Dochodziła północ. Stolica Republiki jednak nadal tętniła życiem. Noc jak zwykle była porą złodziei, narkomanów, gwałcicieli, pijaków, przestępców, morderców, ludzi, którzy nie chcą zostać zauważeni i służb porządku na patrolu. Niektórzy spali, niektórzy byli nieprzytomni, a niektórym jeszcze nie udało się schlać do nieprzytomności, ale wytrwale do tego dążyli. To wszystko działo się na poziomach Coruscant, które w tej historii nie odgrywają większej roli. Całą ta historia ma swój początek na szczytach wieżowców. A dokładnie w apartamencie lorda Sithów. Dlaczego ktoś tak poszukiwany przez republikę mieszka pod samym jej nosem? To wie tylko on sam.
W mieszkaniu Sitha było ciemno. Apartament był przestronny i zapewne ładny, ale przez ciemność panującą w pomieszczeniu nie można było tego do końca określić. Przy biurku naprzeciwko okno stało krzesło. Przy krześle stała postać okryta czarą peleryną. Siedzenie zajmowała postać niska. Nieco pulchna. Zapewne w świetle ten człowieczek wyglądałby na godnego zaufania i dobrotliwego, ale teraz biła od niego dziwna aura. Mroczna aura. Pełna zła i nienawiści. Z osoby obok nie czuć było tyle negatywnych uczuć. Gdyby się tylko zajrzało w głąb serca tej osoby dostrzegłoby się resztkę miłości, której nawet lordowi Sithów nie udało się wyplenić.
- Musisz zniszczyć swoich przyjaciół.- wyszeptał siedzący w fotelu.
Miał on cichy, lodowaty głos, który przeszywał kości i docierał do serca zagnieżdżając w nim strach. Jednak osoba siedząca obok nie zareagowała. Najwidoczniej człowiek, któremu rozkazano tak straszną rzecz musiał mieć serce z kamienia, albo być niesamowitym aktorem.
- Ja nie mam przyjaciół.- spod kaptura wydobył się ładny, kobiecy głos. Był jednak zimny i pozbawiony jakichkolwiek uczuć.
- Miałaś. Dawno temu. Masz ich zabić. Stanowią niebezpieczeństwo dla mojego planu.
- Tak jest mistrzu. Spełnię twoje żądanie najszybciej jak się da.
Sith ruchem ręki pokazał, że kobieta ma wyjść. Posłusznie wykonała polecenie.
Nie musi zabijać wszystkich. Ważne, żeby padawanka Skywalkera została zabita. Wtedy Wybraniec się załamie. Na jego drodze na ciemną stronę będzie stała tylko ta głupiutka senator, ale z nią nie będzie większych problemów. Możliwe, że nawet sama się usunie. To byłoby bardzo na rękę. A Skywalker wtedy pogrążyłby się w ciemnej stronie jak mało kto. A jeżeli nie, to zrobi mu się pranie mózgu i będzie okej.
Mirlea również nie radziła sobie z trwającą sytuacją, ale starała się iść dalej. Wiedziała, że dla wszystkich z niestety rozbitej paczki dotknęło zniknięcie Atari. I chociaż dwudziestojednoletnia rycerz Jedi starała się ze wszystkich sił żyć jak zawsze, to za każdym razem, gdy zamykała oczy widziała czarnowłosą Dathomiriankę. Widziała Atari, Ahsokę, Niro, Chazera i siebie razem. Jak dawniej. Jak to się stało, że ich drużyna się rozpadła? Już po kilku miesiącach od ich poznania przyrzekli, że do końca życia będą razem. Że nic ich nie rozdzieli, a jeżeli któreś z nich zejdzie na złą stronę, to do końca będą wierzyć, że ta osoba się nawróci. I wybaczą jej nawet największe krzywdy. Byli wtedy przecież tacy mali, a przysięga taka dojrzała. Obiecali, że oddadzą za siebie życie jeżeli zajdzie taka potrzeba. Przez trzynaście lat trzymali się razem. I jedno jedyne wydarzenie zniszczyło ich przyjaźń? Nie, to niemożliwe!
- Nie może tak być.- łzy zaczęły spływać po jej policzkach.- Przecież zawsze byliśmy jak rodzeństwo, a rodzeństwo czasami się kłóci! Jeżeli Atari nie żyje, to krzywdzimy ją łamiąc słowo.
Ukryła twarz w dłoniach, a jej ciałem wstrząsnął szloch.
