Wido
Wskoczył do kokpitu swojej podrasowanej o hipernapęd Ety-2. Z drżącym sercem opuścił klapę od kokpitu. Nałożył hełm pilota i włączył komunikator. Od razu usłyszał pełne podniecenia głosy klonów. Nie wiedzieli jeszcze, że idą na pewną śmierć. Tylko on ucieknie z pola bitwy jak ostatni tchórz. I co potem? Wróci do Świątyni i powie, że misja zakończyła się klęską i tylko on ocalał? Nie... musiało być inne wyjście. Poleci na zewnętrzne rubieże, na planetę, która od początku była ich celem. Dyplomatycznie rozwiąże konflikt między możnowładcami, a potem pomoże im w odbudowaniu sytuacji politycznej z okresu zgody. Poradzi sobie... Przynajmniej miał taka nadzieję.
- Meldować się.- wydał rozkaz.
Opanował drżenie głosu i rąk. Serce nadal waliło mu jak młotem, ale adrenalina krążąca w żyłach zaczynała wypierać strach i smutek.
- Błękitny dwa, gotów.
- Błękitny trzy, gotów.
- Błękitny cztery, gotów.
- Błękitny pięć, gotowy do akcji!
- Błękitny sześć, melduje gotowość.
Uruchomił silnik, nastawił komputer celowniczy, wyłączył autopilota i ustawił współrzędne skoku na przestrzeń.
- Błękitny jeden do mostku. Mamy pozwolenie na start?
- Tak. Ruszajcie, niech Moc będzie z wami.
- Tak jest.
Podniósł myśliwiec i wyleciał z hangaru, kątem oka widząc resztę startujących myśliwców.
- Formacja jeden-dwa, jeden-dwa.
Od razu po jego bokach zobaczył skrzydłowych. Uważał te formację za najskuteczniejszą. W ten sposób udawało się zestrzelić większą ilość statków wroga.
Od razu, kiedy wylecieli, droidy-sępy zaczęły ich ostrzeliwać. Wido podświadomie wyczuł, gdzie będą leciały strzały, więc bez trudu ominął salwy i zestrzelił Vulture'a, który wysunął się na przód formacji. Klony też zaczęły strzelać. Szybka rozpoczęła się między nami niewielka bitwa. Wśród rozbłysków i huków nie było zbyt przyjemnie, ale Moc podpowiadała Wido, co powinien robić. Komputer celowniczy dał sygnał dźwiękowy, kiedy idealnie w celu znalazł się sęp. Nacisnął spust i z uśmiechem zauważył, jak zielone wiązki laserów trafiają w skrzydło Vulture'a. Sępy nie były żadnym przeciwnikiem dla Ety-2, więc chociaż miały przewagę liczebną, klony szybko zestrzeliły wszystkie myśliwce.
- Meldować o uszkodzeniach.
- Dostałem w prawe skrzydło, ale nie jest to poważne.
- Mam uszkodzony kokpit, ale nie jest dziurawy, tylko lekko pęknięty.
- Sto procent sprawności.
- Siedemdziesiąt dwa procent sprawności, brak większych uszkodzeń.
- Dobra, lecimy dalej, pomożemy naszym zniszczyć jeden ze statków.
- Tak jest, komandorze!
Zrobili ostry skręt i unikając laserów, zaczęli ostrzeliwać mostek jednego z separatystycznych okrętów.
- Cholera!- w słuchawkach rozległ się wrzask kolna.
Tylko to zdążył powiedzieć. Uszkodzony kokpit rozbił się, a pilota wessała próżnia. Wido zacisnął mocniej palce na spuście. Znał tego klona, nie raz ze sobą rozmawiali, nie raz walczyli ramię w ramię przeciwko Separatystom. Można było powiedzieć, że się nawet zakolegowali.
Wystrzelił kolejne salwy w kierunku statku, żeby odreagować. Trafił w lukę w osłonie. Statek zamigotał, błękitna bariera znikła. Wystarczyło jeszcze kilka strzałów, by mostek wybuchł. Statek przechylił się i zaczął powoli opadać. Zahaczył jednym ze skrzydeł o inną jednostkę, powodując kolejne wybuchy. W głośnikach rozległy się okrzyki euforii. Ich statek wystrzelił torpedy w stronę uszkodzonego przed chwilą okrętu. Niszczyciel Recusant rozpadł się na dwie części i zaczął opadać w stronę powierzchni nieznanej Wido, piaszczystej planety. Zostały jeszcze dwa krążowniki i fregata. Wszystkie miały niewielkie uszkodzenia. Nie mieli szans na zwycięstwo.
