22 BBY
- Mamo! Mamusiu! Mamusiu obudź się! Czemu nie oddychasz, mamusiu? Czemu nic nie mówisz?! Proszę, błagam! Nie chcę cię stracić! MAMUSIU!
Mała dziewczynka wtuliła się w jeszcze ciepłe ciało matki. Podświadomie rozumiała, że kobieta już nie wstanie, nie powie swojej córeczce, że ją kocha. Nie zrobi już nic. Na zawsze pozostanie nieruchoma, aż w końcu jej ciało zmieni się w kości, a kości w proch. Jednak dziewczynka tego nie chciała. Zasłoniła ciało mamy własnym ciałem widząc, że żołnierz w białej zbroi podchodzi do nich. Przed chwilą z broni, którą trzymał poleciał niebieski promień, który trafił mamę dziewczynki w pierś. Dziewczynka wiedziała, że ten człowiek walczy z robotami. Robotami, które ich chroniły. Na planecie roboty były chyba od zawsze, ale potem przyleciały biało-czerwone krążowniki, z których wyszli biali żołnierze z postaciami w brązowych szatach na czele. Dziewczynka nie rozumiała, po co ci źli ludzie przylecieli. Wprowadzili do jej życia chaos. Najpierw jej starszy braciszek został trafiony przypadkowym, niebieskim promieniem i upadł na ziemię tak, jak teraz mamusia. Roboty próbowały ich bronić, ale się nie udało. Teraz nie było robotów. Byli tylko biali żołnierze. Biała śmierć. Tak mówiła na nich mama, tak mówili sąsiedzi. Nikt ich nie chciał, ale obi i tak przyszli. Mówili niewiele. To Brązowe Płaszcze się odzywali. Mamusia mówiła na nich Jedi. Dziewczynka nie wiedziała, co to znaczy, dlatego używała prostszego języka. Brązowe Płaszcze za to mówili bardzo skomplikowanie. Dziewczynka ich nie rozumiała. Mieli dziwny akcent. Niektóre ich słowa wydawały się być znajome, ale dziwnie brzmiały. Dziewczynka się ich bała. Prawie tak samo jak bała się białej śmierci. Kiedyś bała się też robotów, ale one były dobre. Broniły jej przyjaciół i rodzinę. Roboty były Separatystów. Dziewczynka nie wiedziała kim są ci Separatyści i co to słowo właściwie oznacza, ale wiedziała, że oni są dobrzy. Kiedy na planecie były tylko ich droidy, było jedzenie i woda, a nawet słodycze! Kiedy przyszli biali żołnierze, wszystko zniknęło. Nie było nawet prądu. To było straszne. Brązowe Płaszcze mówili, że to wszystko wina Separatystów, ale przecież kiedy byli Separatyści, wszystko było dobrze.
Dziewczynka nie potrafiła tego zrozumieć. Nie znała świata, nie wiedziała, co to prawdziwy dobrobyt. Wierzyła, że żyła w raju, dopóki nie przyszła Republika. Ten biały żołnierz przed nią też był z tej Republiki. Dziewczynka nie była pewna czym jest Republika, ale się jej bała. Bała się wszystkiego. Broni ściskanej przez żołnierza również się lękała.
- Nic ci nie jest?
Jego głos był dziwnie zniekształcony. Jego hełm sprawiam, że dziewczynka bała się jeszcze bardziej. Nie wiedziała z kim ma do czynienia. Za hełmem był jakiś Ktoś. Osobnik o nieznanej twarzy, który skrzywdził dziewczynkę bardziej niż ktokolwiek inny.
Mała zadrżała i mocniej wtuliła się w ciało mamy, próbując powstrzymać łzy cisnące się jej do oczu.
- Mamusiu...- szepnęła mimowolnie.
Żołnierz rozejrzał się i uklęknął, zdejmując hełm. Był człowiekiem. Chyba... Wyglądał jak człowiek, ale... Coś było z nim nie tak. Dziewczynka potrafiła to poczuć. Zawsze widziała więcej niż inni ludzie. Mama mówiła, że jest wyjątkowa, ale nie może nikomu powiedzieć o swoim darze. Miała tę umiejętność po tacie. Ale taty już nie było. Nikogo nie było. Została tylko ona. Ona i żołnierz z karabinem. - Słyszysz mnie.