- Nie radzę sobie z tym wszystkim... Nigdy sobie nie radziłam!
Barriss Offe biegła przez korytarze świątyni.
Rzadko kiedy ktoś biegnie przez te korytarze. Przeszło jej przez głowę i od razu powróciły do niej wspomnienia związane z czarnowłosą, wiecznie wesołą przyjaciółką. Przypomniał jej się dawny Chazer, który opowiadał, któryś ze swoich kawałów, lub wygłupiającego się z Niro. Zobaczyła Ahsokę która kłóciła się z Anakinem. Togrutanka nawet to przestała robić po zaginięciu Atari. Widziała Mirleę, Atari i siebie gadające o głupotach, nie przejmujące się toczoną wojną. Wtedy wszystkie te sprawy były aktualne, ale jakby bardziej odległe, a teraz wszystko widzieli wyraźniej. Kiedyś było inaczej. Ale teraz to nie kiedyś. Barriss otrząsnęła się ze wspomnień i po chwili dotarła do pokoju Mirley. Koleżanka siedziała na łóżku. Widać było, że niedawno płakała. Kobieta podeszła do niej i przytuliła lekko.
- Nie płacz. Idź doprowadzić się do porządku dziewczyno. Mistrz Yoda zwołam nadzwyczajne zebranie. Mają tam się zjawić nie tylko mistrzowie, ale także i rycerze, którzy przebywają w świątyni. Dopiero się dowiedziałam, a zebranie będzie za piętnaście minut.
Mirlea podniosła się szybko i weszła do łazienki.
Wyszła po pięciu minutach. Szybko udały się do komnat rady. Było to średniej wielkości pomieszczenie. Mirlea przez chwilę bała się, że nie wszyscy się pomieszczą, ale jej wątpliwości po chwili przemieniły się w strach. Wybiła godzina spotkania, a przybyło tylko trzy czwarte członków zasiadających w radzie i osiemnastu rycerzy i mistrzów Jedi. Razem z nią i Barriss dwudziestu.
A to przecież tak mało. - pomyślała.-
Czy tak wielu Jedi jest na wojnie, czy po prostu prawie wszyscy... zginęli? Dwadzieścia dziewięć. Liczba Jedi w świątyni, którzy posiadają rangę mistrza, lub rycerza. Trwająca wojna zabiera z tego świata tyle istnień... Padawani wraz mistrzami często są posyłani na rzeź. A przecież każdy z tych ludzi mógłby żyć jeszcze wiele lat. Niektórzy nawet nie osiągnęli pełnoletności. A przecież obie strony walczę "w dobrej sprawie". Każdy ma swoje powody do walki... Codziennie ginie masa klonów. I nie tylko żołnierze giną. Śmierć wyciąga swoje ręce także po cywili. Ludzie zostają pozbawieni domu, rodziny. Ukochanych osób. I po co to wszystko? Trzeba przestać się w końcu okłamywać. Ta wojna niesie tylko nieszczęście! Jest bezsensowna! Jedi, którzy są podobno strażnikami pokoju, zaczęli dowodzić wojskiem! Przecież podobnie było za czasów Revana... co się wtedy stało? Zbuntowani Jedi poszli za nim. Wojna z Mandalorianami została wygrana, ale zaraz zaczęła się nowa. Revan ogłosił się Mrocznym Lordem, a Malak jego uczniem... Wybuchła wielka wojna. Teraz jest tak samo. Ten konflikt jest zapewne przykrywką dla o wiele gorszych wydarzeń. Ta wojna jest ogromna. Jeżeli za nią kryje się coś straszniejszego, to... Sama nie wiem. Możliwe, że wydarzenia, które wstrząsną całym światem... Dopiero się wydarzą.
Ech... Kolejna misja. Ale ta jest naprawdę dziwaczna. Jednak trochę jak dawniej. Ja, Ahsoka, Chazer i Niro razem. Ale... Teraz jest przecież inaczej. Nie przyjaźnimy się już tak bardzo jak kiedyś. Kolejna bitwa, w której ja mam dowodzić, a oni mi pomagać. I Legion 492 do naszej dyspozycji. Znowu klony stracą życie. Oni się tym nie przejmują. Mówią, że stworzono ich po to, by zginęli. By oddali życie za sprawę, o którą walczą. Tylko... O co jest ta walka? Ma jakiś głębszy powód. Przecież wszyscy się wybijają! Polityka. Nigdy nie zrozumiem polityki. Może Chazer będzie miał więcej do powiedzenia na ten temat. Obudziły się w nim geny rodziców. Po prostu nieodkryty talent do polityki. Gdyby nie był Jedi zapewne byłby senatorem, czy kimś innym. No ale nie mogę myśleć teraz o karierze politycznej Chazera, tylko powiadomić Ahsokę, Chaza i Wido o misji.