- Komandorze! Tri-fightery!
- Uważajcie!
Tri-fightery były o wiele lepsze od sępów. Ich sztuczna inteligencja była na o wiele wyższym poziomie niż u swoich poprzedników. Były też o wiele szybsze. Może i nie były tak zwrotne jak Vultury, ale o wiele ciężej się z nimi walczyło.
Wido posłał serię w stronę droidów. Trafił. Dwa zniknęły w wybuchu, przy okazji załatwiając jeszcze dwa inne. Klony też świetnie sobie radziły. Po dłuższej chwili liczba wrogich myśliwców zmieniła się o połowę, ale wtedy stało się coś, czego Wido obawiał się najbardziej. Okręty Separatystów podwoiły swój ostrzał, celując w jedyny pozostały krążownik Republiki. Krążownik zaczął oddawać strzały, ale była to niewielka siła ognia, w porównaniu do możliwości wroga. Wido zestrzelił jeszcze kilka myśliwców. Wstąpiły do niego nowe siły do walki, ale ta walka była już przegrana.
W głośnikach rozległ się krzyk Błękitnego cztery. Jego myśliwiec zamienił się wkulę ognia i pomknął w stronę niszczyciela Separatystów. Rozbił się w okolicach mostka. Republikańskie działa skierowały swój ogień w uszkodzoną stronę. Wido również zaczął tam strzelać. Już po chwili tamto miejsce stanęło ogniu. Ku powierzchni planety pomknęły kapsuły ratunkowe, a niszczyciel zaczął opadać. Piloci zaczęli krzyczeć z radości, ale w tej chwili ich myśliwce zostały odepchnięte przez potężną falę wybuchu. Serce Wido przeszył nagle okropny ból. Jego więź z Mistrzem nagle znikła, pozostawiając po sobie jedynie obcą mu do tej pory pustkę. Po jego policzkach spłynęły łzy, które szybko powstrzymał. Strata człowieka, który był dla niego jak ojciec okropnie bolała, ale Wido wiedział, że bitwa nie jest dobrym miejscem na płacz. Musiał się stąd jak najszybciej ewakuować. Ale nie mógł. Oprócz niego został tylko jeden myśliwiec, nie mógł zostawić towarzysza na pstwę separatystów.
- Piątko, jak najszybciej kieruj się w stronę planety, jak najdalej od miejsca, w którym spadły jednostki Separatystów. Będę tuż za tobą. Widzę osadę, tam się kierujmy!
- Tak jest!
Klon wykonał zwrot i skierował się w stronę wypełnioną resztkami okrętu. Mądry, ale niebezpieczny pomysł. W ten sposób Separatyści będą mieli problem z wykryciem ich. Wido ruszył za myśliwcem, unikając zręcznie strzałów tri-fighterów. Szczątki stanowiły ogromne utrudnienie w poruszaniu się, ale były dość spore i łatwo było wśród nich zniknąć Tylko myśliwce rzuciły się w pogoń za nimi, jednak po kilkunastu minutach porzuciły swój zamiar i wróciły na pokład swojego statku. Separatyści prawdopodobnie nie mieli ochoty gonić dwóch ocalałych.
Planeta pod nimi była zamieszkana, ale neutralna w tym konflikcie. Wido dostrzegł na powierzchni tylko kilka niewielkim osad po tej stronie półkuli, więc pewnie była zbyt słaba by wesprzeć którąś ze stron. Możliwe też, że należała do piratów, ale nie stawiał na to zbyt wiele.
- Komandorze, jak wrócimy na Coruscant?
- Nie wracamy.- odparł od razu.- Lecimy na Seali, do celu naszej misji. Nie mogę porzucić rozkazów Zakonu. Chciałbym, żebyś mi towarzyszył. Jeśli nie, pomogę ci znaleźć statek na tej planecie i polecisz na Coruscant, donieść o porażce.
- Też musisz znaleźć statek, komandorze.
- Mój myśliwiec jest lepszy niż inne jednostki tego typu. Ma wzmocnioną osłonę i wbudowany hipernapęd. W każdej chwili mogę skoczyć w nadprzestrzeń, ale tego nie zrobię. Nie zostawię żołnierza pod moim dowództwem na pastwę losu.
- Dziękuję, komandorze! Chętnie wypełnię tę misję. Jestem jednak wyszkolony w walce, nie w stosunkach dyplomatycznych, więc nie wiem, jak mógłbym pomóc...