Spojrzała się na niego tak, by poczuł jej ból i cierpienie.
- Przepraszam, nie chciałem nic zrobić twojej matce...
Nie chciałem... Nie chciałem... Chciałeś. Nie nacisnąłeś spustu przez przypadek. Takie tłumaczenie... W sercu dziewczynki wezbrał gniew, który zaczął rozsadzać ją od środka. Nie miała mamy, nie miała domu, nie miała rodziny. Wszystko przez Republikę...
- To niedługo się skończy i uwolnimy was spod tyranii Separatystów. Nie bój się. Pomogę ci. Jedi już wysłali prośbę o posiłki. Już niedługo twoja planeta będzie wolna. Żołnierz chciał dobrze, jednak wywoływał efekt zupełnie inny od tego, który chciał osiągnąć. On myślał, że ludziom na planecie było źle! Zachowywał się tak, jakby on i jemu podobni byli wybawicielami. Zabił mamę. Dziewczynka nie chciała tego. Nie mogła na to pozwolić. Gniew, który w niej wezbrał chciał się wyzwolić.
- Mamusiu...- szepnęła mimowolnie.
Żołnierz rozejrzał się i uklęknął, zdejmując hełm. Był człowiekiem. Chyba... Wyglądał jak człowiek, ale... Coś było z nim nie tak. Dziewczynka potrafiła to poczuć. Zawsze widziała więcej niż inni ludzie. Mama mówiła, że jest wyjątkowa, ale nie może nikomu powiedzieć o swoim darze. Miała tę umiejętność po tacie. Ale taty już nie było. Nikogo nie było. Została tylko ona. Ona i żołnierz z karabinem. - Słyszysz mnie.
Spojrzała się na niego tak, by poczuł jej ból i cierpienie.
- Przepraszam, nie chciałem nic zrobić twojej matce...
Nie chciałem... Nie chciałem... Chciałeś. Nie nacisnąłeś spustu przez przypadek. Takie tłumaczenie... W sercu dziewczynki wezbrał gniew, który zaczął rozsadzać ją od środka. Nie miała mamy, nie miała domu, nie miała rodziny. Wszystko przez Republikę...
- To niedługo się skończy i uwolnimy was spod tyranii Separatystów. Nie bój się. Pomogę ci. Jedi już wysłali prośbę o posiłki. Już niedługo twoja planeta będzie wolna. Żołnierz chciał dobrze, jednak wywoływał efekt zupełnie inny od tego, który chciał osiągnąć. On myślał, że ludziom na planecie było źle! Zachowywał się tak, jakby on i jemu podobni byli wybawicielami. Zabił mamę. Dziewczynka nie chciała tego. Nie mogła na to pozwolić. Gniew, który w niej wezbrał chciał się wyzwolić.
- Jak się nazywasz? Źle się czujesz?
Nie... Niewybaczalne... To nie mogła być prawda... Jak on mógł...
Nie... Niewybaczalne... To nie mogła być prawda... Jak on mógł...
- Coś się stało?
Czuła energię, która zaczęła krążyć wokół niej. Widziała świetliste nici, które łączyły ją, martwe ciało mamy i żołnierza. Były dziwne. To była jej Moc.
Żołnierz wyciągnął rękę w jej stronę. Wszystko wydawało się dziać w zwolnionym tempie. Dziewczynka wyciągnęła przed siebie ręce w akcie obrony. Żołnierz odleciał kilka metrów w tył, jakby został po+pchnięty jakąś niewidzialną siłą. Uderzył w ścianę budynku i osunął się na ziemię, wygięty pod dziwnym kątem.
- Oko za oko, ząb za ząb...- powiedziała pustym głosem.
Jej oczy były całkiem suche, mimo potwornego cierpienia. Jej psychika próbowała poradzić sobie ze wszystkim co się stało. Jednak jej umysł nie mógł przedrzeć się przez ból, który spowił wszystkie zmysły dziewczynki. Wpatrywała się ona w ciało martwej matki. Nie mogła ruszyć żadną kończyną. Chciała ją pochować, ale nigdzie nie było ziemi, w której mogłaby zakopać kobietę. Nie znała innych sposobów pochówku. Jedyny pogrzeb, w którym uczestniczyła, był pogrzebem braciszka, kilka tygodni wcześniej.