Mirlea zapukała do drzwi pokoju Chazera. Usłyszała proszę. Nacisnęła guzik na panelu sterowania, który odpowiadał za otwieranie drzwi i weszła do środka. W pokoju siedzieli na szczęście Chazer i Niro, co ułatwiało znacznie sprawę powiadomienia o misji. Najwidoczniej kłócili się o coś, a Mirlea im w tym przerwała. Spoglądali na siebie ze złością i nastolatka mogłaby przysiąc, że Niro jest czymś zawiedziony, ale stara się to ukrywać. Podobnie jak Ahsoka była niezła w wyczuwaniu emocji Jedi. Chociaż Soka pobijała w tym młodą rycerz Jedi na głowę.
- Co jest?- zapytał się obojętnie Chaz.
- Ja, wy i Ahsoka jedziemy na misję. Na Manaan wybuchła bitwa.
- Na Manaan? Przecież to najgorsza planeta, którą mogli wybrać separatyści! Tam jest tylko jedno miasto lądowe.- zdziwił się Niro.
- Zawsze można podtopić separańców!- zaproponował Chazer.
Po chwili jednak zdał sobie sprawę, że nie jest poważny. Czyżby dawny Chazer nie zginął? Może w głębi serca Motess to Motess. Ten sam chłopak, co biegał po świątyni, kłócił się z mistrzami, zabierał laskę mistrzowi Yodzie i do wszystkiego dodawał jakieś głupie komentarze? Na twarzach Mirley pojawił się lekki uśmiech, a w oczach Wido zaświtały iskierki nadziei na odzyskanie przyjaciela.
- To znaczy...- zaczął szukać mądrych słów, żeby jego poprzednia wypowiedź zabrzmiała mądrzej, ale ich nie znalazł. Zaniepokoił się.
- No dobra...- zaczął.- Macie mnie. Tylko ten jeden raz. A teraz powiedz, co miałaś powiedzieć i idź do Ahsoki.
- Jutro w hangarze. Równo o dziewiątej. Start o dziewiątej trzydzieści.
Po tych słowach wyszła z pokoju. Na szczęście pokój Ahsoki znajdował się tylko kilka drzwi dalej. Zapukała i weszła po usłyszeniu zgody na wejście. Soka leżała na łóżku i przeglądała jakąś książkę.
- Anakin kazał mi to przeczytać. tysiąc dwieście stron o historii Jedi sprzed kilku tysięcy lat. Pisane drobnym maczkiem. "Początki zakonu Jedi i jego dalsza historia." Nudne jak dwa słońca Tatooine. Jak polityka. Jak śnieg na Hoth. Ogólnie to w tej książce było coś o Lordzie Hoth. Jakiś Jedi. Podobno walczył z Sithami. Gadał z duchem swojego przyjaciela i został rozwalony przez bombę myśli Sithów i coś tam, coś tam, bla, bla, bla. Nudy! Jednym słowem! Nudy! Wyjdziemy gdzieś? Nudzi mi się tuta. Taka sama. Bez towarzystwa. Może jeszcze damy radę namówić Barriss. Wiesz jak trudno ją ostatnio gdzieś wyciągnąć. Bez przerwy szlaja się po stacjach medycznych...
- Barriss dzisiaj przyjechała, ale nie wiem, czy będziemy miały czas. Jutro lecimy na Manaan. Ja, ty, Widio i Chazer...
- O nie! On się stał taki nudny... Dlaczego mamy z nim jechać? Nie mogą się zamienić z Barriss?
- Ahsoka.- zaczęła Mirlea surowym, poważnym tonem.- Wiem, że nasz paczka się rozleciała, ale dlaczego przestałaś uważać Chazera za swojego przyjaciela?
Padawnaka zgromiła przyjaciółkę wzrokiem.
- To kiedy startujemy?- zapytała obojętnym tonem.
- Masz być o dziewiątej w hangarze. Znajdziesz nas. Dzisiaj nie mam nastroju na wychodzenie na dwór. Do jutra.
