zobaczyć, co takiego przekazał jej mężczyzna. W sakiewce na pewno była kartka. Najzwyczajniejsza w świecie. Zapewne chodziło o popularny system "przeczytaj i zniszcz". Skaner nie wykrył żadnych urządzeń, więc mogła się czuć bezpiecznie. Chociaż w jej profesji bezpieczeństwo jest tylko terminem. W każdej chwili mógł ją ktoś napaść. Wykonała tyle zleceń i narobiła sobie tylu wrogów, że trudno jej było ich wszystkich spamiętać. Ale była pewna, że wielu chętnie by ją zabiło, gdyby znali jej tożsamość. Większość misji wykonywała pod innym imieniem i nazwiskiem. Wolała być nierozpoznawalna. We właściwych kręgach wiedzieli, jak się z nią skontaktować. Nie należała do żadnej gildii, ale mimo to często dostawała od nich zlecenia. Nie przeszkadzało jej to. Każda okazja do zarobku była dobra. 
Kiedy dotarła pod dom, zaparkowała ścigacz i szybko weszła do domu. Wysypała zawartość saszetki na stół. Była to tylko jedna ciasno złożona kartka. Rozprostowała ją i zaczęła czytać.

Jakiś czas temu przyszedł do naszej gildii pewien mężczyzna. Zlecił zabójstwo wszystkich członków rodziny Palle'a Geome. Stwierdziłem, że możesz się w tym dobrze sprawdzić. Proponuje cztery miliony kredytów. Dzielimy się po połowie. Lepiej żebyś zrobiła to wszystko po cichu. Znalazłem już kilka Twoich celów. Pospiesz się z tym. Masz pół roku. Inaczej będę ci ucinał zapłatę. 
- Kana Geome (córka) - Tatooine
- Vianne Jealin (siostra) - Bespin
- Kallen Jealin (szwagier) - Bespin
- Unte Jealin (siostrzeniec) - Bespin (prawdopodobnie)
- Ivanne Jealin (siostrzenica) - Bespin (prawdopodobnie)
- Kaspar Geome (brat) - Atzerri
- Ollib Geome (wuj) - ?
- Saina Geome (ciotka) - ?
- Pauline Geome (kuzynka) - ?
Nie wiem czy to wszyscy członkowie rodziny. Więcej się dowiesz, kiedy już ich pozabijasz. I uważaj na jego córkę. Jest mała, ale ma niebezpiecznych znajomych.

Owocnych łowów!
Mantis
Szef gildii łowców nagród na Tatooine.


Nie zabijała często ludzi, ale skoro nagroda wynosiła dwa miliony, nie przeszkadzało jej odebranie kilku nic nieznaczących żyć. Pierwszą osobą na liście była malutka córeczka Palla. Może zasługiwała na życie, ale wyrok został już wydany. Niech się cieszy każdym dniem, bo nie zostało jej ich już wiele.