- To ktoś bliski?- serce załomotało jej w piersi, kiedy tuż za sobą usłyszała chłopięcy głos.
Odwróciła się szybko i zasłoniła się drobnymi rączkami. Opuściła je jednak, kiedy zobaczyła, że jej towarzysz to zwykły chłopiec, prawdopodobnie w jej wieku. Nie opadło jednak jej przerażenie. Chłopiec wyglądał strasznie dziwnie. Zupełnie inaczej niż ludzie na planecie. Dziewczynka też, dzięki ojcu nie była typowym dzieckiem. Nikt nie był typowy, posiadając szkarłatne włosy i czerwone oczy bez źrenic. Jedynym, co upodabniało ją do ludzi zamieszkujących planetę były rytualne malunki pod oczyma, przypominające zwierzęce pazury. Chłopiec również je posiadał, chociaż w pierwszej chwili dziewczynka ich nie zauważyła. Uwagę przyciągały jego niesamowite oczy. Prawe było czarne, a lewe białe. W czarnym źrenica była ledwie widoczna, a w drugim przybrała ona biały kolor. Jego włosy również były inne. Prawie całe białe, od połowy uszu stawały się czarne. Chłopiec wiązał je w cienką kitkę.
- Pomogę ci ją pochować. Kim dla ciebie była?
Dziewczynka uśmiechnęła się smutno.
- To moja mama...- w jej oczach w końcu pojawiły się łzy.
- Nie płacz. Ona nie byłaby szczęśliwa, gdyby widziała twoje łzy.
Wyjął z kieszeni kwadratowe pudełko.
- Zapałki? Chcesz spalić... Nie! Tak się nie robi! Tak nie wolno!- krzyknęła.
Chłopiec spojrzał się na nią zdziwiony i odepchnął jej rękę.
- Głupia, a jak inaczej mamy ją pochować? Możemy zostawić ją oczywiście na ulicy na pożarcie przez szczury. W naszej kulturze dozwolone jest spalanie. Czytałem o tym.
Zbliżył zieloną końcówkę zapałki do boku pudełka i szybko przeciągnął. Pojawił się gorący płomień, który rozświetlił pozbawioną lamp i światła słonecznego uliczkę. Chłopiec rzucił zapałkę na ciało kobiety. Potem dwie kolejne. Ogień zaczął przeżerać zniszczone ubranie i palić skórę. Swąd palonego ciała byłby trudny do zniesienia, gdyby nie roztaczał się tak często po mieście. Wcześniej dziewczynka nie wiedziała, co to za smród, ale zdążyła się do niego przyzwyczaić. Teraz rozumiała, jak znikały ciała wszystkich ludzi, którzy z głodu umierali na ulicy.
- Nie płacz. Potem będzie lepiej.- powiedział cicho chłopiec, kładąc jej rękę na ramieniu.
Dziewczynka wtuliła się w niego ufnie, chociaż wcale go nie znała. Chłopiec odwzajemnił uśmiech i trwali tak, póki ciało nie zmieniło się w trudną do zidentyfikowania kupę mięsa, kości i tkaniny. Chłopiec dorzucił jeszcze trzy zapalone zapałki, by ogień całkowicie strawił ciało i pozostawił tylko nadpalone kości.
- Chodźmy stąd.- powiedziała dziewczynka.
Bez słowa odwrócili się i szybko zagłębili się w jednej z bocznych uliczek. Dziewczynka starała się nie płakać. To bolało. Okropnie ja bolało, ale nie wiedziała, że nie może się załamać. Nie było na to czasu. Trwała wojna, nie było czasu na rozpacz. Zbyt wiele jej było wokoło.
- Nazywam się Heike.- powiedział chłopiec.
- Tahria.
Dziewczynka wtuliła się w niego ufnie, chociaż wcale go nie znała. Chłopiec odwzajemnił uśmiech i trwali tak, póki ciało nie zmieniło się w trudną do zidentyfikowania kupę mięsa, kości i tkaniny. Chłopiec dorzucił jeszcze trzy zapalone zapałki, by ogień całkowicie strawił ciało i pozostawił tylko nadpalone kości.
- Chodźmy stąd.- powiedziała dziewczynka.