Na miejsce spotkania Mirlea przyszła pół godziny wcześniej. I gdy tylko klony ją spostrzegły musiała wypełnić mnóstwo obowiązków dowódcy. Oczywiście niektóre są przyjemne. Na przykład rozmowa z klonami. Integracja z żołnierzami jest bardzo ważna. Oczywiście trzeba też wydać masę rozkazów, dokonać obchód statków i wykonać inne nudne zajęcia. Kiedy Mirlea usiadła na jednej ze skrzynek w hangarze podbiegli do niej dwaj żołnierze. Mieli założone hełmy, ale Mirlea w mocy wyczuła, że to Clirev i Sting.
- Cześć chłopcy.
- Skąd wiedziałaś, że to my?- zapytał Sting zdejmując hełm.
- Jestem przecież Jedi. A do tego nosicie zawsze ten sam pancerze. Clirev. Dostałeś kiedyś zepsutym granatem w hełm. Pozostało dosyć spore wgłębienie. Sting. Kiedyś napadło na ciebie jakieś zwierze, które miało pazury w jakimś dziwnym płynie. Nie daje się tego zmyć, więc masz swój znak rozpoznawczy.
- Jak zwykle zapominamy. - odpowiedzieli i uśmiechnęli się szeroko.
- Jak tam samopoczucie przed bitwą?
- Jak zwykle. Ale nie przejmuj się. Wyjdziemy z tego jak zawsze! Prawda Sting?
- Wiadomo! Nie damy się zabić jakiemuś blaszakowi. Tylko ty na siebie uważaj generale. Miecz świetlny ma mniejszy zasięg niż blaster. Mogą cię przysmażyć.
- Mam podwójny miecz, więc mogę pokonać tego, co mam z przodu i z tyłu jednocześnie. Blaster ma takie możliwości?
- Ech... I znowu popisujesz się inteligencją. To chyba jakaś cecha wspólna wszystkich Jedi.
- No coś ty. Znam mnóstwo głupich padawanów. A moja była mistrzyni mówi, że jest idiotką i dobrze jej z tym.
Sting i Clirev zaczęli się śmiać. Do grupy podszedł dowódca legionu.
- Generale...? Przyszli pozostali trzej Jedi. Jest godzina dziewiąta dziesięć. Za dwadzieścia minut odlatujemy.
- Dziękuję dowódco. Możesz wprowadzić klony na statek. Ja pogadam ze spóźnialskimi. Sting, Clirev, pójdziecie z dowódcą. Możecie już grzać silniki dowódco. Zaraz przyjdę.
- Generale?
- Tak?
- Nazywam się Gires.
- A więc miło cię poznać Gires. Mirlea jestem.
- Wzajemnie.
Dowódca oddalił się, by wydać rozkazy klonom, a Sting i Clirev udali się za nim. Mirlea podeszła do trzech padawanów, którzy najwyraźniej nie wiedzieli, co ze sobą zrobić.
- Mówiłam, że macie być punkt dziewiąta. Jest dziesięć po. Możecie się z tego wytłumaczyć?
- Mnie zatrzymał Obi-Wan. Życzył powodzenia i sprawdził, czy mam przy sobie miecz świetlny i komunikator.- wytłumaczył się Chazer.
- Rycerzyk i Barriss życzyli mi powodzenia i kazali szybko wrócić.
- Yyy... Ja zgubiłem się w świątyni.
- Dobra. Rozumiem wasze powody. Ahsoka, Chazer, możecie iść. Niro... Jak się zgubisz na wojnie, albo w bazie wroga, jeżeli nie będzie nikogo w pobliży, to cię nie uratują. - powiedziała ostrym tonem.-Wiem, że to było tylko jeden raz, ale następnym razem postaraj się nie spóźnić, bo to ważna misja.
- Ale byłbym szybciej. Tylko spotkał mnie mój mistrz i życzył powodzenia, chwilę rozmawialiśmy, a on pod koniec rozmowy powiedział, że jestem już spóźniony i czy o tym wiem.
Mirlea się uśmiechnęła. Dała mu znak ręką, żeby już szedł. Weszła po trapie gwiezdnego niszczyciela Republiki i skierowała się na mostek.
To będzie zapewne kolejna, nużąca podróż.
