sobota, 29 marca 2014

Rozdział 28


Podczas powrotu do wioski nie doszło do żadnych większych nieszczęść. Jedynie Sanna potknęła się o korzeń zaliczyła upadek na ziemię z czego wyszła z małymi zadrapaniami na dłoniach. Zostali przywitani w wiosce z radością. Dathomirianki bały się już, że coś złego się stało. Sanną zajęły się nastolatki z wioski. Padawani połączyli się z Miestrzem Yodą, by poprosić o przysłanie statku, który zabierze ich na Coruscant.

***

Statek już czekał. Za pół godziny miały przylecieć kanonierki. Miogliby odlecieć dopiero za kilka dni, ale Anakin i Obi-Wan wracali z wygranej przez Republikę bitwy w systemie Chandrila. Ahsoka cieszyła się, że w końcu odleci z tej skalistej planety. Atari było trochę smutno, że może nigdy więcej nie zobaczy rodziny. A najgorsze są pożegnania. 
- Mamo... Wiesz, że nie zostanę. Zakon to moje życie. Mam tam przyjaciół, wszyscy Jedi są dla mnie jak rodzina.
- Rozumiem cię. Na szczęście rozumiem. 
Sidea przytuliła szesnastoletnią córkę.
- Uważaj na siebie. A jak rzucisz Zakon, to przyjedź na herbatkę.- puściła dziewczynie oczko.
- Nie ma sprawy mamo. Jeżeli porzucę drogę Jedi, to na pewno przyjdę. Oczekuj mnie.
Roześmiały się. Atari jeszcze raz przytuliła rodzicielkę, po czym wyszła z namiotu.

Na zewnątrz stała Elektra i patrzyła się w niebo. Atari podeszła do siostry.
- Zobaczymy się jeszcze kiedyś?- zapyta cicho Elektra.
Zapadła cisza.
- Mam taką nadzieję.- odpowiedziała po chwili namysłu.
- I wtedy spędzimy razem więcej czasu.- powiedziała.- Rodziny nie powinno się rozdzielać siostro. Nie wiem dlaczego Jedi to zrobili. Ci, którzy przyjechali razem z tobą są naprawdę fajni. Tacy ludzie nie porywają dzieci. I w końcu jesteście strażnikami pokoju, prawda?
- Nie mam pojęcia, dlaczego mistrz Windu i ci dwaj inni to zrobili. Ale staram się im to wybaczyć. W końcu gdybym nie została adeptką, nie poznałabym Soki, Mirlei, Chazera i Wido. 
- Może tak chciała moc...
- Tak myślę. Będę za tobą tęsknić.
- Ja za tobą też Ati. Za wami wszystkimi. Nie daj się zabić. 
- Nie dam. Obiecuję.
- Dramatyczne to trochę.
- Wiem. Strasznie. Jak w jakimś romansie.
Zaczęły się śmiać.
- Kanonierka. Musisz już iść. 
Przytuliły się. Atari zaczęła się oddalać. Nie odwracała się. Wtedy zaczęłaby wątpić. Kiedy minęła zakręt, rzuciła się biegiem w stronę miejsca lądowania. Mirlea wzięła jej rzeczy. Zapewne już są w kanonierce. 
(Pierwsza osoba)
Wybiegłam poza bramy wioski. Pojazd był już niedaleko. Dobiegłam do niego. Reszta już tam była. Wszystko zostało spakowane. Weszłam do pojazdu i przywitałam się z trzema klonami. Byli z legiony 501. 
- Cześć Rex.- rozpoznałam jednego z nich.
- Witaj komandorze.- powiedział zanim zdołał ugryźć się w język.
Wiedział, że nienawidzę tego tytułu.
- Przepraszam. 
Uśmiechnęłam się.
- To co? Lecimy.- powiedział Chazer.
Silniki zadźwięczały i po chwili kanonierka wzbiła się  w powietrze. Po niedługim czasie znaleźliśmy się na lądowisku w krążowniku. Czekali na nas Anakin i Obi-Wan. Ahsoka podbiegła do swojego mistrza. Chazer również oddalił się w stronę Kenobiego. Ja, Mirlea, Niro i Sanna, której wcześniej nie zauważyłam zostaliśmy sami. Po chwili jednak podeszli do nas generałowie wraz z Ahsoką i Chazem.
- Brawo.- zaczął mistrz Kenobi.- Wykonaliście swoją misję idealnie. Odnaleźliście dziewczynkę. To nie było typowe zadanie dla Jedi, ale świętej pamięci matka dziewczynki bardzo prosiła, a mistrz Yoda stwierdził, że możecie się tym zająć.
I to jedno zdanie Obi-Wana zwaliło nas prawie z nóg. Oczy Ahsoki rozszerzyły się, a Sanna nie do końca zrozumiała, o co chodzi.
- J-jak to ś-świętej pamięci?- wyjąkałam.
- Nic strasznego.- odpowiedział Anakin.- Umarła na zawał serca. Nagły. Nigdy nie chorowała, więc nie można było przewidzieć, że coś takiego może się jej stać.
- Co się stanie z Sanną?- zapytała Mirlea.- Mamy próbkę krwi, możecie sprawdzić, czy jest wrażliwa na moc?
Podała mistrzowi Kenobiemu mały przedmiot. 
- Zobaczymy. Na razie zaprowadźcie dziewczynkę do pomieszczenia dla gości. Jest tam pokój, w którym będzie mogła zamieszkać.
- Od kiedy krążowniki są wyposażone w takie pomieszczenia?- zapytała Ahsoka
- Od niedawna.- odpowiedział jej Anakin z uśmiechem.- Przepraszam, ale muszę porozmawiać z Reksem. 
Oddalił się w sobie tylko znanym kierunku, a my zostaliśmy z Kenobim i zapłakaną Sanną.
- Dobra. Jak zrobicie, to co macie zrobić, idźcie odpocząć.
Odszedł w stronę mostku, a my musieliśmy pocieszać małą.
- Słuchaj Sanna...- zaczął Chaz.- Nie sądzisz, że ostatnio wylałaś zbyt wiele łez? Powinnaś pójść odpocząć. 
Dziewczynka nic nie odpowiedziała. Wido najwyraźniej był już mocno znudzony sytuacją i wziął czarnowłosą na ręce.
- To gdzie jest ten cały pokój gościnny? 

Godzinę szukania później Sanna usnęła na rękach Wido, a my znaleźliśmy swój cel. Czarnowłosy położył dziewczynkę na łóżku i przykrył ją kołdrą. Zostawił na etażerce kartkę, która informowała, by się nigdzie nie ruszała z nadzieją, że czterolatka umie czytać. 
- Niech żyje wolność...- wybełkotał Chazer i poszedł do swojej tymczasowej sypialni.
- Tak... Wreszcie.- dodała Ahsoka i pociągnęła mnie i Mirleę do kajuty.
______________________________________________________
I jest rozdział! Taa... Idka dodała kolejny denny rozdzialik i myśli, ze ktoś to przeczyta. Krótki i na temat. Moja pani od polaka każe tak pisać. Ale więcej by się nie zmieściło. Chcę poinformować, że w następnym rozdziale skończy się saga, która trwa już chyba czternaście rozdziałów :D
Dedyk dla Kiwi

poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział 27


Atari
Z każdym kolejnym krokiem zawodzenie stawało się głośniejsze. Biegli bardzo szybko, by tylko znaleźć dziecko, wykonać zadanie i jak najszybciej znaleźć sposób na powrót na Datchomirę. Może i nie myśleli w tej chwili jak Jedi, ale jak tchórze, ale nigdy nie byli w takiej sytuacji jak w teraz. Moc ich opuściła. Stracili najważniejszą sojuszniczkę. Nie wiedzieli, czy chwilowo... Czy na zawsze. Atari bała się myśleć, co by było, gdyby nie mogła używać mocy. Koniec z Zakonem Jedi. Koniec z byciem padawanką. Nie miała pojęcia, co by zrobiła w takiej sytuacji. Zapewne popełniłaby samobójstwo. Podobnie jak reszta. 