Bez słowa odwrócili się i szybko zagłębili się w jednej z bocznych uliczek. Dziewczynka starała się nie płakać. To bolało. Okropnie ja bolało, ale nie wiedziała, że nie może się załamać. Nie było na to czasu. Trwała wojna, nie było czasu na rozpacz. Zbyt wiele jej było wokoło.
- Nazywam się Heike.- powiedział chłopiec.
- Tahria.
~*~
19 BBY
Wojna wciąż trwała. Planeta od trzech lat nie zaznała spokoju. Konfederacja Niezależnych Systemów, szerzej znana jako Separatyści od dwudziestu lat kontrolowała planetę. Trzy lata temu przyleciała Republika i pod pretekstem wyzwolenia planety rozpoczęła krwawą wojnę. Trzynastoletnia Tahria straciła wtedy całą swoją rodzinę, która i tak zbyt liczna nigdy nie była. Czternastoletni Heike również wiele stracił, jednak najważniejszym, co odebrała mu wojna, było jego postrzeganie świata. I Tahria i Heike zmienili się przez trzy lata od swojego poznania. Dołączyli do ruchu oporu.
- Słyszałam, że Kanclerz* wysłał do Hrabiego Dooku prośbę o posiłki!- do ich niewielkiego pokoju w kwaterze wpadła czternastoletnia Janna.- Może w końcu uda nam się odeprzeć Republikę!
Johanna, zwykle nazywana po prostu Janną, jak zwykle powalała wszystkich swoim optymizmem i pozytywnością. Była sanitariuszką, więc jej podejście było wspaniałe. Tahria prawdopodobnie by się z nią zaprzyjaźniła, gdyby miały trochę więcej czasu. Niestety, czas który spędzały razem był okropnie ograniczony. Ciągle trwały jakieś walki, na których musiała być albo Janna albo Tahria. Republika miała ogromną armię, która składała się z dziesięciu tysięcy klonów. Ruch oporu Jarri miał jedynie roboty, które wystarczył o jedynie uszkodzić, by je pokonać i trzy tysiące ludzi, którzy odważyli się stawić opór Wielkiej Armii Republiki.
- Słyszałam, że Kanclerz* wysłał do Hrabiego Dooku prośbę o posiłki!- do ich niewielkiego pokoju w kwaterze wpadła czternastoletnia Janna.- Może w końcu uda nam się odeprzeć Republikę!
Johanna, zwykle nazywana po prostu Janną, jak zwykle powalała wszystkich swoim optymizmem i pozytywnością. Była sanitariuszką, więc jej podejście było wspaniałe. Tahria prawdopodobnie by się z nią zaprzyjaźniła, gdyby miały trochę więcej czasu. Niestety, czas który spędzały razem był okropnie ograniczony. Ciągle trwały jakieś walki, na których musiała być albo Janna albo Tahria. Republika miała ogromną armię, która składała się z dziesięciu tysięcy klonów. Ruch oporu Jarri miał jedynie roboty, które wystarczył o jedynie uszkodzić, by je pokonać i trzy tysiące ludzi, którzy odważyli się stawić opór Wielkiej Armii Republiki.
- To wspaniale. Mam nadzieję, że przyślą roboty typu B3 i droideki. Inaczej nie obronią tych cennych złóż, na których tak bardzo zależy obu stronom... Cholera, czemu ta pieprzona armia Republiki nie mogła sobie w końcu odpuścić! Trzy lata walczyli bez przerwy i żadna strona nie zamierzała się poddać! A mieli już tyle ofiar...
- Heike, odpłynąłeś.- zauważyła Tahria.
Siedziała na krześle, niebezpiecznie odchylając się na jego tylnych nogach. Heike miał wrażenie, że Tahria zaraz za bardzo się przechyli i wyląduje twardo na ziemi. Zawsze tak robiła, ale jeszcze nigdy do tego nie doszło. Heike mimo całej swojej sympatii do jej osoby, zawsze miał nadzieję, że Tahria w końcu się wywali. No bo kto by nie chciał zobaczyć tak komicznego widoku? Każdy miał w duszy małego demona, którego radował widok ludzi spadających ze schodów, potykających się, czy zlatujących z krzeseł. To nie było zabawne, ale trudno było się przy tym nie śmiać.