Podczas bitwy młodzi Jedi się rozdzielili. Niro i Ahsoka oraz Chazer i Mirlea znajdowali się po dwóch stronach placu boju. Chazer walczył formą trzecią, stylem Soresu. Była to według chłopaka najlepsza forma walki mieczem świetlnym podczas starć z robotami. Ciął na wszystkie strony, idealnie zgrany z mocą. Nie myślał . Po prostu czuł, co musi zrobić. Moc całkowicie nim kierowała. Gdyby nie ona, na pewno by sobie nie radził. Była ona podporą Jedi i Sithów. Przeciął kolejnego blaszaka. Odbijał strzały, które roboty kierowały w jego stronę. Kątem oka widział Ahsokę, która niszczyła szeregi armii separatystów z łatwością. Wiedział, że bitwa będzie krótka.
- Niszczyciele!- usłyszał ostrzeżenie przyjaciółki.
Odwrócił się w samą porę, by zobaczyć pędzący w jego stronę laserowy promień. Z niemałą trudnością odbił laser. Zobaczył jak trafia on w plecy klona. Żołnierz padł na ziemię. Posadzkę przykryła szkarłatna krew. Jego serce mówiło, że musi podbiec do klona. Przeprosić go, ale umysł kazał zostać. I za czego głosem miał pójść? Ostatnie niecałe dwa lata spędził na wyciszeniu emocji płynących z serca. Starał się kierować umysłem, a teraz? Zabił klona. Sprzymierzeńca. Osoba, która mogłaby jeszcze żyć straciła przyszłość przez niego. Klony też były ludźmi. Też miały prawo do życia. A on... Go zabił. Klon, którego imienia nawet nie znał stracił przyszłość przez niego.
- Soka! Osłaniaj mnie!
Dawno nie używał skrótu jej imienia. Zazwyczaj się do siebie nie odzywali. Jednak Ahsoka posłuchała się go. Odbijała wszystkie strzały lecące w jego kierunku. Widziała, co zrobił. Chazer podbiegł do umierającego. Zdjął hełm z głowy klona. Chciał przynajmniej znać twarz człowieka, którego pozbawił życia. Chciał patrzeć mu z w oczy wyznając prawdę.
- Ko-komandorze... Przepraszam.
- Ja cię przepraszam. Mogłeś dalej żyć. A ja... Ja cię... - nie wiedział, co powiedzieć. - Zabiłem. -wykrztusił w końcu. -Przepraszam.
- To nic kom...- zaczął kaszleć.- Komandorze... I tak zginąłbym podczas tej lub następnej bitwy. I tak moim przeznaczeniem jest śmierć. Nie ważne z czyjej ręki. Uważaj na siebie... Komandorze.- wszystko powiedział słabym, zduszonym głosem.
- Wybaczam...- szepnął.
To było jogo ostatnie słowo. Zamknął oczy, a jego głowa przechyliła się w prawo. Chazer chciał mu powiedzieć jeszcze wiele rzeczy. Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku i opadła na twarz nieznajomego klona. Najwspanialszą śmiercią dla żołnierza jest śmierć na polu bitwy. Przypomniał sobie te słowa. Wiedział, że klony kierowały się tą zasadą. Z trudem wstał i wrócił do walki. Jednak teraz walczył z większym zapałem. Ale droidów wciąż napływało. Jedyną dobrą taktyką była współpraca. Wiedział o tym idealnie, ale nie wyobrażał sobie jak mógłby współpracować z Ahsoką. Może dawniej było to normalne. Przecież się przyjaźnili, ale teraz? Tylko się kłócą i obrażają. Kiedy są w zgodzie mówią sobie tylko krótkie „cześć”. Współpraca była po prostu niemożliwa. A w głębi serca przecież chciał być jej przyjacielem. Chciał, żeby było jak dawniej. Ale wiedział, że to niemożliwe. Możliwe. Jeżeli tylko przestaniesz się ukrywać za maską powagi i dyscypliny.
- To nie jest moż... Co to?- szepnął sam do siebie.
Poczuł w mocy dziwną nienawiść i złość. Te uczucia powoli zaczynały przechodzić na niego. Wiedział, że tylko jedna rzecz to powoduje. Ciemna strona. Ktoś tu jest. Sith. Spojrzał na Ahsokę, jednocześnie odcinając jakiemuś blaszakowi głowę. Ona też była zaniepokojona. Nie tylko dlatego, że wyczuła kolejnego wroga. W mocy było coś jeszcze. Coś znajomego.