- Nie ma sprawy, wyznam ci, że ja też nie miałem do czynienia z dyplomacją. Jedi szkoleni głównie są w technikach walki mieczem świetlnym, korzystaniu z Mocy i panowaniu nad swoimi emocjami. Nie wiem czemu my zostaliśmy poproszeni o zajęcie się tym konfliktem, ale najwyraźniej coś jest na rzeczy. Podczas takiej misji musimy kierować się logiką. Musimy tez być bezstronni, pamiętaj. Nie ważne, czyje ideały wydają nam się słuszne, musimy doprowadzić do kompromisu. Poradzimy sobie. Moja przyjaciółka zawsze kieruje się logiką. Spędziłem z nią trzynaście lat, z krótkimi przerwami. Raczej potrafię naśladować jej sposób myślenia.
Skierowali myśliwce w stronę powierzchni planety, zwinnie omijając szczątki pozostałe po bitwie sprzed chwili.
- Za piętnaście minut wejdziemy w atmosferę.- zakomunikował klon.
- Jak się nazywasz?
- C-9998.- odpowiedział automatycznie.
- Chodzi mi o twoje prawdziwe imię.
- Last.
- Czemu tak?- zaśmiał się chłopak.
- Zawsze byłem ostatni w akademii... Dzisiaj też byłem ostatni.
- Powinieneś się cieszyć. Martwy nikomu się nie przydasz. Żywy może dotrwasz do końca wojny.
- Śmierć na polu bitwy to zaszczyt.
- Ja wolę żyć. Jaki jest stan twojego myśliwca?
- Sześćdziesiąt osiem procent sprawności, uszkodzony komputer celowniczy.
- Na nic ci się już nie przyda. Wchodzimy w atmosferę.
Przednia część jego Ety szybko zaczęła zwiększać swoją temperaturę, kiedy przekraczali kolejne warstwy atmosfery. W końcu, kiedy przebili się przez chmury, zobaczyli przed sobą pustynię. Kilka kilometrów od nich można było dostrzec niewielką wioskę. Rozejrzał się. Na wschód od nich unosił się ledwo widoczny dym. Komputer wyświetlił, że od miejsca rozbicia się okrętów dzieli ich ponad pięćdziesiąt kilometrów. Wyrównał lot. Myśliwiec unosił się teraz jakieś pięć metrów nad ziemią.
- Lądujemy.- wydał rozkaz.
Opuścił myśliwiec, wyłączył silnik i wyskoczył z kabiny. Zamknął myśliwiec, wyjmując z niego niewielki element, który pozwalał wystartować.
- Wyjmij przekaźnik mocy!- krzyknął do towarzysza.
- Już to zrobiłem. Komandorze, skąd wiesz, że w tej wiosce nas przyjmą?
- Nie wiem. Zdaję się na szczęście.
- Podobno dla Jedi nie ma czegoś takiego jak szczęście.- zażartował.
- Rzeczywiście. Ale od tej chwili ja nie jestem ani Jedi ani komandorem, a ty nie jesteś żołnierzem WAR i klonem. Dobrze, że masz strój pilota. Ale zdejmij hełm. I schowaj broń do plecaka. A mi mów po imieniu. Wido Niro jestem. Zapomnij o stopniach wojskowych. Na czas misji nie jesteś porucznikiem, a ja nie jestem komandorem. Idziemy.
Na pustyni nie było szczególnie gorąco. Było bardzo ciepło, ale dało się wytrzymać. Może trzydzieści parę stopni.
Kiedy dotarli do wioski, słońce zaczęło zachodzić. Wędrówka po sypkim piasku pomieszanym z kamieniami w takim słońcu okazała się być wyjątkowo męcząca. Nie zrobili żadnego postoju, w końcu byli zaprawieni w trudach wędrówki. Mimo tego, że utrzymywali w miarę szybkie tempo, przebycie odległości ledwie dwóch kilometrów zajęło im ponad półtorej godziny.
Wioska nie była zbyt ruchliwa. Nieliczni ludzie na ulicach, na widok przybyszy, chowali się do domostw.
- Dość nietowarzyski lud...
- Są zaniepokojeni. Najwyraźniej rzadko ich odwiedzają.- odpowiedział Wido.- Raczej nie będą tu mieli żadnego okrętu. Ale może coś z hipernapędem się znajdzie... Ewentualnie mogę wpakować cię do mojego myśliwca i polecisz w nogach.
- Wolałbym nie.- uśmiechnął się.- O! Ktoś nam wychodzi na spotkanie.
Rzeczywiście. Z domu położonego w centrum wioski wyszło dwoje ludzi. Zaczęli kierować się ewidentnie w stronę Wido i Lasta.