Shira

Obudziłam się zlana potem. Ledwo powstrzymałam krzyk, który chciał wyrwać się z mojego gardła. Nie wiedziałam, co mnie tak przeraziło. Nic się mi nie śniło. Byłam tego pewna. Ale czułam strach. Czułam, że dzieje się coś niedobrego. Albo dopiero coś złego się wydarzy. Bałam się. Nie chciałam nikomu o tym mówić. To było nieuzasadnione odczucie. Nikt tak przecież nie ma. Pewnie powiedzieliby, że miałam koszmar. Mam piętnaście lat. Jestem najstarsza. Nie mogę mieć koszmarów. To jest dziecinne. Ja nie jestem dzieckiem. Nie mogę biec do rodziców za każdym razem, kiedy się boję. Jestem prawie dorosła. 
- Shira?- usłyszałam szept.
Odwróciłam się w stronę źródła głosu. Padme podniosła się, oparta na łokciu.
- Coś się stało?
- Nie.- miałam nadzieję, że Padme nie usłyszy drżenia w moim głosie. 
Nie chciałam wyjść na słabą. 
- Przecież widzę.
Padme zeskoczyła z łóżka i usiadła na materacy, na którym spałam. Objęła mnie ramieniem i przyciągnęła do siebie. Oparłam głowę na jej ramieniu i zacisnęłam powieki, by się nie rozpłakać. 
- Opowiedz wszystko. Miałaś koszmar?
- Nie. Nie wiem właściwie czemu to aż tak na mnie wpłynęło... Poczułam, że... Nie wiem jak ci to wytłumaczyć. Po prostu obudziłam się i o niczym nie śniłam, ale czułam, że stanie się coś złego. Wiem, że to niemożliwe, ale mimo to, ja po prostu wiem, że coś się stanie. Albo po prostu jestem nadal wstrząśnięta po tym zamachu... Nie wiem Padme. To jest dziwne. Przepraszam, że zawracam ci głowę moimi urojeniami. To bez sensu. Powinnaś teraz spać. 
- To wcale nie jest dziwne. Wszyscy się niepokoimy. Idź spać Shira. Posiedzę z tobą, dopóki nie zaśniesz.
Położyłam się na materacu, ale nie mogłam zasnąć. Ciągle myślałam nad tym, dlaczego obudziłam się tak przerażona. Padme po dziesięciu minutach odeszła na swoje łóżko. Zapewne pomyślała, że już zasnęłam. Ale ja nie mogłam spać. Mimo, że byłam już spokojna, nie potrafiłam spać. Byłam rozbudzona. Niestety. Zapewne do świtu zostały jeszcze jakieś dwie godziny. Postanowiłam wyjść na zewnątrz. Szybko się przebrałam i wyszłam z mieszkania. Na zewnątrz było dosyć chłodno. Jak to na pustyni. Uwielbiałam wychodzić w nocy na Tatooine. Zawsze mnie to odprężało. Mogłam przemyśleć wszystkie sprawy i się uspokoić. Wystarczyło mi wziąć kilka głębokich oddechów, a już się uspokajałam. Uznałam, że mój dzisiejszy strach był wywołany wstrząsem po wybuchu. To nie oznaczało nic. Nie groziły nam żadne niebezpieczeństwa, Nic złego się nie działo. To wszystko po prostu zwykłe urojenia zmęczonego umysłu.

_____________________________________________________________________
Dzisiaj też krótko. Zaczęłam pisać wczoraj i jakoś się udało ;) Na szczęście.
Dedykuję wszystkim paniom!
Dzisiaj Wasze święto! Wszystkiego najlepszego! Zdrowia, szczęścia, pieniędzy, chłopaka fajnego i duuuuużo prezentów <3  Kwiatki dla Was :3



NMBZW!