Płacz słychać było coraz lepiej. Jakby dziecko stało tuż obok. Atari i Ahsoka zatrzymały się. Podobnie zrobiła reszta.
- Płacz dochodzi stamtąd.- stwierdziła Ahsoka wskazując na sporej wielkości klon.
- Z drzewa?- zapytał się Chazer.
- Ty jesteś taki głupi czy tylko udajesz?- odgryzła się Togrutanka.
- Chazer bez przesady. Nie udawaj idioty.- zganił przyjaciela Wido.
- On nie musi udawać. On jest idiotą.- powiedziała Ahsoka.
- I kto to mówi? Nadpobudliwa szesnastolatka z Downem.
- Przestańcie się kłócić. Zagłuszacie dziecko. Może ono chce sobie w spokoju popłakać, a wy mu przeszkadzacie. Powinniście się wstydzić.- uciszyła ich Elektra.
Atari, Niro i Mirlea ledwie się powstrzymali przed parsknięciem śmiechem. Po chwili jednak wszyscy się opanowali i poszli w stronę wskazaną przez Ahsokę. Togrutanka i chłopak rzucali siebie co jakiś czas mordercze spojrzenia, ale nie odzywali się. Nagle Niro potknął się o coś i upadł na ziemię. Usłyszeli ciche jęknięcie, a płacz na chwilę ucichł. Po chwili jednak rozległ się, ale tym razem głośniejszy. Wszyscy spojrzeli na ziemię i zobaczyli poruszając się duży stos szmat, z pod których dobiegał płacz. Chazer odgarnął kilka. Zobaczyli dziewczynkę. Miała na sobie podarte ubrania. Czarne, krótkie włosy były splątane i tłuste. Twarz dziewczynki była brudna i posiniaczona w niektórych miejscach. Miała błękitne oczy, które patrzyły na nich z ciekawością. Przestała płakać. Na jej twarzy widać było smugi, które pozostawiły łzy. Mirlea wyciągnęła z plecaka owoce, które znaleźli i podała je dziewczynce. Mała nie wzięła ich. Spoglądała się z nieufnością na nastolatków. Mirlea wyjęła scyzoryk i odkroiła kawałek owocu. Wsadziła go do ust i zaczęła powoli żuć. Dziewczynka zorientowała się, że owoc nie jest zatruty. Zabrała szybko owoc i zaczęła go konsumować. Usiedli na trawie i przyglądali się dziewczynce. Kiedy zjadła skinęła leciutko głową.
- Chcesz jeszcze?- zapytała się Ahsoka.
Mała pokręciła głową.
- Jak masz na imię?- zapytała się jej Atari.
- Sanna...- wyszeptała cichutko.
- Miło cię poznać. Ja mam na imię Atari.
Sanna lekko przechyliła głowę i podała Datchomiriance rączkę. Atari uścisnęła ją z uśmiechem.
- Ja jestem Chazer.
- Miło cię poznać. Jestem Ahsoka.
- Nazywam się Elektra.
- Wido.
- A ja jestem Mirlea. 
Sanna uśmiechnęła się do wszystkich.
- Ile masz lat?
- Chyba trzy i pół.- odpowiedziała.
- Co tu robisz?
- Nie wiem... Najpierw byłam z mamą, a potem obudziłam się tutaj. Moje zwykłe ubrania znikły. I miałam na sobie te ścierki. Wszystko mnie boli i źle się czuję. Jestem też bardzo głodna. I tęsknię za mamusią...- z jej oczu zaczęły kapać łzy.
Niro przysunął się do dziewczynki i ją przytulił.
- Zabierzemy cię do mamy. Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.- pocieszała małą Atari
- Ale przecież macie swoje sprawy tutaj.
- Nie. Mieliśmy cię uratować.
- Dlaczego?
- Jesteśmy Jedi.- odpowiedział jej Chazer.
- Jedi? Jesteście żołnierzami?
- Jesteśmy strażnikami pokoju.
- Więc dlaczego walczycie?
- Ponieważ obiecali wierność Republice.- odpowiedziała za nich Elektra.
- Aha.- odpowiedziała bez większego przekonania, ale nic więcej nie mówiła.
Z chęcią przyjęła owoce, które wręczyła jej Mirlea. Uśmiechnęła się do wszystkich szczerze i wyszeptała podziękowanie. W między czasie dowiedzieli się, że dziewczynka pochodzi z Byss, jej mama nazywa się Alla, i że jej tata walczy na wojnie.

W międzyczasie zrobiło się całkiem ciemno. Chazer wyjął z plecaka pręt żarowy. Dawał on niewielki blask, ale przynajmniej widzieli, co robią. Rozłożyli obóz pod ogromnym, starym drzewem z rozłożystą koroną. Opatulili Sannę kocami i jej zasnąć. Niro jako pierwszy stanął na warcie. Reszta położyła się na swoich posłaniach i zapadła w sen. Po dwóch godzinach nadeszła zmiana straży. Wido obudził Atari i poszedł spać. Dziewczyna wzięła nowy pręt żarowy i wdrapała się na drzewo. Okazało się, że nawet bez mocy potrafi to robić. Możliwe, że lata ćwiczeń w świątyni Jedi się jednak do czegoś przydały. Znalazła wygodne miejsce, z którego widziała cały obóz i dużo więcej. I zobaczyła coś jeszcze. Wysoko w skale ponad drzewami. Tunel prowadzący głęboko w skałę i jakby niebo. Niebo w skale. Przez całą swoją wartę skupiała się na planie dostania się do owego miejsca.

Następnego dnia Ahsoka, która pełniła straż ostatnia obudziła wszystkich. Po napiciu się i zjedzeniu owocu ruszyli w drogę wskazaną przez Atari. Szli bardzo długo. Deszcz znowu zaczął padać. Sanna trzęsła się z zimna i nikt nie mógł na to nic poradzić. Dziewczynka była bardzo wytrzymała. Wędrowali już od czterech godzin, a dziewczynka nie poprosiła o odpoczynek i kręciła głową za każdym razem, gdy ktoś się ją zapytał, czy jest zmęczona. Wszyscy nie wyłączając Elektry zastanawiali się, czy Sanna jest wrażliwa na moc. Ahsoka przez chwilę rozważała możliwość, że dziewczynka jest Dathomirianką ze względy na jasną cerę i ciemne włosy, ale odrzuciła tą myśl przypominając sobie, ze przecież mała posiada śliczne błękitne oczka. Wiedźmy mają zazwyczaj złote tęczówki. Przynajmniej tak jej się wydawało. W swoim życiu widziała tylko kilka Dathimirianek,a  dokładnie przyjrzała się tylko Atari i Elektrze.
- Hej, już jesteśmy. Ahsoka! Do ciebie mówię!
- Co?- zapytała się Togrutanka lekko wytrącona z równowagi.
- Mówię do ciebie od pięciu minut.- poinformowała ją Atari uśmiechając się ironicznie.
- Serio?
- Nie. Tak tylko sobie mówię.- odpowiedziała Atari i odeszła do Mirlei.
Sanna usiadła na trawie. Ahsoka zauważyła, że deszcz już nie pada, a jest jeszcze dzień. Wzruszyła ramionami i nie zważając na mokrą trawę, położyła się. Najwyraźniej Mirlea zarządziła jakiś krótki odpoczynek. W końcu. Pewnie gdyby nie było małej, to by odpoczynek był dopiero podczas noclegu. Szczera prawda. Mirlea nawet bez energii mocy jest okrutnym tyranem. Prawie jak Rycerzyk. Ciekawe, co on teraz robi. Może przebywa na jakiejś bitwie. Chcę już wrócić z tej nienormalnej planety. Iść na jakąś wojnę, porozwalać droidy z Anakinem, posprzeczać się z nim o coś. Iść na normalny trening, a nawet powtarzać tysiąc razy formę Shien. Byleby coś porobić. Albo pojechać do normalnego, klimatyzowanego miasta, w którym deszcz nie pada codziennie po osiem godzin. Aż dziwne, że nie ma powodzi. Chociaż może drzewa wsysają, czy coś...
- Ahsoka. Idziemy.- Chazer szturchnął ją lekko.
Togrutanka miała ochotę walnąć z liścia, ale się opanowała. Spojrzała się na przyjaciela krzywo i podeszła do Atari.
- Co jest?
- Nadal nie wiemy jak wsadzić Sannę do groty na wysokości dwudziestu metrów. Wiesz. Niro się wdrapie, ja, ty i Mirlea też. Chazer zapewne sobie po prostu poskacze na dziesięć metrów, znajdzie zaczepienie i znowu skoczy. On jest dobry w kaskaderskich sztuczkach. A nie wiem, co zrobią Elektra i Sanna.
Ahsoka spojrzała się w stronę małej dziewczynki. Rozmawiała z Elektrą. Atari zawołała siostrę. Po chwili dziewczyna stała obok Ahsoki i Atari.
- Tak?
- Dasz radę wejść do tamtej groty?- odpowiedziała Atari.
- Czuję, że energia do mnie powraca. Myślę, że dam radę stworzyć schody. A wy?
- Chazer mówi, że u niego z Mocą wszystko w porządku. U mnie też zaczyna powracać. Najwyraźniej w tym lesie nie było... "zasięgu".
Ahsoka się zdziwiła. Ona nie czuła napływającej energii, która przynosi pewność siebie, siłę i nadnaturalne umiejętności. Postanowiła, że nie będzie o tym wspominała dziewczynom, bo po co. Kiedy Moc będzie chciała, to wróci. Mistrz Yoda mówił przecież, że u każdego Jedi działa ona inaczej. Może w tym miejscu moc nie dociera do mnie, a oni już ją wyczuwają. Przecież to nie znaczy, że jestem słaba, czy coś. Przecież to nie jest oznaką słabości... - myślała zaniepokojona. Spojrzała się ukradkiem w oczy Atari. Jak zwykle można było w nich zobaczyć wesołe ogniki. W złotych tęczówkach widać było odbicie skał przed nami. Nie zauważyła nigdzie zła lub nienawiści. Czyli, że nie bierze siły z Ciemnej strony. Po chwili zganiła się za myśli, że przyjaciółka może być zła. Nawet jeżeli magia, którą ma w sobie Atari może czynić zło. W końcu wiedźmy posługują się jakimiś odnogami ciemnej i jasnej strony Mocy. Łączą to w całość i dodają swoją wrodzoną moc. Tak mi się wydaje. Nie jestem do końca pewna. Możliwe, że właśnie tak. No cóż. Nie jestem zbyt dobra w jakichś rozważaniach o mocy.
- Ahsoka. Znowu gdzieś odleciałaś. Wspinamy się. Dawaj. Elektra i Sanna są już w grocie. Coś się stało? Bez przerwy myślisz.
- To ona potrafi myśleć?
- Zamknij się Chaz. Przeginasz.- spokojny głos Atari wyrwał Ahsokę z zamyślenia.
Spojrzała się w oczy przyjaciółce. Na jej twarzy gościł słaby uśmiech. Grzywka opadała jej na jedno oko.
- Już idę.
Atari  podskoczyła kilka metrów w górę, gdzie widziała miejsce do zaczepienia. Złapała się i podciągnęła. Znalazła kolejne miejsce zaczepienia. Nogi również odnalazły swoje szczeliny. Naprężyła mięśnie i użyła Mocy, by wybić się kolejne kilka metrów do góry. Ledwo udało się jej zaczepić palce. Podciągnęła się i pewnie stanęła obok towarzyszy. Została już tylko Ahsoka. Nieźle jej szło wspinanie się, ale Atari i Mirlea zauważyły pewną rzecz, ale nie wypowiedziały swoich domysłów na głos. Jednak Sanna okazała się dziewczynką spostrzegawczą i jak większość dzieci nie potrafiła zachować swoich domysłów w tajemnicy.
- Wujku Wido... Ciocia Ahsoka nie używa Mocy. - Niro spojrzał się zaciekawiony w dół i ze zdziwieniem spostrzegł, że Togrutanka naprawdę nie posługuje się mocą.
- Może chce nabrać mięśni.- powiedział Niro.
Sanna najwyraźniej stwierdziła, że to możliwe i podeszła do Atari i złapała ją za rękę.
- Ciociu Atari... Bolą mnie nogi.
Atari pochyliła się.
- Właź na barana.
Sanna z okrzykiem radości wdrapała się na starszą koleżankę i objęła ją, by nie spaść.
Ahsoka po kilku minutach wdrapała się do nich. Ruszyli wgłąb tunelu, który zauważalnie piął się w górę. Szczerze był niesamowicie stromy. (Wiecie jak są na Giewoncie takie straszliwie strome, gdzie się ludzie za pomocą narzędzi wspinają. To na co oni się wspinali było trochę mniej strome. Tak, że nie musieli używać narzędzi do pomocy.) 
- Atari, kochanie. Ja teraz poniosę Sannę.- powiedział Chazer i puścił Ati oczko.
- Od kiedy jesteśmy parą?- zapytała się czarnowłosa zachowując spokój.
- Jak chcesz możemy od dzisiaj.
- Zadajesz mi pytanie, czy będziemy razem od dwóch lat. Znasz odpowiedź.
- Tak? Kocham cię!
Dathomirianka zignorowała wyznanie przyjaciela. Najwidoczniej była do tego przyzwyczajona. Sanna posłusznie zeszła z Atari i obrzuciła "parę" wszystkowiedzącym spojrzeniem.
- Oni się lubią!- wykrzyknęła radośnie i wskoczyła Chazerowi na barana.
Atari tylko pokręciła głową z uśmiechem, a Chazer wyszczerzył się do przyjaciółki.