- Qua liet.
Wido i Last wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Mogli się spodziewać, że na obcej, nieznanej planecie, tubylcy będą posługiwali się swoim językiem. Basic był powszechny na większości planet Republiki i Separatystów i reszcie znanych światów.
- Dobry wieczór.- odpowiedział Wido, lekko się kłaniając. Chciał pokazać gestami i tonem głosu, że przybyli w pokojowych zamiarach.- Nazywam się Wido,- wskazał na siebie - a to Last.- wskazał na klona.- Przybywamy w pokoju.- złożył ręce, jak do modlitwy.- Przeszkodziła nam bitwa na górze.- wskazał na niebo.
- Nie wygłupiaj się chłopcze. Znamy Basic. Nazywam się Dor Rakt i jestem wodzem tej wioski. To moja żona i główna doradczyni, Orai Mensa.Witamy was w naszej osadzie.
- Co was sprowadza na Jakku? Rzadko ktoś tu się zapuszcza. Nasza osada jest jedną z większych na tej jałowej ziemi. W czym możemy wam pomóc?
- Miło was poznać. Jesteśmy podróżnikami. Przez przypadek wpakowaliśmy się w sam środek bitwy. Separatyści podstępem zaatakowali statek Republiki. Musieliśmy awaryjnie wylądować na tej planecie. ponieważ hipernapęd w statku Lasta całkowicie się zepsuł. Potrzebujemy pomocy w naprawie. Mamy ze sobą tylko kredyty Republiki, więc możemy zapłacić za nocleg pracą tutaj.
- Przyjmiemy was. Nasz syn niedawno opuścił naszą planetę, więc jego pokój jest wolny. Chodźcie ze mną. Pokażę wam, waszą sypialnię, a jutro rano zobaczymy wasz statek. Mamy tutaj kilka części statków, zbieramy je. Jutro też powiem wam, co moglibyście zrobić dla wioski. Brakuje nam rąk do pracy.
- Jestem dobrym mechanikiem.- powiedział Last.
- Ja również dobrze sobie radzę. Znam się też na medycynie.
- Na medycynie?! To cudownie! W naszej wiosce ostatnio wybuchła choroba... Tutejsza ludność nie jest odporna, niektórych naszych mieszkańców trawi wirus, gdybyś nam pomógł, byłoby cudownie! Oczywiście, nie wymagam tego od ciebie. To dość skomplikowana choroba.
W tym momencie Wido cieszył się, że Barriss dawała mu korepetycje z medycyny, twierdząc, że ma pewien talent w tym kierunku. Nigdy go to szczególnie nie interesowało, ale znał podstawy i potrafił wyleczyć prostsze choroby i uszkodzenia ciała. Nie uważał, że wyleczy mieszkańców, ale miał nadzieję, że znajdzie źródło choroby i pomoże w znalezieniu lekarstwa.
- Chętnie pomogę.
- Jutro po śniadaniu pójdziemy do szpitala. Ty chłopcze - zwróciła się do Lasta - pójdziesz z Dorem zobaczyć części. I przyprowadzicie do wioski wasze pojazdy. Na pustyni nikt wam tego nie ukradnie. Jest niezamieszkana przez istoty rozumne.
- Tak jest!
Wido zmroził klona wzrokiem. Brakowało jeszcze, żeby zasalutował i stanął na baczność. Kobieta na szczęście tylko roześmiała się i ruszyła wzdłuż głównej uliczki.
_______________________________________________________
No, no, ale mnie złapała wena! We wtorek spięłam się i napisałam rozdział! Jest jeszcze tyle niedokończonych wątków, a ja już zaczynam nowy. Chociaż szczerze mówiąc... Na razie jest tylko wątek dzieciaków z Tatooine, Anji i Kola, którzy i tak związani są z tym pierwszym, życie Ahsoki i nadchodzący rozkaz 66. (Co wy na to, żeby miał miejsce już w rozdziale 66? xD Będzie pasowało.) Tylko cztery watki, razem z tym, który dzisiaj doszedł. A potem i tak dodam jeszcze co najmniej dwa, bo po wybiciu Jedi Chazer, Ati i Mirlea raczej razem nie będą. Czasu do wypełnienia Rozkazu 66 też nie ma co przeciągać... W końcu zbyt długo ta "sielanka" nie może trwać xD
Dobra, nie spojleruję :P
Rozdział nieco dłuższy niż ostatni. Podoba mi się, szczerze powiedziawszy. Jest walka, jest więcej akcji niż zwykle, jest sporo opisów... Czego chcieć więcej? (Nie, sensu i logiki tu nie znajdziecie xD)
(Kanonu poszedł do Rossmana, a tam 49% zniżki na kosmetyki do twarzy więc szybko nie wróci :D)
Dobra, nie nudzę was już podkreskowym ględzenie autorki :P
NMBZW!