- Co się tak gapisz Heike? Wiem, że chcesz żebym się wywaliła, ale ja balansowanie na krześle mam opanowane do perfekcji.
Na dowód tego, uniosła lekko do góry nogi, rozstawiła szeroko ręce i bez większego trudu siedziała na krześle postawionym tylko na tylnych nogach. Nie musiała nawet poruszać specjalnie ciałem, żeby zachować równowagę. Kiwała jedynie delikatnie nogami, kiedy czuła, że traci kontrolę nad siłą grawitacji.
- Jesteś pewna, że nie używasz do tego tej całej Mocy, czy jak jej tam?- spytała Janna.
- Heike, odpłynąłeś.- zauważyła Tahria.
Siedziała na krześle, niebezpiecznie odchylając się na jego tylnych nogach. Heike miał wrażenie, że Tahria zaraz za bardzo się przechyli i wyląduje twardo na ziemi. Zawsze tak robiła, ale jeszcze nigdy do tego nie doszło. Heike mimo całej swojej sympatii do jej osoby, zawsze miał nadzieję, że Tahria w końcu się wywali. No bo kto by nie chciał zobaczyć tak komicznego widoku? Każdy miał w duszy małego demona, którego radował widok ludzi spadających ze schodów, potykających się, czy zlatujących z krzeseł. To nie było zabawne, ale trudno było się przy tym nie śmiać.
- Co się tak gapisz Heike? Wiem, że chcesz żebym się wywaliła, ale ja balansowanie na krześle mam opanowane do perfekcji.
Na dowód tego, uniosła lekko do góry nogi, rozstawiła szeroko ręce i bez większego trudu siedziała na krześle postawionym tylko na tylnych nogach. Nie musiała nawet poruszać specjalnie ciałem, żeby zachować równowagę. Kiwała jedynie delikatnie nogami, kiedy czuła, że traci kontrolę nad siłą grawitacji.
- Jesteś pewna, że nie używasz do tego tej całej Mocy, czy jak jej tam?- spytała Janna.
Tahria zmarszczyła brwi.
- Myślę, że nie dałabym rady ot tak używać Mocy. Nigdy nie byłam szkolona w jej użytkowaniu. Umiem tylko to, czego sama się nauczyłam.
- Byłoby super, gdybyś miała taką Moc jak Jedi! Wtedy na pewno byśmy wygrali! Na pewno nie potrafisz się tego nauczyć?- zapytała z nadzieją.
- Nie ma szans. Nie umiem. Jedi szkolą się do tego przez całe życie. A do tego, ta Moc wcale nie sprawia, że Republika odnosi zwycięstwa! To wszystko przez ich armię klonów. Nieczułych i bezwzględnie posłusznych rozkazom.- w głosie dziewczyny zabrzmiała czysta, niezmącona żadnymi innymi uczuciami nienawiść.
Heike pamiętał doskonale, czemu dziewczyna tak nienawidzi klonów. W końcu jeden z nich zabił jej matkę. Tahria zabiła klona, a Heike zaciekawiony jej siłą podszedł do niej i zaczął z nią rozmowę. To było na samym początku wojny. Teraz po trzech latach wyniszczających planetę, krwawych starć, żadna strona nadal nie odpuszczała, powodując u ludności cywilnej strach i panikę. Bomby bardzo często spadały na ulice, powodując ogromne zniszczenia i odbierając życia mieszkańcom miasta. W tym koszmarze ich trójka się wychowała. Tahria żyła rządzą zemsty i nienawiścią do Republiki za zniszczenie jej rodziny. Janna chciała pomagać swoim rodakom i żyć z nimi w zgodzie. Tahria mówiła, że Johanna jest aniołem, który zstąpił na pole bitwy diabłów. Janna zawsze się z tego śmiała. Uważała się za zwykłą dziewczynę. Dziewczynę, która swoją dobroci chętnie obdarzyłaby wszystkich.. Heike nie miał powodu do walki. Nie obchodziło go, kto będzie rządził planetą. Czy Republika, czy Separatyści. Nic go właściwie nie obchodziło. Nic nie pamiętał. Jego życie zaczęło się, kiedy poznał Tahrię. Wcześniej... wcześniej był jedynie oślepiający błysk i ból. Wybuch, który pozbawił go najcenniejszych dla człowieka rzeczy - uczuć i pamięci. Kiedy widział martwą kobietę w ciąży, nie potrafił wykrzesać sobie choćby najmniejszego współczucia. Nie wiedział, co znaczy być szczęśliwym, wściekłym, czy smutnym. Nie znał nienawiści. Był jedynie pustą skorupą człowieka, która jakimś sposobem żyła. Nawet nie potrafił lubić dziewczyn, które uważały go za przyjaciela. One po prostu mu pasowały. Przy nich czuł się swobodnie, ale nie mógł ich lubić. To było nieco irytujące, podobnie jak to, że przecież nie czuł irytacji.