Po kilku długich godzinach marszu nawet Ahsoka poczuła w sobie zbawienną energię mocy. Sannie uśmiech nie schodził z twarzy, chociaż już długo szła o własnych siłach. Nie wiedzieli, czy jest noc, czy dzień. W jaskini nie było słońca. Czasami ktoś się wywrócił, lub poślizgnął, ale obyło się bez większych ran niż zadrapania i obtarcia. w pewnej chwili, Mirlea zatrzymała się i zaproponowała nocleg. Wszyscy z entuzjazmem się zgodzili, ponieważ mimo wszystko każdego dopadało zmęczenia, a Sanna zasypiała już w marszu. Zjedli resztkę owoców i wypili ostatnie krople wody. Już dziesięć minut po położeniu się spał każdy oprócz Chazera, który stał na warce jako pierwszy.

Przez noc nic się nie wydarzyło. Rano wszyscy na głodnego poszli dalej. Wido wziął Sannę na barana. Po godzinie wędrówki powietrze stało się dziwnie czyste. Jaskinia również się zmieniła. W niektórych miejscach pojawiła się wilgoć. Gdzieniegdzie błyskały kolorowe kamienie. Niżej, przy wyjściu z lasu wszystkie skały były suche i miały nieprzyjemny brudno pomarańczowy kolor. Tutaj kamienie były biało-szare. Wszystko było bardziej... estetyczne.
- Świeże powietrze.- szepnęła Elektra.- Powietrze... Dathomiry!- wykrzyknęła i rzuciła się pędem do przodu.
Wido po raz kolejny tego dnia szybko wziął Sannę na barana i ruszył biegiem za siostrą Atari. Reszta również pobiegła doganiając Elrktrę, która najwyraźniej pomagała sobie mocą. Po dziesięciu minutach szaleńczego biegu wyłonili się z jaskini i znaleźli się w lesie mieszanym.
- Dathomira... Moja ukochana planeta. Jak dobrze znowu tutaj być. Chodźcie. Znam to miejsce. Właśnie wyszliśmy z Jaskini Bez Dna. Niedaleko jest wioska, w której mieszkam. Chodźcie. Poprowadzę was!
_______________________________________________________________
Rozdział dedykowany wszystkim, którzy KOMENTUJĄ. xD
Pisany przy akompaniamencie radia, Kiwi i Przemka. Dziękuję! Nie ma Anidali, ale są przemyślenia Smarka i Chati xD Mam nadzieję, że zrekompensuje! :D
NMBZW!


poniedziałek, 10 marca 2014

Rozdział 26


Szliśmy już przez wiele godzin. Przemoczeni do suchej nitki nie wiedzieliśmy, gdzie się kierujemy. Deszcz padał od ranka. Niesamowicie wysoka temperatura nie dawała im spokoju. Młodzi Jedi przyzwyczajeni byli do klimatyzowanych pomieszczeń w świątyni Jedi i wiecznie jednakowej temperatury na Coruscant. Żadne z nich nie wychowywało się na naprawdę gorącej planecie. Datchomira, na której mieszkała Elektra nigdy nie była tak gorąca. Reszta wychowała się w świątyni. Insekty wypełniały całą puszczę. Brak ścieżek utrudniał całą wyprawę. Wyprawę, której celu nie znali. Dziecko, którego szukali było gdzieś na Datchomirze. A oni znajdywali się w jakimś dziwnym miejscu. Czy wsparcie ze strony mocy ich opuściło? Gdzie się podziała siła, która zawsze im pomagała. Mirlei urwał się kontakt z przodkami. Czasami czuła ich emocje. Ich zaniepokojenie. W końcu ciągle z nimi rozmawiała. Byli nieodłączną częścią jej życia. Chociaż ich ciała dawno umarły, żyli. Teraz, kiedy nie mogła się skontaktować przynajmniej z jedną osobą była niespokojna. Tak samo jak wszyscy. Wędrowali bez konkretnego celu, a jedyną wskazówką była wizja Atari, w której słyszała płacz dziecka pośród drzew. Tu wszędzie były drzewa. Ale brakowało płaczu. Odgłos ciężkich kropel deszczu zagłuszał wszystko. Łzy nieba nie spadają bez powodu.- myślała Elektra. Wierzenia jej ludu były skomplikowane. Deszcz uznawali za łzy Boga, który płacze nad nienawiścią szerzoną przez swoje dzieci. Dlatego nie lubiła deszczu. Zawsze myślała wtedy, że to jej rasa zawiniła. Teraz również czuła się źle. Od rana padał deszcz. Chociaż to normalne w tych lasach, wpływało to źle na jej samopoczucie. Oglądała się dookoła z niepokojem. Nie znała tego miejsca. Puszcza była inna niż lasy, które znała. Było w nim coś dziwnego. Nie wiedziała jednak co. Wszyscy oglądali się na wszystkie strony. Nawet Chazer się nie odzywał. Atari starała się wysondować w mocy ludzką obecność, ale nic to nie dawało. Moc ją opuściła. Nawet nie czuła, by ta przepływała przez jej ciało. Nigdy się tak nie czuła. Co to za planeta? Jakby brakowało na niej mocy. Czyli że będą się pałętać po nieznajomym miejscu dopóki moc nie wróci z urlopu. Świetnie. Naprawdę.