- Meldować o uszkodzeniach.
- Dostałem w prawe skrzydło, ale nie jest to poważne.
- Mam uszkodzony kokpit, ale nie jest dziurawy, tylko lekko pęknięty.
- Sto procent sprawności.
- Siedemdziesiąt dwa procent sprawności, brak większych uszkodzeń.
- Dobra, lecimy dalej, pomożemy naszym zniszczyć jeden ze statków.
- Tak jest, komandorze!
Zrobili ostry skręt i unikając laserów, zaczęli ostrzeliwać mostek jednego z separatystycznych okrętów.
- Cholera!- w słuchawkach rozległ się wrzask kolna.
Tylko to zdążył powiedzieć. Uszkodzony kokpit rozbił się, a pilota wessała próżnia. Wido zacisnął mocniej palce na spuście. Znał tego klona, nie raz ze sobą rozmawiali, nie raz walczyli ramię w ramię przeciwko Separatystom. Można było powiedzieć, że się nawet zakolegowali.
Wystrzelił kolejne salwy w kierunku statku, żeby odreagować. Trafił w lukę w osłonie. Statek zamigotał, błękitna bariera znikła. Wystarczyło jeszcze kilka strzałów, by mostek wybuchł. Statek przechylił się i zaczął powoli opadać. Zahaczył jednym ze skrzydeł o inną jednostkę, powodując kolejne wybuchy. W głośnikach rozległy się okrzyki euforii. Ich statek wystrzelił torpedy w stronę uszkodzonego przed chwilą okrętu. Niszczyciel Recusant rozpadł się na dwie części i zaczął opadać w stronę powierzchni nieznanej Wido, piaszczystej planety. Zostały jeszcze dwa krążowniki i fregata. Wszystkie miały niewielkie uszkodzenia. Nie mieli szans na zwycięstwo.
- Komandorze! Tri-fightery!
- Uważajcie!
Tri-fightery były o wiele lepsze od sępów. Ich sztuczna inteligencja była na o wiele wyższym poziomie niż u swoich poprzedników. Były też o wiele szybsze. Może i nie były tak zwrotne jak Vultury, ale o wiele ciężej się z nimi walczyło.
Wido posłał serię w stronę droidów. Trafił. Dwa zniknęły w wybuchu, przy okazji załatwiając jeszcze dwa inne. Klony też świetnie sobie radziły. Po dłuższej chwili liczba wrogich myśliwców zmieniła się o połowę, ale wtedy stało się coś, czego Wido obawiał się najbardziej. Okręty Separatystów podwoiły swój ostrzał, celując w jedyny pozostały krążownik Republiki. Krążownik zaczął oddawać strzały, ale była to niewielka siła ognia, w porównaniu do możliwości wroga. Wido zestrzelił jeszcze kilka myśliwców. Wstąpiły do niego nowe siły do walki, ale ta walka była już przegrana.
W głośnikach rozległ się krzyk Błękitnego cztery. Jego myśliwiec zamienił się wkulę ognia i pomknął w stronę niszczyciela Separatystów. Rozbił się w okolicach mostka. Republikańskie działa skierowały swój ogień w uszkodzoną stronę. Wido również zaczął tam strzelać. Już po chwili tamto miejsce stanęło ogniu. Ku powierzchni planety pomknęły kapsuły ratunkowe, a niszczyciel zaczął opadać. Piloci zaczęli krzyczeć z radości, ale w tej chwili ich myśliwce zostały odepchnięte przez potężną falę wybuchu. Serce Wido przeszył nagle okropny ból. Jego więź z Mistrzem nagle znikła, pozostawiając po sobie jedynie obcą mu do tej pory pustkę. Po jego policzkach spłynęły łzy, które szybko powstrzymał. Strata człowieka, który był dla niego jak ojciec okropnie bolała, ale Wido wiedział, że bitwa nie jest dobrym miejscem na płacz. Musiał się stąd jak najszybciej ewakuować. Ale nie mógł. Oprócz niego został tylko jeden myśliwiec, nie mógł zostawić towarzysza na pstwę separatystów.
- Piątko, jak najszybciej kieruj się w stronę planety, jak najdalej od miejsca, w którym spadły jednostki Separatystów. Będę tuż za tobą. Widzę osadę, tam się kierujmy!