Sithanka stała na szczycie jednego z budynków i oglądała spokojnie bitwę. Kaptur czarnej szaty zasłaniał jej twarz. Wiedziała, że Jedi już wyczuli jej obecność. W końcu sama na to pozwoliła. Pokona ich i wróci do mistrza z wiadomością o wykonanej misji. Jak zwykle spełni jego oczekiwania. Dwaj padawanowie już się zbliżali. Coraz bliżej. W jej ręce znalazł się podwójny miecz świetlny. Ahsoka i Chazer pojawili się przed nią. Włączyła miecz. Jego ostrza były w kolorze purpury. Jedi włączyli miecze. Togrutanka miała dwa zielone, a chłopak jeden niebieski. Uśmiechnęła się kpiąco. To będzie krótka walka. Rzucili się na siebie, polegając na mocy i nabytych umiejętnościach. Włączyli tak szybko, że widać było tylko pięć smug światła. Dwie zielone, jedną niebieską i dwie purpurowe. Słychać było trzask uderzających o siebie laserów. Czuć było również charakterystyczny odór spalenizny. Przeciwnicy odskakiwali od siebie tylko na chwilę, by znów natrzeć na wroga. Każdy miał inny system działania. Sithanka opierała się na kodeksie swojego zakonu. Ahsoka kierowała się emocjami, a Chazer powtarzał sobie ciągle w myślach „Nie ma emocji jest spokój.” Ale po głowie obijała mu się pierwsza linijka kodeksu Sithów, który Mirlea czasami powtarzała podczas rozmów ze swoimi przodkami podążającymi ciemną stroną mocy. Ostrza ich mieczy znów się starł, ale tym razem nikt nie chciał puścić. Siłowali się, aż w końcu zdołali odepchnąć Lady Sith, która dała radę posłużyć się mocą i odepchnęła przeciwników. Cała trójka boleśnie upadła na ziemię. Wszyscy szybko się podnieśli. Sithanka wytworzyła błyskawice mocy i posłała je w stronę Chazera. Chłopak nie zdążył się zasłonić. Gdy błyskawice dotknęły jego ciała, zaczął krzyczeć z bólu. Ahsoka skoczyła w kierunku kobiety i zaatakowała ją, a ta w ostatniej chwili zdążyła się zasłonić przed śmiercionośnymi zielonymi ostrzami. Z trudem odepchnęła Togrutankę, która znów natarła na przeciwniczkę z nową mocą. Chazer był w tym czasie niedysponowany. Jego strój Jedi był zwęglony i lekko dymił. Sam chłopak był przypalony, a jego ciałem wstrząsały drgawki. Co jakiś czas raziła go błyskawica, która jeszcze nie ulotniła się z jego ciała. Nie mógł się poruszyć. Każdy oddech przynosił ból. Mógł tylko oglądać, jak Ahsoka walczy z nieznajomą Sithanką. Ahsoka doceniała przeciwniczkę. Rozpoznała, że walczy formą siódmą. Nie zdziwiła się, bo wiele osób podatnych na podszepty ciemnej stromy walczy tym stylem. Jednak w jej wykorzystywaniu stylu było coś innego. Jakby kierowała się czymś innym. Mistrz Windu o tym mówił. Rozwinięta siódma forma. Podstawowa siódma forma to Joyo. Rozwinięta to Vaapad. Ona używała w połowie jednej, a w połowie drugiej. Było to dziwne, ale całkiem skuteczne. Ahsoka jednak zaczęła kierować się gniewem, dlatego była na równi w walce z przeciwniczką. Może gdyby się uspokoiła i kierowała się wyłącznie jasną stroną, wygrałaby walkę. Ale teraz obie strony były na równi. Ich ruchy były niewidoczne dla zwykłego człowieka. Poruszały się strasznie szybko. Odskakiwały od siebie i znów nacierały. Ich miecze znów się spotkały. Zaczęły się siłować o dominację, jednak żadna z nich nie wygrała. Obie musiały od siebie odskoczyć. Sytuacja kilka razy się powtarzała. Ahsoka napierała na Sithankę z całych sił, a ta nie była jej dłużna. Tano przeskoczyła nad dziewczyną i zaatakowała od tyłu. Sithanka zablokowała jej atak i wycelowała w nogi, ale Ahsoce również udało się zablokować ten ruch. Były równe. Ta walka była niemożliwa do wygrania. Togrutanka wycelowała w głowę przeciwniczki, ale ta odepchnęła ją mocą. Zielone ostrza przecięły powietrze. Ahsoka wylądowała na nogach. Znów natarła na Lady Sith. Zaatakowała na ślepo, byleby trafić. Nie udało jej się. Obie dziewczyny były zmęczone. Ciężko dyszały, a pot zalewał im oczy. Do tego Sithanka nadal nie zdjęła kaptura, co utrudniało jej walkę. Nagle w mocy poczuły dwie inne osoby. Niro i Mirlea wylądowali na dachu i natarli na Sithankę. Ahsoka pozostała z tyłu i mogła złapać oddech. Nieznajoma przeciwniczka z ogromnym trudem odpierała ataki Jedi. Cofała się do tyłu.