Ahsoka starała się uspokoić, ale nie wychodziło jej to. Moc ją opuściła. Nie czuła energii przepływającej przez ciało, która zawsze jej towarzyszyła. Było to bardzo dziwne uczucie. Czułą się tak... Nienormalnie. I gdzie jest to dziecko! Jak stąd wyjść! Dlaczego to wszystko się dzieje? Chciała znów znaleźć się u boku Anakina na jakiejś bitwie. Wałęsanie się bez celu po jakiejś powalonej planecie jest okropne. Kochała życie w akcji. Podobne jak Ati, Chaz i Niro. A teraz nic nie robili! Tylko chodzili sobie po lesie. Może jeszcze pójdą na grzyby? Bez mocy tylko tyle dadzą radę zrobić. Może jeszcze ich umiejętności walki mieczem świetlnym się zmieniły? Ciekawe czy jeszcze potrafią włączyć broń. Jakie durne uczucie! O co chodzi na tym świecie...?

Anakin

Ogromnie bał się o swoją padawankę. Dopiero teraz to czuł. Coś złego działo się z Ahsoką i resztą. Bał się, że może się jej coś stać. W końcu ma dopiero szesnaście lat i nie potrafi zawsze sama o siebie zadbać. Wiedział również, że nie tylko on martwi się o kogoś na tej misji. Gdyby coś się stało najlepeszej przyjaciółce Ahsoki - Atari, Padme bardzo by to przeżywała. Na tej misji przebywał również  uczeń Obi-Wana. Negocjator martwił się o tego chłopaka. Zawsze określał go mianem nierozsądnego, nadpobudliwego szesnastolatka, który jest całkowitym przeciwieństwem jednej z linijek kodeksu Jedi. "Nie ma ignorancji - jest wiedza." Zawsze mówił, że wiedza mu niepotrzebna, skoro zadaje się z Mirleą. Ale Kenobi bał się, że straci padawana, z którym zdążył się zaprzyjaźnić.
Skywalker uśmiechnął się na same wspomnienie słów przyjaciela. Oderwał na chwilę swoje myśli od misji, na której przebywała jego padawanka, ale po chwili całe to uczucie wróciło. Zwiększało się z każdą sekundą. Gdyby tylko moc mu pomogła. Gdyby dostał jakiejś wizji... To jest myśl! Mogę pomedytować chwilkę. Padme i tak jest na jakimś durnym zebraniu senatu. Ona naprawdę się przemęcza. Będę musiał znowu z nią o tym pogadać. Usiadł na środku pokoju, skrzyżował nogi i zaczął oczyszczać swój umysł, by pogrążyć się po dłuższej chwili w stanie medytacji.

Atari

Szliśmy i szliśmy. Zapadał powoli wieczór. Pogoda się uspokoiła. Nie zrobiliśmy postoju. Było zbyt mokro, by zatrzymywać się na nocleg. Ubrania, które na sobie mieliśmy były całkowicie przemoczone. Nie było sensu się przebierać, bo następnego dnia i tak byśmy zmokli. Przy każdym podmuchu wiatru z liści skapywała na nich woda. Wpadaliśmy w stan lekkiego załamania. Elektra straciła swoje zdolności wiedźm. My nie mogliśmy posługiwać się mocą. To było coś okropnego. Oglądałam otoczenie. Wszystkie drzewa były jak dwie krople wody. Trawa wszędzie miała tę samą wysokość. 
- Strasznie tutaj cicho. Jakby wszystkie zwierzęta zniknęły wraz z zachodzącym słońcem.
- Nom... Tak trochę jakby zaraz się miało coś stać.
- I NAGLE DETURI WYSKAKUJE ZZA KRZAKÓW I NAS WSZYSTKICH ZABIJA!- wrzasnął Chazer.
Wrzasnęłyśmy przerażone. Chazer naprawdę głośno krzyknął.
- Zakłóciłeś harmonię tego lasu. Drzewa mówią teraz o nas nieprzychylnie. Powinniśmy uważać. Las też żyje. Rośliny mają uszy i oczy. Obserwują nas i słuchają.- Elektra skarciła spokojnie kolegę.
Ahsoka zaczęła się śmiać.
- Właśnie Chazer. Jeszcze korzenie z ziemi się wygrzebią i cię złapią za kostkę.
- Iii!- pisnęła Mirlea i wywaliła się na mokrą glebę.
- Co jest?- zapytał się Wido.
- Potknęłam się... O korzeń.
- Widzisz Soka? Zaczęłaś gadać o żywych korzeniach, które chcę podbić świat i drzewa się wkurzyły.
- Skąd ci się wzięło to podbijanie świata idioto. Przecież nawet nie wiemy, czy jesteśmy na jakimś świecie.
- Nie jestem idiotą! Według Obi-Wana jestem po prostu lekko opóźniony w rozwoju.
- Bo Obi-Wan stara się być dla ciebie miły i nie mówić całej prawdy, ale ja nie mam takich starczych pohamowań i mówię ci prosto w twarz prawdę.
- Wcale nie powiedziałaś mi tego prosto w twarz. Wzrok miałaś skierowany na drzewo za mną.
- Za tobą nie rośnie drzewo.
- A co niby rośnie? Tu wszędzie są drzewa.
- No to odwróć się i...
- Cicho! Słuchajcie.- nakazała Mirlea.
Wsłuchałam się w dźwięki lasu. Szum drzew, szelest wysokiej trawy, pluskanie strumyka. I coś jeszcze... Odległe, przytłumione zawodzenie. Ktoś płakał.
- Dziecko...- szepnęła Ahsoka.
_____________________________________________________________________
No i macie rozdział. Wiem, że krótki i że nic się nie dzieje. Wiem, że nudny, ale to rozdział przejściowy. W następnym będzie się coś działo, ale nie mam zielonego pojęcia co. Dedykowany dla wszystkich, a w szczególności dla Przemka, bo jest jednym z niewielu facetów prowadzących bloga o Star Wars, A DO TEGO MA TALENT! :D 
NMBZW

czwartek, 6 marca 2014

W objęciach mroku


Dochodziła północ. Stolica Republiki jednak nadal tętniła życiem. Noc jak zwykle była porą złodziei, narkomanów, gwałcicieli, pijaków, przestępców, morderców, ludzi, którzy nie chcą zostać zauważeni i służb porządku na patrolu. Niektórzy spali, niektórzy byli nieprzytomni, a niektórym jeszcze nie udało się schlać do nieprzytomności, ale wytrwale do tego dążyli. To wszystko działo się na poziomach Coruscant, które w tej historii nie odgrywają większej roli. Całą ta historia ma swój początek na szczytach wieżowców. A dokładnie w apartamencie lorda Sithów. Dlaczego ktoś tak poszukiwany przez republikę mieszka pod samym jej nosem? To wie tylko on sam.
W mieszkaniu Sitha było ciemno. Apartament był przestronny i zapewne ładny, ale przez ciemność panującą w pomieszczeniu nie można było tego do końca określić. Przy biurku naprzeciwko okno stało krzesło. Przy krześle stała postać okryta czarą peleryną. Siedzenie zajmowała postać niska. Nieco pulchna. Zapewne w świetle ten człowieczek wyglądałby na godnego zaufania i dobrotliwego, ale teraz biła od niego dziwna aura. Mroczna aura. Pełna zła i nienawiści. Z osoby obok nie czuć było tyle negatywnych uczuć. Gdyby się tylko zajrzało w głąb serca tej osoby dostrzegłoby się resztkę miłości, której nawet lordowi Sithów nie udało się wyplenić.
- Musisz zniszczyć swoich przyjaciół.- wyszeptał siedzący w fotelu.
Miał on cichy, lodowaty głos, który przeszywał kości i docierał do serca zagnieżdżając w nim strach. Jednak osoba siedząca obok nie zareagowała. Najwidoczniej człowiek, któremu rozkazano tak straszną rzecz musiał mieć serce z kamienia, albo być niesamowitym aktorem.
- Ja nie mam przyjaciół.- spod kaptura wydobył się ładny, kobiecy głos. Był jednak zimny i pozbawiony jakichkolwiek uczuć.
- Miałaś. Dawno temu. Masz ich zabić. Stanowią niebezpieczeństwo dla mojego planu.
- Tak jest mistrzu. Spełnię twoje żądanie najszybciej jak się da.
Sith ruchem ręki pokazał, że kobieta ma wyjść. Posłusznie wykonała polecenie.
Nie musi zabijać wszystkich. Ważne, żeby padawanka Skywalkera została zabita. Wtedy Wybraniec się załamie. Na jego drodze na ciemną stronę będzie stała tylko ta głupiutka senator, ale z nią nie będzie większych problemów. Możliwe, że nawet sama się usunie. To byłoby bardzo na rękę. A Skywalker wtedy pogrążyłby się w ciemnej stronie jak mało kto. A jeżeli nie, to zrobi mu się pranie mózgu i będzie okej.