- Tak jest!
Klon wykonał zwrot i skierował się w stronę wypełnioną resztkami okrętu. Mądry, ale niebezpieczny pomysł. W ten sposób Separatyści będą mieli problem z wykryciem ich. Wido ruszył za myśliwcem, unikając zręcznie strzałów tri-fighterów. Szczątki stanowiły ogromne utrudnienie w poruszaniu się, ale były dość spore i łatwo było wśród nich zniknąć Tylko myśliwce rzuciły się w pogoń za nimi, jednak po kilkunastu minutach porzuciły swój zamiar i wróciły na pokład swojego statku. Separatyści prawdopodobnie nie mieli ochoty gonić dwóch ocalałych.
Planeta pod nimi była zamieszkana, ale neutralna w tym konflikcie. Wido dostrzegł na powierzchni tylko kilka niewielkim osad po tej stronie półkuli, więc pewnie była zbyt słaba by wesprzeć którąś ze stron. Możliwe też, że należała do piratów, ale nie stawiał na to zbyt wiele.
- Komandorze, jak wrócimy na Coruscant?
- Nie wracamy.- odparł od razu.- Lecimy na Seali, do celu naszej misji. Nie mogę porzucić rozkazów Zakonu. Chciałbym, żebyś mi towarzyszył. Jeśli nie, pomogę ci znaleźć statek na tej planecie i polecisz na Coruscant, donieść o porażce.
- Też musisz znaleźć statek, komandorze.
- Mój myśliwiec jest lepszy niż inne jednostki tego typu. Ma wzmocnioną osłonę i wbudowany hipernapęd. W każdej chwili mogę skoczyć w nadprzestrzeń, ale tego nie zrobię. Nie zostawię żołnierza pod moim dowództwem na pastwę losu.
- Dziękuję, komandorze! Chętnie wypełnię tę misję. Jestem jednak wyszkolony w walce, nie w stosunkach dyplomatycznych, więc nie wiem, jak mógłbym pomóc...
- Nie ma sprawy, wyznam ci, że ja też nie miałem do czynienia z dyplomacją. Jedi szkoleni głównie są w technikach walki mieczem świetlnym, korzystaniu z Mocy i panowaniu nad swoimi emocjami. Nie wiem czemu my zostaliśmy poproszeni o zajęcie się tym konfliktem, ale najwyraźniej coś jest na rzeczy. Podczas takiej misji musimy kierować się logiką. Musimy tez być bezstronni, pamiętaj. Nie ważne, czyje ideały wydają nam się słuszne, musimy doprowadzić do kompromisu. Poradzimy sobie. Moja przyjaciółka zawsze kieruje się logiką. Spędziłem z nią trzynaście lat, z krótkimi przerwami. Raczej potrafię naśladować jej sposób myślenia.
Skierowali myśliwce w stronę powierzchni planety, zwinnie omijając szczątki pozostałe po bitwie sprzed chwili.
- Za piętnaście minut wejdziemy w atmosferę.- zakomunikował klon.
- Jak się nazywasz?
- C-9998.- odpowiedział automatycznie.
- Chodzi mi o twoje prawdziwe imię.
- Last.
- Czemu tak?- zaśmiał się chłopak.
- Zawsze byłem ostatni w akademii... Dzisiaj też byłem ostatni.
- Powinieneś się cieszyć. Martwy nikomu się nie przydasz. Żywy może dotrwasz do końca wojny.
- Śmierć na polu bitwy to zaszczyt.
- Ja wolę żyć. Jaki jest stan twojego myśliwca?
- Sześćdziesiąt osiem procent sprawności, uszkodzony komputer celowniczy.
- Na nic ci się już nie przyda. Wchodzimy w atmosferę.
Przednia część jego Ety szybko zaczęła zwiększać swoją temperaturę, kiedy przekraczali kolejne warstwy atmosfery. W końcu, kiedy przebili się przez chmury, zobaczyli przed sobą pustynię. Kilka kilometrów od nich można było dostrzec niewielką wioskę. Rozejrzał się. Na wschód od nich unosił się ledwo widoczny dym. Komputer wyświetlił, że od miejsca rozbicia się okrętów dzieli ich ponad pięćdziesiąt kilometrów. Wyrównał lot. Myśliwiec unosił się teraz jakieś pięć metrów nad ziemią.
- Lądujemy.- wydał rozkaz.
Opuścił myśliwiec, wyłączył silnik i wyskoczył z kabiny. Zamknął myśliwiec, wyjmując z niego niewielki element, który pozwalał wystartować.