środa, 4 marca 2015

Rozdział 45


Wido

Siedział w kokpicie gwiezdnego myśliwca i ledwie powstrzymywał się od wyjścia z maszyny i rzucenia tego wszystkiego w cholerę. Ledwo rozpoczęli ten debilny lot, a już wpakowali się w sam środek wielkiej floty Separatystów! I oczywiście to on został wysłany do głupiej kosmicznej bitwy. Nienawidził latać z "Niebieskimi". Ogólnie nie przepadał za jakimikolwiek lotami. Jako tako tolerował latanie w środku nocy śmigaczem po Coruscant razem z Chazerem, ale bitwy kosmiczne były przesadą. Może gdyby te durne klony się go słuchały... "Niebiescy" najwyraźniej byli tą grupą klonów, której coś uciskało na mózg podczas procesu hodowli na Kamino. Zawsze tłumaczyli się tym, że go nie słyszą, bo zagłusza go hałas bitwy. Może by to zrozumiał, gdyby nie to, ze w kosmosie nie słychać dźwięków! Każdy to wie, ale oni prawdopodobnie zapomnieli o tej części nauki. A przed generałem tacy idealni... Jak oni w ogóle tak śmią? Żaden ludzki żołnierz nie pozwoliłby sobie tak znieważyć komandora, a co dopiero klon. Przecież oni zostali stworzeni do słuchania rozkazów ludzi wyżej postawionych. Ale nikt mu nie wierzył. W końcu był tylko padawanem, który przyjaźni się z Chazerem Motessem. A samo to nazwisko w kręgach wojskowych od razu powodowało zmarszczenie brwi i grymas niezadowolenia. Wido nigdy nie sądził, że Chaz ma tak złą opinię w tak ogromnym kręgu ludzi. Miał chłopak znajomości...
- Wido! Startujecie za dwadzieścia sekund!- usłyszał głos w komunikatorze.
Wyszeptał kilka niecenzuralnych słów i przygotował się do odlotu. Kiedy usłyszał sygnał do startu. Skierował myśliwiec w stronę wylotu. Wyleciał z hangaru, a za nim ruszyli "niebiescy". W ciągu kilku sekund znalazł się w środku wielkiej bitwy. Okręty płonęły, pociski latały wszędzie, gdzie się spojrzał. Zacisnął dłonie na rączce celownika. Namierzył jeden z myśliwców wroga i wystrzelił. Maszyna zamieniła się w kulę ognia i rozbiła się doszczętnie o jeden ze statków Separatystów. Moi podwładni jak zwykle odlecieli w swoje strony. Nie trzymali się szyku. Przez chwilę pomyślał, że mogliby wszyscy zginąć. I tak by go to nie obchodziło. Nie było to myślenie typowe dla Jedi, ale Wido nigdy nie myślał jak Jedi. Miał swoje poglądy. Pewnie nigdy z własnej woli nie poszedłby do Zakonu, ale skoro już jest, to nie będzie odchodził. W końcu ma tam przyjaciół.
- Pomocy! Mam czterech na ogonie!- usłyszał głos jednego z klonów w głośniku.
Widział go. Był daleko. Oddzielały ich dwa statki.
- Stang.- warknął Wido.
Drogę zagrodziły mu dwa myśliwce wroga. Roboty. Wystarczył jeden strzał. Maszyny zamieniły się w wielkie kule ognia i spadły gdzieś w dół. Bitwa dopiero się rozkręcała. Wróg miał wyraźną przewagę, ale na szczęście ta ich przewaga była jedynie w liczebności statków. Trzy czwarte z nich były zwykłymi transporterami. Wido zrobił zwrot i wycelował w kolejnego myśliwca. Chybił o kilka centymetrów, ale na szczęście trafił maszynę, która wyłoniła się z hangaru wrogiego okrętu.
- Komandorze, pomocy! Chłopaki!
Kolejny wpadł w kłopoty. Gdyby trzymali się szyku nic by się nie działo! Padawan zawrócił swojego myśliwca i w jak najszybszym tempie poleciał, by pomóc "niebieskiemu" w tarapatach. Wido wystrzelił jeszcze zanim go zobaczył. Dwie maszyny wybuchły, a ich resztki rozbiły się o statek separatystów.
- Dzięki komandorze!
- Może jak będziecie wykonywać rozkazy, do takich akcji nie dojdzie! "Dwójka" już umarł przez waszą bezmyślność! Do szyku!

Mirlea


Bycie Rycerzem Jedi wcale nie było trudne. Szczerze mówiąc Mirlea nie miała nic do roboty. Nigdy nie sądziła, że z własnej woli pójdzie trenować, ale najwyraźniej nuda potrafi zmusić do wszystkiego. Nastolatka powtarzała właśnie po raz dwusetny IV formę, kiedy usłyszała ćwiczenie. Dokończyła powtórzenie formy i odwróciła się w stronę źródła głosu. Zobaczyła. Mistrza Yodę i jakiegoś młodego chłopaka. Mógł mieć jakieś dwanaście lat.
- Młoda Jedi, przedstawiam ci Twojego nowego padawana. Od dzisiaj będziesz go szkoliła aż do osiągnięcia przez chłopca statusy Jedi. Nazywa się Kaan. Kaan, oto Twoja nowa Mistrzyni. Rycerz Jedi Mirlea Rossen.
Mistrz Yoda odszedł od nich powoli. Mirlea miała nadzieję, że chłopiec nie widzi jej zakłopotania. Nie miała pojęcia, że dostanie ucznia. W końcu dopiero kilka dni temu została pasowana na Rycerza Jedi.
- Dzień dobry...- powiedział cicho chłopiec.
Nastolatka otrząsnęła się z zamyślenia i podeszła do chłopca. Wsunęła swoją broń za pas i stanęła obok chłopaka. Był człowiekiem. Jakieś dwadzieścia centymetrów niższym od niej. Miał krótko ostrzyżone jasne włosy i intensywnie zielone oczy.
- Miło cię poznać. Przyznam, że nie spodziewałam się, że zostanie mi przydzielony uczeń. Ale skoro tam się stało, chętnie cię wyszkolę. Skoro już jesteśmy na sali, zaczniemy trening. Na początek forma III. Znasz ją, prawda?
Chłopiec kiwnął głową na potwierdzenie. Mirlea kazała mu zrobić dziesięć okrążeń dookoła sali na rozgrzewkę. Sama usiadła na ławce, jak to zwykle robili nauczyciele podczas treningów. Było to wyjątkowo przyjemne zajęcie. Patrzenie, jak uczeń się męczy. To pewnie dlatego Mistrzowie zwykle mieli takie zadowolone miny, kiedy przyglądali się, jak padawan się męczy. Sadyści. Zdała sobie szybko sprawę, ze ona też się tak właśnie zachowuje i uśmiechnęła się do siebie. Mimo wszystko, było to bardzo przyjemne.