Śmierć. Tylko o tym myśli. Urodziła się po to, by siać zniszczenie i smutek. Krew. Ona kocha, kiedy szkarłatna ciecz wypływa ze śmiertelnej rany, którą właśnie ona zadała swojej ofierze. Kobieta byłą jednak osobą honorową. Nigdy nie atakowała przeciwnika bez broni. To była jej jedyna dobra cecha, którą można było zauważyć. Resztę swoich godnych pochwały cech nosiła głęboko w sobie. Zamknęła dawny etap życia, a powierzone jej zadanie było jak spalenie ciała zmarłego. Po takiej osobie zostaje tylko pamięć krewnych i znajomych. I podobnie będzie z jej dawnym życiem. Wystarczy tylko ich zabić. Nie wiedziała, dlaczego mistrz zlecił jej to zadanie, ale nie obchodziły jej jego powody. Cieszyła się, że będzie mogła skończyć ze wspomnieniami o minionych dniach. Będzie mogła w końcu żyć bez głupich wspomnień o dnach spędzonych w świątyni z nimi. Z przyjaciółmi. Jej dusza w końcu będzie mogła się pogrążyć w mroku. Zostanie oczyszczona od bredni Jedi. Aktualny cel: namierzyć ofiary. Główny cel: Zabić ofiary.

Pewien blondyn od czasu zaginięcia ukochanej przyjaciółki zamknął się w sobie. Nie był już tym samym chłopakiem co kiedyś. Zaczął do wszystkiego podchodzić poważniej. Nawet jego mistrz, który pochwalał takie zachowanie, wolał nierozgarniętego Chazera od tego człowieka, który wygląda jak Motess, porusza się jak Motess, ma taki sam głos jak Motess, ale to nie jest Motess. Ten człowiek to jakaś podróbka Chazera. Chłopaka, który zawsze mówił coś głupiego, gubił miecz świetlny, biegał po korytarzu razem z najlepszym kumplem i zachowywał się jak idiota. Do tego nastolatka byli przyzwyczajeni wszyscy. W końcu zachowywał się tak od trzynastu lat. Ale jedno wydarzenie zmieniło cały jego światopogląd. Zaginięcie zwyczajnej dziewczyny. Padawanki. Załamał się. Przeżył wielką traumę i się zmienił. Nie do poznania. Może ją kochał. Nigdy tego nie zaprzeczył, ale także nie potwierdził. Po prostu nie rozmawiał na jej temat. Zniknięcie dziewczyny nie wywołało tylko negatywnych skutków. Chazer podniósł się w nauce, lepiej walczył, potrafił lepiej kontrolować moc od wszystkich ze swojego rocznika, a nawet bił na głowę osoby starsze. Mistrzowie już teraz zastanawiali się, czy nadać mu ragę rycerza. Miał dopiero osiemnaście lat, ale czasami zdarzały się przypadki, że ktoś w tak młodym wieku stawał się rycerzem Jedi. A ten chłopak w ciągu jednego roku poczynił postępy, których nie dało się dokonać w ciągu kilku lat. Osiemnastolatka nie obchodziły jednak tytuły, jakie może zdobyć. Trenował, bo mógł się wyżyć. Tylko wtedy mógł o niej zapomnieć.

Ahsoka byłą zawsze najlepszą przyjaciółką Atari, i po jej zniknięciu zamknęła się w sobie jak Chazer. W przeciwieństwie do niego opuściła się w nauce. Zaprzestała częstych spotkań z Chazerem i Niro. Zadawała się nadal z Mirleą i Barriss. Ahsoka zawsze się uśmiechała. Jednak w duszy była smutna. W końcu tak długo jej nie widziała, nie słyszała o nie. Nawet nie wiedziała, czy jej najlepsza przyjaciółka nadal żyła. Nie spodziewała się, że zniknięcie jednej osoby może tyle sprawić. Pewnie gdyby nie trwająca wojna, uporałaby się z tym. Niestety nienawiść, złość, smutek i ból odczuwalne w powietrzu wzmagały wszystkie negatywne uczucia stokrotnie. Wspomnienia ciągle pojawiały się w jej głowie. Wspomnienia sprzed wojny, kiedy wszystko było takie łatwe, a największym problemem były klasówki i testy.

Mirlea również nie radziła sobie z trwającą sytuacją, ale starała się iść dalej. Wiedziała, że dla wszystkich z niestety rozbitej paczki dotknęło zniknięcie Atari. I chociaż dwudziestojednoletnia rycerz Jedi starała się ze wszystkich sił żyć jak zawsze, to za każdym razem, gdy zamykała oczy widziała czarnowłosą Dathomiriankę. Widziała Atari, Ahsokę, Niro, Chazera i siebie razem. Jak dawniej. Jak to się stało, że ich drużyna się rozpadła? Już po kilku miesiącach od ich poznania przyrzekli, że do końca życia będą razem. Że nic ich nie rozdzieli, a jeżeli któreś z nich zejdzie na złą stronę, to do końca będą wierzyć, że ta osoba się nawróci. I wybaczą jej nawet największe krzywdy. Byli wtedy przecież tacy mali, a przysięga taka dojrzała. Obiecali, że oddadzą za siebie życie jeżeli zajdzie taka potrzeba. Przez trzynaście lat trzymali się razem. I jedno jedyne wydarzenie zniszczyło ich przyjaźń? Nie, to niemożliwe!
- Nie może tak być.- łzy zaczęły spływać po jej policzkach.- Przecież zawsze byliśmy jak rodzeństwo, a rodzeństwo czasami się kłóci! Jeżeli Atari nie żyje, to krzywdzimy ją łamiąc słowo.
Ukryła twarz w dłoniach, a jej ciałem wstrząsnął szloch.
- Nie radzę sobie z tym wszystkim... Nigdy sobie nie radziłam!

Barriss Offe biegła przez korytarze świątyni. Rzadko kiedy ktoś biegnie przez te korytarze. Przeszło jej przez głowę i od razu powróciły do niej wspomnienia związane z czarnowłosą, wiecznie wesołą przyjaciółką. Przypomniał jej się dawny Chazer, który opowiadał, któryś ze swoich kawałów, lub wygłupiającego się z Niro. Zobaczyła Ahsokę która kłóciła się z Anakinem. Togrutanka nawet to przestała robić po zaginięciu Atari. Widziała Mirleę, Atari i siebie gadające o głupotach, nie przejmujące się toczoną wojną. Wtedy wszystkie te sprawy były aktualne, ale jakby bardziej odległe, a teraz wszystko widzieli wyraźniej. Kiedyś było inaczej. Ale teraz to nie kiedyś. Barriss otrząsnęła się ze wspomnień i po chwili dotarła do pokoju Mirley. Koleżanka siedziała na łóżku. Widać było, że niedawno płakała. Kobieta podeszła do niej i przytuliła lekko.
- Nie płacz. Idź doprowadzić się do porządku dziewczyno. Mistrz Yoda zwołam nadzwyczajne zebranie. Mają tam się zjawić nie tylko mistrzowie, ale także i rycerze, którzy przebywają w świątyni. Dopiero się dowiedziałam, a zebranie będzie za piętnaście minut.
Mirlea podniosła się szybko i weszła do łazienki.

Wyszła po pięciu minutach. Szybko udały się do komnat rady. Było to średniej wielkości pomieszczenie. Mirlea przez chwilę bała się, że nie wszyscy się pomieszczą, ale jej wątpliwości po chwili przemieniły się w strach. Wybiła godzina spotkania, a przybyło tylko trzy czwarte członków zasiadających w radzie i osiemnastu rycerzy i mistrzów Jedi. Razem z nią i Barriss dwudziestu. A to przecież tak mało. - pomyślała.- Czy tak wielu Jedi jest na wojnie, czy po prostu prawie wszyscy... zginęli? Dwadzieścia dziewięć. Liczba Jedi w świątyni, którzy posiadają rangę mistrza, lub rycerza. Trwająca wojna zabiera z tego świata tyle istnień... Padawani wraz mistrzami często są posyłani na rzeź. A przecież każdy z tych ludzi mógłby żyć jeszcze wiele lat. Niektórzy nawet nie osiągnęli pełnoletności. A przecież obie strony walczę "w dobrej sprawie". Każdy ma swoje powody do walki... Codziennie ginie masa klonów. I nie tylko żołnierze giną. Śmierć wyciąga swoje ręce także po cywili. Ludzie zostają pozbawieni domu, rodziny. Ukochanych osób. I po co to wszystko? Trzeba przestać się w końcu okłamywać. Ta wojna niesie tylko nieszczęście! Jest bezsensowna! Jedi, którzy są podobno strażnikami pokoju, zaczęli dowodzić wojskiem! Przecież podobnie było za czasów Revana... co się wtedy stało? Zbuntowani Jedi poszli za nim. Wojna z Mandalorianami została wygrana, ale zaraz zaczęła się nowa. Revan ogłosił się Mrocznym Lordem, a Malak jego uczniem... Wybuchła wielka wojna. Teraz jest tak samo. Ten konflikt jest zapewne przykrywką dla o wiele gorszych wydarzeń. Ta wojna jest ogromna. Jeżeli za nią kryje się coś straszniejszego, to... Sama nie wiem. Możliwe, że wydarzenia, które wstrząsną całym światem... Dopiero się wydarzą.