- Wyjmij przekaźnik mocy!- krzyknął do towarzysza.
- Już to zrobiłem. Komandorze, skąd wiesz, że w tej wiosce nas przyjmą?
- Nie wiem. Zdaję się na szczęście.
- Podobno dla Jedi nie ma czegoś takiego jak szczęście.- zażartował.
- Rzeczywiście. Ale od tej chwili ja nie jestem ani Jedi ani komandorem, a ty nie jesteś żołnierzem WAR i klonem. Dobrze, że masz strój pilota. Ale zdejmij hełm. I schowaj broń do plecaka. A mi mów po imieniu. Wido Niro jestem. Zapomnij o stopniach wojskowych. Na czas misji nie jesteś porucznikiem, a ja nie jestem komandorem. Idziemy.
Na pustyni nie było szczególnie gorąco. Było bardzo ciepło, ale dało się wytrzymać. Może trzydzieści parę stopni.
Kiedy dotarli do wioski, słońce zaczęło zachodzić. Wędrówka po sypkim piasku pomieszanym z kamieniami w takim słońcu okazała się być wyjątkowo męcząca. Nie zrobili żadnego postoju, w końcu byli zaprawieni w trudach wędrówki. Mimo tego, że utrzymywali w miarę szybkie tempo, przebycie odległości ledwie dwóch kilometrów zajęło im ponad półtorej godziny.
Wioska nie była zbyt ruchliwa. Nieliczni ludzie na ulicach, na widok przybyszy, chowali się do domostw.
- Dość nietowarzyski lud...
- Są zaniepokojeni. Najwyraźniej rzadko ich odwiedzają.- odpowiedział Wido.- Raczej nie będą tu mieli żadnego okrętu. Ale może coś z hipernapędem się znajdzie... Ewentualnie mogę wpakować cię do mojego myśliwca i polecisz w nogach.
- Wolałbym nie.- uśmiechnął się.- O! Ktoś nam wychodzi na spotkanie.
Rzeczywiście. Z domu położonego w centrum wioski wyszło dwoje ludzi. Zaczęli kierować się ewidentnie w stronę Wido i Lasta.
- Qua liet.
Wido i Last wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Mogli się spodziewać, że na obcej, nieznanej planecie, tubylcy będą posługiwali się swoim językiem. Basic był powszechny na większości planet Republiki i Separatystów i reszcie znanych światów.
- Dobry wieczór.- odpowiedział Wido, lekko się kłaniając. Chciał pokazać gestami i tonem głosu, że przybyli w pokojowych zamiarach.- Nazywam się Wido,- wskazał na siebie - a to Last.- wskazał na klona.- Przybywamy w pokoju.- złożył ręce, jak do modlitwy.- Przeszkodziła nam bitwa na górze.- wskazał na niebo.
- Nie wygłupiaj się chłopcze. Znamy Basic. Nazywam się Dor Rakt i jestem wodzem tej wioski. To moja żona i główna doradczyni, Orai Mensa.Witamy was w naszej osadzie.
- Co was sprowadza na Jakku? Rzadko ktoś tu się zapuszcza. Nasza osada jest jedną z większych na tej jałowej ziemi. W czym możemy wam pomóc?
- Miło was poznać. Jesteśmy podróżnikami. Przez przypadek wpakowaliśmy się w sam środek bitwy. Separatyści podstępem zaatakowali statek Republiki. Musieliśmy awaryjnie wylądować na tej planecie. ponieważ hipernapęd w statku Lasta całkowicie się zepsuł. Potrzebujemy pomocy w naprawie. Mamy ze sobą tylko kredyty Republiki, więc możemy zapłacić za nocleg pracą tutaj.
- Przyjmiemy was. Nasz syn niedawno opuścił naszą planetę, więc jego pokój jest wolny. Chodźcie ze mną. Pokażę wam, waszą sypialnię, a jutro rano zobaczymy wasz statek. Mamy tutaj kilka części statków, zbieramy je. Jutro też powiem wam, co moglibyście zrobić dla wioski. Brakuje nam rąk do pracy.
- Jestem dobrym mechanikiem.- powiedział Last.
- Ja również dobrze sobie radzę. Znam się też na medycynie.
- Na medycynie?! To cudownie! W naszej wiosce ostatnio wybuchła choroba... Tutejsza ludność nie jest odporna, niektórych naszych mieszkańców trawi wirus, gdybyś nam pomógł, byłoby cudownie! Oczywiście, nie wymagam tego od ciebie. To dość skomplikowana choroba.