Perspektywa
Sithanki
Odsuwałam się od nich.
Nie rozumiem tego, ale nie chcę już walczyć. Dlaczego z moich oczu lecą łzy? I dlaczego ja walczę? Nie mogę sobie przypomnieć powodu! Moje wspomnienia... Czy ja jestem Sithiem, czy Jedi? Pamiętam... Pamiętam ból... Ale także światło. I śmiech. I ciepło. I ciemność. I okrutny śmiech. I rozkaz. Dlaczego ktoś kazał mi zabić przyjaciół? To już nie są moi przyjaciele? Ale dlaczego tak powiedziałam? I dlaczego mam założony kaptur? Jak się nazywam? Kim... Kim ja jestem? Ból. Ciemność. Światło. Śmiech. Ciepło. A... Ahsoka? Kim ona jest? I kim są te dzieci, które widzę? Trzy dziewczynki i dwaj chłopcy. Jedna jest togrutanką. Kim oni są? Dlaczego tylko tyle pamiętam? I ta kobieta z krótkimi, ciemnymi włosami. Jest Jedi... I się śmieje. Kim ona jest? Dlaczego walczę! I kim jest ten chłopak. Blond włosy, serdeczny uśmiech. Kolczyk w wardze. Co to za ciepło? Kim jest ta brązowowłosa dziewczyna? I czarnowłosy chłopak? I czy to do nich należą imiona, które krążą mi po głowie? Chazer, Niro, Mirlea... I Ahsoka. Dlaczego chce się uśmiechnąć, kiedy o nich myślę? Czy ja ich znam? Dlaczego ja nic nie pamiętam! I co to za ból, który pamiętam. Torturowana dziewczyna... Skąd blizny na moich rękach, które widzę trzymając miecz świetlny? I dlaczego ja walczę? Odskoczyłam kilka metrów w tył i zgasiłam miecz. Upadłam na kolana i zalałam się łzami.
- Ja nie chcę walczyć... Dlaczego...? Kim ja jestem.- wyszeptałam, ale oni to słyszeli dokładnie. Wyłączyli swoje miecze, ale nadal trzymali je w pogotowiu. Odchyliłam głowę do tyłu. Przełknęłam łzy. Kaptur spadł mi z głowy, a Jedi stanęli jak słupy soli. Mam długie, czarne włosy. I bladą cerę. I blizny. Wszędzie blizny. Po czym?
- Kim... Ja jestem?- zapytałam.- Kim wy jesteście?
Ukryłam twarz w dłoniach. Usłyszałam głos. Należał on do Togrutanki. Byłam pewna, że to ta, którą widziałam
- Atari?
Atari... To chyba moje
imię. Atari. Usłyszałam głosy w ojej głowie. Widziałam obrazy.
Kobieta
z dzieckiem na rękach. Obok niej leżało ciało mężczyzny. Zwłoki
bez głowy.
-
Nie zabijaj mojej córeczki! Zabij mnie, ale nie dziecko! Błagam
cię. Błagam...
Nagle
jakaś tajemnicza siła wyrwała dziecko z rąk kobiety. Dziewczyna w
czarnej szacie zaciskała powoli pięść. Dziecko zaczęło oddychać
słabiej. Było to dopiero niemowlę. Nie miało ono siły by płakać.
Nawet nie mogło,. Dusiło się. Matka nie mogła się ruszyć. Jakaś
dziwna siłą trzymała ją w bezruchu, a oczy pozostawiała
otwarte. Łzy płynęły po policzkach kobiety, która patrzyła na
śmierć swojego jedynego dziecka. Najpierw mąż, teraz córka.
Tylko wyczekiwała momentu, w którym purpurowy miecz świetlny
dziewczyny przebije jej serce. Najpierw myślała, że ta nastolatka
to Jedi. Ale Jedi nie wchodzą ot tak do domu i nie zabijają
rodziny. Mroczna Jedi. Nie spodziewała się, że tacy jeszcze
istnieją. Tyle osób o nich zapomniało i tylko historycy, do
których ona należała zagłębiali się w wiedzy o starych czasach.
Ciało jej dziecka opadło bezwładnie w plamę krwi jej męża.