Ech... Kolejna misja. Ale ta jest naprawdę dziwaczna. Jednak trochę jak dawniej. Ja, Ahsoka, Chazer i Niro razem. Ale... Teraz jest przecież inaczej. Nie przyjaźnimy się już tak bardzo jak kiedyś. Kolejna bitwa, w której ja mam dowodzić, a oni mi pomagać. I Legion 492 do naszej dyspozycji. Znowu klony stracą życie. Oni się tym nie przejmują. Mówią, że stworzono ich po to, by zginęli. By oddali życie za sprawę, o którą walczą. Tylko... O co jest ta walka? Ma jakiś głębszy powód. Przecież wszyscy się wybijają! Polityka. Nigdy nie zrozumiem polityki. Może Chazer będzie miał więcej do powiedzenia na ten temat. Obudziły się w nim geny rodziców. Po prostu nieodkryty talent do polityki. Gdyby nie był Jedi zapewne byłby senatorem, czy kimś innym. No ale nie mogę myśleć teraz o karierze politycznej Chazera, tylko powiadomić Ahsokę, Chaza i Wido o misji.

Mirlea zapukała do drzwi pokoju Chazera. Usłyszała proszę. Nacisnęła guzik na panelu sterowania, który odpowiadał za otwieranie drzwi i weszła do środka. W pokoju siedzieli na szczęście Chazer i Niro, co ułatwiało znacznie sprawę powiadomienia o misji. Najwidoczniej kłócili się o coś, a Mirlea im w tym przerwała. Spoglądali na siebie ze złością i nastolatka mogłaby przysiąc, że Niro jest czymś zawiedziony, ale stara się to ukrywać. Podobnie jak Ahsoka była niezła w wyczuwaniu emocji Jedi. Chociaż Soka pobijała w tym młodą rycerz Jedi na głowę.
- Co jest?- zapytał się obojętnie Chaz.
- Ja, wy i Ahsoka jedziemy na misję. Na Manaan wybuchła bitwa.
- Na Manaan? Przecież to najgorsza planeta, którą mogli wybrać separatyści! Tam jest tylko jedno miasto lądowe.- zdziwił się Niro.
- Zawsze można podtopić separańców!- zaproponował Chazer.
Po chwili jednak zdał sobie sprawę, że nie jest poważny. Czyżby dawny Chazer nie zginął? Może w głębi serca Motess to Motess. Ten sam chłopak, co biegał po świątyni, kłócił się z mistrzami, zabierał laskę mistrzowi Yodzie i do wszystkiego dodawał jakieś głupie komentarze? Na twarzach Mirley pojawił się lekki uśmiech, a w oczach Wido zaświtały iskierki nadziei na odzyskanie przyjaciela.
- To znaczy...- zaczął szukać mądrych słów, żeby jego poprzednia wypowiedź zabrzmiała mądrzej, ale ich nie znalazł. Zaniepokoił się.
- No dobra...- zaczął.- Macie mnie. Tylko ten jeden raz. A teraz powiedz, co miałaś powiedzieć i idź do Ahsoki.
- Jutro w hangarze. Równo o dziewiątej. Start o dziewiątej trzydzieści.
Po tych słowach wyszła z pokoju. Na szczęście pokój Ahsoki znajdował się tylko kilka drzwi dalej. Zapukała i weszła po usłyszeniu zgody na wejście. Soka leżała na łóżku i przeglądała jakąś książkę.
- Anakin kazał mi to przeczytać. tysiąc dwieście stron o historii Jedi sprzed kilku tysięcy lat. Pisane drobnym maczkiem. "Początki zakonu Jedi i jego dalsza historia." Nudne jak dwa słońca Tatooine. Jak polityka. Jak śnieg na Hoth. Ogólnie to w tej książce było coś o Lordzie Hoth. Jakiś Jedi. Podobno walczył z Sithami. Gadał z duchem swojego przyjaciela i został rozwalony przez bombę myśli Sithów i coś tam, coś tam, bla, bla, bla. Nudy! Jednym słowem! Nudy! Wyjdziemy gdzieś? Nudzi mi się tuta. Taka sama. Bez towarzystwa. Może jeszcze damy radę namówić Barriss. Wiesz jak trudno ją ostatnio gdzieś wyciągnąć. Bez przerwy szlaja się po stacjach medycznych...
- Barriss dzisiaj przyjechała, ale nie wiem, czy będziemy miały czas. Jutro lecimy na Manaan. Ja, ty, Widio i Chazer...
- O nie! On się stał taki nudny... Dlaczego mamy z nim jechać? Nie mogą się zamienić z Barriss?
- Ahsoka.- zaczęła Mirlea surowym, poważnym tonem.- Wiem, że nasz paczka się rozleciała, ale dlaczego przestałaś uważać Chazera za swojego przyjaciela?
Padawnaka zgromiła przyjaciółkę wzrokiem.
- To kiedy startujemy?- zapytała obojętnym tonem.
- Masz być o dziewiątej w hangarze. Znajdziesz nas. Dzisiaj nie mam nastroju na wychodzenie na dwór. Do jutra.

Na miejsce spotkania Mirlea przyszła pół godziny wcześniej. I gdy tylko klony ją spostrzegły musiała wypełnić mnóstwo obowiązków dowódcy. Oczywiście niektóre są przyjemne. Na przykład rozmowa z klonami. Integracja z żołnierzami jest bardzo ważna. Oczywiście trzeba też wydać masę rozkazów, dokonać obchód statków i wykonać inne nudne zajęcia. Kiedy Mirlea usiadła na jednej ze skrzynek w hangarze podbiegli do niej dwaj żołnierze. Mieli założone hełmy, ale Mirlea w mocy wyczuła, że to Clirev i Sting.
- Cześć chłopcy.
- Skąd wiedziałaś, że to my?- zapytał Sting zdejmując hełm.
- Jestem przecież Jedi. A do tego nosicie zawsze ten sam pancerze. Clirev. Dostałeś kiedyś zepsutym granatem w hełm. Pozostało dosyć spore wgłębienie. Sting. Kiedyś napadło na ciebie jakieś zwierze, które miało pazury w jakimś dziwnym płynie. Nie daje się tego zmyć, więc masz swój znak rozpoznawczy.
- Jak zwykle zapominamy. - odpowiedzieli i uśmiechnęli się szeroko.
- Jak tam samopoczucie przed bitwą?
- Jak zwykle. Ale nie przejmuj się. Wyjdziemy z tego jak zawsze! Prawda Sting?
- Wiadomo! Nie damy się zabić jakiemuś blaszakowi. Tylko ty na siebie uważaj generale. Miecz świetlny ma mniejszy zasięg niż blaster. Mogą cię przysmażyć.
- Mam podwójny miecz, więc mogę pokonać tego, co mam z przodu i z tyłu jednocześnie. Blaster ma takie możliwości?
- Ech... I znowu popisujesz się inteligencją. To chyba jakaś cecha wspólna wszystkich Jedi.
- No coś ty. Znam mnóstwo głupich padawanów. A moja była mistrzyni mówi, że jest idiotką i dobrze jej z tym.
Sting i Clirev zaczęli się śmiać. Do grupy podszedł dowódca legionu.
- Generale...? Przyszli pozostali trzej Jedi. Jest godzina dziewiąta dziesięć. Za dwadzieścia minut odlatujemy.
- Dziękuję dowódco. Możesz wprowadzić klony na statek. Ja pogadam ze spóźnialskimi. Sting, Clirev, pójdziecie z dowódcą. Możecie już grzać silniki dowódco. Zaraz przyjdę.
- Generale?
- Tak?
- Nazywam się Gires.
- A więc miło cię poznać Gires. Mirlea jestem.
- Wzajemnie.
Dowódca oddalił się, by wydać rozkazy klonom, a Sting i Clirev udali się za nim. Mirlea podeszła do trzech padawanów, którzy najwyraźniej nie wiedzieli, co ze sobą zrobić.
- Mówiłam, że macie być punkt dziewiąta. Jest dziesięć po. Możecie się z tego wytłumaczyć?
- Mnie zatrzymał Obi-Wan. Życzył powodzenia i sprawdził, czy mam przy sobie miecz świetlny i komunikator.- wytłumaczył się Chazer.
- Rycerzyk i Barriss życzyli mi powodzenia i kazali szybko wrócić.
- Yyy... Ja zgubiłem się w świątyni.
- Dobra. Rozumiem wasze powody. Ahsoka, Chazer, możecie iść. Niro... Jak się zgubisz na wojnie, albo w bazie wroga, jeżeli nie będzie nikogo w pobliży, to cię nie uratują. - powiedziała ostrym tonem.-Wiem, że to było tylko jeden raz, ale następnym razem postaraj się nie spóźnić, bo to ważna misja.
- Ale byłbym szybciej. Tylko spotkał mnie mój mistrz i życzył powodzenia, chwilę rozmawialiśmy, a on pod koniec rozmowy powiedział, że jestem już spóźniony i czy o tym wiem.
Mirlea się uśmiechnęła. Dała mu znak ręką, żeby już szedł. Weszła po trapie gwiezdnego niszczyciela Republiki i skierowała się na mostek. To będzie zapewne kolejna, nużąca podróż.