Atari

Co jakiś czas czułam obecność Padme. Uczucie to niestety dochodziło ze wszystkich stron i za nic nie mogłam wyczuć, gdzie aktualnie przebywa Pani senator. To było okropne. Zależało mi na Padme, Była mi jak siostra. Przez jakiś czas myślałam, że na prawdę jesteśmy z jednej rodziny. Może gdyby zniknęła w normalnym stanie, nie byłabym taka niespokojna, ale przecież ona była w ciąży. Ta sytuacja mogła doprowadzić do problemów, a jeżeli ją porwali, to przecież nie muszą jej dobrze traktować, a to znaczy, że mogą ją torturować, a to może prowadzić do poronienia. Tego Padme zapewne by nie przeżyła. Podejrzewam, że utrata dzieci jeszcze przed urodzeniem, jest straszliwa. Sama nigdy nie będę miała dzieci, więc raczej nie dowiem się, jak to jest martwić się o swoje dziecko. ale sądzę, że miłość matki do dziecka jest ogromna, a strata dziecka może pozostawić uraz na psychice. Czyli to nawet dobrze, że przez całe życie będę samotna... Chociaż może posiadanie rodziny byłoby fajne. Miałabym kogo kochać, o kogo się troszczyć. Mogłabym żyć normalnie. Nikt nie wymagałby ode mnie, bym chroniła Galaktykę, walczyła z Separatystami i potrafiła walczyć mieczem świetlnym. Normalne życie było pokusą. Ale nie mogłam sobie go wyobrazić. Byłoby takie zwykłe i przewidywalne. Przynajmniej tak mi się wydaje. Nigdy nie miałam bliższego kontaktu ze zwykłymi ludźmi. Właściwie nigdy nie rozmawiałam prywatnie z cywilem. I prawdą jest, że nie znam cywili. To było chyba dziwne. Chyba. Nie znam się zbyt dobrze na tym, co cywile uważają za normalne. Ale raczej nie powinnam się tym przejmować. Jedi będę przecież do końca życia. Po śmierci zresztą też. Cywile to cywile, a Jedi to Jedi. Nie powinnam mieszać tych grup ze sobą, bo nic dobrego by z tego nie wyszło.
________________________________________________________________________
Rozdział króciutki i pisany na szybko, więc nie spodziewam się, że będzie się wam podobał. Chciałam się wyrobić chociaż na środę i na szczęście mi się udało. 
Dziękuję Wam za cierpliwość.
NMBZW!



niedziela, 1 marca 2015

Przeprosiny

Wybaczcie, ale nie wstawię dzisiaj rozdziału. Nie dam rady. W tym tygodniu miałam kilka sprawdzianów i kartkówek, kilka ciężkich zadań długoterminowych, a do tego wszystkiego jeszcze egzamin dyplomowy w muzycznej... To wszystko sprawiło, że zdołałam napisać rozdział tylko do połowy :-/ Bardzo was wszystkich przepraszam. Postaram się wstawić rozdział do środy.

NMBZW!