-
Dlaczego...- zdołała wyjąkać.
-
Dlaczego?- powtórzyła dziewczyna zimnym głosem.- Powinnaś
wiedzieć. Zbyt wiele wiesz. Za bardzo ciekawi cię Zakon, do którego
należę. Ale nie przejmuj się. Ja też mam uczucia.- na jej
twarzy pojawił się przyjazny uśmiech.
W
sercu kobiety zapłonął mały ogień nadziei.
-
Mam uczucia, dlatego zabiję cię tak szybko, że poczujesz tylko
lekki ból.
W
Pokoju można było usłyszeć syk miecza świetlnego, a po chwili
ciche uderzenie. Ciało kobiety upadło pod ścianą, a głowa
potoczyła się metr dalej.
-
Myślę, że obcięcie głowy mieczem świetlnym nie boli.-
powiedziała Sithanka.
Następne wspomnienia były podobne. Zabijała
wszystkich, a dopiero na koniec osobę, która była jej celem.
Zacisnęłam rękę na mieczu świetlnym.
- Przepraszam... Pamiętam... Boli...
Wszystkie blizny, których pochodzenia nie znałam
powodowały ból. Jednak najbardziej bolało mnie serce. Krwawiło.
Krwią ludzi, których zabiłam. Tylko dlaczego ich zabijałam?
Przecież byli dobrymi ludźmi, którzy chcieli dla świata dobrze. I
dlaczego tak mało pamiętam? Popełniłam tyle grzechów... Nie ma
dla mnie odkupienia. Będę błąkała się po ziemi jako duch po
ciemnej stronie. Jedynym dobrym wyjściem... jest śmierć.
- Dziękuję. Teraz pamiętam... Ahsoko...
Przepraszam...
Przyłożyłam rękę z mieczem świetlnym do serca.
- Ja... Naprawdę. Ja was bardzo kocham. Przyjaciele...
Nacisnęłam guzik uruchamiający miecz świetlny.
Poczułam niesamowity ból. Usłyszałam krzyk moich przyjaciół.
Chazer błyskawicznie pochwycił moje upadające na ziemię ciało.
- Ati... Nie odchodź. Proszę.- szepnął.
- Atari!- krzyknął Wido.
Ahsoka trzymała moją dłoń. Głowę miała pochyloną.
A na płaski dach spadały jej łzy.
Przyjaciele.
Nadal ich widziałam. Ale już
nie z mojego ciała. Czułam jakbym się unosiła. A smutna scena na
planecie rozgrywała się przed moimi oczami. A potem nastąpiła
ciemność, która po chwili przemieniła się w biel. A
potem stało się coś
niesamowitego...
Ahsoka
miała przed oczami palące się ciało swojej przyjaciółki.
Padawanki, która według medyków była torturowana, a potem ktoś
mieszał jej w mózgu poprzez ciemną stronę mocy. Udało jej się
wyzwolić z bycia marionetką Sithów dzięki zobaczeniu swoich
najlepszych przyjaciół. Rada nadała jej pośmiertny tytuł rycerza
Jedi. Dla Ahsoki, Chazera, Mirley i Wido to się nie liczyło.
Chcieli odzyskać swoją przyjaciółkę. Jedyne, co wyszło im na
dobre, po przygodzie na Maanan to to, że więzy ich przyjaźni się
odnowili. I dopiero teraz wiedzieli jak bardzo im siebie brakowało.
Ciało
Atari już prawie całkowicie spłonęło. Wszystkim przyjaciołom
Dathomirianki trudno było na to patrzeć. Bultar Swan płakała.
Padme przytulona była do Anakina i zalewała się łzami. W końcu
Atari była częścią jej rodziny. Większość członków rodziny
Naberrie, którzy przybyli na pogrzeb płakali. Dla nich ta
dziewczyna będzie wiecznie żywa. Mimo, że przypadkiem trafiła do
ich rodziny, uznali ją za jej prawdziwego członka. Przed oczami
przelatywały im wspólnie spędzone dni. Chazer płakał. Nawet on.
Przecież on nie płacze. Niro nie uronił łez, ale był zdołowany.
Uczucie, które jej teraz
towarzyszyło czuła podczas „pogrzebu” jej „brata”. Kiedy
Obi-Wan Kenobi udał, że zginął. Tylko, że wtedy było ono
słabsze. Wiedziała, że będzie musiała sobie poradzić z tą
stratą. Musi żyć pełnią życia. Tego chciałaby Atari.