- Hej, Heike, słuchasz ty nas w ogóle?
Chłopak ocknął się z zamyślenia i spojrzał się na przyjaciółki, nie rozumiejąc do końca, co się wokół niego dzieje.
Nagle bardzo blisko ich kryjówki rozległ się huk. Budynek zadrżał, a tynk posypał się z sufitu. Janna pisnęła, chwyciła apteczkę i wybiegła z pokoju, by pomóc możliwym rannym. Heike chwycił broń swoją i Tahri, rzucił jej i wybiegli z pomieszczenia. W głównej sali panowało zamieszanie. Z głośników wylewał się męski, stanowczy głos. Heike jednak nic nie dosłyszał, ponieważ wszędzie panował niesamowity gwar. Do niego dołączył alarm nakazujący ewakuację.
- Co się dzieje?- zapytał mężczyznę, który przechodził obok.
Na mundurze miał oznaczenia oznajmiające, że jest komandorem.
- Armia atakuje stolicę od południa i zachodu. Do tego centrum stolicy jest bombardowane. Armia została rozdzielona Jesteś chorążym, tak?
* Nie chodzi mi tutaj o Palpatine'a oczywiście, tylko o przywódcę planety. Na niektórych jest prezydent, na innych król, na jeszcze innych senator, a tutaj mamy kanclerza.
________________________________________________________
Mówiłam może coś o braku weny twórczej? Nie? To teraz mówię xD. Coś tam dzisiaj naskrobałam, nie jest to zbyt wiele, ale przynajmniej coś jest.
Prawdopodobnie zauważyliście, że to One-Shot, który będzie miał kilka części xD Można powiedzieć, że to Multi-Shot, czyli odskocznia od głównego opowiadania.
Mam nadzieję, że się wam podobało. ^^
Przepraszam was, że w zeszłym tygodniu nie było notki, ale po prostu druga gimnazjum wyciska z człowieka siły... :/
NMBZW!
Heike pamiętał doskonale, czemu dziewczyna tak nienawidzi klonów. W końcu jeden z nich zabił jej matkę. Tahria zabiła klona, a Heike zaciekawiony jej siłą podszedł do niej i zaczął z nią rozmowę. To było na samym początku wojny. Teraz po trzech latach wyniszczających planetę, krwawych starć, żadna strona nadal nie odpuszczała, powodując u ludności cywilnej strach i panikę. Bomby bardzo często spadały na ulice, powodując ogromne zniszczenia i odbierając życia mieszkańcom miasta. W tym koszmarze ich trójka się wychowała. Tahria żyła rządzą zemsty i nienawiścią do Republiki za zniszczenie jej rodziny. Janna chciała pomagać swoim rodakom i żyć z nimi w zgodzie. Tahria mówiła, że Johanna jest aniołem, który zstąpił na pole bitwy diabłów. Janna zawsze się z tego śmiała. Uważała się za zwykłą dziewczynę. Dziewczynę, która swoją dobroci chętnie obdarzyłaby wszystkich.. Heike nie miał powodu do walki. Nie obchodziło go, kto będzie rządził planetą. Czy Republika, czy Separatyści. Nic go właściwie nie obchodziło. Nic nie pamiętał. Jego życie zaczęło się, kiedy poznał Tahrię. Wcześniej... wcześniej był jedynie oślepiający błysk i ból. Wybuch, który pozbawił go najcenniejszych dla człowieka rzeczy - uczuć i pamięci. Kiedy widział martwą kobietę w ciąży, nie potrafił wykrzesać sobie choćby najmniejszego współczucia. Nie wiedział, co znaczy być szczęśliwym, wściekłym, czy smutnym. Nie znał nienawiści. Był jedynie pustą skorupą człowieka, która jakimś sposobem żyła. Nawet nie potrafił lubić dziewczyn, które uważały go za przyjaciela. One po prostu mu pasowały. Przy nich czuł się swobodnie, ale nie mógł ich lubić. To było nieco irytujące, podobnie jak to, że przecież nie czuł irytacji.