W tym momencie Wido cieszył się, że Barriss dawała mu korepetycje z medycyny, twierdząc, że ma pewien talent w tym kierunku. Nigdy go to szczególnie nie interesowało, ale znał podstawy i potrafił wyleczyć prostsze choroby i uszkodzenia ciała. Nie uważał, że wyleczy mieszkańców, ale miał nadzieję, że znajdzie źródło choroby i pomoże w znalezieniu lekarstwa.
- Chętnie pomogę.
- Jutro po śniadaniu pójdziemy do szpitala. Ty chłopcze - zwróciła się do Lasta - pójdziesz z Dorem zobaczyć części. I przyprowadzicie do wioski wasze pojazdy. Na pustyni nikt wam tego nie ukradnie. Jest niezamieszkana przez istoty rozumne.
- Tak jest!
Wido zmroził klona wzrokiem. Brakowało jeszcze, żeby zasalutował i stanął na baczność. Kobieta na szczęście tylko roześmiała się i ruszyła wzdłuż głównej uliczki.
_______________________________________________________
No, no, ale mnie złapała wena! We wtorek spięłam się i napisałam rozdział! Jest jeszcze tyle niedokończonych wątków, a ja już zaczynam nowy. Chociaż szczerze mówiąc... Na razie jest tylko wątek dzieciaków z Tatooine, Anji i Kola, którzy i tak związani są z tym pierwszym, życie Ahsoki i nadchodzący rozkaz 66. (Co wy na to, żeby miał miejsce już w rozdziale 66? xD Będzie pasowało.) Tylko cztery watki, razem z tym, który dzisiaj doszedł. A potem i tak dodam jeszcze co najmniej dwa, bo po wybiciu Jedi Chazer, Ati i Mirlea raczej razem nie będą. Czasu do wypełnienia Rozkazu 66 też nie ma co przeciągać... W końcu zbyt długo ta "sielanka" nie może trwać xD
Dobra, nie spojleruję :P
Rozdział nieco dłuższy niż ostatni. Podoba mi się, szczerze powiedziawszy. Jest walka, jest więcej akcji niż zwykle, jest sporo opisów... Czego chcieć więcej? (Nie, sensu i logiki tu nie znajdziecie xD)
(Kanonu poszedł do Rossmana, a tam 49% zniżki na kosmetyki do twarzy więc szybko nie wróci :D)
Dobra, nie nudzę was już podkreskowym ględzenie autorki :P
NMBZW!
Żyję? O.o
OdpowiedzUsuńRaczej tak :D
UsuńRzeczywiście O.o
UsuńSkoro mam już kasę na koncie (Allelujaaa... Allelujaaa... alleluja, alleluja, alleluja...) i nielimitowane sms-y, to mogę pisać przy akompaniamencie Eneja i Bałkanicy... i na kofie bez Bejbe :// Zdradził nas z mocherą, co za niewdzięcznik ://
Dobrze.
To tak...
Moment, czemu tak nudno? O.o Czemu wszystko niebieskie. Nie może być choć jeden różowy?! Aaa... AAA! Wido jest różowy! xD I jeszcze tak chamsko-pedalsko przeżyje ://
A jednak nie różowy ://
To jest takie smutne :( I cudowne zarazem. Jeden z najlepszych rozdziałów! Naprawdę <3
Jeju, ślicznie.
Cudownie <3
Niech Moc będzie z Tobą <3
Twoja
Siostra <3
Melduje się nowa czytelniczka Twojego bloga ;d
OdpowiedzUsuńEh, akcja akcją ale ja nie potrafię opisywać przygód w kosmosie więc punkt dla Ciebie. Dla mnie - opisywanie prowadzenia statku kosmicznego to prawdziwa katorga, może się czegoś od Ciebie nauczę.
Postaram się ogarnąć wcześniejsze rozdziały, myślę, że małymi kroczkami sobie poradzę. :)
Rozdział mi się podobał, zostaję na dłużej!
No i zapraszam do siebie na krótki prolog: http://i-give-my-heart-to-padme.blogspot.com/
Witam serdecznie!
UsuńWpadnę do Ciebie, oczywiście, ale jutro ^^
NMBZT!
Ashara powróciła przecz z Kailą Satele Tano. Rozdział sam w sobie świetny. Klon to się popisał. Wido powodzenia ci życzę. Jestem ciekawa co jest z Avis i Kol'em. Nie wiem dlaczego ale ich los(po losie Ahsoki i Atari) najbardziej ciekawi. Czekam na kolejne.
OdpowiedzUsuńNMBZT!!!!!!!!!!!!!!
Witam! Rozdział cudowny!
OdpowiedzUsuń