Podczas bitwy młodzi Jedi się rozdzielili. Niro i Ahsoka oraz Chazer i Mirlea znajdowali się po dwóch stronach placu boju. Chazer walczył formą trzecią, stylem Soresu. Była to według chłopaka najlepsza forma walki mieczem świetlnym podczas starć z robotami. Ciął na wszystkie strony, idealnie zgrany z mocą. Nie myślał . Po prostu czuł, co musi zrobić. Moc całkowicie nim kierowała. Gdyby nie ona, na pewno by sobie nie radził. Była ona podporą Jedi i Sithów. Przeciął kolejnego blaszaka. Odbijał strzały, które roboty kierowały w jego stronę. Kątem oka widział Ahsokę, która niszczyła szeregi armii separatystów z łatwością. Wiedział, że bitwa będzie krótka.
- Niszczyciele!- usłyszał ostrzeżenie przyjaciółki.
Odwrócił się w samą porę, by zobaczyć pędzący w jego stronę laserowy promień. Z niemałą trudnością odbił laser. Zobaczył jak trafia on w plecy klona. Żołnierz padł na ziemię. Posadzkę przykryła szkarłatna krew. Jego serce mówiło, że musi podbiec do klona. Przeprosić go, ale umysł kazał zostać. I za czego głosem miał pójść? Ostatnie niecałe dwa lata spędził na wyciszeniu emocji płynących z serca. Starał się kierować umysłem, a teraz? Zabił klona. Sprzymierzeńca. Osoba, która mogłaby jeszcze żyć straciła przyszłość przez niego. Klony też były ludźmi. Też miały prawo do życia. A on... Go zabił. Klon, którego imienia nawet nie znał stracił przyszłość przez niego.
- Soka! Osłaniaj mnie!
Dawno nie używał skrótu jej imienia. Zazwyczaj się do siebie nie odzywali. Jednak Ahsoka posłuchała się go. Odbijała wszystkie strzały lecące w jego kierunku. Widziała, co zrobił. Chazer podbiegł do umierającego. Zdjął hełm z głowy klona. Chciał przynajmniej znać twarz człowieka, którego pozbawił życia. Chciał patrzeć mu z w oczy wyznając prawdę.
- Ko-komandorze... Przepraszam.
- Ja cię przepraszam. Mogłeś dalej żyć. A ja... Ja cię... - nie wiedział, co powiedzieć. - Zabiłem. -wykrztusił w końcu. -Przepraszam.
- To nic kom...- zaczął kaszleć.- Komandorze... I tak zginąłbym podczas tej lub następnej bitwy. I tak moim przeznaczeniem jest śmierć. Nie ważne z czyjej ręki. Uważaj na siebie... Komandorze.- wszystko powiedział słabym, zduszonym głosem.
- Wybaczam...- szepnął.
To było jogo ostatnie słowo. Zamknął oczy, a jego głowa przechyliła się w prawo. Chazer chciał mu powiedzieć jeszcze wiele rzeczy. Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku i opadła na twarz nieznajomego klona. Najwspanialszą śmiercią dla żołnierza jest śmierć na polu bitwy. Przypomniał sobie te słowa. Wiedział, że klony kierowały się tą zasadą. Z trudem wstał i wrócił do walki. Jednak teraz walczył z większym zapałem. Ale droidów wciąż napływało. Jedyną dobrą taktyką była współpraca. Wiedział o tym idealnie, ale nie wyobrażał sobie jak mógłby współpracować z Ahsoką. Może dawniej było to normalne. Przecież się przyjaźnili, ale teraz? Tylko się kłócą i obrażają. Kiedy są w zgodzie mówią sobie tylko krótkie „cześć”. Współpraca była po prostu niemożliwa. A w głębi serca przecież chciał być jej przyjacielem. Chciał, żeby było jak dawniej. Ale wiedział, że to niemożliwe. Możliwe. Jeżeli tylko przestaniesz się ukrywać za maską powagi i dyscypliny.
- To nie jest moż... Co to?- szepnął sam do siebie.
Poczuł w mocy dziwną nienawiść i złość. Te uczucia powoli zaczynały przechodzić na niego. Wiedział, że tylko jedna rzecz to powoduje. Ciemna strona. Ktoś tu jest. Sith. Spojrzał na Ahsokę, jednocześnie odcinając jakiemuś blaszakowi głowę. Ona też była zaniepokojona. Nie tylko dlatego, że wyczuła kolejnego wroga. W mocy było coś jeszcze. Coś znajomego.