- Hej, Heike, słuchasz ty nas w ogóle?
Chłopak ocknął się z zamyślenia i spojrzał się na przyjaciółki, nie rozumiejąc do końca, co się wokół niego dzieje.
Nagle bardzo blisko ich kryjówki rozległ się huk. Budynek zadrżał, a tynk posypał się z sufitu. Janna pisnęła, chwyciła apteczkę i wybiegła z pokoju, by pomóc możliwym rannym. Heike chwycił broń swoją i Tahri, rzucił jej i wybiegli z pomieszczenia. W głównej sali panowało zamieszanie. Z głośników wylewał się męski, stanowczy głos. Heike jednak nic nie dosłyszał, ponieważ wszędzie panował niesamowity gwar. Do niego dołączył alarm nakazujący ewakuację.
- Co się dzieje?- zapytał mężczyznę, który przechodził obok.
Na mundurze miał oznaczenia oznajmiające, że jest komandorem.
- Armia atakuje stolicę od południa i zachodu. Do tego centrum stolicy jest bombardowane. Armia została rozdzielona Jesteś chorążym, tak?
-
Tak. Z grupy dywersji. Wiemy co mamy robić. Dzięki za informacje,
komandorze. Tahria, chodź!
Pobiegli
w stronę wyjścia, gdzie zebrała się grupa młodzieży w podobnym
wieku do nich. Najmłodszy chłopak miał może trzynaście lat, a
najstarsza dziewczyna siedemnaście. Była dowódcą grupy.
- Dobra, mamy rozkazy. W zachodniej części miasta, w dzielnicy biznesowej, Republika ma centrum dowodzenia na czas walk w tamtej części. Prawdopodobnie przebywa tam kilku dowódców. Mamy materiały wybuchowe. Kai i Roovi wślizną się tam, podłożą ładunki i wrócą. Będziecie mieli trzy minuty.- zwróciła się do wyznaczonych.- Musicie zdążyć uciec. Ładunki eksplodują i zginiecie. Zgadzacie się?
Oczywiście, że się zgodzili. Dowódcy się słucha.
- Dobra, idziemy.
- Tak jest, poruczniku!
* Nie chodzi mi tutaj o Palpatine'a oczywiście, tylko o przywódcę planety. Na niektórych jest prezydent, na innych król, na jeszcze innych senator, a tutaj mamy kanclerza.
________________________________________________________
Mówiłam może coś o braku weny twórczej? Nie? To teraz mówię xD. Coś tam dzisiaj naskrobałam, nie jest to zbyt wiele, ale przynajmniej coś jest.
Prawdopodobnie zauważyliście, że to One-Shot, który będzie miał kilka części xD Można powiedzieć, że to Multi-Shot, czyli odskocznia od głównego opowiadania.
Mam nadzieję, że się wam podobało. ^^
Przepraszam was, że w zeszłym tygodniu nie było notki, ale po prostu druga gimnazjum wyciska z człowieka siły... :/
NMBZW!
Hehehe, ty wiesz co
OdpowiedzUsuńGenia żre obiad, ja czekam na swój i głoduję xD Myślisz, że dam radę napisać od tak komentarz? xD
UsuńTak inaczej jest czytać takie opowiadanie, ale coś oryginalnego, bardzo!
Wszystko świetnie! <3 Kocham!
Niech Moc będzie z Tobą!
Wracam do Popiołu xD
Kiwi ^-^
Nie, nie wiem. Jestem tylko Twoim mózgiem. :(
OdpowiedzUsuńDoskonale cię rozumiem.Multi-Shot bardzo fajny. Smutny jej los Tahri(jeśli źle napisałam to przepraszam) bardzo fajnie jest napisane to opowiadanie. Spodobało mi się.
OdpowiedzUsuńNMBZT!