Sithanka stała na szczycie jednego z budynków i oglądała spokojnie bitwę. Kaptur czarnej szaty zasłaniał jej twarz. Wiedziała, że Jedi już wyczuli jej obecność. W końcu sama na to pozwoliła. Pokona ich i wróci do mistrza z wiadomością o wykonanej misji. Jak zwykle spełni jego oczekiwania. Dwaj padawanowie już się zbliżali. Coraz bliżej. W jej ręce znalazł się podwójny miecz świetlny. Ahsoka i Chazer pojawili się przed nią. Włączyła miecz. Jego ostrza były w kolorze purpury. Jedi włączyli miecze. Togrutanka miała dwa zielone, a chłopak jeden niebieski. Uśmiechnęła się kpiąco. To będzie krótka walka. Rzucili się na siebie, polegając na mocy i nabytych umiejętnościach. Włączyli tak szybko, że widać było tylko pięć smug światła. Dwie zielone, jedną niebieską i dwie purpurowe. Słychać było trzask uderzających o siebie laserów. Czuć było również charakterystyczny odór spalenizny. Przeciwnicy odskakiwali od siebie tylko na chwilę, by znów natrzeć na wroga. Każdy miał inny system działania. Sithanka opierała się na kodeksie swojego zakonu. Ahsoka kierowała się emocjami, a Chazer powtarzał sobie ciągle w myślach „Nie ma emocji jest spokój.” Ale po głowie obijała mu się pierwsza linijka kodeksu Sithów, który Mirlea czasami powtarzała podczas rozmów ze swoimi przodkami podążającymi ciemną stroną mocy. Ostrza ich mieczy znów się starł, ale tym razem nikt nie chciał puścić. Siłowali się, aż w końcu zdołali odepchnąć Lady Sith, która dała radę posłużyć się mocą i odepchnęła przeciwników. Cała trójka boleśnie upadła na ziemię. Wszyscy szybko się podnieśli. Sithanka wytworzyła błyskawice mocy i posłała je w stronę Chazera. Chłopak nie zdążył się zasłonić. Gdy błyskawice dotknęły jego ciała, zaczął krzyczeć z bólu. Ahsoka skoczyła w kierunku kobiety i zaatakowała ją, a ta w ostatniej chwili zdążyła się zasłonić przed śmiercionośnymi zielonymi ostrzami. Z trudem odepchnęła Togrutankę, która znów natarła na przeciwniczkę z nową mocą. Chazer był w tym czasie niedysponowany. Jego strój Jedi był zwęglony i lekko dymił. Sam chłopak był przypalony, a jego ciałem wstrząsały drgawki. Co jakiś czas raziła go błyskawica, która jeszcze nie ulotniła się z jego ciała. Nie mógł się poruszyć. Każdy oddech przynosił ból. Mógł tylko oglądać, jak Ahsoka walczy z nieznajomą Sithanką. Ahsoka doceniała przeciwniczkę. Rozpoznała, że walczy formą siódmą. Nie zdziwiła się, bo wiele osób podatnych na podszepty ciemnej stromy walczy tym stylem. Jednak w jej wykorzystywaniu stylu było coś innego. Jakby kierowała się czymś innym. Mistrz Windu o tym mówił. Rozwinięta siódma forma. Podstawowa siódma forma to Joyo. Rozwinięta to Vaapad. Ona używała w połowie jednej, a w połowie drugiej. Było to dziwne, ale całkiem skuteczne. Ahsoka jednak zaczęła kierować się gniewem, dlatego była na równi w walce z przeciwniczką. Może gdyby się uspokoiła i kierowała się wyłącznie jasną stroną, wygrałaby walkę. Ale teraz obie strony były na równi. Ich ruchy były niewidoczne dla zwykłego człowieka. Poruszały się strasznie szybko. Odskakiwały od siebie i znów nacierały. Ich miecze znów się spotkały. Zaczęły się siłować o dominację, jednak żadna z nich nie wygrała. Obie musiały od siebie odskoczyć. Sytuacja kilka razy się powtarzała. Ahsoka napierała na Sithankę z całych sił, a ta nie była jej dłużna. Tano przeskoczyła nad dziewczyną i zaatakowała od tyłu. Sithanka zablokowała jej atak i wycelowała w nogi, ale Ahsoce również udało się zablokować ten ruch. Były równe. Ta walka była niemożliwa do wygrania. Togrutanka wycelowała w głowę przeciwniczki, ale ta odepchnęła ją mocą. Zielone ostrza przecięły powietrze. Ahsoka wylądowała na nogach. Znów natarła na Lady Sith. Zaatakowała na ślepo, byleby trafić. Nie udało jej się. Obie dziewczyny były zmęczone. Ciężko dyszały, a pot zalewał im oczy. Do tego Sithanka nadal nie zdjęła kaptura, co utrudniało jej walkę. Nagle w mocy poczuły dwie inne osoby. Niro i Mirlea wylądowali na dachu i natarli na Sithankę. Ahsoka pozostała z tyłu i mogła złapać oddech. Nieznajoma przeciwniczka z ogromnym trudem odpierała ataki Jedi. Cofała się do tyłu.
Perspektywa Sithanki
Odsuwałam się od nich. Nie rozumiem tego, ale nie chcę już walczyć. Dlaczego z moich oczu lecą łzy? I dlaczego ja walczę? Nie mogę sobie przypomnieć powodu! Moje wspomnienia... Czy ja jestem Sithiem, czy Jedi? Pamiętam... Pamiętam ból... Ale także światło. I śmiech. I ciepło. I ciemność. I okrutny śmiech. I rozkaz. Dlaczego ktoś kazał mi zabić przyjaciół? To już nie są moi przyjaciele? Ale dlaczego tak powiedziałam? I dlaczego mam założony kaptur? Jak się nazywam? Kim... Kim ja jestem? Ból. Ciemność. Światło. Śmiech. Ciepło. A... Ahsoka? Kim ona jest? I kim są te dzieci, które widzę? Trzy dziewczynki i dwaj chłopcy. Jedna jest togrutanką. Kim oni są? Dlaczego tylko tyle pamiętam? I ta kobieta z krótkimi, ciemnymi włosami. Jest Jedi... I się śmieje. Kim ona jest? Dlaczego walczę! I kim jest ten chłopak. Blond włosy, serdeczny uśmiech. Kolczyk w wardze. Co to za ciepło? Kim jest ta brązowowłosa dziewczyna? I czarnowłosy chłopak? I czy to do nich należą imiona, które krążą mi po głowie? Chazer, Niro, Mirlea... I Ahsoka. Dlaczego chce się uśmiechnąć, kiedy o nich myślę? Czy ja ich znam? Dlaczego ja nic nie pamiętam! I co to za ból, który pamiętam. Torturowana dziewczyna... Skąd blizny na moich rękach, które widzę trzymając miecz świetlny? I dlaczego ja walczę? Odskoczyłam kilka metrów w tył i zgasiłam miecz. Upadłam na kolana i zalałam się łzami.
- Ja nie chcę walczyć... Dlaczego...? Kim ja jestem.- wyszeptałam, ale oni to słyszeli dokładnie. Wyłączyli swoje miecze, ale nadal trzymali je w pogotowiu. Odchyliłam głowę do tyłu. Przełknęłam łzy. Kaptur spadł mi z głowy, a Jedi stanęli jak słupy soli. Mam długie, czarne włosy. I bladą cerę. I blizny. Wszędzie blizny. Po czym?
- Kim... Ja jestem?- zapytałam.- Kim wy jesteście?
Ukryłam twarz w dłoniach. Usłyszałam głos. Należał on do Togrutanki. Byłam pewna, że to ta, którą widziałam
- Atari?
Atari... To chyba moje imię. Atari. Usłyszałam głosy w ojej głowie. Widziałam obrazy.
Kobieta z dzieckiem na rękach. Obok niej leżało ciało mężczyzny. Zwłoki bez głowy.
- Nie zabijaj mojej córeczki! Zabij mnie, ale nie dziecko! Błagam cię. Błagam...
Nagle jakaś tajemnicza siła wyrwała dziecko z rąk kobiety. Dziewczyna w czarnej szacie zaciskała powoli pięść. Dziecko zaczęło oddychać słabiej. Było to dopiero niemowlę. Nie miało ono siły by płakać. Nawet nie mogło,. Dusiło się. Matka nie mogła się ruszyć. Jakaś dziwna siłą trzymała ją w bezruchu, a oczy pozostawiała otwarte. Łzy płynęły po policzkach kobiety, która patrzyła na śmierć swojego jedynego dziecka. Najpierw mąż, teraz córka. Tylko wyczekiwała momentu, w którym purpurowy miecz świetlny dziewczyny przebije jej serce. Najpierw myślała, że ta nastolatka to Jedi. Ale Jedi nie wchodzą ot tak do domu i nie zabijają rodziny. Mroczna Jedi. Nie spodziewała się, że tacy jeszcze istnieją. Tyle osób o nich zapomniało i tylko historycy, do których ona należała zagłębiali się w wiedzy o starych czasach. Ciało jej dziecka opadło bezwładnie w plamę krwi jej męża.
- Dlaczego...- zdołała wyjąkać.
- Dlaczego?- powtórzyła dziewczyna zimnym głosem.- Powinnaś wiedzieć. Zbyt wiele wiesz. Za bardzo ciekawi cię Zakon, do którego należę. Ale nie przejmuj się. Ja też mam uczucia.- na jej twarzy pojawił się przyjazny uśmiech.
W sercu kobiety zapłonął mały ogień nadziei.
- Mam uczucia, dlatego zabiję cię tak szybko, że poczujesz tylko lekki ból.
W Pokoju można było usłyszeć syk miecza świetlnego, a po chwili ciche uderzenie. Ciało kobiety upadło pod ścianą, a głowa potoczyła się metr dalej.
- Myślę, że obcięcie głowy mieczem świetlnym nie boli.- powiedziała Sithanka.
Następne wspomnienia były podobne. Zabijała wszystkich, a dopiero na koniec osobę, która była jej celem. Zacisnęłam rękę na mieczu świetlnym.
- Przepraszam... Pamiętam... Boli...
Wszystkie blizny, których pochodzenia nie znałam powodowały ból. Jednak najbardziej bolało mnie serce. Krwawiło. Krwią ludzi, których zabiłam. Tylko dlaczego ich zabijałam? Przecież byli dobrymi ludźmi, którzy chcieli dla świata dobrze. I dlaczego tak mało pamiętam? Popełniłam tyle grzechów... Nie ma dla mnie odkupienia. Będę błąkała się po ziemi jako duch po ciemnej stronie. Jedynym dobrym wyjściem... jest śmierć.
- Dziękuję. Teraz pamiętam... Ahsoko... Przepraszam...
Przyłożyłam rękę z mieczem świetlnym do serca.
- Ja... Naprawdę. Ja was bardzo kocham. Przyjaciele...
Nacisnęłam guzik uruchamiający miecz świetlny. Poczułam niesamowity ból. Usłyszałam krzyk moich przyjaciół. Chazer błyskawicznie pochwycił moje upadające na ziemię ciało.
- Ati... Nie odchodź. Proszę.- szepnął.
- Atari!- krzyknął Wido.
Ahsoka trzymała moją dłoń. Głowę miała pochyloną. A na płaski dach spadały jej łzy.
Przyjaciele. Nadal ich widziałam. Ale już nie z mojego ciała. Czułam jakbym się unosiła. A smutna scena na planecie rozgrywała się przed moimi oczami. A potem nastąpiła ciemność, która po chwili przemieniła się w biel. A potem stało się coś niesamowitego...

Ahsoka miała przed oczami palące się ciało swojej przyjaciółki. Padawanki, która według medyków była torturowana, a potem ktoś mieszał jej w mózgu poprzez ciemną stronę mocy. Udało jej się wyzwolić z bycia marionetką Sithów dzięki zobaczeniu swoich najlepszych przyjaciół. Rada nadała jej pośmiertny tytuł rycerza Jedi. Dla Ahsoki, Chazera, Mirley i Wido to się nie liczyło. Chcieli odzyskać swoją przyjaciółkę. Jedyne, co wyszło im na dobre, po przygodzie na Maanan to to, że więzy ich przyjaźni się odnowili. I dopiero teraz wiedzieli jak bardzo im siebie brakowało.
Ciało Atari już prawie całkowicie spłonęło. Wszystkim przyjaciołom Dathomirianki trudno było na to patrzeć. Bultar Swan płakała. Padme przytulona była do Anakina i zalewała się łzami. W końcu Atari była częścią jej rodziny. Większość członków rodziny Naberrie, którzy przybyli na pogrzeb płakali. Dla nich ta dziewczyna będzie wiecznie żywa. Mimo, że przypadkiem trafiła do ich rodziny, uznali ją za jej prawdziwego członka. Przed oczami przelatywały im wspólnie spędzone dni. Chazer płakał. Nawet on. Przecież on nie płacze. Niro nie uronił łez, ale był zdołowany. Uczucie, które jej teraz towarzyszyło czuła podczas „pogrzebu” jej „brata”. Kiedy Obi-Wan Kenobi udał, że zginął. Tylko, że wtedy było ono słabsze. Wiedziała, że będzie musiała sobie poradzić z tą stratą. Musi żyć pełnią życia. Tego chciałaby Atari.